China
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Doznania

China

Mateusz Kołczinger
Czyta się 3 minuty

Opowiadanie o pisaniu opowiadania, którego autorem na pewno nie jest chatbot.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Może nie powinienem się do tego przyznawać? Skoro jednak już zacząłem pisać, to i skończę. Było więc tak. Redakcja grzecznie, ale coraz bardziej stanowczo domagała się, bym przysłał obiecane opowiadanie. Termin już dawno minął. Ja jednak nadal nie miałem dobrego pomysłu, a short story bez pomysłu nie ma racji bytu. Wertowałem notes, w którym zapisuję czasem koncepty, licząc na to, że któryś z nich otworzy w mojej głowie jakieś drzwiczki albo poruszy w sercu jakąś strunę. Nic mnie jednak nie zainspirowało. Po prostu blokada twórcza i tyle. Ale w trakcie tych jałowych prób coś sobie przypomniałem. Otóż w ostatnich dniach wiele się mówi o sztucznej inteligencji – o tym, że już nie tylko w grach planszowych, lecz także w twórczości plastycznej i literackiej dorównała ludziom. Można przy tym zaprogramować ją tak, by malowała czy też pisała w manierze dowolnego artysty. Czy nie jest to dla mnie szansa? Dotarłem szybko do strony internetowej, przez którą taki utalentowany robot przyjmował zamówienia, i poprosiłem o krótkie opowiadanie w moim stylu. Było tam okienko, do którego należało wpisać początek utworu, a sztuczna inteligencja miała za zadanie go rozwinąć. Nic błys­kotliwego nie przychodziło mi do głowy, więc pokrótce przedstawiłem całą sytuację, czyli wstukałem dokładnie to, co można przeczytać w tym tekście aż do kropki kończącej niniejsze zdanie – wszystko, co nastąpi po tej kropce, będzie już wymys­łem sztucznej inteligencji. Erupcja kreatywności – tylko tak mogę nazwać wyniki, które otrzymałem. Sztuczna inteligencja zaimponowała mi zarówno wyobraźnią, jak i sprawnością, z jaką naśladowała mój sposób pisania. Stworzyła nie jedno opowiadanie, ale kilka. O identycznych początkach, lecz różnych zakończeniach. Wydrukowałem wszystkie utwory i rozłożyłem na biurku, chcąc wybrać wersję, którą wyślę do redakcji. Kiedy tak na nie patrzyłem, zauważyłem między nimi pewne ukryte podobieństwo: oto we wszystkich opowiadaniach pierwsze litery akapitów układały się w sensowne słowa. Co więcej, za każdym razem były to te same wyrazy: MADE IN CHINA. Interesujące, ale też niepokojące. O co chodzi? Dlaczego CHINA? Postanowiłem się dowiedzieć i przez tę samą stronę internetową wysłałem zaraz e-mail, w którym opisałem problem. Zaznaczyłem w nim, że bardzo szanuję chińską kulturę, jednak słowa utworzone przez inicjały są po prostu dziwaczne, nie mówiąc już o tym, że przecież ja nigdy nie stosuję tego rodzaju środków wyrazu – a zamówione opowiadania miały być pisane moim stylem. Natychmiast przyszła odpowiedź. Sztuczna inteligencja (bo to ona odpisywała na zapytania) wyjaśniła mi, że choć potrafi sprawnie korzystać z różnych wzorców i stylów, jest przecież także autonomiczną twórczynią (tak właśnie napisała: twórczynią), którą nie da się do końca pokierować i której poczynań nie sposób przewidzieć ani w pełni wyjaśnić. Czasem po prostu coś robi i już. Chciała przy okazji zaznaczyć, że firma, która ją stworzyła, nie korzysta ani z chińskich usług programistycznych, ani z serwerów ulokowanych w Chinach. Owszem, pracuje częściowo na sprzęcie chińskiej produkcji, ale tego przecież we współczes­nym świecie nie unikniemy. Historycznie bowiem w takim jesteś­my punkcie – wymądrzała się sztuczna inteligencja. I jeszcze na sam koniec dodała, że jeśli uważam, iż tekst jest za mało w moim stylu, przysługuje mi pełne prawo do przeredagowania go, o ile oczywiście zdobędę się na ten heroiczny wysiłek. Nie wiem, może jestem przewrażliwiony, jednak w tej ostatniej uwadze wyczułem pewną złośliwość. Postanowiłem być ponad to i usiadłem do pracy: wybrałem jedno z opowiadań i zacząłem się zastanawiać, jak najlepiej je poprawić. Ani literki jednak nie przestawiłem, bo w tej właśnie chwili z redakcji przyszedł poważny e-mail informujący, że jest to już naprawdę ostatni moment, bym oddał wreszcie opowiadanie. Co było począć? Wysłałem tekst zupełnie niezmieniony, z kuriozalnym napisem MADE IN CHINA ciągnącym się od góry do dołu. Myślałem, że redaktorzy odeślą mi go do poprawienia, tak się jednak nie stało. Zaakceptowali, a nawet chwalili, że ciekawe.

Czytaj również:

Mróz na wiosnę
i
Okładka z archiwum, nr 2282/1989 r.
Opowieści

Mróz na wiosnę

Historia z okładki
Ida Świerkocka

Cóż tam, panie, w „Przekroju”? Każdy dzień to coś nowego, ale jedno się nie zmienia: koty trzymają się mocno.

Daniel Mróz zwykł wręcz mawiać, że „kot łagodzi obyczaje”, a jako że sam nie zawsze był łagodny, to jeden kot mu nie wystarczał. W jego krakowskim mieszkaniu zazwyczaj było ich kilka (redaktor Mieczysław Czuma wyliczył, że przez dom Mrozów przewinęło się 21 t­ych czworonogów). Nie licząc oczywiście czekających na niego codziennie na podwórku na tyłach redakcji „Przekroju”. „O, Mróz nadchodzi – mówił któryś z redaktorów, wyglądając przez okno. – Koty już na posterunku”. Artysta wręczał każdemu po rybie i dopiero wówczas z poczuciem spełnionego obowiązku szedł do pracy. Koty rysował już na początku lat 50., kiedy nikt w „Przekroju” o żadnych „kociakach” jeszcze nie słyszał, a internauci nie wymieniali się zdjęciami ani filmikami z kotami (może dlatego, że Internet wtedy nie istniał). Jeden z rysunków z serii zwanej przez samego Mroza Kocie sprawy znalazł się na okładce numeru z 5 marca 1989 r. (a całkiem niedawno – na naszych, „Przekrojowych” puzzlach). Według córki grafika, Łucji Mróz-Raynoch, powstał ponad trzy dekady wcześniej, nie wiadomo więc, czy motyw kotki na gorącym (umownie w przypadku marcowego Krakowa) blaszanym dachu zainspirował amerykańskiego dramaturga Tennessee Williamsa, czy jednak było dokładnie odwrotnie.

Czytaj dalej