Chcę zmienić się w drzewo – rozmowa z Oliverem Laxem
i
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe
Przemyślenia

Chcę zmienić się w drzewo – rozmowa z Oliverem Laxem

Jan Pelczar
Czyta się 9 minut

Oliver Laxe to zwycięzca Nagrody Jury podczas zeszłorocznej, a zatem ostatniej do tej pory, sekcji Un Certain Regard, jednej z najbardziej prestiżowych na Festiwalu Filmowym w Cannes. Główną nagrodę przyniósł mu film „Siła ognia”. Roman Gutek mówił o tym filmie jako swoim ulubionym z zeszłorocznego festiwalu na Lazurowym Wybrzeżu, mimo konkurencji ze strony „Parasite”, czy „Bólu i blasku”. Nic dziwnego, że polska premiera „Siły ognia” miała miejsce na wrocławskich Nowych Horyzontach. Udało mi się tam porozmawiać z reżyserem. Ogólnopolska premiera kinowa „Siły ognia” ma miejsce 26 czerwca.

Jan Pelczar: Siła ognia zawdzięcza swój mocny początek scenie upadania potężnych drzew. Zastanawiałem się, czy to archiwalne ujęcia, czy nagrania dokonane przez pańską ekipę filmową. Wystarczyło zobaczyć, jak wyglądają następne sceny filmu, by już nie zadawać tego pytania.

Oliver Laxe: Otwarcie filmu jest jednocześnie jego syntezą. Przywołuje cały sens. Maszyny, na które patrzy widz, są czymś więcej. Padające pod ich działaniem drzewa nie są już tylko drzewami. To scena walki albo sekwencja miłosna, interpretację zostawiam widzom. W pewnym momencie maszyny zatrzymują się przed starym drzewem eukaliptusowym. Ta scena powróci w filmie. Chciałem przywołać energię i duchowość, antyczną siłę, która zamieszkuje las. Chciałem, żeby widzowie poczuli moc nocy i natury.

Jak udało się nakręcić te sceny?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Użyliśmy dronów. To było bardzo niebezpieczne zadanie. Operator byłby zagrożony w takiej bliskości maszyn do wycinki i spadających drzew. Jestem filmowcem, który posługuje się niemal wyłącznie obrazami, lubię je, one mnie zamieszkują. Dużą przyjemność daje mi każda próba przeniesienia tego, co widzę i czuję wewnątrz na język kina. Scena otwarcia jest całkiem symfoniczna.

Konstrukcja całego filmu jest równie mocno przemyślana.

Początek jest bardzo intensywny, a później zaczyna się część filmu z emocjonalnym sporem, tajemnicza, w której poznajemy bohaterów – Amadora i Benedyktę, jego matkę. Zajmują się doliną, w której mieszkają, a także zwierzętami, jakie mają pod opieką. Jest między nimi równowaga, subtelność. Pokazujemy, jak dbają o siebie nawzajem, jak się czule kochają. W trzeciej części wybuchają pożary. Napięcie, które zostaje wytworzone w pierwszych dwóch częściach, eksploduje, płonie. Emocje są już na wierzchu.

"Siła ognia", reż. Oliver Laxe
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe
"Siła ognia", reż. Oliver Laxe
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe

Oglądając Siłę ognia, czułem się jak pasażer na łodzi, przed którym falują kolejne obrazy i sceny, przesuwają się, niczym mijany krajobraz. Nie ma ostrych cięć. Maszyna, o której pan wspomniał, zatrzymuje się przed drzewem. Jako widz czułem się powstrzymany od zadawania pytań, gdy poznawałem historię mężczyzny skazanego przed laty za podpalanie. Przez cały film obserwujemy jego działania po wyjściu z więzienia. Kiedy pojawiają się pożary, od razu ciekawi nas, czy to znów on podłożył ogień. A tak naprawdę nie potrzebujemy tej wiedzy.

