Znaleźć ciszę w zgiełku
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 926r./1963 r.
Złap oddech

Znaleźć ciszę w zgiełku

Piotr Żelazny
Czyta się 9 minut

Niektórzy sportowcy nigdy tego stanu nie osiągną, ale wszyscy próbują. Bo zwycięzcę od pokonanego często odróżnia wyłącznie stopień koncentracji.

"W czasie treningu bramka jest ogromna, a bramkarz niewielki. Kiedy wykonujesz rzut karny na mundialu, bramka się zmniejsza, a bramkarz rośnie" – mawiał były włoski piłkarz i trener Fabio Capello. Umiejętności wcale nie są najważniejsze, nawet safanduła może kopnąć piłkę z 11 m tak, by najlepszy bramkarz świata nie miał szans. I nawet wirtuoz może koszmarnie przestrzelić, mając przed sobą przeciętnego golkipera. Sztuka polega bowiem na tym, by odciąć się od otoczenia. Od trenera, który przed chwilą wyznaczył cię do strzelania. Od życzących powodzenia kilka sekund wcześniej kolegów. Od ryczących trybun, setek błyskających aparatów i wycelowanych w ciebie kamer. Jesteście ty, piłka, bramkarz i bramka.

Taki stan to Święty Graal sportowców. Dla większości niedostępny mimo nadzwyczajnych wysiłków. Unosi się nad nim tajemnica, bo nie ma ani jasnego przepisu, ani tabletek, które pozwoliłyby go osiągnąć. Ale próbować warto. Tylko doprowadzenie do tego nastroju pozwala pokazać wszystko, co się umie, nad czym pracowało się podczas treningów i ćwiczeń. A może nawet zbliżyć się do granicy ludzkich możliwości.

Stanąć na zewnątrz siebie

„Ta bańka, nagła cisza w zgiełku, najbardziej pasują do czegoś, co w psychologii nazywa się flow. Na polski tłumaczymy to jako stan przepływu” – mówi „Przekrojowi” Kamil Wódka, psycholog sportu, od lat pracujący z czołowymi polskimi zawodnikami, m.in. z Kamilem Stochem i Łukaszem Piszczkiem. Tym, czym dla piłkarza jest rzut karny, dla skoczka narciarskiego będzie moment, gdy siada na belce, a dla sprintera – start biegu na 100 m.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Twórcą pojęcia jest Mihály Csíkszentmihályi (z którym rozmawiał Tomasz Stawiszyński, patrz: s. 14). Według niego flow to uniesienie, uskrzydlenie, stan między satysfakcją a euforią wywołany całkowitym oddaniem się jednej czynności. Taki stopień koncentracji mogą osiągnąć nie tylko sportowcy, lecz także artyści i ludzie oddający się medytacji.

Amerykański psycholog węgierskiego pochodzenia odkrył, że flow istnieje, gdy zaczął szukać tego, co powoduje szczęście. Wcześniejsze badania udowodniły, iż nie są to pieniądze – od 1956 r. dochody przeciętnych Amerykanów wzrosły niemal trzykrotnie, ale liczba osób uważających się za szczęśliwe wciąż oscylowała w okolicach 30%. Profesor Claremont Graduate University (CGU) w Kalifornii zaczął badać ludzi kreatywnych, bo częściej niż inni twierdzili, że są szczęśliwi. Chciał zrozumieć, co powodowało, że decydowali się na zawody, które mogły nie przynieść ani sławy, ani fortuny. Tak odkrył, że kreatywnych łączy tajemniczy stan, gdy dają się porwać czynności do tego stopnia, że w pewnym sensie przestają siebie kontrolować.

„Gdy sportowcy opisują »stan prze­pływu«, to najczęściej mówią o transie; tłumaczą, że wykonywali czynność niemal bezwiednie. A przy tym każdy ruch był idealny – wyjaś­nia Wódka. – Gdy czegoś takiego doświadczą, zaczynają za tym tęsknić. Tymczasem nie jest powiedziane, że kiedykolwiek zdołają jeszcze w ten stan wejść”.

Csíkszentmihályi w wykładzie dla TED jako przykład tego, czym jest flow, cytuje słowa z wywiadu (anonimowego), jaki przeprowadził w latach 70. z czołowym amerykańskim kompozytorem: „Jestem w tak ekstatycznym stanie, że w pewnym sensie czuję, jakbym nie istniał. Doświadczyłem tego wiele razy. Moja ręka zdaje się oddzielona ode mnie, nie mam wpływu na to, co się z nią dzieje. Siedzę, patrząc na nią w stanie zachwytu i zadumy. A muzyka sama z niej spływa”.

