Życie papierowej ulicy, czyli jak wygrać Powstanie Warszawskie
i
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Doznania

Życie papierowej ulicy, czyli jak wygrać Powstanie Warszawskie

Stach Szabłowski
Czyta się 15 minut

Hello Helka. Nowelka na papier i wojnę – cóż to za świetny tytuł! I niesamowita historia, która się za nim kryje. I kapitalna wystawa, która opowiada tę z życia wziętą historię: rzecz o pewnej warszawiance, która w najgorszych latach okupacji wycinała dla swojej córki z papieru uroczy, dobry świat bez wojny, przemocy i śmierci.

Hello Helka to wystawa w Muzeum Powstania Warszawskiego.

Powstanie to trudny temat; Muzeum poniekąd zresztą też jest problematyczne.

Nigdy już nie dojdziemy do zgody, czy Powstanie należało rozpocząć, czy też był to jeden z najtragiczniejszych błędów w historii Polaków. Miasto puszczone z dymem, 200 tys. mieszkańców pochowanych pod jego gruzami, wygnanie wszystkich ocalałych, heroiczna porażka bojowników okupiona koszmarnymi stratami – czy było warto? Czy było to nieuniknione? Konieczne?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie mam już ochoty uczestniczyć w tych sporach, które kiedyś rozpalały również moje warszawskie emocje. Wypieram Powstanie, staram się o nim za wiele nie myśleć. Robię tak od dawna, czyli od kiedy pamięć o Powstaniu została spopularyzowana, ale jednocześnie politycznie zinstrumentalizowana i zwulgaryzowana. Trafiła na paskudne koszulki i na zderzaki aut, na stadiony i do partyjnych przekazów dnia. Gdyby w 1944 r. szeregi żołnierzy Polski Walczącej były tak liczne, jak są dzisiaj, Powstanie byłoby murowanym zwycięstwem. Tyle że wtedy używanie literki P z kotwicą kosztowało wiele, a teraz zrobiło się nieprzyzwoicie tanie. Do tego dochodzą jeszcze politycy usiłujący wymieniać powstańczy mit na symboliczne kapitały, awantury na obchodach, gwizdy na cmentarzach, kłótnie o to, kto ma lepszy tytuł do zarządzania pamięcią o bohaterach (bo do zarządzania pamięcią o ofiarach chętnych zawsze jest jakoś mniej). Powstanie było katastrofą; jego dzisiejsze losy są tylko porażką, ale jednak bolesną.

A co z Muzeum?

Kiedy otwierało się w 2004 r., było hitem. W Polsce nie widzieliśmy przedtem podobnej instytucji zajmującej się historią – tak immersyjnej, multimedialnej, sugestywnej. Zupełnie jakby się tam było, w Warszawie na przełomie lata i jesieni 1944 r. A nawet lepiej, bo przecież tak naprawdę nikt nie chciałby w tamtych dniach znaleźć się w tym płonącym, umierającym mieście.

Kilka lat później byłem już ojcem dwóch małych chłopców. Zabrałem ich do Muzeum, żeby zobaczyli, w jakim mieście mieszkają. Spojrzałem wówczas na Muzeum ich oczami – i zaniepokoiłem się tym, co zobaczyłem.

