Król na własnym podwórku
i
zdjęcie: OFF Festival
Opowieści

Król na własnym podwórku

Jan Błaszczak
Czyta się 11 minut

Jeden z najgłośniejszych debiutantów na brytyjskiej scenie – slowthai – opowiada o niechęci do polityków, trasie za 99 pensów i zaletach bycia prowincjuszem. Mówi również o Polakach w swoim rodzinnym Northampton i powodzie, dla którego jest jednym z najbardziej zapracowanych artystów w branży. Z muzykiem na OFF Festivalu rozmawiał Jan Błaszczak.

Jan Błaszczak: Grime wywodzi się z Londynu, dokładniej Wschodniego Londynu, i pozostaje sceną celebrującą lokalność. Kawałki Skepty czy Wileya rozgrywają się na określonych skrzyżowaniach, w konkretnych knajpach – czy słuchając tej muzyki w rodzinnym Northampton, nie miałeś problemu, by się w niej odnaleźć?

slowthai: Nie, może dlatego, że kiedy grime rozwijał się w Londynie, w Northampton mieliśmy swoją własną scenkę. A mam już tak, że zanim spojrzę gdziekolwiek indziej przyglądam się dokładnie swojemu podwórku. Ta lokalność grime’u nigdy nie była dla mnie barierą, bo jest też postawą bardzo mi bliską. Sam opowiadam o miejscach, o sposobie życia, który znam, który do mnie przemawia. Dlatego ja opowiadałem zawsze o Northampton. Nie miałem aspiracji, by kojarzono mnie z innym miejscem. Jeśli mogę być królem na własnym podwórku, nie czuję potrzeby, by walczyć o ten tytuł gdziekolwiek indziej. Wystarczą mi moi ludzie. Dlatego muszę dbać o swoją wiarygodność w stosunku do nich. Muszę być uczciwy w swojej perspektywie mówienia o świecie. I to nie jest perspektywa londyńska, bo nie jestem z Londynu.

Pochodzenie z bardziej prowincjonalnego regionu było kiedykolwiek rzeczywistą przeszkodą w osiągnięciu sukcesu?

Na początku to pewnie trochę przeszkadzało, ale praca działała na moją korzyść. Poza tym dzięki temu nie wciągały mnie środowiskowe

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Humor mimo wszystko
Przemyślenia

Humor mimo wszystko

Jan Błaszczak

Nowy album Davida Bermana stanowi być może największe muzyczne zaskoczenie 2019 roku. Przez lata amerykański artysta robił bowiem wiele, aby do takiej premiery nie doszło. Mało tego, ekslider zespołu Silver Jews kilkakrotnie próbował sprawić, abyśmy dziś pisali o nim w czasie przeszłym. Trudno ocenić, gdzie rozpoczął się ten trwający latami proces autodestrukcji, ale z pewnością ważne miejsce zajmowała w nim nienawiść do ojca – lobbysty jak z filmu Michaela Moore’a, który atakował ekologów, związkowców, wspierając m.in. firmy produkujące broń czy alkohol. Dopiero 10 lat temu, kiedy niespodziewanie rozwiązał zespół Silver Jews, Berman zdecydował się zdradzić swoje pochodzenie. Wyjawić swój – jak sam to opisał – najmroczniejszy sekret. Mroczniejszy niż uzależnienie od cracku i próby samobójcze. Ciężar przeciwności i problemów, z jakimi zmagał się Berman, musiał być szokujący dla wielu fanów grupy, której lider słynął z doskonałego poczucia humoru. Dowcip ten – jak się okazuje – nie opuścił Bermana podczas chudych lat.

Słodko-gorzka autoironia nie wystarczyłaby jednak, bym nazwał tegoroczne Purple Mountains najmocniejszym tekstowo zestawem piosenek roku. W utworach doświadczonego przez los artysty humor filtruje, pudruje gorycz i bezpośredniość. Berman świetnie porusza się po tej granicy, zestawiając ponure teksty z pogodnymi melodiami, a swoje życiowe problemy zamieniając w kalambury. W singlowym All My Happiness Is Gone bawi się słowem:

Czytaj dalej