Ekstaza w starogreckim (ἔκστασις) znaczyła „stanąć na zewnątrz siebie”. Dziś to pojęcie jest tożsame z uniesieniem tak mocnym, jakbyśmy wchodzili do alternatywnego świata. Csíkszentmihályi udowadnia, że stwierdzenie „czuję, jakbym nie istniał” jest nie tylko zgrabną metaforą. „Nasz system nerwowy jest tak skonstruowany, że przyjmuje około 110 bitów informacji na sekundę. By mnie słyszeć i rozumieć, co mówię, potrzebują państwo przetworzyć około 60 bitów na sekundę – zwraca się do publiczności. – To dlatego nie jesteśmy w stanie zrozumieć więcej niż dwóch osób mówiących naraz. Gdy ktoś jest całkowicie pochłonięty procesem kreatywnym, nie ma miejsca na monitorowanie tego, jaki jest stan jego ciała. Nie czuje, że jest głodny lub zmęczony. Nie wystarcza mu już na to uwagi. Tak naprawdę jego istnienie zostaje zawieszone”.

Słaby nigdy nie osiągnie tego stanu

„15 lat temu technologia stała się tak zaawansowana, że mogliśmy zacząć monitorować mózg” – mówił podczas wykładu TEDx Steven Kotler, były dziennikarz zajmujący się sportami ekstremalnymi. Kilka lat temu założył Flow Research Collective, który ma wyjaśnić, czym jest ten mistyczny stan i czy da się go osiąg­nąć na zawołanie. Bada głównie sportowców ekstremalnych. „Neuroobrazowanie poszło do przodu, pozwoliło zajrzeć pod maskę i przyjrzeć się, na czym polega moment nadzwyczajnego osiągu. Okazało się, że większość domysłów, jak wygląda obraz mózgu w momencie flow, była mylna”.

Przeważająca część psychologów była bowiem przekonana, iż w trakcie flow wszystkie obszary mózgu pracują jak szalone. W rzeczywistości jest odwrotnie. „Najmniej aktywna jest kora przedczołowa. To część odpowiedzialna za funkcje poznawcze wyższego rzędu: planowanie długoterminowe, poczucie moralności, pragnienia. Dlatego czas tak dziwnie płynie w stanie flow. Bo kora przedczołowa odpowiada też za poczucie czasu. Podobnie jest z tożsamością. Gdy tracimy poczucie tożsamości, tracimy wewnętrznego krytyka. Tego wciąż narzekającego wewnętrznego Woody’ego Allena” – kończy, żartując, Kotler.

Twierdzi, że flow jest osiągalny dla każdego, o ile zostanie spełnionych 20 warunków. Najważniejsze to zamiłowanie do tego, co się robi, podejmowanie ryzyka, brak rutyny, a także coś, co nazywa „stosunkiem między umiejętnościami a wyzwaniem”. Flow to szczyt marzeń. By go osiąg­nąć, wysokie umiejętności są niezbędne. „Te czysto sportowe, co oczywiste, ale też mentalne – mówi Kamil Wódka. – Nie każdemu się uda, nie każdy ma możliwości, by go osiąg­nąć. Nieprzygotowany zawodnik nie da rady”.

Csíkszentmihályi twierdził, że im wyższe umiejętności i większe wyzwanie, tym łatwiej wejść w stan przepływu. Pewnie również dlatego pływak wszech czasów Michael Phelps postawił sobie za cel zdobycie ośmiu złotych medali przed igrzyskami w Pekinie w 2008 r., najtrudniejszymi i najbardziej prestiżowymi zawodami czterolecia. Polski kulomiot Tomasz Majewski na mistrzostwach świata zdobył tylko jedno srebro. Na igrzyskach – dwa złota. „Podczas igrzysk w Londynie w 2012 r. osiągnąłem stan wręcz idealnej koncentracji. Byłem bardzo spokojny, wszystko mi przychodziło łatwo. Pchałem kulę daleko i dobrze” – mówi „Przekrojowi” Majewski.

Po drugiej stronie są mistrzowie treningów, przytulający się do rekordów świata, gdy nikt nie patrzy, nikogo to nie obchodzi i nie ma to żadnego znaczenia. Chodzi o skoczków lądujących najdalej w seriach próbnych, wioślarzy wygrywających z mistrzami świata w eliminacjach, wszystkich, których w decydującym momencie zżerają nerwy i presja. Usain Bolt (rekordy świata na 100 i 200 m bił, a jakże, na igrzyskach i mistrzostwach świata) powiedział kiedyś, że wygrywał, bo rywale byli potwornie spięci, a on dawał się ponieść flow.

