Czy mówić zawsze prawdę?
Rozmaitości

Czy mówić zawsze prawdę?

Łukasz Kaniewski
Czyta się 5 minut

Odpowiedzi na to ważkie pytanie poszukamy w dziełach kultury wysokiej, średniej i niskiej.

Stoimy tu wobec zagadnienia z gatunku tych fundamentalnych. W poszukiwaniu rozwiązania sięgnijmy na początek do klasyki literackiej, gdyż jest to skarbnica mądrości nie do przecenienia. Bohater Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa, Jeszua Ha-Nocri, przesłuchiwany przez Piłata twierdzi, że „łatwo i miło jest mówić prawdę”. Dość szybko jednak – i nie bez związku z tym przeświadczeniem – zostaje ukrzyżowany, z czego możemy wnios­kować, że może owszem, łatwo, ale nie do końca miło.

Kolejny klasyk – tym razem z innej krai­ny i epoki, a mianowicie Molier – w swoim Mizantropie prezentuje bohatera, który organicznie wręcz nie jest w stanie kłamać, choćby w drobnych sprawach. Alcest, bo takie imię nosi rzeczona postać, nie potrafi nawet pochwalić błahego sonetu autorstwa niejakiego Oronta, który to jegomość mógłby mu pomóc w pewnej sprawie sądowej. Kilka ogólnikowych komplementów wybawiłoby Alcesta z kłopotów. Jednak z ust biednego mizantropa nie chcą wyjść lukrowane pochwały, zamiast nich wydostają się opinie tyleż szczere, co krytyczne – i trafiają do uszu zaskoczonego Oronta.

Warto zwrócić uwagę na pewne podobieństwa między historiami Jeszui i Alcesta. Obaj nie potrafią skłamać, nawet jeśli uratowałoby im to skórę. Do tego potężny Piłat i wpływowy Oront najwyraźniej chcą się z nimi zaprzyjaźnić. Dlaczego wybrali akurat ich? Pewnie dlatego, że Alcest i Jeszua zawsze mówią prawdę. Czym innym jest pochwała sonetu przez sprytnego dworaka, znanego z elastyczności języka, a czym innym słowa uznania, które wygłasza ktoś do szpiku kości prawdomówny. Można jednak zapytać: gdyby Alcest i Ha-Nocri powiedzieli to, czego sędziowie od nich wymagali, czy nadal ich zdanie tak wiele by dla nich znaczyło, czy byłby to już tylko triumf władzy?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Należałoby jeszcze wspomnieć, że Molier pisał swoje komedie za panowania Ludwika XIV zwanego Królem Słońce, a Bułhakow tworzył za panowania Józefa Stalina, którego również nazywano słońcem, więc o triumfującej władzy obaj pisarze wiedzieli pewnie niejedno.

Przejdźmy do literatury polskiej: w książce Pałuba. Sny Marii Dunin Karola Irzykowskiego otrzymujemy portret „poczciwego” stryja weredyka. Weredyka, czyli człowieka, który „rżnie prawdę prosto z mosta”. Ale jak nasz autor zaznacza: „[…] poczciwość była zaletą, którą jako cechę rzekomo koniecznie uzupełniającą sugestionowała drastyczność jego obejścia się, rubaszność wyrażeń, jeżeli zaś zdarzyło się, że stryj od czasu do czasu spełnił coś dobrego, to właś­nie kupował sobie tym sposobem prawo do rubaszności i do złego. Te »proste« natury zawierają w sobie więcej skrytek, niż się zwykle przypuszcza; już by się też zdało zrobić raz z nimi porządek!”. Tak pisał Irzykowski w swojej nowatorskiej – psychoanalitycznej, jak twierdzą niektórzy – powieści.

Stryj weredyk był więc człowiekiem, który mówił, co chciał, nie oglądając się na cudze uczucia. Jednocześnie dbał o to, żeby tę jego cechę otoczenie uznawało za wyraz chwalebnego braku zepsucia. Można przypuszczać, że gdyby na podobną szczerość próbował pozwolić sobie ktoś o słabszej pozycji, nie uszłoby mu to na sucho, a „rżnięcie prawdy prosto z mosta” zostałoby uznane za zwykłą impertynencję, zgodnie z maksymą: co przystoi Jowiszowi, nie przystoi wołu. Znowu więc próbujemy mówić o prawdzie, a okazuje się, że koniec końców mówimy o władzy.

Inna sprawa, że czasem nie bardzo wiadomo, co jest prawdą, bo też i nie ma jednej niezawodnej metody, aby to stwierdzić. Jak pisze Immanuel Kant w Krytyce czystego rozumu, szukanie jakiejś jednej wspólnej oznaki prawdziwości we wszystkich prawdziwych treściach, przy jednoczesnym abstrahowaniu od tych treści, to po prostu sprzeczność. „Co to jest prawdziwość?” – cóż, pytanie to Kant uważa za źle postawione i komentuje w sposób następujący: „Wielki to już i potrzebny dowód roztropności lub zrozumienia, gdy się wie, o co mamy rozumnie pytać. Jeśli bowiem pytanie jest samo w sobie niedorzeczne i domaga się niepotrzebnych odpowiedzi, to przynosi ono nie tylko wstyd temu, kto je zadaje, ale nieraz i tę szkodę, że przywodzi nieostrożnego słuchacza do dawania niedorzecznych odpowiedzi i stwarza pocieszne widowisko, iż – jak mówili starożytni – jeden kozła doi, a drugi podstawia sito” (tłum. Roman Ingarden).

