Kobieta i góra
i
Zatoka Bettys, Republika Południowej Afryki (fot. Winstonza/ Wikimedia Commons)
Przemyślenia

Kobieta i góra

Paulina Małochleb
Czyta się 10 minut

Paulina Małochleb: Dlaczego wybrałaś język afrikaans jako język twórczości? Pisanie po angielsku wydaje się przecież korzystniejsze – język ma większą tradycję pisaną, daje też zdecydowanie szansę na dotarcie do liczniejszego grona czytelników. No i nagrody łatwiej zdobyć za teksty wydane po angielsku.

Antjie Krog: Sądzę, że poeta może w pełni funkcjonować tylko w języku swego wewnętrznego „ja”. Moim jest afrikaans. To jest mój język ojczysty, język mojego ojca, język, jakim mówi do mnie krajobraz południowoafrykański i część południowoafrykańskiego brzmienia. Znam ten język intymnie, na wskroś. Znam całą jego literaturę i wszystkie jego echa same w sobie, podobnie jak cały zapas środków poetyckich.

W jaki sposób dzisiaj postrzegasz okres swojej młodości? W RPA to był czas wielkiej zmiany politycznej, czy coś z tych nadziei dzisiaj pozostało?

Świat, w którym dorastałam jako afrykanerskie dziecko w Afryce Południowej, był jednocześnie złożony i pełny, zamknięty. Własną pozycję w nim odbierałam jako naturalną i oczywistą. Język afrikaans budził mnie w radio, napisy w afrikaans mówiły do mnie z dżemu i płatków śniadaniowych, w szkole, w autobusie wszyscy posługiwali się afrikaans. Rzeki, które przekraczaliśmy, gospodarstwa, które mijaliśmy, wzgórza, które badaliśmy, miasta, z których pochodziliśmy, piosenki, które śpiewaliśmy – wszystkie miały nazwy w naszym języku. Ten język produkował literaturę, która wydała pisarzy wielkich na skalę międzynarodową, jak André P. Brink czy Breyten Breytenbach, ale co ważniejsze – to był także język politycznych przywódców tego kraju. Prezydent i rząd posługiwali się afrikaans. Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje, ojciec pokazywał nam wzgórza i równiny, gdzie dokonywała się historia: Afrykanerzy ginęli, walcząc z Brytyjczykami, walcząc z Zulusami. Czuliśmy, że ten kraj jest przez nas opłacony i naznaczony. Dlatego właśnie w latach 60. moje społeczeństwo czuło się pewnie, miało poczucie pełnej władzy, nawet wtedy, gdy podejmowało twarde działania przeciwko rewolucyjnym tendencjom wśród czarnych.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ciśnienie, którego byłam wtedy świadoma, istniało we mnie samej: jak znaleźć sens w tym, co odczuwałam jako głęboką niesprawiedliwość społeczną? Później z tego wyrosło drugie pytanie: jak sformułować tę myśl o niesprawiedliwości. Najtrudniejsza część przyszła później: można było powiedzieć, że się potępia apartheid, ale jak należało żyć przeciwko apartheidowi? W mojej niefikcjonalnej książce, Change of Tongue, porównuję lata 60. z okresem, gdy Nelson Mandela dopiero co został prezydentem, bo wtedy właśnie Afrykanerzy musieli zacząć się powoli uczyć zmiany języka.

Tak więc moja młodość przypadała na szczytową fazę przywilejów i apartheidu. Po tym okresie w naszym demokratycznym państwie pozostała olbrzymia rana. Przypomina ono trochę czarne drzewo, które zdeptane, powoli podnosi się samo do góry, ale ta głęboka blizna opresji, upokorzenia, niedostatku także rośnie, rośnie, rośnie.

Jesteś wykładowczynią i poetką, ale także spadkobierczynią białych kolonistów. Jaka jest zatem twoja tożsamość w RPA?

Dawniej żywiłam nadzieję, że mogę się identyfikować jako Afrykanka, ale niestety z naszą przeszłością to niemożliwe. Ciągle myślę do sytuacji Żydów w Niemczech: jak się czuli, jeśli się identyfikowali jako Niemcy? Nadszedł jednak wtedy moment, gdy ci, którzy myśleli o sobie jako o strażnikach niemieckości, porzucili tę tradycję. Zaczęli być nie-Niemcami. Pomimo tego, że moi przodkowie przybyli tutaj w XVIII w., ciągle potrzeba dużo czasu na to, by biali zostali zaakceptowani jako Afrykanie. Teraz muszę nauczyć się żyć jako członkini mniejszości pozbawionej władzy w ramach czarnej społeczności stanowiącej coraz silniejszą większość.

Czy dla twojej rodziny liczył się fakt, że twój dziadek był wydawcą „Afrikaanse Patriot”?

