Człowiek, który żył w ciekawych czasach: Henryk Streng/Marek Włodarski
i
„Pan z gramofonem” – Henryk Streng (Marek Włodarski)
Opowieści

Człowiek, który żył w ciekawych czasach: Henryk Streng/Marek Włodarski

Stach Szabłowski
Czyta się 16 minut

Kim był bohater wystawy przygotowanej przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej? W latach międzywojennych odpowiedź brzmiała: to Henryk Streng, malarz ze Lwowa, jeden z najciekawszych artystów nowoczesnych II RP. W czasie okupacji stał się przede wszystkim Żydem ukrywającym się dosłownie za szafą. Wyszedł z tej kryjówki jako Marek Włodarski, uciekinier, potem więzień obozu koncentracyjnego, a jeszcze później, już po wojnie, twórca, który znalazł się na linii frontu w konflikcie artystycznej nowoczesności z socrealizmem. 

Powiedzieć, że Streng/Włodarski to artysta zupełnie zapomniany, byłoby przesadą – taką samą, jak upierać się, że to postać znana. Tak się dziwnie złożyło, że od 1945 r. aż do dziś nie odbyła się ani jedna przekrojowa prezentacja jego twórczości. Przygotowana przez MSN i zamknięta w lockdownie wystawa nadrabia tę zaległość, ale nie jest klasyczną historyczno-sztuczną monografią. To raczej opowieść, której Streng/Włodarski jest protagonistą. Idąc śladem bohatera, nie tylko wracamy do jego twórczości, ale trafiamy na obszar wielowymiarowego pogranicza. To terytorium, na którym przenikają się różne kierunki artystyczne, kultury i tożsamości. Jesteśmy na pograniczu epok, w miejscu, w którym ścierają się filozofie polityczne, tyranie i totalitaryzmy, a nowoczesność ma niejedno oblicze i nigdy nie jest do końca taka, jaka na pierwszy rzut oka się wydaje. 

Obyś żył w ciekawych czasach!

Henryk Streng należał do pokolenia, na które los do spółki z historią rzucił tę klątwę ciekawych czasów. Urodził się w 1903 r. w Cesarstwie Austro-Węgierskim, młodość spędził w II RP, ostatnie lata w Polsce Ludowej za żelazną kurtyną. Z artystycznego punktu widzenia zdarzyło mu się żyć w jednym z najbardziej ekscytujących momentów w historii sztuki europejskiej, jakim była modernistyczna rewolucja I połowy XX w. Zarazem, jako polski Żyd ze Lwowa, znalazł się w miejscu i czasie, w którym młyny historii pracowały na pełnych obrotach i na przemysłową skalę mieliły ludzkie biografie. Artysta, którego oglądamy na wystawie, jest uczestnikiem, ofiarą i ocalonym z tej epoki, doświadczającym jej idei, niejednoznaczności, horrorów i zwrotów akcji na własnej skórze. To wykształcony w Paryżu awangardzista i zarazem malarz ze środkowoeuropejskich peryferii. Wizjonerski surrealista i trzeźwy twórca sztuki społecznie zaangażowanej. Modernista i praktyk realizmu socjalistycznego. Przedwojenny lwowiak i powojenny warszawiak. Wyjęty przez nazistów spod prawa Żyd, Polak z podrobionymi papierami, więzień obozu koncentracyjnego, świadek stalinizmu, uczestnik poststalinowskiej odwilży, wreszcie postać z podręczników historii sztuki i autor dzieł powoli pokrywających się kurzem w muzeach. Bez wątpienia jest to artysta nowoczesny, ale wystawa w MSN pokazuje, jak skomplikowana tożsamość kryje się za tą etykietą, szczególnie jeżeli nosi ją twórca z naszej części kontynentu.

