10 książek (dla) dziwaków
i
Kobieta czytająca książkę, fotograf nieznany; kolekcja National Media Museum
Przemyślenia

10 książek (dla) dziwaków

Anna Wyrwik
Czyta się 12 minut

Różni mądrzy ludzie dają nam różne listy lektur do przeczytania – są wśród nich np. zestawienia książek lewicowych albo prawicowych, lektur do nadrabiania albo dzieł laureatów rozmaitych nagród. Ja natomiast proponuję luźną i subiektywną listę książek dziwacznych.

Nie są one ani mądre, ani głupie, bo nie mieszczą się w takich kategoriach i w ogóle w niewielu kategoriach się mieszczą. Są po prostu błyskotliwe, wariackie i wymagają dużej dozy wyobraźni, takiej, która pozwala np. zrozumieć, dlaczego wchodzenie po schodach tyłem jest zdecydowanie lepsze, bo – jak pisał Julio Cortázar w Ostatniej rundzie (tłum. Z. Chądzyńska, Warszawa 2003) – „istnieją rzeczy, które można zobaczyć, tylko wchodząc tyłem, i inne, które tego nie chcą, które boją się tej metody, zmuszającej je do aż takiego obnażania się; te uczepione z uporem swego poziomu i swej maski, okrutnie mszczą się na człowieku, który wchodząc tyłem, potrafi zobaczyć coś więcej…”.

1. Terry Southern i Mason Hoffenberg – Candy

Candy Christian to nastolatka, która jest ładna, naiwna i która przez kolejnych mężczyzn wpada w kolejne groteskowe seksualne tarapaty. Ta powieść to jednak nie tylko obrazoburcza i erotyczna literacka balanga, ale legenda kontrkultury wydana w 1958 r. przez francuskie wydawnictwo Olympia Press, które nigdy niczego się nie bało (patrz: Miller, Nabokov i punkt 2.). Jest też tajemnica co do autorstwa, bowiem Southern i Hoffenberg na przemian twierdzili, a to, że napisali książkę dla pieniędzy, a to, że dla sławy albo dla draki, albo korespondencyjnie, albo i nie, a jest też taka opcja, że jeden napisał ją wcześniej, a drugi potem tylko pomagał. Tak czy siak, Candy rozjeżdża konformistyczne społeczeństwo z góry na dół oraz wszerz i wzdłuż, przy okazji daje po razie naukowcom, bohemie artystycznej, ogrodnikom, lekarzom, guru pokojowych aktywistów i wielkiego kopa seksizmowi zmaskulinizowanego świata, a także wyśmiewa wszelkie ideały, buddyzmy, mistycyzmy, metafizyczności i to, co dopiero nastąpi w hipisowskich czasach, „droga jest mozolna. Podąża nią wielu, ale niewielu dociera do końca”, jak mawia guru. A wszystko to na motywach wolterowskiego Kandyda.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Addenda: po przeczytaniu powieści można też obejrzeć film Candy (1968) Christiana Marquanda. W ogóle odwołań do bohaterki w popkulturze komiksowej, filmowej i pornograficznej jest sporo, natomiast co do polskiego wydania, to: T. Southern, M. Hoffenberg, Candy, tłum. M. Świerkocki, Łódź 2014.

2. William Burroughs – Nagi lunch

Nie wiem, czy jest ktoś, kto potrafi powiedzieć, o czym jest Nagi lunch. Ja czytałam go cztery razy i wciąż do końca powiedzieć nie potrafię. Bohaterem jest William Lee, który porusza się po różnych miejscach oraz stanach świadomości i nieświadomości, a na jego drodze mamy ćpunów, dilerów, agentów, prostytutki, alfonsa grającego na trąbce, „nagich ratowników niosących żelazne płuca pełne sparaliżowanych młodzieńców”, żeglarza, doktora Benwaya z firmy Islam S.A., polityków, gejów, transwestytów, człowieka, który mówi tyłkiem, bardzo dużo substancji, a „stonoga trze pyskiem o zardzewiałe żelazne drzwi przeżarte przez mocz miliona wróżek”. Powieść powstała z notatek porozrzucanych po tangerskim mieszkaniu Burroughsa – jednego z największych amerykańskich postmodernistycznych pisarzy, intelektualistów i narkomanów XX w. – które to notatki zebrali w impresjonistyczną i nielinearną całość jego przyjaciele. To była technika cut-up, którą autor potem wielokrotnie stosował, by walczyć z językiem, bo jak pisał w innej książce, „język to wirus”. Powieść została wydana przez Olympia Press (patrz punkt 1.) w 1959 r., bo w Stanach jeszcze przez kilka lat nie byli w stanie jej przełknąć.