Nie zrozumcie mnie Państwo źle – Muzeum Powstania Warszawskiego to nie jest najgorsza instytucja. Przeciwnie, biorąc pod uwagę generalny ton polityki historycznej w Polsce, jest zaskakująco dobra. Na tle tego tonu głos Muzeum wyróżnia się intelektualnym ożywieniem, dyskursywnością, zainteresowaniem współczesną kulturą; na szczęście to miejsce jest czymś więcej, niż tylko ośrodkiem ortodoksyjnego kultu, w którym rytualnie oddaje się „cześć i chwałę bohaterom”. Muzeum jest interesujące szczególnie w swoich projektach edukacyjnych i czasowych. Z wystawą stałą sprawa wygląda już inaczej – i to właśnie ona zaniepokoiła mnie, kiedy przyprowadziłem na nią dzieci. Rzecz nawet nie w przemilczaniu faktu, że Powstanie to przede wszystkim masakra, śmierć, ofiary, ogrom zniszczeń. Ten wymiar nie jest przemilczany, on jest w Muzeum opowiadany, tyle że tę opowieść zagłusza inna, o wiele głośniejsza narracja o nierównej, ale heroicznej walce, o poświęceniu, ale i o przygodzie. W rozwijaniu tej opowieści pomagają zmasowane efekty dźwiękowe i scenograficzne, teatralne oświetlenie, filmy, świetnie wybrane fotografie, multimedia. Atrakcyjna wystawa? Pewnie, bardzo – ale w tym właśnie problem. Muzeum Powstania Warszawskiego to nie jest instytucja w starym stylu, przemawiająca ex cathedra i nakazująca zwiedzającym noszenie kapci. To jest współczesne muzeum narracyjne, które nie poucza, lecz wywołuje emocje. Nie chce onieśmielać publiczności swym autorytetem, lecz angażować ją w spektakl. Chce być popularne, chce przyciągać, chce się podobać. I podoba się. Moi synowie byli zachwyceni pierwszą wizytą w Muzeum Powstania. Wychodząc, już zapowiadali, że chcą tu wrócić. A więc wizyta się udała?

A może udałaby się jeszcze lepiej, gdyby po wyjściu z wystawy dzieci płakały i zaklinały się, że nigdy nie wrócą do tego przerażającego muzeum? Tymczasem mali (i duzi zresztą też) doskonale się tu bawią, tyle że w kontekście tematu instytucji w idei dobrej zabawy jest coś perwersyjnego. Ubocznym efektem stworzenia atrakcyjnego muzeum jest bowiem uczynienie takim również jego przedmiotu, wyobrażenia Powstania. Jawi się ono jako wielka, wprawdzie niebezpieczna, ale przez to tym bardziej ekscytująca przygoda – tragizm zaś tylko dodaje jej uroku, tym bardziej że powstanki i powstańcy są wiecznie młodzi i wyglądają tak seksownie! W gruncie rzeczy, cóż młodej osobie może się przydarzyć lepszego od okazji do wzięcia udziału w jakimś powstaniu? Tu nawet śmierć wygląda dobrze, bo przecież pięknie jest umrzeć za ojczyznę, prawda?

Wychodzi na to, że o Muzeum Powstania można toczyć spór tak samo nierozstrzygalny, jak dyskusja o samym Powstaniu: czy instytucja więcej wysiłku wkłada w edukowanie o wydarzeniach z 1944 r., czy w ich mitologizację? Przynosi więcej szkody czy pożytku? Zdania są podzielone, sprawa niejednoznaczna, a ja nie zaprzątałem sobie nią głowy już od lat – aż do teraz, kiedy wybrałem się na Hello Helkę.

***

Głównymi bohaterkami tej czasowej wystawy są papierowe laleczki. W czasie okupacji wycinała je i malowała dla swojej córki Róży artystka Janina Giedroyć-Wawrzynowicz. Urodzona w 1902 r., przed wojną zajmowała się tkaniną artystyczną, ale największe sukcesy odnosiła jako graficzka i ilustratorka. W czasie okupacji uczyła sztuki w ramach tajnych kompletów, daremnie czekając na powrót zaginionego męża, który – jak się później okazało – był wśród polskich jeńców zamordowanych w 1940 r. przez NKWD w Katyniu.

Laleczki, wycinane przez Giedroyć-Wawrzynowicz dla córki, są piękne same w sobie; twarze naszkicowane elegancką kreską doskonałej rysowniczki, kolory nakładane akwarelą – każda postać to pyszna malarska miniatura. I do tego te stroje: większość figurek z kolekcji przedstawiona jest w bieliźnie, bo Giedroyć-Wawrzynowicz wymyśliła system przebierania tych papierowych sylwetek w papierowe kreacje, zakładane lalkom przez głowę. Damy i matrony można więc bez końca przebierać w coraz to nowe suknie, przymierzać im ozdobne kapelusze. No i jeszcze ta różnorodność typów ludzkich. Szykowni kawalerowie, efektowne panny na wydaniu, ale i sklepikarze, cukierniczki, dzieci w różnym wieku, stróże, dozorcy. Oto całe społeczeństwo – papierowe i beztroskie, szczęśliwe, bo nieznajdujące się pod okupacją, niesterroryzowane, niezdewastowane i poranione przez wojnę.

Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego

To właśnie w beztrosce tych papierowych postaci kryje się ich historyczna waga. Wśród stworzonych przez Giedroyć-Wawrzynowicz figur nie ma fantastycznych stworów, czarowników czy wróżek. Jej lalki nadają się najlepiej do zabawy w zwykłe życie; mały, niedramatyczny świat, w który córka artystki Róża mogła uciec od dramatycznej, nienormalnej codzienności świata okupacji.

Janina Giedroyć-Wawrzynowicz zmarła w 1995 r. Po wojnie była jeszcze całe dekady aktywna artystycznie. Większość jej przedwojennego dorobku przepadła w czasie Powstania. Ale nie lalki Róży. Przetrwały wojnę i bawiła się nimi jeszcze wnuczka artystki. W 2010 r. cały zachowany zbiór, ponad 500 pozycji – figur, strojów, kapeluszy – kupiło od Róży Wawrzynowicz-Billip do swojej kolekcji Muzeum Powstania Warszawskiego. Zespół instytucji długo szukał pomysłu, jak wprowadzić w narrację Muzeum te artefakty, różniące się znacznie charakterem od większości zgromadzonych tu eksponatów. I wreszcie znalazł sposób; Hello Helka jest pierwszym publicznym pokazem papierowego świata stworzonego przez Giedroyć-Wawrzynowicz.

***

Droga do Hello Helki wiedzie przez ekspozycję stałą. Trzeba wejść głęboko w tę wojenną wystawę. Po długiej przerwie, jaką zrobiłem sobie w odwiedzaniu Muzeum, zapomniałem, jak burzliwe jest Powstanie, które w tej placówce trwa zawsze i nigdy się nie kończy. Ledwo człowiek przekroczy próg wystawy stałej, a zaraz znajduje się na froncie. Jest ciemno, zewsząd słychać strzały, eksplozje, powstańcze piosenki. Łatwo się tu zgubić, więc zgubiłem się momentalnie. Którędy do Hello Helki? Ktoś wskazał mi drogę, wyjaśnił, że trzeba po schodach, ale zamiast schodów znajdowałem wejścia do rekonstrukcji kanałów albo bunkrów. Już nawet zacząłem się irytować błądzeniem w tym labiryncie scenograficznych przestrzeni i czasu zatrzymanego w 1944 r. Jednak w ostatecznym rozrachunku przejście przez wystawę stałą, a nawet zgubienie się w niej na chwilę, jest świetnym wstępem do oglądania Hello Helki.

Kiedy bowiem znajdujemy w końcu tę wystawę, wszystko się zmienia. Strzelanina cichnie, słychać ją jedynie w dalekim tle. Zamiast mroku jest jasne światło. Już samo wejście zapowiada, że zaraz znajdziemy się w innym świecie. Na wystawę prowadzi atrapa bramy warszawskiej kamienicy, nad którą pali się wesoło neon z napisem Hello Helka.

Chwileczkę: neon – wśród tych ruin, barykad i zgliszcz?

Właśnie tak, a za neonem ciągnie się warszawska ulica, przy której stoją cztery kamienice – niezniszczone, niezbombardowane, bez śladów kul i ognia. W kamienicach mieszkają zaś lalki Róży Giedroyć-Wawrzynowicz. Na parterze czekają na klientów w sklepie kolonialnym, w piekarni, cukierni i kawiarni. W mieszkaniach na piętrach zasiadają przy stołach w jadalniach, przymierzają suknie w garderobach, rozmawiają z przyjaciółmi i ukochanymi; wszędzie bawią się dzieci.