Ulica Balonowa

Na wystawę wchodzi się przez Ulicę. Młody Streng, ledwie po dwudziestce, komponuje ten miejski pejzaż jak futurystyczny kolaż: tramwaje, konie, przechodnie, burżuje, damy, żołnierze, litery, kamienice, fragmenty reklam – wszystko przenika się i nakłada na siebie. Mamy 1924 r.; jest ruch, jest nowoczesność – miasto, masa, maszyna. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Marek Włodarski, „Ulica”, 1924, akwarela, papier, tektura.
Marek Włodarski, „Ulica”, 1924, akwarela, papier, tektura.

Miasto, które młody malarz obrazuje z taką energią i lubością, to Lwów. Wystawa w MSN zakorzenia w nim Strenga. Wśród eksponatów jest mapa; szukamy na niej dawnej ulicy Balonowej, dziś Hajdamackiej, przy której malarz mieszkał przed wojną. Oglądamy prace niektórych lwowskich modernistów, którzy pracowali w mieście w tym samym czasie. Na monitorach leci kilka filmowych fragmentów, w tym obowiązkowe Włóczęgi, ikoniczna komedia z 1939 r., w której batiarzy Szczepcio i Tońcio wyśpiewują Tylko we Lwowie. No i oglądamy archiwalne fotografie. Jedna z nich ukazuje reprezentacyjną ulicę Akademicką; eleganckie towarzystwo, samochody, modernistyczne budynki, reklamy; pejzaż nowoczesnej europejskiej metropolii. Na innej fotografii widzimy Krakidały, handlowe rewiry w dzielnicy żydowskiej, bliskie Balonowej Strenga. Zamiast bruku jest błoto; brodzi w nim tłum przechodniów, chasydów, miejskich cwaniaczków, przekupniów, klientów. To raczej krajobraz egzotyczny niż nowoczesny; jesteśmy w Europie Wschodniej, nie ulega wątpliwości.

We Lwowie te okolice zwie się ironicznie „Paryżem”. Tymczasem w 1925 r. Henryk Streng wyjeżdża do Paryża rzeczywistego. Studiuje tam u Fernanda Légera, jednego z najważniejszych francuskich kubistów, ale poznaje również surrealistów; duże wrażenie robi na nim papież tego ruchu, André Breton. 

W II połowie lat 20., kiedy Streng będzie już z powrotem we Lwowie, paryskie nauki dojdą donośnie do głosu w jego pracach. Pan z gramofonem czy Lejący wino to kapitalne obrazy, a zarazem świetne polskie „légery”. Wpływ francuskiego mistrza jest ewidentny, ale równie oczywista jest fascynacja rodzinnym miastem, jego przedmieściami, uliczną kulturą, folklorem. Przywieziona z Paryża nowoczesność przesiąka lokalnym kolorytem, co zresztą jest bardzo w ówczesnym lwowskim duchu; wśród tutejszych modernistów są Polacy, Żydzi, Ukraińcy, na ulicy wciąż mówi się z różnymi akcentami, a nawet różnymi językami. Mieszanie porządków i kultur w niepowtarzalny koktajl to poniekąd miejscowa specjalność, choć epoka, w której nacjonalizm jest w ofensywie, takiej wielokulturowości nie sprzyja. 

Marek Włodarski, „Pan z gramofonem”, 1926, olej, płótno.
Marek Włodarski, „Pan z gramofonem”, 1926, olej, płótno.

Surrealiści, których nie było

Tadeusz Kantor powiedział kiedyś, że w Polsce nie było surrealizmu, ponieważ panował w niej katolicyzm. Ta myśl zrobiła dużą karierę i rzeczywiście coś w niej jest – wystarczy porównać rozkochane w surrealizmie międzywojenne Czechy i II RP, w której ten nurt rzeczywiście przyjmował się słabiej niż gdzie indziej. Od każdej reguły są jednak wyjątki, o czym Kantorowi „przypomina” kurator Piotr Słodkowski, zapraszając go symbolicznie do MSN i wieszając jedną z prac autora Umarłej klasy na wystawie poświęconej Strengowi. Tuż obok dzieła Kantora, umieszczona zostaje praca samego Strenga, Czarodziej przy zielonej skale z 1930 r. – rzecz bezdyskusyjnie surrealistyczna. 