Addenda: dużo osób twierdzi, że Nagi lunch jest o tym, że system rządzi jednostką, ale ekranizacja Davida Cronenberga jest jeszcze o czym innym, a cytaty są z: W. Burroughs, Nagi lunch, tłum. E. Arden, Warszawa 1995.

3. Julio Cortázar – Opowieści o kronopiach i famach i inne historie

Ponoć kronopie objawiły się Cortázarowi po raz pierwszy na początku lat 50. w przerwie koncertu z muzyką Strawińskiego, unosiły się w powietrzu, a potem pojawiały się wiele razy, aż w 1962 r. wydał o nich oraz o famach i nadziejach zbiór opowiadań. Ze zbioru dowiadujemy się np., „jak śpiewać”, „jak się bać”, „jak należy tępić mrówki w Rzymie”, o Niecodziennych zajęciach, jak „usadzanie tygrysów” czy „zagubienie i odnalezienie włosa”, a także o tym, że nadzieje są głupawe i bardziej, niż jechać coś zobaczyć, wolą same być oglądane. Famy z kolei są pedantyczne i zorganizowane, pracują w urzędach i lubią wypić na koszt nadziei, bo są oszczędne. A kronopie? Kronopie są zielone i potrafią cieszyć się z małych rzeczy, wszystko mylą, niczym się nie przejmują, podróżują w snach, a do porozrzucanych wspomnień mówią: „nie zniszcz mi się tylko”. Lubią tańczyć, lubią śpiewać i nie lubią znaczków pocztowych, ponieważ obrazki na nich są brzydkie.

Addenda: myślę i nie tylko ja, że Julio Cortázar sam był kronopiem, zdziwionym kronopiem z szeroko otwartymi oczami obserwującym świat, zawieszonym pomiędzy jawą a snem, spacerowiczem, który podczas przechadzki, „kiedy spotyka żółwia, wyjmuje pudełko z pastelami i na okrągłej tarczy żółwia rysuje jaskółeczkę”, a ten i inne teksty są np. w: J. Cortázar, Opowiadania 1, tłum. Z. Chądzyńska, M. Jordan, Warszawa 2005.

3. Donald Barthelme – Królewna Śnieżka

Ta powieść w 1967 r. rozwaliła na oścież drzwi do literackiego postmodernizmu. Jest tu wszystko, co powinno być, czyli nabijanie się z mitu, a bardziej z jego disnejowskiej wersji, a przez to nabijanie się z disnejowskiej wersji świata, a przez to nabijanie się z amerykańskiej wersji świata, a przez to nabijanie się z Ameryki, a może i reszty świata przez to. Są krasnoludki (Bill, Kevin, Edward, Hubert, Henry, Clem, Dan), które piją, myją domy i produkują chińską żywność dla niemowląt. Jest książę Paul, który poszukuje siebie i wcale nie jest pewien roli, jaką mu powierzono, a poza tym np. pisze w wannie palinodię: „być może przedkładanie pewnych form literackich nad inne nie jest właściwe”. I jest w końcu Śnieżka, która pisze wiersze pornograficzne i wzdycha: „OCH, tak bardzo bym chciała, żeby istniały na tym świecie jakieś słowa oprócz tych, które słyszę codziennie!”. Bo jest tu przede wszystkim przednia zabawa językiem. A złej Jane śni się wino zrobione ze starych numerów „National Geographic”.

Addenda: dla tych, którzy staną się fanami pisarza, w kolejce czekają Król na motywach legend o Królu Arturze i zbiór opowiadań Raj, a powyższa książka to: D. Barthelme, Królewna Śnieżka, tłum. K. Fordoński, Poznań 1999.

