Żyj areté, tak jak Goethe
Pogoda ducha

Żyj areté, tak jak Goethe

Aleksandra Reszelska
Czyta się 8 minut

Jak człowiek powinien żyć, żeby jego szczęście przekładało się na harmonię całego społeczeństwa? – zastanawiali się starożytni greccy filozofowie. Tak powstała idea areté, cnoty moralnej i duchowej.

Herkules to najsilniejszy facet na ziemi. Jest waleczny i ma wielkie serce. Któregoś dnia, wracając do domu, staje na rozstaju dróg. Siedzą tam dwie siostry.

Pierwsza ma na imię Arete i nie jest specjalnie piękna. Mówi do Herkulesa: „Chodź ze mną. Razem będziemy dążyć do wielkich i cnot­liwych rzeczy”.

Druga z sióstr to Kakia. Jej uroda powala Herkulesa na kolana. Kobieta otwiera ponętne usta i mówi zalotnie: „Pójdź ze mną. Dam ci bogactwo i wiele uciech”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Herkules ma wielki dylemat. Ale tylko przez chwilę. W końcu jest zaledwie półczłowiekiem, a w drugiej, lepszej połowie – bogiem. Dochodzi więc do niego, że życie z piękną Kakią to potrzeba łatwej gratyfikacji, że idą za nią zło i rozpusta. Jej brzydsza siostra gwarantuje zaś niełatwą i mozolną drogę ku dobru.

A którą z sióstr ty wybierzesz?

Gruszki w XVI tomie biografii

Kiedy Johann Wolfgang von ­Goethe miał sześć lat, jego rodzice zdecydowali, że on i jego młodsza siostra Kornelia powinni już spać w osobnej sypialni, i to bez światła. Niemiecki pisarz wiele lat później wspominał, że oboje byli tą wizją przerażeni i nie mogli zasnąć. „Proszę już spać” – zarządził surowo ojciec, uznany prawnik i człowiek o wielkiej wiedzy. Ale mała Kornelia i Johann nie chcieli spać. Wyszli z ciemnego pokoju na korytarz sprawdzić, gdzie są rodzice. Tam, schowany za kotarą, czekał już na nich tata. Wyskoczył i przestraszył swoje dzieci, wychodząc z założenia, że jeśli pomoże im zmaterializować lęki, przestaną się bezzasadnie bać ciemności. Ale stało się inaczej. Do zapłakanych latorośli wyszła więc pani Goethe, młodsza od swojego męża o prawie 20 lat. „Kochani, na co mielibyście ochotę najbardziej na świecie?” – spytała. „Gruszki!” – odpowiedział Johann, oblizując usta. „Dobrze więc, jak pójdziecie ładnie spać, jutro rano dostaniecie ode mnie po pięknej gruszce” – obiecała mama. Dzieci poszły do swojego pokoju i spokojnie przespały całą noc.

Johann Wolfgang von ­Goethe; (1828) Joseph Karl Stieler
Johann Wolfgang von ­Goethe; (1828) Joseph Karl Stieler

Goethe zrelacjonował tę historię w XVI tomie swojej autobiografii, opisując odmienne sposoby życia i działania swoich rodziców. Jego ojciec był wykształconym człowiekiem, który rzadko działał z porywów serca, stąd często czuł się niezrozumiany i wydawał się smutny. Matka zaś była młodą, mało oczytaną, ale ciepłą osobą, która uwielbiała świat, ludzi i świetnie spełniała się w roli pani domu.

Goethe posiadł wiedzę ojca, ale chciał żyć tak jak matka – w zgodzie z uczuciami, nie marnotrawiąc swoich naturalnych talentów, ale też ich nie nadużywając. Przez całe życie zastanawiał się, co to znaczy być szczęś­liwym. John Armstrong, brytyjski filozof, który od wielu lat mieszka na Tasmanii, opisał rozważania Goethego o szczęściu w książce Love, Life, Goethe: How to be Happy in an Imperfect World. Pisze w niej, że Goethe świetnie opanował sztukę praktycznego szczęścia, dzięki której człowiek czuje, że żyje dobrze. Próbował wielu rzeczy: był uznanym pisarzem, ale też urzędnikiem publicznym odpowiadającym za kulturę i sztukę, dużo podróżował i uwielbiał dobre jedzenie, był kochliwy i zastanawiał się nad siłą miłości.

