10 książek (dla) dziwaków na czas każdy
i
Kobieta czytająca książkę, fotograf nieznany; kolekcja National Media Museum
Przemyślenia

10 książek (dla) dziwaków na czas każdy

Anna Wyrwik
Czyta się 12 minut

Różni mądrzy ludzie dają nam na czas pandemii różne listy lektur do przeczytania, tak jakbyśmy nie mieli prądu czy dostępu do Wi-Fi. Są wśród nich np. listy książek lewicowych albo prawicowych, z których wprawdzie nie dowiemy się, jak będzie wyglądał świat po pandemii, dowiemy się za to, jak sądzono trzy lata temu, że będzie wyglądał dzisiaj. Są też listy książek do nadrabiania, np. polska literatura współczesna albo skandynawska literatura współczesna, albo laureaci z ostatnich lat nagrody jakiejś tam. Są i rzecz jasna listy klasyków takich, co to od zawsze czekali na półce na odpowiedni moment, by w końcu po nich sięgnąć. Tutaj przoduje oczywiście Dżuma Camusa, bo to o zarazie, jest też pewnie Miłość w czasach zarazy Gabriela Garcíi Márqueza, bo to o miłości, no i oczywiście coś, co wydawać by się mogło, że zawsze czekało na taki czas jak dziś, czyli W poszukiwaniu straconego czasu, tyle że jeszcze na dobre się ta pandemia nie zaczęła, a już otworzyli Ikeę, więc jeśli ktoś zaczął czytać Prousta, to może mieć teraz zagwozdkę.

Ja natomiast proponuję luźną i subiektywną listę książek dziwacznych, takich dla dziwaków, więc jeśli określenie dziwak kogoś obraża i przestrasza, to może już w tym miejscu zakończyć czytanie, a jeśli nie, to zapraszam dalej. Są to książki na czas pandemii i każdy inny, obojętne. Nie są one ani mądre, ani głupie, bo nie mieszczą się w takich kategoriach i w ogóle w niewielu kategoriach się mieszczą. Są po prostu błyskotliwe, wariackie i wymagają dużej dozy wyobraźni, takiej, która pozwala np. zrozumieć, dlaczego wchodzenie po schodach tyłem jest zdecydowanie lepsze, bo – jak pisał Julio Cortázar w Ostatniej rundzie (tłum. Z. Chądzyńska, Warszawa 2003) – „istnieją rzeczy, które można zobaczyć, tylko wchodząc tyłem, i inne, które tego nie chcą, które boją się tej metody, zmuszającej je do aż takiego obnażania się; te uczepione z uporem swego poziomu i swej maski, okrutnie mszczą się na człowieku, który wchodząc tyłem, potrafi zobaczyć coś więcej…”.

1. Terry Southern i Mason Hoffenberg – Candy

Candy Christian to nastolatka, która jest ładna, naiwna i która przez kolejnych mężczyzn wpada w kolejne groteskowe seksualne tarapaty. Ta powieść to jednak nie tylko obrazoburcza i erotyczna literacka balanga, ale legenda kontrkultury wydana w 1958 r. przez francuskie wydawnictwo Olympia Press, które nigdy niczego się nie bało (patrz: Miller, Nabokov i punkt 2.). Jest też tajemnica co do autorstwa, bowiem Southern i Hoffenberg

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Kwarantanny ciąg dalszy, czyli trudna sztuka nicnierobienia
i
"Odpoczynek", 1882 r., Ilja Riepin; źródło: Galeria Tretiakowska
Przemyślenia

Kwarantanny ciąg dalszy, czyli trudna sztuka nicnierobienia

Anna Wyrwik

Charles Bukowski lubił dać sobie czasem z tym wszystkim spokój i przez parę dni leżeć i nic nie robić. „To bardzo ważne – pisał – żeby co jakiś czas odpoczywać. Kluczowe jest tempo. Nie zatrzymując się całkowicie i nie będąc kompletnie bezczynnym przez długie okresy czasu, straci się wszystko. Czy jesteś aktorem, czymkolwiek, kurą domową… muszą być te długie przerwy pomiędzy szczytami, kiedy nie robisz zupełnie nic. Leżysz sobie tylko na łóżku i patrzysz w sufit. To bardzo, bardzo ważne. A ile osób to robi we współczesnym społeczeństwie? Bardzo niewielu. To dlatego wszyscy są kompletnie szaleni, sfrustrowani, wściekli i pełni nienawiści”[1].

1. Zakupy

Już Hipokrates twierdził, że „nic nie robić, jest czasem dobrym lekarstwem”, i może właśnie takiego lekarstwa nam trzeba, gdy z nieba posypały się dziesiątki nowych obowiązków, pod których kupą leżymy wycieńczeni i wyprani z nadziei, że najbliższy czas będzie luźny i wolny. W zależności od intensywności naszego home office mamy go mniej lub więcej, a i tak musimy to wszystko zrobić. Na przykład zakupy: kiedyś – kilka(naście) minut, dziś – wieczność. Bywa, że wstajemy rano, a tu się okazuje, że w zamrażarce nie ma już pieczywa, więc przebieramy się w strój polowy, taki na zewnątrz do świata zarazków, bierzemy torbę zakupową, na dłonie rękawiczki, na twarz maseczkę, w kieszeń kartę bankomatową bezdotykową i jeszcze dowód na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał nas zapytać, pod jakim nazwiskiem wyszliśmy z domu załatwić potrzeby wyłącznie pilne. Płyn do dezynfekcji w drugą kieszeń wkładamy i przy okazji bierzemy śmieci, co to się nazbierały od ostatniego wyjścia. Czeka nas zatem poranna gimnastyka przy koszach, czterech czy dziesięciu: zamykanie, otwieranie, wyrzucanie, oddzielanie „bio” od worka plastikowego, a to wszystko bezdotykowo. Po zakupach trzeba zdjąć odpowiednio rękawiczki – jak to było? – i do kosza, zdjąć odpowiednio maseczkę i do kosza albo do prania (albo do piekarnika, jak ostatnio donoszą), produkty zdezynfekować, ręce umyć, klamkę przetrzeć, torbę wyprać, a wszystko to w odpowiedniej kolejności. A przecież to tylko część naszych codziennych obowiązków, bo jest jeszcze praca, rozdzielanie pomiędzy domowników urządzeń łączących się z Internetem, zorganizowanie czasu dzieciom, kotom, psu (ooo, psy to mają teraz raj!), rybkom w akwarium, no i sobie – chyba że jednoosobowe gospodarstwo, to tylko sobie – a to jest chyba najtrudniejsze. Do zagospodarowania są też newsy, statystki, memy – o ten, dobry, przekaż dalej – artykuły z codziennej prasy online, pytania o samopoczucie, nieodebrane połączenia, trzy wiadomości na WhatsAppie, pięć na Messengerze i wycieranie klawiatury laptopa z tłuszczu ociekającego na nią podczas spożywania posiłków z tego-co-jest-aktualnie-w-lodówce.

Czytaj dalej