5. Richard Brautigan – Łowienie pstrągów w Ameryce

Richard Brautigan to był taki amerykański pisarz, który lubił żartować, a jednym z jego najbardziej znanych żartów jest wydana w 1967 r. powieść Łowienie pstrągów w Ameryce. „Łowienie pstrągów w Ameryce” to nie tylko tytuł powieści, to również czynność, hotel, napis kredą na plecach pierwszoklasistów, a także jedna z postaci – Łowienie pstrągów w Ameryce pisze listy, ma własną książkę kucharską, śpiewała dla niego Maria Callas i tańczą przed nim tancerze w Los Angeles. Anegdoty się ze sobą mijają i nawzajem się przeskakują, a wszystkie, jak ci tancerze, „mają w stopach naszą wyobraźnię” i należy pamiętać, że – jak to pisze autor w rozdziale, w którym pstrąg upił się porto – „To nie zdarzyło się w jakimś wychodku podpartym wyobraźnią. To się zdarzyło w rzeczywistości”. Skoro więc mamy 1967, to możemy liczyć nie tylko na surrealizm i postmodernizm, ale też na krytyczne spoglądanie w kierunku sytuacji społecznej oraz Leonarda da Vinci, który robi nową przynętę spinningową.

Addenda: „Facet, który mnie zbudował, stawiał tu kloca 9745 razy, a teraz nie żyje i nie życzę sobie, żeby ktokolwiek inny mnie tknął”, a ten i inne cytaty pochodzą z: R. Brautigan, Łowienie…, tłum. P. Marcinkiewicz i J. Podsiadło, Poznań 2000.

6. Roberto Bolaño – Literatura faszystowska w obu Amerykach

Ten chilijski pisarz znany jest z tego, że prawdziwe historie mieszał z wymyślonymi, stąd w jego książkach nigdy nic nie jest pewne. Wydana w 1996 r. Literatura faszystowska to encyklopedia przedstawicieli amerykańskiej literatury zafascynowanych faszyzmem. Czy słyszeliście kiedyś o wenezuelskim pisarzu Segundo José Heredii, który założył „Aryjską Wspólnotę Naturalistów (»nudystów« zdaniem jej nieprzychylnych)”, argentyńskiej pisarce Danieli de Montecristo, która miała ponoć na lewym pośladku wytatuowaną czarną swastykę, albo o poecie z USA Joem O’Bannonie, który był jednocześnie zawodnikiem drużyny futbolu amerykańskiego, gardził Żydami, homoseksualistami i czarnymi, ale tymi ostatnimi pod koniec życia już mniej? Jeśli nie słyszeliście, koniecznie musicie to nadrobić. Każda z postaci tego leksykonu ma za sobą fascynujący życiorys, który poznajemy, zarówno jeśli idzie o szczegóły twórcze oraz ideowe, jak i te prywatne, a nawet intymne. Podzieleni są na kategorie, np. „Nekromanci, najemnicy, nędznicy”, „Niesamowici bracia Schiaffino”, „Dwóch Niemców na końcu świata”, „Prekursorzy i antyoświeceniowy”. Może to wszystko nie jest żadną mistyfikacją, a oni istnieli naprawdę…?

Addenda: Bolaño imał się w życiu różnych prac od kelnera, przez śmieciarza, po stróża nocnego… Potrzebował pieniędzy, więc żeby zarobić na życie, to, co pisał, słał na konkursy literackie. I wygrywał. A niniejsza książka to: R. Bolaño, Literatura faszystowska…, tłum. T. Pindel, Warszawa 2008.

7. Etgar Keret – Kolonie Knellera

Wydana w 1998 r. powieść autorstwa tego wszechstronnego, zabawnego i kontrowersyjnego posiadacza najwęższego domu świata to historia Chaima, który popełnia samobójstwo. Po tym samobójstwie trafia do świata, do którego trafiają wszyscy inni samobójcy, świata z Barem Mar Twych i pizzerią Kamikaze, a następnie wyrusza w szaloną podróż ze zwariowanymi współtowarzyszami w poszukiwaniu swojej dziewczyny, która – jak się okazuje – też popełniła samobójstwo. Jak to u Kereta, akcja dzieje się w rzeczywistości zbliżonej do tej naszej, a więc realnej, która jednak odjechała w stronę poza- i surrealizmu, do tego w zwariowanym tempie i z groteskowymi postaciami wypowiadającymi zadziwiające kwestie:

– Ten Arab w pubie był nawet w porządku. Piwo było gówniane, ale ten Naser był naprawdę bystrzak. Wiesz, co mi się właśnie śniło?

– Tak (…), że srasz mu na głowę.

Addenda: jeśli komuś spodoba się książka, polecam film na jej podstawie – Tamten świat samobójców m.in. z Patrickiem Fugitem, Shannyn Sossamon, Sheą Whighamem i Tomem Waitsem. Książka – E. Keret, Kolonie Knellera, tłum. A. Maciejowska, Warszawa 2009.

