Jak Otto zawiózł Gunthera na koniec świata i jeszcze dalej
i
Mercedes Benz klasy G W461 – taki sam model jak Otto, Charles01/Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0 DEED), 1984 r.
Wiedza i niewiedza

Jak Otto zawiózł Gunthera na koniec świata i jeszcze dalej

Radosław Krajewski
Czyta się 8 minut

Opowieść o nie do końca planowanej podróży, która trwała 26 lat (a skrzynia biegów „nie była nawet dotykana”).

Gunther Holtorf kończył 51 lat i miał dosyć. Wypalił się jako dyrektor w liniach lotniczych Lufthansa i potrzebował silnego bodźca. Kupił mercedesa „Gelendę” i wraz z małżonką wyruszył na wyprawę. Był rok 1988. Nie przypuszczał, że kiedy jako starszy, siwy, lekko zgarbiony mężczyzna zaparkuje ten sam samochód pod Bramą Brandenburską, jego ojczyzna będzie już zjednoczonym krajem, a marki niemieckie, których wydał na samochód równo 50 tys., staną się odległym wspomnieniem.

Początkowo Gunther nie miał tak ambitnego planu. Celem była Afryka, którą od dawna chciał zwiedzić. Po pierwszych pięciu miesiącach para wróciła do Niemiec, by… się rozwieść. Wspólne trudy ujawniły słabości trwającego krótko trzeciego małżeństwa Gunthera. On jednak nie zniechęcił się i zarażony słynną już tęsknotą do Afryki, chciał podróżować dalej. Dzięki ogłoszeniu w jednym z tygodników poznał Christine, która mieszkała za upadającym właś­nie murem berlińskim i była gotowa wyruszyć z nim w świat. Para przystosowała mercedesa tak, by można było z niego korzystać jak z uproszczonej wersji kampera – w tylnej części materac, pod nim wysuwana infrastruktura kuchenna i inne rzeczy potrzebne na co dzień. Na dachu skrzynie ze sprzętem wykorzystywanym rzadziej. Podróż miała trwać dwa lata. Po pięciu latach dotarli na samo południe Afryki. Tam zdecydowali, że jadą dalej. Samochód w kontenerze wyruszył w kierunku Ameryki Południowej.

Dlaczego nie Azja Południowo-Wschodnia?

Postanowili odwiedzić wszystkie kraje, w których poruszanie się samochodem jest w ogóle fizycznie możliwe. W przemieszczaniu się po dziewiczych obszarach Gunther i Christine odnaleźli nieznaną wcześniej wolność. Upajała ich satysfakcja, że sami decydują, kiedy i dokąd jadą. Szybko okazało się, że będąc w Australii, jest się tylko o krok od Azji Południowo-Wschodniej, a stamtąd już blisko do kolejnego rejonu świata itd. Przemierzanie przestrzeni przestało wystarczać. Zaczęła w nich dojrzewać potrzeba głębszego doświadczania odwiedzanych miejsc, środowisk, kultur. Od pewnego momentu nie mieli już stałego domu. W Niemczech bywali sporadycznie, najczęściej zostawiali samochód w odległym zakątku świata i przylatywali na krótko do kraju.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich trzech treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednym z ich celów było odwiedzanie miejsc, do których nikt nie dotarł samochodem, lub obszarów uważanych po prostu za nieatrakcyjne i dlatego rzadko uczęszczanych. Byli pierwszymi zmotoryzowanymi turystami wpuszczonymi do Korei Północnej. Jak z satysfakcją wspomina Gunther, ten fakt bardzo zaskoczył nawet niemieckiego ministra spraw zagranicznych. Także w przypadku Białorusi, Chin, Kuby czy Birmy ich wjazd poprzedzały całe lata zabiegów administracyjnych. Niektórych afrykańskich państw, takich jak Somalia, nie odwiedzili nigdy ze względu na trwające konflikty, chociaż wojna w Iraku nie powstrzymała ich przed przejechaniem przez północne rejony tego kraju. Zrezygnowali jednak z kilku wysp oceanicznych z bardziej prozaicznego powodu – problemem była niewystarczająca, nawet na ich wyprawowe standardy, liczba dróg.

Wystarczało 500 euro miesięcznie

Skąd budżet na wieloletnią podróż? Gunther uważa się za człowieka bardzo oszczędnego i jako główne źródło utrzymania podczas wyprawy wskazuje właśnie zgromadzone przez siebie środki. Dodatkowo przez pierwszych 15 lat od wyjazdu zajmował się kartografią. Jeszcze w latach 70. rozpoczął tworzenie bardzo dokładnej mapy Dżakarty. Dzięki Holtorfowi oraz jego partnerce ta wielka i skomplikowana aglomeracja doczekała się prawie 400-stronicowego atlasu, który para przygotowywała, regularnie odwiedzając miasto przez ponad dekadę.

Według relacji Gunthera na początku lat 90. w Afryce za równowartość 500 euro można było przeżyć przez miesiąc, wliczając w to wszystkie możliwe koszty, takie jak paliwo czy jedzenie. Dziś potrzebna suma zwiększyła się o połowę. Gunther i Christine kupowali w lokalnych sklepach i sami przyrządzali posiłki. Nigdy nie korzystali z restauracji czy hoteli, zawsze wybierali hamak albo materac w mercedesie. Oprócz kosztów paliwa największym obciążeniem finansowym był transport samochodu przez morze.