Domki dla lalek? Owszem, a ponieważ ich mieszkanki i mieszkańcy wycięci są z papieru, takie też są domy, w których żyją – płaskie i papierowe. Od jednej strony oglądamy fasady kamienic, od drugiej zaglądamy do ich wnętrza, podpatrując, co dzieje się w sklepach, salonach, łazienkach, a nawet w toaletach

Jedno i drugie – elewacje i wnętrza budynków – stworzyła Kasia Kmita, wrocławska artystka od lat wierna technice wycinanki.

Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego

Kmita inspiruje się kodrą, tradycyjną łowicką techniką ludową, ale tematy, które bierze na warsztat, już w tej tradycji się nie mieszczą. W lipcu, kiedy w przededniu rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego otwierała się Hello Helka, we wrocławskim Muzeum Architektury trwała inna wycinankowa wystawa Kmity. Nazywała się Ćwiczenia z wyobraźni i poświęcona była Sympozjum Wrocław ’70 – wydarzeniu, które jest jednym z mitów założycielskich polskiej sztuki konceptualnej. W 1970 r. do Wrocławia zjechał kwiat ówczesnej neoawangardy, aby radzić, jak 25-lecie przyłączenia do Polski tzw. Ziem Odzyskanych, uświetnić nowoczesnymi realizacjami, zamiast stawiać kolejny posąg przedstawiający Bolesława Chrobrego albo alegorię polsko-radzieckiego braterstwa broni. Propozycje artystów okazały się, delikatnie mówiąc, zbyt radykalne jak na wyobraźnię ówczesnych decydentów. Niektóre z wypracowanych wówczas pomysłów, jak gigantyczne krzesło Tadeusza Kantora, doczekały się realizacji dopiero w XXI w. Natomiast w 1970 r. nie zrealizowano żadnego. Projekty niezrealizowane, a nawet utopijne mają jednak czasem moc nie mniejszą od rzeczy, które zaistniały fizycznie – i tak właśnie zdarzyło się w wypadku Sympozjum. Jego dorobek – nowe kategorie myślenia o mieście, o sztuce w przestrzeni publicznej i o sztuce w ogóle – promieniowały, zasilając energią polski ruch konceptualny.

Wycinanka nie jest pierwszą techniką przychodzącą do głowy, kiedy myśli się, jak opowiedzieć historię, po której zostało mało materialnych śladów i niewiele więcej zdjęć czy dokumentacji filmowych, za to mnóstwo abstrakcyjnych idei. A jednak Ćwiczenia… Kmity działały zaskakująco skutecznie zarówno na wyobraźnię historyczną, jak i artystyczną. Papierowy Tadeusz Kantor, Edward Krasiński, Anka Ptaszkowska i inni luminarze oraz luminarki awangardy sprzed pół wieku, wycięte z papieru miniatury abstrakcyjnych kompozycji i performatywnych sytuacji – to kartonowe uniwersum, przypominało trochę teatrzyk kukiełkowy, a trochę, nomen omen, domek dla lalek, ale taki, w którym pobawić można się w historię sztuki, w historię kultury i idei. Świetna zabawa!

Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego

W Muzeum Powstania Kmita również pracuje na historycznym materiale. Wprawdzie przedstawionej na wystawie ulicy nigdy w Warszawie nie było, ale stojące przy niej budynki są już jak najbardziej z życia wzięte. To kamienice stojące przy Nowogrodzkiej 12, Koszykowej 67, Foksal 13 oraz Okrzei 26. Wszystkie cztery zbudowane na przełomie XIX i XX w., wszystkie reprezentacyjne, efektowne, należały do najbardziej eleganckich adresów przedwojennej Warszawy. Co ciekawe, wszystkie cztery przetrwały wojnę i stoją do dziś, co w obróconej w gruzy stolicy jest rzadkością.

Kasia Kmita pieczołowicie odtworzyła techniką wycinanki historyczne fasady kamienic – a na rewersie fasad wycięła ich wspaniałe wnętrza – tak, by mogły zaludnić je lalki Janiny Giedroyć-Wawrzynowicz.