Oczywiście, że to niezwykle ważne dla mojej rodziny: nasz pradziadek należał do grona tych, którzy stworzyli język afrikaans. W międzyczasie jednak okazało się, że ci biali mężczyźni rzeźbili język przede wszystkim po to, by umacniał on ich – białych Europejczyków – odrębność. Mówiąc inaczej, lekceważyli oni całkowicie olbrzymi wpływ kolorowych mieszkańców RPA na afrikaans. Dla mnie osobiście to budujące wspomnienie – mieć za dziadka buntownika. Ale jednocześnie jest tu i przestroga: uważaj, czy twój bunt nie powstaje z czyjegoś wykluczenia.

Gdzie jest twoja ojczyzna? W kraju czy w języku? Jak udało ci się znaleźć własne miejsce?

Nie wierzę w ojczyznę. Zawsze wybieram ruch, alienację, miejsca ruchome i niestabilne, takie poczucie siebie, które opiera się na przepływaniu. Taki ruch nie tylko gwarantuje dyscyplinę ducha i umysłu, ale przebywanie z ludźmi kompletnie innymi ode mnie wydaje mi się też ono szalenie wzbogacające: opowiadasz, gotujesz z nimi, słuchasz historii zupełnie innych niż twoje. Dlatego właśnie fakt, że afrikaans jest językiem i literaturą w fazie głębokiej przemiany, na plan pierwszy wysuwa największe wyzwania: stylu, tematu, tonu, składni, kontekstu, kryterium oceny.

Antjie Krog w 2017 r., fot. Antonia Steyn (mat. prasowe)
Antjie Krog w 2017 r., fot. Antonia Steyn (mat. prasowe)

W swoich kolejnych książkach opisujesz bardzo ciekawy proces – jak Afrykanerka staje się obywatelką RPA. Czy możesz opisać ten proces przemiany?

Integralność tożsamości kończy się, kiedy ta tożsamość staje się zamknięta, odporna na innych. W Afryce Południowej Afrykanerzy, moja grupa etniczna, skonstruowali dla siebie tożsamość opierającą się na poczuciu krzywdy – jako ofiary Imperium Brytyjskiego po wojnie w latach 1899–1902. Stworzyliśmy nasz własny język, zbudowaliśmy się na nowo – od nędzy do grupy władającej wspólnotą z własną, odrębną tożsamością – tożsamością czystą, tożsamością białej rasy, kultury czystej etnicznie, z czystym językiem wywodzącym się z holenderskiego. Poziom tej obsesji czystości niemal doprowadził do naszego końca i dzisiaj Afrykanerzy miotają się bez wyjścia.

Dlatego, gdy zostaliśmy zmuszeni, by otworzyć oczy i zobaczyć nasze otoczenie, odkryliśmy, że oczywiście cała ta konstrukcja była nonsensowna. Nasza rasa nasiąkła już krwią kolorowych mieszkańców Południowej Afryki, nasz język nasycały słowa Malajów i afrykańskich niewolników, nasza kultura nakładała się w dużym stopniu z kulturami afrykańskimi. Dlatego jesteśmy teraz zmuszeni do tego, by „stać się” Afrykańczykami, by żyć w ramach wielkiej czarnej społeczności afrykańskiej. Kraj może zmienić się tylko wtedy, gdy jego obywatele są gotowy, by „stać się” słabsi, bardziej otwarci na innych. Osobiście uważam za największy skarb to otwarcie, ta głęboka świadomość poczucia łączności ze wszechświatem:

eland stoi przy wodopoju jest zima

właśnie kiedy tamtędy przejeżdżam antylopa

skłania głowę ku wodzie
woda odbija niebo
niebo cynkuje chmury małego karru

spostrzegam nagle niebo niezmierzone odbliźnione

trawiastą równinę odsamotnioną spostrzegam antylopę śniedziejącą wodę i
łańcuch górski śliwkowo plisujący swoje stoki

zatrzymuję się: eland woda równina
góry prażą moją siatkówkę czuję że
coś we mnie próbuje się otworzyć szuka jak
eland woda góry są częścią
pamięci nieskończonego prześlizgiwania się do przodu

skąd wiedzą o sobie?

czy antylopa wyczuwa rogami dźwięki szlifowanych gwiazd?
czy język pełen molekuł wody smakuje pastelowe krańce
chmury? czy górska wiekuistość szumi w jeszcze złaknionych źdźbłach?

czy góra wydziela woń kiedy kolana antylopy niosą ją stukotem kopyt

czy umrą kiedyś dla siebie jak oboczne światy albo czy podgardle i głaz bezszwowo zapadną się ku górze?

(tłum. Jerzy Koch)

Jak być człowiekiem wrażliwym społecznie w społeczeństwie tak zróżnicowanym, pełnym nędzy jak twoje?