Gunther zawsze zachowywał dystans do sponsoringu. Uważał, że „sponsor z reguły oczekuje czegoś w zamian i zazwyczaj jest to oklejenie samochodu dużą liczbą różnych logo, w stylu Formuły 1”. Nie odpowiadało mu to ze „względów bezpieczeństwa”. Być może doświadczenie podróżnicze podpowiadało mu, że nieoklejony pojazd mniej rzuca się w oczy, a jego kierowca wydaje się zwykłym człowiekiem.

Samochody, które niczego nie udają

Gunther Holtorf mówi, że jest tylko człowiekiem, który spędza czas tak, jak lubi, a bohater, o którym warto mówić, to jego samochód. Nazwał go Otto. Za jego kierownicą spędził ponad 20 lat. To Mercedes-Benz klasy G. Geländewagen po niemiecku oznacza po prostu samochód terenowy. Produkowany nieustannie od 1979 r. To żywa legenda motoryzacji i pierwszoplanowa postać w tej historii.

To rzeczywiście niesamowite, że Otto przetrwał do dziś. Ale po kolei.

Żeby zrozumieć wyjątkowość Mercedesa klasy G – W461/3, bo tak dzisiaj nazywa się ten model, należy spojrzeć na współczesny świat motoryzacyjny. Klasa G różni się od wszystkiego, co obecnie proponuje się kierowcom. Począwszy od niedzisiejszego (w najlepszym tego słowa znaczeniu!) kształtu przez tradycyjną konstrukcję aż po paletę możliwych wersji. Klasa G jest powszechnie szanowana i ceniona.

To już łabędzi śpiew niegdysiejszej idei, że samochód powinien służyć i trwać, przy okazji niczego nie udając. W tym sensie jest antytezą współczesnych SUV-ów, z którymi częściowo „Gelenda” konkuruje. Po 38 latach obecności na rynku jej sprzedaż ciągle rośnie! W lecie 2017 roku w austriackim Grazu wyprodukowano 300-tysięczny egzemplarz. Jej wiernymi użytkownikami są na równi: kalifornijska matka odwożąca dziecko do szkoły, londyński finansista, szwajcarski rolnik podróżujący między stadem owiec a gospodarstwem, polski żołnierz na służbie, rosyjski bogacz, który przed podjazdem do swojej willi tapla się w błocie sięgającym do połowy drzwi, i Saudyjczyk pijący herbatę na pustyni. Nie wspominając o rzeszach fanów jazdy po bezdrożach.

Do dziś można wybrać się do salonu i kupić klasę G w wersji bazowo-użytkowej, która niewiele zewnętrznie różni się od pierwszych produkowanych egzemplarzy. Na drugim końcu skali znajdują się wersje bardzo dobrze wyposażone, z silnikami, które zbliżają je do supersamochodów. Mają 600 koni mechanicznych, błyszczą chromami (ostatnio nawet częściej modnym matem) i mogą kosztować ponad milion złotych. Obecnie aż jedna na trzy kupione „Gelendy” na świecie to właśnie wersja AMG. Otto wygląda przy nich jak ubogi krewny, jednak to wciąż ten sam samochód.

Skrzynia biegów nie była nawet dotykana

To właśnie takie egzemplarze, jak zasłużony Otto – na równi ze zwycięzcą rajdu Paryż–Dakar z 1983 r. czy z egzemplarzami rozsianymi po różnych armiach świata – przez dekady budowały tę wyjątkową markę.

Gunther bardzo dbał o Ottona. Świadomy obciążeń, jakim poddawany był samochód, starał się zmieniać olej co 5000 km, wymieniać części, zanim uległy ostatecznemu zużyciu, i generalnie nie przekraczać 80 km/h. Te zabiegi pozwoliły wozić po świecie 500 kg ładunku i dwie osoby bez przykrych niespodzianek. Ani razu nie zdarzyła się awaria, której Gunther nie byłby w stanie usunąć. To niesamowity wynik. Należy dodać, że podobno w mercedesie nadal pracuje ten sam układ napędowy, a skrzynia biegów „nie była nawet dotykana”.

Gunther zakończył wielki światowy tour jesienią 2014 r. Cztery lata wcześniej Christine zmarła na raka, a on spełniał jej wolę, podróżując dalej. Odsprzedał Ottona Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie, gdzie do dziś można podziwiać auto. Kluczyki odebrał od niego osobiście prezes Daimler AG Dieter Zetsche.

Gunther Holtorf wyruszył w swoją podróż 30 lat temu. Odwiedził 215 krajów i przejechał 900 tys. kilometrów. Czy była to podróż życia? Z pewnością.
 

Czytaj również:

Czar Twoich kółek
i
fot. Gilbert A. Milne & Co. Ltd./ Wikimedia Commons
Doznania

Czar Twoich kółek

Proszę nie podpowiadać!
Salami Kożerski

IDĘ na pierwszą samochodową lekcję. Zaopatrzyłem się w gruby zeszyt do notowania, dwa ołówki, linijkę oraz gumkę do wycierania. Gdyby mnie tak idącego na kurs zobaczył teraz ktoś z redakcji! Na wszelki wypadek, i ze względu na swój wiek, z piórnika zrezygnowałem.

Kurs 27 jest kursem nadprogramowym. Dlatego odbywa się nie w sali, w której zwykle prowadzone są wykłady kursów, lecz w innej, wynajętej na mieście. Jakie jest jej właściwe przeznaczenie, nie mogę się zorientować.

Czytaj dalej