Historia naukowczyni N. i jej eksperymentu, który przyniósł nadzwyczajne skutki.
Kiedy pracowałem jako portier w Instytucie Nauk, gwiazdą tego ośrodka badawczego była dr N., osoba legendarnie inteligentna, słynąca także z doskonale podzielnej uwagi. Potrafiła jednocześnie rozwiązywać dwa zupełnie różne problemy, robiąc przy tym notatki – każda ręka zapisywała wyniki innego rozumowania. Gdy kłaniałem się jej na powitanie i pożegnanie, kierowała ku mnie jedno tylko oko, bo i taką miała umiejętność. Często też widywałem ją, jak spacerowała z dwoma telefonami komórkowymi, jeden trzymając przy lewym, drugi przy prawym uchu. Ponieważ usta miała tylko jedne, musiała tak prowadzić rozmowy, aby wypowiadać te same kwestie w tym samym czasie do obu słuchawek – ale jak wspomniałem, była legendarnie inteligentna, więc przychodziło jej to bez wysiłku.
Trudno się dziwić, że przy tak wielkich zdolnościach dr N. wybrała sobie najambitniejszy cel badań, a mianowicie nieśmiertelność. Z dalekich krajów przybywały do instytutu pojemniki z morską wodą, w której pływały drapieżne, półcentymetrowe meduzy z rodzaju Turritopsis. Zwierzęta te potrafią radykalnie się odmłodzić, cofnąć w czasie do stadium polipa, czyli meduziego dziecka, i sztuczkę tę powtarzają dowolną liczbę razy, co czyni je potencjalnie niedostępnymi dla śmierci. Dr N. analizowała DNA tych żyjątek wzdłuż i wszerz, izolując najbardziej obiecujące fragmenty, aż uznała, że jest gotowa na przeprowadzenie upragnionego eksperymentu wszczepienia odmładzających genów sobie samej.
Nie wiedziałbym pewnie nic o tych jej poczynaniach, gdyby nie fakt, że dr N. zwykła pracować nocą i potrzebowała czasem kogoś, kto by jej coś podał lub przytrzymał – uwagę miała podzielną, ale ręce mimo wszystko tylko dwie. Pomagałem więc, jak mogłem, starając się nie zadawać zbędnych pytań. W noc eksperymentu musiałem mieszać geny meduzy z morską wodą w olbrzymiej probówce, jednocześnie przytrzymując nogą włącznik umieszczonego pod naczyniem urządzenia grzewczego (trochę nie stykał). Dr N. stała przy oknie, wpatrywała się w księżyc i rachowała coś zawzięcie, aż raptem – bez ostrzeżeń i ceregieli – odwróciła się, wskoczyła do probówki i zanurzyła się w roztworze aż po czubek głowy. Trochę ponurkowała, wyszła i usiadła na fotelu, który wcześniej zabezpieczyliśmy folią.
Z ostatniej chwili!
U nas masz trzy bezpłatne artykuły do przeczytania w tym miesiącu. To pierwszy z nich. Może jednak już teraz warto zastanowić się nad naszą niedrogą prenumeratą cyfrową, by mieć pewność, że żaden limit Cię nie zaskoczy?
Na efekty nie trzeba było długo czekać, dr N. młodniała w oczach. Osiągnęła wiek doktorantki, następnie studentki, uczennicy szkoły średniej, gimnazjum, szkoły podstawowej. Już po chwili na fotelu siedziała kilkuletnia dziewczynka, która wcale nie miała zamiaru przestać młodnieć i zaraz zmieniła się w oseska. Mocny roztwór uwarzyliśmy, nie ma co!
Na tym się nie skończyło. Niemowlę wciąż cofało się w czasie. Wróciło do stadium życia płodowego, stało się zarodkiem, zygotą, aż w końcu – czy ktoś mi w ogóle uwierzy? – tam, gdzie jeszcze przed momentem siedziała przemoczona, lecz dystyngowana dr N., leżały: komórka jajowa i plemnik.
Gamety popatrywały na siebie z wyraźną niechęcią, najwidoczniej zadowolone z faktu, że się rozdzieliły. Po chwili każda z nich ostentacyjnie podążyła w innym kierunku. Komórka jajowa poturlała się w stronę regaliku z książkami, a plemnik zaczął myszkować w okolicach wieszaka na płaszcze, może szukając papierosów.
Sytuacja była nad wyraz przykra. Czułem, że nie mogę tego tak zostawić, i rozglądałem się po pomieszczeniu za jakąś wskazówką, podpowiedzią, co czynić. Znalazłem ją szybko. Tuż obok komputera stało oprawione w ramkę zdjęcie, na oko sprzed trzydziestu kilku lat, przedstawiające dwie młode, uśmiechnięte osoby – mężczyznę i kobietę. Musieli to być rodzice dr N. Stali na tle imponującej witryny, w której widniał afisz z napisem: „Festiwal wagnerowski”.
Jestem tylko skromnym portierem, ale potrafię kojarzyć fakty. Korzystając ze stojącego obok komputera, odszukałem w Internecie duet miłosny z II aktu Tristana i Izoldy, włączyłem odtwarzanie i z wyczuciem wyregulowałem głośność. Podstęp zadziałał. Plemnik oraz komórka jajowa łypnęły ku sobie przychylniej.
O sink hernieder, Nacht der Liebe… Uznałem, że czas się wycofać. Na palcach wymknąłem się z laboratorium i delikatnie zamknąłem za sobą drzwi. Schodząc po schodach, modliłem się w duchu, żeby w środek pieśni nie wdarły się reklamy, rujnując erotyczny czar. Wszystko jednak poszło, jak należy, i już następnego dnia spotkałem naukowczynię całą i zdrową. Co więcej, po raz pierwszy dr N. spojrzała na mnie obojgiem oczu! Powiedziała też coś miłego, choć nie pamiętam co, bo akurat oglądałem ważny mecz. A niedługo potem wyjechała nad ciepłe morza, aby badać te swoje meduzy w ich naturalnym środowisku. Słyszałem, że jest szczęśliwa.

Data publikacji:

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!

Prenumerata
Każdy numer ciekawszy od poprzedniego
Zamów już teraz!