Podobnie jak inspirację Légerem, także zainteresowanie surrealizmem Streng przywiózł z Paryża. Nie jest zresztą w tych fascynacjach osamotniony; wśród przyjaciół malarza jest Bruno Schulz, a w ówczesnym Lwowie nie brakuje artystów o podobnej, onirycznej wrażliwości. W tym mieście ziarna surrealizmu padają na podatny grunt, ale to, co z tych ziaren wyrasta, jest już lokalną, nieortodoksyjną mutacją francuskiego kierunku. W Paryżu surrealistycznej ortodoksji strzeże despotyczny André Breton; ale Paryż jest daleko. Znajdujemy się na obrzeżach Europy, na których poczucie rzeczywistości zawsze było nieco dyskusyjne i chwiejne; w pewnym sensie ta część kontynentu była surrealistyczna, na długo przed narodzinami surrealizmu. 

Marek Włodarski, Czarodziej przy zielonej skale, 1930, olej, płótno.
Marek Włodarski, Czarodziej przy zielonej skale, 1930, olej, płótno.

Sztuka na barykadzie

Streng z początku lat 30. jest jednym z najciekawszych spośród działających w ówczesnej Polsce surrealistów. Jednak im bliżej końca dekady, tym częściej zapuszcza się na terytorium sztuki zaangażowanej społecznie i politycznej walki, zamiast dalej zgłębiać otchłanie podświadomości i oddawać się wizjonerskiej wyobraźni. Streng miał zawsze serce po lewej stronie; w ostatnich latach II RP to serce bije coraz szybciej. Atmosfera w Polsce robi się duszna, w powietrzu wisi napięcie: pachnie wojną, wzmaga się antysemityzm i nacjonalizm, rządy sanacyjne skręcają w stronę autorytaryzmu.

Do tego trwa Wielki Kryzys, bezrobotni protestują na ulicach, zdarza się, że wojsko i policja otwierają ogień do demonstrantów. W 1936 r. jedna z takich masakr ma miejsce we Lwowie; od policyjnych kul ginie kilkadziesiąt osób. W sztuce artysty, który zawsze wyczulony był na życie i rytm ulicy, pojawiają się teraz już nie tylko podwórkowi grajkowie i podmiejscy cwaniaczkowie, lecz także barykady i walczący na nich robotnicy.

Malarz należy w tym czasie do grupy „Artes”, w której lwowscy awangardowi artyści o lewicowych poglądach starają się wypracować nową formułę sztuki zaangażowanej. Nie chcą rezygnować z nowoczesnego języka wizualnego, ale poszukiwania czysto formalne już im nie wystarczają; pragną zabierać głos w ważnych sprawach społecznych, zajmować stanowisko, docierać ze sztuką do klasy pracującej. 

Marek Włodarski, „Lejący wino”, 1927, olej, płótno.
Marek Włodarski, „Lejący wino”, 1927, olej, płótno.

Kopista z Szafą

Autorską koncepcję twórczości modernistycznej w formie i zaangażowanej politycznie w treści, Streng nazywa „faktorealizmem”. Pracę nad doprecyzowaniem tej idei przerywa wybuch wojny. Artysta walczy w kampanii wrześniowej; po klęsce wraca do Lwowa, który teraz okupowany jest przez Armię Czerwoną. Kiedy w 1941 r. Sowietów we Lwowie zastępują Niemcy, los Strenga i innych Żydów, którzy zostali w mieście, wydaje się przypieczętowany. Malarzowi udaje się jednak uciec z getta; po aryjskiej stronie ukrywa się u artystki i działaczki „Żegoty”, Janiny Brosch, która w przyszłości zostanie jego żoną. Przez dwa lata nie opuszcza mieszkania, egzystuje za szafą.

Z tego okresu pochodzi Kopista – niewielki, kubizujący rysunek przedstawiający artystę przy pracy w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni. Ukrywający się modernista i nowator kopiował starych mistrzów – to był element jego strategii przetrwania podczas lat izolacji. Nie chodziło tylko o to, żeby się czymś zająć i nie zwariować. Kopiowanie było chwytaniem się tradycji, kultury i historii sztuki niczym kół ratunkowych, które miały ocalić artystę przed utonięciem w powodzi barbarzyństwa zalewającego Europę. 