Świat nie podzielił się sam na bogatych i biednych, został w ten sposób ustawiony. W RPA biali ciągle negocjują prawa, które systematycznie pozbawiają czarnych środków do życia, możliwości utrzymania się i pracy. Świadomość bycia połączonym ze wszechświatem oznacza zatem także, że jednostka musi czuć łączność, a tym samym odpowiedzialność za każdego człowieka głodnego, każdego człowieka cierpiącego…

Jaka jest twoja pozycja jako białej kobiety, która nigdy nie zaakceptowała apartheidu? Jesteś wyrzutkiem, czy osobą uprzywilejowaną?

Nawet w pozycji wyrzutka, kierując się przede wszystkim niezgodą na zamknięcie, izolację odczuwam tak głębokie znaczenie świata – to jest nieprawdopodobne uczucie, niemożliwe do osiągnięcia inaczej. Nie zamieniłabym go na nic! Ale jednocześnie nie jestem wyrzutkiem w sensie funkcjonowania poza ramami społecznymi: mam przyjaciół i wielu znajomych poza granicami.

W twojej poezji duże znaczenie odgrywa wyzwolenie nie tylko z rasizmu, ale też z patriarchatu.

Jako namiętna miłośniczka poezji przez długi czas nie czułam płci w świecie literackim. Uwielbiałam wiersze pisane przez mężczyzn i kobiety, którzy także często pisali o płci. Ale kiedy rozwijałam się jako poetka, stopniowo odkrywałam, w jaki sposób patriarchat rządzi literacką hierarchią – kto przyznaje nagrody, kto określa ważność nazwisk, kto jest traktowany z większym szacunkiem, czyje tematy są traktowane jako Tematy Istotne. Ale ze zmianą, jaką przyniósł ze sobą Internet, literatura dotycząca kwestii społecznych stała się polem dla młodych.

Patriarchat w każdym kraju jest czymś innym, ale zawsze wiąże się z dostępem jednej, konkretnej grupy do zasobów. Płeć, religia, etniczność są rozumiane tak, by pozwalały skorzystać z kapitału.

W jaki sposób te dwa rodzaje wyzwolenia wpływają na twój język poetycki i wyobraźnię?

Poezja nauczyła mnie, jak żyć. Znalazłam tam wszystko, co ma wartość. Dla mnie tam właśnie znajduje się wszystko, co pozwala ogarnąć życie. Jestem świadoma, jak poeci-mężczyźni określili, jakie powinny być Zasadnicze Tematy Literatury: Miłość, Śmierć, Bóg, Natura i Wojna. To do przyjęcia, ale można by było jeszcze dodać: menstruacja, menopauza, posiadanie wnuków. Jednocześnie przecież poezja powinna podejmować ryzyko. Pisanie wiersza powinno być jak skok z wodospadu – nie wiesz nigdy, czy na dole cię zmiażdży, czy popłyniesz z radością.

Ryzyko podejmowane w tych wierszach jest czasem olbrzymie – obojętne czy piszesz wiersz o Desmondzie Tutu (zwierzchnik anglikańskiego Kościoła w RPA, który wsławił się w latach 80. XX w. jako przeciwnik apartheidu – przyp. red.) w formie i dykcji wywodzącej się z języków rdzennych, bez popadania w pochlebstwo, czy też piszesz wiersz o menopauzalnej waginie, starając się nie popaść w banał, by nie skurczył się ładunek gniewu.

W trakcie lektury twoich książek dostrzegam podskórną, łączącą je dynamikę sprzeczności – problemy polityczne opisujesz często jako zjawisko prywatne, wręcz intymne, z kolei to, co najbardziej prywatne, czyli ciało, sprawy domowe wystawiasz na widok publiczny.

Staram się pokazać, że taka opozycja publicznego i prywatnego nie ma w gruncie rzeczy sensu. W takim kraju jak RPA wszystko jest polityczne i powiedziałabym nawet – patrząc z perspektywy głębokich niesprawiedliwości współczesnego świata – że tak jest wszędzie. Obojętne czy kupujesz mikrofalówkę, czy podejmujesz decyzję o kremacji własnego ciała – wszystko to rozgrywa się w świecie, w którym większość jego mieszkańców żyje w niedostatku. Nawet twój najbardziej prywatny smutek, depresja muszą być mierzone na takiej skali. A jednocześnie odkrywam, że im intymniej piszę, tym bardziej staje się to wspólne. Mój pępek wygląda dokładnie tak samo jak pępki wszystkich kobiet i mężczyzn.

Kiedy opisujesz życie miłosne starzejącej się kobiety – to czy to jest wiersz miłosny, czy poezja buntu?

Kiedy byłam młoda, chciałam pisać wiersze miłosne, a czytano je jak wiersze rewolucyjne. Teraz kiedy jestem starsza, chcę pisać wiersze rewolucyjne, ale czyta się je jak wiersze miłosne.