Taka była moja intencja. Sam w swoim życiu wielokrotnie osądzałem, nie byłem tolerancyjny. A życie zawsze dawało mi tę samą lekcję: sprawy są bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje. Kiedy zamierzam kogoś osądzić, zapala mi się czerwona lampka, która przypomina, że inni ludzie są tacy jak ja. Wziąłem do filmu archetyp strażaka, którego trudno będzie polubić widzom, w końcu on niszczy przyrodę. Chciałem, by każdy mógł spędzić z nim czas, poczuć jego emocje, poznać jego duchowe blizny. Nie chciałem go usprawiedliwiać, chciałem go zrozumieć. Każdy z nas zadaje ból. Może nie robimy tego, doprowadzając do pożaru lasu, ale codziennie sprawiamy, że ktoś inny cierpi lub po prostu czuje się gorzej. To nieuniknione. Chciałem zaprosić widza, by zrozumiał bohatera, który prowokuje cierpienie, ponieważ nie może uwolnić się od własnego bólu. Zależało mi, by na końcu filmu nikt już nikogo nie osądzał, by widzowie rozumieli i Amadora, i matkę, i sąsiadów. Nie chciałem wchodzić w dialog walki dobra ze złem, doświadczenia i niewinności. To nie moja dialektyka. Wszyscy nosimy w sobie jakąś winę, bo możemy robić rzeczy lepiej, ale jesteśmy jednocześnie niewinni, bo żyjemy w trudnych czasach, w których nie zawsze da się tak postępować. Trudno się nie pogubić, trudno nie zwątpić w sens. Mój film opowiada o miłości, o miłosierdziu i o złożoności świata.

Złożoności na ogół niewesołej. Ale w filmie jest scena, która sprawiła, że się uśmiechnąłem. Amador wraca do domu, jego matka dostrzega go i zadaje tylko jedno pytanie: „czy jesteś głodny?”.

Miłość matki jest uniwersalna, najbardziej transcendentalna ze wszystkich. Pomiędzy matką a synem jest łańcuch, złoty łańcuch. Zależało mi, by Siła ognia była filmową esencją, a kiedy wyciąga się to, co istotne dla tradycji, kraju czy kultury, dotyka się także rzeczy kluczowych dla innych tradycji, krajów i kultur. Myślę, że prawie każdy ma w swojej rodzinie Amadora i Benedyktę, także w Polsce. Galicja, mój region Hiszpanii, mieści się, jak Polska, na peryferiach Europy. Nasz krajobraz jest również pełen wiejskich plenerów, a doświadczenia wypełnione pracą rolników. Kultura pracy, poświęcenia, pokory, stała obecność natury. To nasze łączniki. Może idealizuję Polskę, ale takie mam wrażenia. W drodze do Wrocławia przypomniała mi się stara kobieta z waszego kraju, która mieszkała z moją rodziną w Paryżu. Moi rodzice byli imigrantami i dużo pracowali. Kiedy nie było ich w domu, ona się mną zajmowała. Była bardzo piękna i skromna. Dała mi dużo miłości, była dla mnie inspiracją. Dziś już pewnie nie żyje, ale przez ten czas, na festiwalu w Polsce, dużo o niej myślałem.

W swojej rodzinie masz też Amadora?

Nie mam dokładnie postaci, z której czerpałem inspirację. To raczej archetyp. Mężczyzna, który jest bardzo wrażliwy, ale pozbawiony narzędzi, by zaadaptować się do tego świata. Jest czysty i delikatny. Widzimy, jak zajmuje się zwierzętami, jak troszczy się o matkę, jak wykonuje swoją pracę. Wzruszają mnie tacy ludzie. Nie szukam w nich winy, obwiniam raczej szalony świat, pełen przemocy, w którym czyści i wrażliwi nie potrafią się odnaleźć. Chowają się, tak jak Amador.

Jak wybrałeś odtwórców głównych ról?

Jestem szczęściarzem, bo zrobiłem tylko jeden casting. Kiedy zobaczyłem pierwszy raz Amadora Ariasa, wiedziałem, że będzie idealnym bohaterem, bo ma w sobie tajemnicę, jest wyciszony, wrażliwy, ma kobiecą stronę, jest niejednoznaczny. Na jego twarzy wypisane jest cierpienie. On sam, sportretowany w ciszy, przywoływał dla mnie znaczenia, które chciałem nadać filmowi. Z kolei Benedicta Sánchez ma 85 lat. To silna kobieta, przepiękna, do dziś jest pełnym energii dzieckiem. Trudno było ją zatrzymać. Mam nadzieję, że udało się uchwycić istotę ich charakterów. Nie chciałem w swoim filmie psychologizować. Nie interesowała mnie osobowość i ego, tylko istota. Do tego potrzeba ludzi, którzy wypełniają swoją obecnością cały obraz. W Cannes usłyszałem najpiękniejszą opinię o swoim filmie: „niby nic się nie dzieje, ale cały czas jesteś zahipnotyzowany przez bohaterów i obrazy”. To siła kina, kiedy wierzy się innym ludziom i obrazom.