W 1944 r. malarz wraz z Janiną Brosch opuszcza Lwów i przedostaje się do Warszawy. Nie dociera do niej jednak jako Henryk Streng, lecz jako Marek Włodarski; takie nazwisko znajduje się w fałszywych aryjskich papierach, którymi się teraz legitymuje. W pierwszych dniach powstania zostaje aresztowany przez Niemców i wysłany do obozu koncentracyjnego Stutthof na Pomorzu. W MSN-ie jest kilka wstrząsających obozowych rysunków i obrazów namalowanych bezpośrednio po wyzwoleniu. Jeden z nich przedstawia temat, który artysta często podejmował przed wojną: grupę muzykantów. Henryk Streng malował grajków z lwowskich ulic. Marek Włodarski ukazuje żydowską orkiestrę obozową w pasiakach. Niegdysiejszy surrealista jest w obozowych pracach bliski realizmu jak nigdy dotąd; posługuje się prostym, bezpośrednim językiem; forma schodzi na drugi plan, na pierwszy wysuwa się świadectwo. 

Marek Włodarski, „Budowa radiostacji”, ok. 1949, gwasz, rysunek.
Marek Włodarski, „Budowa radiostacji”, ok. 1949, gwasz, rysunek.

Powrót na barykadę?

Historia sztuki nie skończyła się jednak wraz z bestialstwem i okropnościami II wojny światowej; życie toczy się dalej. Artysta nadal wiedzie je jako Marek Włodarski, malarz, który zdrapuje sygnatury „Streng” ze swoich przedwojennych obrazów i zastępuje je obecnym, pochodzącym z czasów Zagłady nazwiskiem. Większość przyjaciół, których miał w poprzednim, lwowskim życiu, zginęła. Nielicznych, którzy przetrwali, prosi, by zwracali się do niego per Marek. 

Tymczasem po ledwie kilku pierwszych powojennych latach względnej swobody artystycznej, stalinowskie władze dekretują w Polsce socrealizm. Co w jego obliczu zrobi artysta Marek Włodarski? To jeden z najciekawszych i najbardziej nieoczywistych momentów wystawy. Kurator szkicuje artystyczną przestrzeń socrealizmu kilkoma wymownymi pracami. Wysoko na ścianie Muzeum wiesza Portret Marszałka Żymierskiego pędzla Henryka Karola Siedlanowskiego; akademicki, hieratyczny, oficjalny wizerunek, nadający się w sam raz do przyozdobienia ściany jakiegoś stalinowskiego urzędu (np. Urzędu Bezpieczeństwa). Obok podobizny marszałka umieszczony zostaje obraz ukazujący Stalina i młodziutką pionierkę. Dyktatorzy uwielbiają pokazywać się w towarzystwie dzieci; w tej scenie, w której tyran gra dobrego wujka przed dojrzewającą dziewczynką, jest coś złowieszczego, może nawet perwersyjnego. Forma tego propagandowego przedstawienia jest jednak ciekawa, nowoczesna i można się w niej dosłuchać echa twórczości Légera. To nie przypadek. Autorką Stalina i pionierki jest Nadia Léger. Urodzona na Białorusi jako Wanda Chodasiewicz, malarka studiowała w Warszawie w latach 20. XX w., a potem, podobnie jak Streng, wyjechała do Paryża, uczyć się dalej w atelier Légera. Lwowski malarz wrócił do Polski. Wanda Chodasiewicz została asystentką francuskiego kubisty, a później jego żoną. Nigdy nie przestała być żarliwą komunistką.

