
Patrząc na prawe skrzydło tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronymusa Boscha, można odnieść wrażenie, że malarz przeżył w dzieciństwie traumę na lekcjach rytmiki. Rozrzucone po obrazie instrumenty wydają się narzędziami tortur.

Sugerujemy, aby podczas czytania tego tekstu dźwiękiem w tle był szum wody.

Lubimy piosenki, które kiedyś już słyszeliśmy. Ciało zalewają endorfiny, gdy z głośników dobiega utwór przywołujący miłe wspomnienia. Bo generalnie lubimy to, co znamy. Tak jesteśmy skonstruowani i tak działa nasz mózg. Ale każdy kij ma dwa końce.

Syny są na polskiej scenie muzycznej zjawiskiem osobnym. Bitów autorstwa „88” powinno im zazdrościć pół hiphopowego środowiska, tak samo koncertowej scenografii. Ich oryginalny debiut tekstowo sytuował się równie blisko Molesty, co Masłowskiej, a recenzje i frekwencja na promujących tegoroczny „Sen” koncertach pokazują, że Syny poradziły sobie z wysoko zawieszoną poprzeczką. Syny, czyli Piernikowski i „88” mówią o prostych wartościach, sztucznej inteligencji i podejrzliwym stosunku do goretexu (a czasem i do ortografii). Rozmawiał
Czyli o ewolucyjnym i biologicznym sensie muzyki.

Sugerowana muzyka w tle: John Cage, 4’33’’

ASMR, czyli autonomous sensory meridian response, to nic innego jak internetowy fenomen na pograniczu estetyki i fetyszyzmu.

Czy rośliny są rzeczywiście łase na komplementy, czułe słówka i ballady przy pełni Księżyca?

Opublikowane w ubiegłym roku badania naukowców z University of California w San Francisco dają nadzieję masochistom, którzy w gorszych chwilach lubią się dobić składanką smutnych piosenek. Tym razem badacze prześwietlili (dosłownie) grupę muzyków jazzowych.

Jak mają się fraktale do Beethovena i matrioszki odpowiada