"Siła ognia", reż. Oliver Laxe
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe
"Siła ognia", reż. Oliver Laxe
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe

Siła ognia to podobno pierwszy film w języku z pańskiego regionu. Galisyjski dialekt, zdaniem nauczycieli hiszpańskiego, których poznałem w Polsce, jest najpiękniejszym ze wszystkich, najśpiewniejszym.

Siła ognia była pierwszą canneńską premierą po galisyjsku. Dwa poprzednie moje filmy, które także tam pokazywałem, były po francusku i arabsku. Ale galisyjski to nie dialekt, a oficjalny język.

Chodziło mi o ten akcent, w którym mieszkańcy Galicji mówią po hiszpańsku, że on jest najśpiewniejszy. W filmie bohaterowie używają galisyjskiego. Też dobrze brzmiącego.

Hiszpański w naszym wykonaniu jest faktycznie muzykalny. Galisyjski zaś, zdaniem wielu ludzi, przypomina włoski. Galicja to też matka Portugalii. Portugalczycy narodzili się w Galicji i, po rekonkwiście, powędrowali na południe. Galisyjczycy są trochę jak elfy, jak przedstawiciele innego wymiaru. W naszym regionie nie ma nic spektakularnego czy nadzwyczajnego, ale wszystko współistnieje w harmonii. Nie jesteśmy najpiękniejsi, najbardziej interesujący czy najbardziej wrażliwi, ale nie mamy też zbyt wielu wad.

Galisyjskie środowisko filmowe podobno mocno się wspiera.

Wielu dystrybutorów i producentów, tak w Galicji, jak na całym świecie, wybiera tak zwaną łatwą drogę. Myślą, że widz jest zamknięty, nie ewoluuje, byli leniwi, nieco obrażali innych, bo oferowali tylko filmowy fast food. Widzowie nie trawili tego dobrze, więc opuścili kina, nie chcieli do nich wracać. Teraz przemysł filmowy jest przez to spolaryzowany. Z jednej strony są dzieła, które pokazują czystą destrukcję, z drugiej kino, które poszukuje sensu. Destrukcja jest ważna w życiu człowieka, jest nam potrzebna. Problem pojawia się wtedy, kiedy nie ma nic innego. W Galicji chcemy robić kino z duszą, zmienić przebieg naszych dekadenckich czasów. W tym celu musimy zacząć pracować razem. Każdy musi powściągnąć swoje ego. Trzeba współpracować i wspierać się nawzajem. Filmowiec to ktoś, kto musi służyć swojej społeczności. To sługa, a nie artysta. Chcemy radykalnie otwierać serca przed widzami. Trudno to zrobić, nie wiem, czy się nam to udaje, ale takie jest wyzwanie i nasza oferta.

"Siła ognia", reż. Oliver Laxe
„Siła ognia”, reż. Oliver Laxe

Czy Siła ognia może być odczytana także jako głos za opamiętaniem w obliczu nadchodzącej zagłady klimatycznej?

Nie ma innej drogi. W Galicji, w miejscu, w którym kręciliśmy film, odnawiam dom po dziadkach. Chcę tam zamieszkać, wrócić do korzeni, do natury. W samej Galicji mamy z tym problem. Politycy od lat mówią, że przyszłość należy do miast. Ludzie im ufają. Wieś opustoszała, pozbawiona przyszłości. Ogień trawi wszystko, bo nikt nie dba o prowincję. Zostali tam sami starzy ludzie. Mimo obecnej sytuacji pozostaję optymistą. Ludzie zrozumieli, że posunęli się za daleko, wracamy do korzeni. Opuszczamy orbitę, na której ostatnio dryfowaliśmy. Moi rodzice na przykład wyemigrowali do Francji, ale ja czuję potrzebę powrotu. Chcę zmienić się w drzewo.

Nie będziesz tam już działał zawodowo?

W Galicji zakładamy szkołę filmową, która działa inaczej niż wszystkie inne. Do istniejących idziesz, kiedy chcesz zostać filmowcem. Do naszej przyjdziesz, kiedy zechcesz przestać być filmowcem. To miejsce, które jest w Sile ognia, las kasztanowców, chcemy go uratować, zadbać o dolinę i dowiedzieć się, czego las chce nas nauczyć. Jesteśmy rozbiegani. Kiedy obcujesz z naturą, natura powstrzymuje twoje ego. W mieście myślisz, że masz wiele władzy, a to fałszywe przekonanie. Trudno jest wrócić na wieś, trzeba sporo poświęcić. W pewien sposób musisz umrzeć. Sposób, w jaki się nas wychowuje, pompuje ego, pobudza pragnienia, sprawia, że mamy problemy, by się kontrolować. A nie ma innej drogi. Musimy być przy tym ostrożni, nie musimy wracać do natury sami. Dobrze jest żyć w społeczności, z innymi ludźmi, z rodziną. Dobrze jest nie uciekać do natury, tylko zbudować w niej swoją nową świątynię. Ważne, żeby zaprosić do niej wielu ludzi.