Marek Włodarski także nie zmienił poglądów, które wyznawał Henryk Streng, zaangażowany artysta lewicowy. Czy jednak komunizm da się pogodzić ze sztuką nowoczesną? W cieniu wizerunków Żymierskiego i Stalina oglądamy kilka przykładów prac Juliusza i Haliny Krajewskich, pary artystów, których twórczość uchodzi ze wzorzec z Sèvres polskiego socrealizmu. Oni także byli modernistami, po wprowadzeniu socrealizmu zrezygnowali jednak z nowoczesnego języka wizualnego na rzecz sztuki propagandowej, konserwatywnej w formie i dogmatycznej w treści. A Włodarski? Malarz wraca m.in. do motywu Barykady, nad którym rozpoczął pracę jeszcze przed wojną, jako członek lewicowego ugrupowania „Artes”. Te obrazy w równym stopniu mieszczą się w oficjalnej doktrynie, co w osobistej logice sztuki Włodarskiego, który kontynuuje wątki zapoczątkowane przez Strenga. Czy to już socrealizm – czy wciąż zaangażowana sztuka socjalistyczna? Wystawa nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie; pokazuje raczej, że czasami takiej jednoznacznej odpowiedzi po prostu nie ma.

Widok wystawy „Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski” w MSN w Warszawie. Fot. Daniel Chrobak
Widok wystawy „Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski” w MSN w Warszawie. Fot. Daniel Chrobak

Nieostateczność

Wizerunek Włodarskiego/Strenga jeszcze bardziej się komplikuje, kiedy pod koniec wystawy natrafiamy na jedną z jego ostatnich prac, namalowanych już po odwilży 1956 r. Obraz jest nieprzedstawiający, mroczny i poetycki; wpisuje się w nurt informelu i abstrakcji lirycznej, kierunków, które bujnie rozwijają się w latach 50. we Francji i zaczynają podbijać również polską scenę artystyczną: po okresie socrealistycznego rygoru artyści cieszą się nieograniczoną swobodą, na jaką pozwala tego typu malarstwo. Czysty formalizm? Na pierwszy rzut oka tak mogłoby się wydawać, ale tytuł obrazu jest literacki. Brzmi Sądy nieostateczne i mógłby służyć za motto całej wystawy. Włodarski zmarł w 1960 r., nie dożył nawet sześćdziesiątki. W jakimś sensie jego twórczość można widzieć jako nieostateczną, niedokończoną.

Z innego punktu widzenia jest wręcz przeciwnie: możemy patrzeć na niego jako na artystę, który miał dwie tożsamości i jeszcze więcej wcieleń; postać, której biografia rozgrywała się na pograniczu różnych epok i światów – w przestrzeni rozciągającej się między wielokulturowymi przedmieściami Lwowa, modernistycznym Paryżem, kryjówką za szafą, obozem śmierci, stalinowską PRL i współczesnością, w której w tym, co ocalało z dorobku malarza, próbujemy odczytać odpowiedź na pytanie: czym tak naprawdę była nowoczesność? Henryk Streng/Marek Włodarski jest świetnym adresatem takiego pytania, nie tylko dlatego, że był wybitnym modernistą, ale również z tego powodu, że jego odpowiedź jest niejednoznaczna i nieostateczna. 

***

Henryk Streng/Marek Włodarski i modernizm żydowsko-polski
Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa
www.artmuseum.pl

Czytaj również:

Duch i gość
i
Widok wystawy „I Warren Niesłuchowski też tam był. Gość-inny”. Zdjęcie dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal
Doznania

Duch i gość

Czyli Inny
Stach Szabłowski

Znał wszystkich, nie mieszkał nigdzie. Za życia można go było spotkać wszędzie, a teraz – kiedy już nie żyje – na wystawie I Warren Niesłuchowski też tam był. Gość-inny w Fundacji Galerii Foksal.

Warren Niesłuchowski był gościem. Był duchem. Po angielsku lepiej to brzmi. Guest. Host. Ghost. Niesłuchowski uwielbiał gry słów, rymy, homonimy, kalambury. Z wyboru nie miał domu, ale czuł się zadomowiony w języku, w tekstach, w słowach. I w świecie sztuki, którego był nomadycznym obywatelem.

Czytaj dalej