„Goethe uważał, że aby żyć pełną piersią, każdy powinien być najlepszą wersją samego siebie. Każdego dnia od nowa. I to dążenie samo w sobie jest już szczęściem” – pisze Armstrong.

Cnota mostu

Już wiele lat przed Goethem starożytni greccy filozofowie zastanawiali się, jak człowiek powinien żyć, żeby jego szczęście przekładało się na harmonię całego społeczeństwa. Tak powstała idea areté, cnoty moralnej i duchowej, którą początkowo przypisywano arystokracji (stąd też wzięła się jej nazwa). Oczywiście w filozofii, tak jak i w sztuce czy polityce, trudno o jednoznaczność opinii, dlatego o sens areté sprzeczały się między sobą najwybitniejsze umysły. Homer rozumiał ją jako dzielność i doskonałość. (W Odysei imię Areté nosi dobra królowa Feaków). Sokrates widział w niej sprawiedliwość i odpowiedzialność moralną, do której powinni dążyć wszyscy ludzie. Dla Platona była warunkiem zdrowia duszy, a Arystotelesowi zależało na tym, żeby wszelkie cnoty były przede wszystkim przydatne – i człowiekowi, i społeczeństwu.

Pewien konsensus dotyczący areté i najciekawsze jej rozumienie przypisuje się stoikom. Dla nich rzeczywiście była to cnota, ale taka, której istota jest otwarta, bo jej znaczenie nadaje podmiot, do którego się odnosi. Jesteś kucharzem? Za cel postaw sobie, żeby jak najlepiej wykorzystać swój talent i gotować potrawy zadziwiające smakiem. Jesteś krawcem? Szyj doskonale, a nie byle jak. Stoicy uważali, że w idealnym społeczeństwie każdy i wszystko ma swoje areté. Areté lwa to jego waleczność. Areté jabłka to jego soczystość i smak. Zbudowany przez architektów i inżynierów most też ma swoje areté – stanowi o nim jego zdolność do służenia obywatelom w ich codziennych podróżach miejskich.

Codziennie zamiataj

Filozofia areté to jedna z tych idei, której zrozumienie zajmuje minutę, ale stosowanie już całe życie. Ryan Holiday, pisarz i felietonista magazynu „New York Observer”, w książce Ego is the Enemy cytuje swojego przyjaciela, filozofa i mistrza sztuk walki Daniele’a Bolellego: „Każdy trening jest jak zamiatanie podłogi w mieszkaniu. Fakt, że zrobiliśmy to raz, nie znaczy, że podłoga będzie już na zawsze czysta. Każdego dnia kurz wraca. Codziennie musisz zamiatać przez pięć minut, żeby znów było czysto. A potem znowu. I znowu”. Bo areté to codzienne dążenie do tego, żeby robić dobrze to, co się robi.

W tym momencie negatywny ciąg myśli podpowiada ci jak Mefistofeles Faustowi: jeśli ciągle będziesz dążył do doskonałości, umrzesz zmęczony i nieusatysfakcjonowany, jak każdy perfekcjonista… Ale z drugiej strony możesz usłyszeć słowa Konfucjusza: „Jeśli znajdziesz zajęcie, które kochasz, nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia”. Co jest prawdą? Pewnie tylko to, w co uwierzysz.

