O warszawskiej Zachęcie nie było tak głośno od czasów, kiedy 20 lat temu Daniel Olbrychski zaszarżował z szablą na wystawę Naziści Piotra Uklańskiego. W ostatnich tygodniach o przyszłości Narodowej Galerii Sztuki debatowano w ministerialnych gabinetach, a kiedy decyzje ujrzały światło dzienne, wielu załamało ręce. Później, pewnego grudniowego dnia, Zachętę otoczył tłum jej miłośników i miłośniczek, by w akcie protestu przeciw tym decyzjom przytulić ukochany gmach. Ja też tam byłem i przytulałem. Niepokój o przyszłość Zachęty nie jest bezpodstawny.
Tymczasem w cieniu troski i politycznych zawirowań wokół tej instytucji w jej wnętrzu trwa niesamowita wystawa Między kolektywizmem a indywidualizmem. Awangarda japońska w latach 50. i 60. XX wieku. Ktoś powie: nie czas na japońską awangardę i w ogóle na wystawy, kiedy płoną lasy! A jednak dla tej wystawy warto – wręcz trzeba – znaleźć czas z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze ten projekt to świetna odpowiedź na pytania: za co właściwie mamy przytulać Zachętę, dlaczego powinno nam na niej zależeć i co dobrego dla nas zrobiła? Po drugie idę o zakład, że jeżeli nie są Państwo specami od powojennej sztuki japońskiej, to czegoś takiego jak Między kolektywizmem a indywidualizmem jeszcze Państwo nie widzieli – i nieprędko zobaczą.
Za wystawę odpowiedzialna jest Maria Brewińska, kuratorka Zachęty i najwybitniejsza w naszym kraju specjalistka od powojennej sztuki japońskiej. Miałem przyjemność poznać ją dwie dekady temu – oboje pracowaliśmy wtedy w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, w którym Maria przygotowała wystawę Gendai. Współczesna sztuka Japonii – Pomiędzy ciałem i przestrzenią. Obecny projekt w Zachęcie można widzieć jako jej sequel, a właściwie prequel, biorąc pod uwagę, że opowiada on o twórczości z okresu wcześniejszego niż sztuka przedstawiona na Gendai. Zorganizowanie takiej ekspozycji jak Między kolektywizmem a indywidualizmem wymaga ogromnej wiedzy, tkanej przez ćwierć wieku sieci kontaktów i osobistej wiarygodności kuratorki, potrafiącej przekonać