Czy cytat ten jest pomocny w naszych rozważaniach? Pewnie nie, ale lubię go znacznie bardziej niż słynną sentencję o „prawie moralnym we mnie”, nie mog­łem się więc powstrzymać od przytoczenia go.

Pojawienie się Kanta w tekście to nieomylny znak, że czas, byśmy sięgnęli do bardziej przyziemnych tworów kultury, np. do muzyki pop. Mówienie lub niemówienie prawdy to nierzadki motyw w tekstach piosenek. Najczęściej jest tak, że podmiot liryczny zarzeka się, że nie kłamie, co miałoby dowodzić autentyczności jego uczuć. Zostawmy te buńczuczne deklaracje na boku i znajdźmy jakiś ciekawszy przykład. Otóż niegdyś bardzo popularny brytyjsko-amerykański zespół Fleetwood Mac w piosence Little Lies śpiewał: „Mów mi kłamstwa, mów mi słodkie kłamstewka”. W każdym refrenie wielkiego przeboju prośbę tę powtarzało troje członków zespołu, więc słuchacz mógłby pomyśleć, że jest to życzenie dobrze przemyślane. Jednak to nie koniec! W tychże refrenach ci sami muzycy śpiewali jeszcze: „O nie, nie możesz udawać!”. Jak więc w końcu – kłamać, ale nie udawać? Dość karkołomne zadanie.

Pokrewne w jakimś stopniu stanowisko przedstawione zostało w utworze Skłamałam Edyty Bartosiewicz, w którym podmiot wyznaje, co następuje: „Skłamałam ot tak, całkiem niewinnie, byś chwilę był mój, byś tylko był przy mnie. […] O nie, w ogóle nie czuję się winna, nie byłabym sobą, gdy byłabym inna”. Ostatnie stwierdzenie („nie byłabym sobą, gdy byłabym inna”) wygląda na banalną tautologię, ale nie dajmy się zwieść! W piosence tej pojawia się bowiem ciekawe rozróżnienie pomiędzy prawdą – nazwijmy to – obiektywną a prawdą ludzkich uczuć. Oprócz tego i filozofowie, i neurobiolodzy przyznają: człowiek pełen jest sprzeczności. Czasem serce mówi jedno, głowa drugie, a i inne części ciała potrafią mieć swoje zdanie. Kiedy na przykład gryziemy się w język, to kim jesteśmy – zębami czy językiem?

Trochę się zaplątaliśmy, więc może wróćmy do pytania zadanego w tytule: czy mówić zawsze prawdę? Po zastanowieniu odpowiem: pewnie można spróbować. A i uprzejmym też być nie zaszkodzi. Jednak niezależnie od tego, jak zdecydujecie, ja umywam ręce.

Czytaj również:

Trzy prawdy Tischnera
i
rysunek: archiwum „Przekroju”
Marzenia o lepszym świecie

Trzy prawdy Tischnera

Wojciech Bonowicz

Kiedy Tischner prowadził wykłady z filozofii dla studentów, zawsze miał jakąś historię góralską do opowiedzenia. Wielkie systemy filozoficzne są warte studiowania, ale nie powinny zasłaniać historii konkretnego człowieka i prawdy jego życia.

Kiedy przychodzi do dyskusji o prawdzie – ale też o czymkolwiek innym: ekonomii, polityce, religii – przywoływane bywa niekiedy góralskie powiedzenie ks. Józefa Tischnera, że „istnieją trzy rodzaje prowdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”. Nietrudno przy tym zauważyć, że powołujący się na ową typologię na ogół starają się zdeprecjonować jakiś pogląd jako „gówno prawdę”, natomiast „święte prawdy” mniej ich interesują. Ciekawsze jest jednak co innego: jako źródło owego cytatu wskazuje się zazwyczaj najsławniejszy utwór ­Tischnera, czyli cykl gawęd Historia filozofii po góralsku (który – co może warto przy okazji przypomnieć – miał swoją premierę na łamach „Przekroju”). Tyle że kiedy zajrzymy w tekst, cytowanego powiedzenia tam nie znajdziemy. Powstaje paradoksalna sytuacja: nie wiadomo, czy sławna typologia prawdy, której autorstwo przypisuje się ­Tischnerowi, rzeczywiście jest jego dziełem, czy też wiązanie z nią jego osoby należy uznać za rodzaj wprawdzie niegroźnej, ale jednak „gówno prawdy”…

Czytaj dalej