Kiedy działasz w zgodzie ze swoim wewnętrznym głosem, nie musisz się do nikogo porównywać. To logiczne: na świecie nie ma drugiej takiej osoby jak ty. Unikatowy zestaw biologiczno-kulturowo-kosmiczny, jakim jest każdy człowiek, daje mu możliwość przeżycia życia w niepowtarzalny, dobry tylko dla siebie sposób. Epiktet z Hierapolis, wielki wyznawca areté, tak pisał o swoim powołaniu do filozofii: „Czyli jeśli nie zostałem naturalnie obdarzony wielkim talentem filozoficznym, powinienem przestać się starać? Wykluczone. Wiadomo, że Epiktet nie będzie lepszy od Sokratesa, ale nawet jeśli jestem tylko średni, to wystarczająco dobre dla mnie”.

Doskonałość w górach

„Gambatte!” – mówią Japończycy, kiedy podejmują się jakiegoś działania. To nieistniejące w języku polskim słowo oznacza: starać się, jak tylko się da. Określa więc trudną, ale satysfakcjonującą pracę w dążeniu do dobrego wyniku zdarzeń. W gambatte nie chodzi o bycie doskonałym, ale o staranie się, wznoszenie do góry.

Zresztą metafora gór jako miejsca, gdzie dzieją się rzeczy wzniosłe moralnie, pojawia się w wielu kulturach. Ateński Akropol jest położony na fortyfikowanej górze, a najważniejsza biblijna nauka to Kazanie na Górze wygłoszone przez Jezusa na Górze Błogosławieństw na północnym brzegu jeziora Genezaret. Góry zawsze były miejscem kultu dla wielu rdzennych mieszkańców Australii. Japończycy mają swoją świętą górę Fudżi, a także grupę samotników mieszkających poza cywilizacją, tzw. yamabushi (w tłumaczeniu dosłownym – ukrywający się w górach), którzy uważają się za wojowników obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami i następców samurajów.

To właśnie z chęci samodoskonalenia wyrosło bushidō, czyli niepisany zbiór zasad etycznych japońskich samurajów. Jedna z najważniejszych brzmi: „Droga wojownika to trening”, a podstawą filozoficzną są słowa Konfucjusza: „Wola zwycięstwa, potrzeba sukcesu i pragnienie wykorzystania w pełni swojego potencjału to klucz do osobistej doskonałości”.

Bądź jakiś

Amerykański psycholog Abraham Maslow był prekursorem pozytywnego myślenia o ludzkich możliwościach. Uważał, że zarówno Freud i psychoanaliza, jak i behawioryści z kompulsywnym zwyczajem naprawiania zachowań pacjentów koncentrują się na chorym aspekcie psyche, zamiast spojrzeć na jej zdrową część. A Maslow postanowił dotrzeć do źródła szczęścia. Zaczął od analizy biografii fascynujących ludzi, którzy wydawali mu się „zdrowi, produktywni i szczęśliwi”, m.in. Eleonory Roosevelt i Alberta Einstei­na. I stworzył termin, który później zagościł na szczycie sformułowanej przez niego piramidy potrzeb człowieka – samorealizacja.

„Muzycy m u s z ą tworzyć muzykę, artyści malować, poeci muszą pisać, jeśli chcą być w pokoju z samymi sobą. Człowiek p o w i n i e n się stać tym, kim czuje, że może się stać. Tylko wtedy będzie szczęśliwy” – stwierdził definitywnie Maslow.

W rozumieniu amerykańskiego psychologa rozwój osobisty (czyli według indywidualnych potrzeb) jest nie tylko prywatnym wyborem każdego z nas, ale i koniecznością. Trzeba dotrzeć do źródła tego, co sprawia, że żyjesz. Ten wewnętrzny głos powołania czy geniuszu starożytni Grecy nazywali daimon, czyli wyższe, duchowe ja. Tak też powstało słowo eudaimonia (dosłownie – posiadać dobrego ducha), którym w Grecji określano szczęście. Pasja do wykonywania pewnej czynności, czy będzie nią lepienie garnków, uczenie w szkole czy bieganie, pojawia się w wielu kulturach jako sprawdzona droga do szczęścia. Japończycy mówią o niej ikigai, czyli: to, co sprawia, że chcę codziennie wstać z łóżka.