8. David Foster Wallace – Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi

Ironia, groteska, humor, a do tego oryginalny język pełen żargonu, słowotwórstwa i gier słownych zapewnione. Bohaterem wydanego w 1999 r. zbioru opowiadań jest nasza współczesność, którą autor z pasją krytykuje za jej płytkość, głupotę często pozującą na intelektualizm, i ogólne skrzywienie. Za te i inne cechy piętnuje też jej mieszkańców, którymi są podrywacze, pacjenci terapeutów, żony, niebo, które „jest okiem”, fani mediów, jubilaci, długie przypisy, frajerzy, „mętny hensoński epikleta, Owidiusz Otyły”, rodzice, mieszkańcy Ohio, randkowicze, dranie, „ojciec wziętego dramaturga z off-broadwayowskiej grupy Nowi Młodzi”, świntuchy, małżeńskie dialogi, marzyciele czy „pięćdziesięcioletni amerykański poeta, laureat Nagrody Nobla, poeta znany w amerykańskich kręgach literackich jako »poeta poetów«, a niekiedy po prostu jako »Poeta«” z opowiadania Śmierć to nie koniec, tak sobie myślę, że jednego z najlepszych w tej książce.

Addenda: Wallace był niezłym freakiem i pewnie każda jego książka nadawałyby się do tego zestawienia. Ale czyż nie jest tak samo w wypadku wszystkich obecnych tu pisarzy? Powyższa książka to: D.F. Wallace, Krótkie wywiady…, tłum. J. Kozak, Warszawa 2015.

9. Hanoch Levin – Królestwo wszechwanny

Te teksty pisał Levin przez całe swe życie, ale całość w takiej formie zebrana została dopiero w tym tomie. Wiecie, że kiedyś widownia spektaklu Levina rzucała w scenę krzesłami? Nie, nie ma lekko. Autor nie żartuje, to znaczy żartuje i to cały czas, ale tak, że w pięty idzie. Żartuje w opowiadaniach o Małym chińskim eunuchu czy Roznosicielach towarów okazyjnych, w skeczach Ofiarowanie Izaaka z dialogiem ojciec – syn, w Bibliotece narodowej, która mieści się w pudełku zapałek, Czapce zmieniającej się w siatkę – „ona faktycznie wygląda mi na bardzo dobrą czapkę, rozwiązującą wszystkie problemy”, cyklu o miejskich podrywaczach Czopku i Apsiku, piosenkach i poezji. I nawet czasem robi się poważnie, bo Levin zawsze pisał o poważnych sprawach, ale jednak potem znowu żartuje i jest śmiesznie, a „w tym śmiechu nie ma nawet złości / tylko drwina odsłoniętych kości”.

Addenda: jeśli ktoś lubi Hanocha Levina albo polubi Hanocha Levina, to Hanoch Levin grany jest w wielu teatrach w Polsce, więc można go polubić jeszcze bardziej. Natomiast tu mamy: H. Levin, Królestwo wszechwanny, tłum. W. Leder, A. Olek, E. Sidi, M. Sobelman, Warszawa 2013.

Alfred Jarry – Ubu Król

„Gdybym był królem, chciałbym zbudować duży kapelusz stacji dyskietek, jak ten miałem w Aragonii i że te łotry z Hiszpanii nie bezczelnie skradzione ode mnie” – mówi król Ubu w nowym przekładzie najstarszej z całego zestawienia książki, bo wydanej w 1888 r., jednak ze względu na formę umieszczonej na końcu niniejszej listy. Żaden tam człowiek, ale Tłumacz Google przetłumaczył z francuskiego pełen absurdu satyryczny dramat Alfreda Jarry’ego o Ubu, byłym królu Aragonii, który przybywa do Polski, zabija króla i sam staje się królem, a do tego tyranem. Dzięki oryginalnemu tłumaczeniu mamy dwa Ubu, bo nie ma Ubicy, a jest Ubu i Ubu, a do tego takie postacie jak Kapitan Granicznej, Wszystko, Pierwszy Finansowe, Drugi Finansowe, Trzeci Finansowe i Ogólne Lascy. Takim to sposobem dwójka redaktorów za pomocą znanego wszystkim narzędzia przeniosła tekst we współczesność, dając mu nowe życie, godne naszych czasów i naszego języka, choćby języka władzy: „Zobacz, tu dla Ciebie. Trudno rozbawiony mnie, aby dać pieniądze, ale wiesz, że to Mama Ubu chciał. Przynajmniej obiecaj mi dobrze płacić podatki”.