***

Patrząc na idealny świat najpiękniejszych warszawskich kamienic zamieszkanych przez śliczne papierowe postaci, trudno nie pomyśleć o monumentalnej powieści Georges’a Pereca Życie instrukcja obsługi, w której pisarz również zajrzał do wnętrza pewnego budynku, aby objąć jednym spojrzeniem całość egzystencji jego mieszkańców – we wszystkich pokojach, sypialniach, gabinetach i zakamarkach.

To właśnie pojęcie życia jest kluczem zarówno do książki Pereca, jak i Hello Helki. Nowelki na papier i wojnę.

Laleczki są płaskie – i taka jest też ulica, na której mieszkają. Ten świat jest także delikatny, przecież wycięto go z papieru. Mając w pamięci obrazy pożogi, która szaleje na wystawie stałej Muzeum Powstania, trudno nie myśleć o tym, jak łatwo mógłby spłonąć.

W delikatności papierowego uniwersum jest jednak również moc. W Muzeum Powstania oglądamy świadectwa niezliczonych czynów sił zbrojnych, aktów przemocy, gwałtowności, bohaterstwa i okrucieństwa. Siła, którą posługiwała się Giedroyć-Wawrzynowicz, była innego rodzaju. Tu w grę wchodzi moc wyobraźni, miłości i czułości, a także sztuki, za pomocą której artystka tworzyła dla swojej córki azyl od piekła wojny i okupacji. W tym sensie wycinanki z Hello Helki świetnie pasują do Muzeum Powstania. One również są formą oporu przeciw wojnie, przemocy, złu, choć ten opór nie jest prowadzony militarnymi metodami. I wcale nie jest oczywiste, czy metoda artystki jest mniej skuteczna od walki z bronią w ręku. Jeżeli za pomocą papierowych lalek artystka była w stanie zapewnić małej dziewczynce odrobinę radości, normalności i oddechu od horroru okupacji, to swoje powstanie przecież wygrała.

Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego
Hello Helka, mat. prasowe Muzeum Powstania Warszawskiego

Zwiedzając Hello Helkę, chciałoby się zobaczyć więcej, wejść jeszcze głębiej w życie papierowych postaci. I tu dobra wiadomość – Muzeum zapowiada, że obecna wystawa jest swego rodzaju pilotem do planowego serialu animowanego o mieszkańcach pewnej warszawskiej kamienicy w czasie okupacji i Powstania. Wystąpią w nim lalki Giedoryć-Wawrzynowicz. Wiem, że dyskusja na temat Powstania ciągnąć się będzie jeszcze długo – i wiele już sobie po niej nie obiecuję. Na ciąg dalszy Hello Helki czekam jednak z radością.

Hello Helka. Nowelka na papier i wojnę
Muzeum Powstania Warszawskiego
wystawa z udziałem Kasi Kmity
kuratorka: Anna Grzechnik
Wystawa została otwarta 28 lipca i potrwa przynajmniej do końca 2021 r.

Czytaj również:

Wrota piekieł
i
fot. Michał Szlaga / Wyobraźnia℠
Przemyślenia

Wrota piekieł

Czyli 1237 zdjęć
Stach Szabłowski

U schyłku zimnej wojny tytułowa bohaterka książki fotograficznej Michała Szlagi Brama była najważniejszą bramą w Polsce, może nawet w całej Europie Wschodniej. Mogła stać się łukiem triumfalnym, ale skończyła jako wrota do krainy resentymentów, niespełnionych nadziei, zbiorowego kaca i symboli, które przypominają zombi: wyglądają jak żywe, ale tak naprawdę są już martwe. 

Mowa o bramie nr 2 do Stoczni Gdańskiej, tej, która w roku 1980 widniała na pierwszych stronach gazet całego świata, a po roku 1989 miała stać się symbolem zwycięstwa demokracji nad autorytaryzmem. 

Czytaj dalej