Usłysz swój głos

Patrik Edblad, szwedzki nauczyciel dobrego życia, ludziom nieszczęśliwym i wypalonym poleca zacząć od ćwiczenia, które ma im pomóc znaleźć własną drogę doskonałości: „Weź kartkę papieru albo włącz dyktafon, w zależności od tego, jaka forma utrwalania myśli daje ci więcej wolności i spokoju. Jeśli możesz i umiesz, chwilę wcześ­niej pomedytuj. A potem zacznij odpowiadać sobie na pytania:

  • Co sprawiało ci największą przyjemność, kiedy byłeś/byłaś dzieckiem?
  • Jaka czynność do dzisiaj potrafi cię tak pochłonąć, że zapominasz o jedzeniu czy spaniu?
  • Gdybyś się nie bał/bała, co chciałbyś/chciałabyś zrobić w pierwszej kolejności?
  • Gdybyś nie musiał/musiała martwić się o pieniądze, co chciałbyś/chciałabyś robić?”.

Możliwe, że odpowiedzi na te pytania nie wskażą ci konkretnej drogi działania. Ale będą pierwszym kontaktem z odruchem serca, z daimon. Być może prawdziwa odpowiedź przyjdzie do ciebie nagle, w najmniej oczekiwanym momencie. Pewne jest jedno: będziesz wiedział, kiedy ją poznasz.

W rozwijaniu areté wcale nie chodzi o znalezienie przynoszącej profity kariery czy pasjonującego hobby. Każdemu przecież w duszy gra co innego. Dla jednych może to być poezja, dla innych rodzicielstwo albo działalność społeczna, dla jeszcze innych pomnażanie dóbr materialnych. Każdy – twierdzi Maslow, a wtórują mu starożytni filozofowie i współcześni psycholodzy – ma wewnętrzny głos, powołanie czy talent, dzięki któremu może być lepszym człowiekiem. Ten głos może wołać: „tańcz”, „podróżuj” albo „zmieniaj świat”. Cokolwiek to jest, nie ignoruj go.

A potem wyciągnij z szafy szczotkę i zacznij zamiatać.

 

Czytaj również:

Niech wam pomoże wyrocznia Homera
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Niech wam pomoże wyrocznia Homera

Paweł Janiszewski

Żenić się czy nie żenić? Żeby odpowiedzieć sobie na to fundamentalne pytanie, starożytny Grek mógł się skonsultować na agorze z przyjaciółmi, ruszyć w kosztowną podróż do Delf lub innej wyroczni albo rzucić kostkami do gry i zapytać Homera. Tak, tego Homera.

U podstaw cywilizacji europejskiej leżą dwa fundamentalne dzieła, które wyłaniają się z mroków poprzedzających je czasów: IliadaOdyseja. Ich autorstwo przypisywano genialnemu greckiemu poecie Homerowi, postaci tajemniczej i zagadkowej, o której już starożytni nie wiedzieli nic pewnego. Wiele wskazuje na to, że pierwszy z tych poematów powstał w drugiej połowie ­VIII w.­ p.n.e., drugi zaś pokolenie lub dwa później. Najpewniej dzieła te nie wyszły spod ręki jednego człowieka, ale dla ułatwienia zwykło się do dziś nazywać je Homerowymi. Iliada, wbrew obiegowej opinii, nie jest historią wojny trojańskiej. Genialny pomysł poety polegał na tym, że tekst obejmuje tylko kilkadziesiąt dni ostatniego, dziesiątego roku walk, kiedy to obrażony na Agamemnona Achilles postanowił wycofać się z pola bitwy. Jest więc to dzieło o brzemiennym w skutki gniewie herosa. Z kolei Odyseja to poemat, w którym przeplatają się trzy wątki: wędrówki Odysa powracającego spod zdobytej Troi, losy jego wiernej małżonki Penelopy oraz przygody ich syna Telemacha poszukującego wieści o ojcu.

Czytaj dalej