Jakie własne ograniczenia musiałaś pokonać, żeby pisać o kobiecej intymności: menstruacji, ciąży, porodzie i menopauzie? Pytam o to, bo w Polsce jest już przyzwolenie, by mówić o ciąży i porodzie, ale jakoś miesiączka, a zwłaszcza menopauza ciągle objęte są sferą tabu, rzadko się je tematyzuje. Nawet jeśli stanowią części tego samego procesu.

Ciąża to piękna metafora – w każdej sekundzie czujesz, że doświadczasz czegoś wyjątkowego, czegoś cennego. Tak samo z porodem: narodzinami języka, narodzinami kraju, narodzinami oporu. Ale menstruacja i uderzenia gorąca, wysychająca pochwa, wyciekająca macica – to wszystko obrazy nieczystości i dlatego łatwo wywołują zniesmaczenie. Sądzę, że stare kobiety w ogóle budzą niesmak, dlatego tak łatwo palono je jako czarownice – bo przywodziły na myśl coś nieokreślonego, niekontrolowanego, cieknącego, więdnącego, gnijącego…

W wielu swoich wierszach piszesz o wykluczeniu – z kraju, z języka. Ale te wiersze cielesne, miłosne pokazują, że ciało także cię zdradza i wyklucza.

Kiedy o to pytasz, przychodzi mi na myśl Virginia Wolf, która powiedziała: „Jako kobieta nie mam ojczyzny”. Ja tymczasem czuję się mocno zakorzeniona w RPA i Trzecim Świecie. Zawsze, kiedy przyjeżdżam do USA albo do Europy, przez cały czas czuję głęboko, że choć jestem biała, dzielę język z Holendrami, mówię po angielsku i trochę po niemiecku, to jestem z Afryki, z kontynentu, gdzie zupełnie inne problemy są istotne.

Należę do tego kraju
to on mnie uczynił

nie mam innego kraju
niż ten właśnie

niezmierzona jest moja miłość do niego
trudna twarda i bez ogródek

nie wierzę w cuda lecz uwolnienie
mojego kraju w pokojowy sposób

było cudem — zdumienie i zawrót głowy zapamiętałam
coś niedoścignionego zapamiętałam to pozostanie ze mną.

(tłum. Jerzy Koch)

I to jest prawda – z tym ciałem, z którym żyjemy na tej ziemi, że istniejemy i istniejemy właśnie na ziemi. Więc gdy ciało opuszcza cię, zdradza cię, a ziemia oddala się spod twoich stóp.

Kiedy opisujesz chorobę, ustawiasz kruche ciało w sprzeczności z wieczną, porażającą naturą. Ale nie mam wtedy wrażenia, że rodzi się przygnębienie, z tego zestawienia powstaje raczej otucha.

Tak, biorę udział w niezrównanym przyjęciu wszechświata – razem z moim tymczasowym ciałem. Kiedy umrę, chciałabym stać się częścią tej uczty świata: 

klękam przed niewysłowioną łaską

Drzewości: Najwyższa Górskości wejrzyj na swą posłanniczkę w Obłoczności

twą prozelitkę w Jesieni twą opatkę z Wody oddaję

pokłon w mej adoracji O Letnia Morelowości i błagam
dozwól swej służce jeszcze chwilę trwać w zmysłowym opętaniu

w tej Sowiogórskości miłosiernej Nerkowatości
w świszczących życiem tlenowych płaszczach Gwiazdoustego Zbawienia.

(tłum. Jerzy Koch)


Wywiad został przeprowadzony podczas Festiwalu Miłosza w Krakowie, gdzie premierę miało "Ciało ograbione", nowa książka Antije Krog.
Wywiad został przeprowadzony podczas Festiwalu Miłosza w Krakowie, gdzie premierę miało „Ciało ograbione”, nowa książka Antije Krog.
Wywiad został przeprowadzony podczas Festiwalu Miłosza w Krakowie, gdzie premierę miało "Ciało ograbione", nowa książka Antije Krog.
Wywiad został przeprowadzony podczas Festiwalu Miłosza w Krakowie, gdzie premierę miało „Ciało ograbione”, nowa książka Antije Krog.

 

Czytaj również:

Nie omieszkaj
i
Georges Seurat, „Snow Effect: Winter in the Suburbs”, 1882–1883 r., źródło: domena publiczna
Doznania

Nie omieszkaj

Joanna Lech

Wspaniały jest śnieg. Czysty.
O świcie skrzy się i stęka w podeszwach.
Nie skrzypi, wchodzi w powieki. Kłuje.
Dybie. Ciśnie się na usta.

Im bardziej nie muszę dzisiaj nigdzie,
z nikim, po nic wychodzić, tym bardziej
mi się podoba: jest świetny.

Czytaj dalej