Dodatki: A. Jarry, Ubu Król, tłum. A. Małecka i P. Marecki za pomocą Tłumacza Google, Kraków 2015.


Zapewniam, że przygoda będzie przednia, a swymi czasowymi ramami wyskoczy poza zegary, kalendarze i jakieś tam kolejne etapy restrykcji czy ich luzowania. Da też intensywny trening dziwacznej stronie wyobraźni, dzięki któremu będzie ona gotowa na potraktowanie podwórkowych koszy pozostawionych samym sobie w ramach miejskich oszczędności jako postmodernistyczne instalacje sztuki, obejrzenie jednym tchem Opony Quentina Dupieux czy czytanie z ruchu warg sąsiadów w maseczkach. Dobrych lektur!

 

Czytaj również:

Kwarantanny ciąg dalszy, czyli trudna sztuka nicnierobienia
i
"Odpoczynek", 1882 r., Ilja Riepin; źródło: Galeria Tretiakowska
Przemyślenia

Kwarantanny ciąg dalszy, czyli trudna sztuka nicnierobienia

Anna Wyrwik

Charles Bukowski lubił dać sobie czasem z tym wszystkim spokój i przez parę dni leżeć i nic nie robić. „To bardzo ważne – pisał – żeby co jakiś czas odpoczywać. Kluczowe jest tempo. Nie zatrzymując się całkowicie i nie będąc kompletnie bezczynnym przez długie okresy czasu, straci się wszystko. Czy jesteś aktorem, czymkolwiek, kurą domową… muszą być te długie przerwy pomiędzy szczytami, kiedy nie robisz zupełnie nic. Leżysz sobie tylko na łóżku i patrzysz w sufit. To bardzo, bardzo ważne. A ile osób to robi we współczesnym społeczeństwie? Bardzo niewielu. To dlatego wszyscy są kompletnie szaleni, sfrustrowani, wściekli i pełni nienawiści”[1].

1. Zakupy

Już Hipokrates twierdził, że „nic nie robić, jest czasem dobrym lekarstwem”, i może właśnie takiego lekarstwa nam trzeba, gdy z nieba posypały się dziesiątki nowych obowiązków, pod których kupą leżymy wycieńczeni i wyprani z nadziei, że najbliższy czas będzie luźny i wolny. W zależności od intensywności naszego home office mamy go mniej lub więcej, a i tak musimy to wszystko zrobić. Na przykład zakupy: kiedyś – kilka(naście) minut, dziś – wieczność. Bywa, że wstajemy rano, a tu się okazuje, że w zamrażarce nie ma już pieczywa, więc przebieramy się w strój polowy, taki na zewnątrz do świata zarazków, bierzemy torbę zakupową, na dłonie rękawiczki, na twarz maseczkę, w kieszeń kartę bankomatową bezdotykową i jeszcze dowód na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał nas zapytać, pod jakim nazwiskiem wyszliśmy z domu załatwić potrzeby wyłącznie pilne. Płyn do dezynfekcji w drugą kieszeń wkładamy i przy okazji bierzemy śmieci, co to się nazbierały od ostatniego wyjścia. Czeka nas zatem poranna gimnastyka przy koszach, czterech czy dziesięciu: zamykanie, otwieranie, wyrzucanie, oddzielanie „bio” od worka plastikowego, a to wszystko bezdotykowo. Po zakupach trzeba zdjąć odpowiednio rękawiczki – jak to było? – i do kosza, zdjąć odpowiednio maseczkę i do kosza albo do prania (albo do piekarnika, jak ostatnio donoszą), produkty zdezynfekować, ręce umyć, klamkę przetrzeć, torbę wyprać, a wszystko to w odpowiedniej kolejności. A przecież to tylko część naszych codziennych obowiązków, bo jest jeszcze praca, rozdzielanie pomiędzy domowników urządzeń łączących się z Internetem, zorganizowanie czasu dzieciom, kotom, psu (ooo, psy to mają teraz raj!), rybkom w akwarium, no i sobie – chyba że jednoosobowe gospodarstwo, to tylko sobie – a to jest chyba najtrudniejsze. Do zagospodarowania są też newsy, statystki, memy – o ten, dobry, przekaż dalej – artykuły z codziennej prasy online, pytania o samopoczucie, nieodebrane połączenia, trzy wiadomości na WhatsAppie, pięć na Messengerze i wycieranie klawiatury laptopa z tłuszczu ociekającego na nią podczas spożywania posiłków z tego-co-jest-aktualnie-w-lodówce.

Czytaj dalej