Masz jakieś inspiracje, swoich mistrzów w obu rodzajach szkoły filmowej?

Najpierw dziadkowie. Oni nauczyli mnie wartości, które chciałem wyrazić w swoim filmie. Oni cały czas akceptowali, co przynosił im świat. To, co dostawali od życia, zawsze było odpowiednie, nawet jeśli przynosiło ból i przeżywali tragedie. To wolność, która przynależy do tych, co zaakceptowali, że jesteśmy tylko niewolnikami, bo życie jest od nas silniejsze, natura jest od nas mocniejsza. Kiedy poczujesz się dobrze ze swoją małością, wtedy osiągasz harmonię, jesteś skromny, pokorny, znasz swoje miejsce. W takiej nauce wyrosłem. W kinie też znalazłem mistrzów. Przede wszystkim Andrieja Tarkowskiego i Roberta Bressona. To były dla mnie latarnie morskie. Lubię też Abbasa Kiarostamiego.

Siłę ognia do polskich kin wprowadza Stowarzyszenie Nowe Horyzonty. Widzisz w dzisiejszych czasach jakieś nowe horyzonty dla kina?

Horyzont jest ciągle ten sam, ale zmienia się nasze spojrzenie. Oczy nie są już takie same. To my jesteśmy nowymi horyzontami, szczególnie, gdy nie boimy się podejmować ryzyka. Najpiękniejsze owoce na drzewie nie są w zasięgu naszych rąk, rosną na samym szczycie. Trzeba się po nie wspiąć. Dla miłości, które mogą nas spotkać w życiu, trzeba się postarać. Na tej drodze nie zawsze jest wygodnie, bywa wyboiście, ale warto się poświęcić. Potrzeba nam odwagi. A kiedy już jesteś na szczycie drzewa i jesz ten najpiękniejszy owoc, masz przed sobą przepiękne nowe horyzonty. Widzisz piękny widok na zewnątrz i masz dobry wgląd wewnątrz. Bo wolność jest w nas. Nowe horyzonty to także horyzonty duchowe i dotyczą tego, co jest w środku. Mam nadzieję, że nie zabraknie nam odwagi, by szukać nowych horyzontów. Swoją karierę staram się budować tak, by zachować balans: jeden krok do przodu, następny do tyłu. Nie wiem, ile filmów jeszcze wyreżyseruję. Film to dla mnie narzędzie, by zrozumieć, kim jestem i poznać świat, ale mam nadzieję, że kiedyś wydorośleję. Bo my filmowcy zawsze prosimy, by ludzie pokochali nasze filmy, chciałbym dorosnąć do tego, by przestać o to prosić.

Film Siła ognia w reżyserii Olivera Laxe’a jest dostępny na platformie Nowe Horyzonty VOD. 

Czytaj również:

Nie mam swojego rytuału – rozmowa z Harlanem Cobenem
i
„W głębi lasu”, reż. Leszek Dawid i Bartosz Konopka, wspólny projekt Harlana Cobena i Netflixa
Przemyślenia

Nie mam swojego rytuału – rozmowa z Harlanem Cobenem

Jan Pelczar

Z Harlanem Cobenem rozmawiałem przy okazji premiery polskiej produkcji Netflixa – W głębi lasu – adaptacji powieści, której bohaterowie próbują rozwiązać zagadkę sprzed lat.

Na letnim obozie ginie czworo młodych ludzi, ale odnaleziono jedynie dwa ciała. Tuż przed planowaną na 12 czerwca premierą autor książkowego pierwowzoru i jeden z producentów serialu opowiadał mi o swojej pracy nad książkami, ale też o tym, jak cieszą go adaptacje jego powieści realizowane w różnych krajach przez różnych twórców. Bo „najgorsze dzieła filmowe na podstawie literatury to te, których autorzy są niewolniczo przywiązani do książki. Najlepsze tworzą artyści, którzy rozumieją różnice między medium wizualnym a tym opierającym się na słowie”.

Czytaj dalej