„Nie da się też wejść w ten stan, będąc pospinanym i przestraszonym. Martwiąc się wszystkim wokół” – twierdzi Wódka.

„Wyzwanie musi być na tyle spore, żebyś wydostał się ze strefy komfortu. Ludzie większość czasu spędzają między obawą a nudą. Obawa jest wtedy, gdy wyzwania są duże, a umiejętności za małe. Nuda – gdy umiejętności duże, a małe wyzwania. Jeśli jednak nie wyjdziesz poza strefę komfortu, nie zrobisz postępu – tłumaczył w podkaście stacji ABC George Mumford, specjalista od medytacji, asystent jednego z najwybitniejszych trenerów koszykarskich Phila Jacksona w Chicago Bulls (z Michaelem Jordanem) i Los Angeles Lakers (z Shaquillem O’Nealem i Kobem Bryantem). – Flow jest wtedy, gdy obręcz kosza jest duża i z łatwością wszystko trafiasz. Gdy każdy kolejny krok jest płynny, gdy myślisz szybciej niż rywal, znasz jego zamiary. To słodkie uczucie. Jakbyś jechał Siódmą Aleją i wszystkie światła były zielone”.

Wódka jako przykład kogoś, kto łączy najwyższe umiejętności i wysokie wyzwania z brakiem strachu, przyjemnością robienia tego, w czym jest dobry, podaje Krystiana Zimermana.

„W przeciwieństwie do 99% pianistów czerpiesz przyjemność z grania na scenie. Większość chciałaby się futryny chwycić, siłą by musieli wypychać na scenę, a ty wychodzisz i jesteś panem publiczności?” – pytała nastoletnia pianistka 19-letniego triumfatora Konkursu Chopinowskiego w 1975 r.

Zimerman odpowiedział: „Ja po prostu strasznie lubię koncerty. To cel moich ćwiczeń. Poza tym to wielka przyjemność móc rozmawiać z publicznością za pomocą instrumentu. Jeśli w trakcie koncertu się pomylisz, nic się nie stanie. Drzewa nadal będą zielone… Trzeba się cieszyć. Tym, że ludzie przyszli, że będą oklaski, że będzie kolejny koncert, że to piękny utwór”.

O wszystkim decyduje głowa

„Wyciszyć się i skoncentrować w natłoku wrażeń jest niezwykle trudno – mówi Tomasz Majewski. – Przygotowania do dużej imprezy to nie jest cichy proces. Przeciwnie, jest głośny i dynamiczny. Dlatego tak wielu zawodników przed najważniejszym startem zaczyna szukać ciszy i skupienia. Wielu sportowców stara się jak najbardziej odciąć od świata. Dziś widać to szczególnie, gdyż wówczas zamierają w mediach społecznościowych. Większość zaczyna uciekać od ludzi. Trenują w nietypowych porach, gdy obiekty są puste. Ale trzeba jednak umieć znaleźć równowagę. Starty odbywają się wśród ludzi, z przeciwnikami, widzami na trybunach, telewidzami, których obecność się czuje” – tłumaczy najwybitniejszy polski kulomiot.

„Odcięcie się, przede wszystkim od mediów społecznościowych, ma sens. Wszyscy wiemy, ile śmieci i brudów jest w Internecie. Jeśli ktoś będzie znosił wszystkie śmieci do gabinetu i tam je wyrzucał, nie może się później dziwić, że mu się źle pracuje. Co znaczy być skoncentrowanym? Pod tym stwierdzeniem kryje się bardzo dużo. Są zawodnicy, którzy w trakcie zawodów są skoncentrowani, ale nie na tym, co trzeba” – mówi Wódka.

W osiągnięciu odpowiedniego poziomu koncentracji może pomagać medytacja. Dziś to już norma, że wielcy sportowcy się jej oddają. W 2012 r., w decydującym o awansie do finału NBA meczu z Boston Celtics, LeBron James medytował podczas time-outu. Tuż przed końcem, gdy we wszystkich buzowały emocje, a kibice głośno zagrzewali do walki, James usiadł, zamknął oczy, brał głębokie wdechy nosem i wypuszczał powietrze ustami. Gdy Thomas Tuchel objął Borussię Dortmund, medytację uczynił obowiązkową dla całej drużyny. W latach 80. dwukrotna zwyciężczyni Australian Open Hana Mandlíková twierdziła, że poprawiła grę dzięki temu, że codziennie 10 minut poświęcała tylko na przyglądanie się piłce.

Osiągnięcie odpowiedniego stanu koncentracji to osobna gałąź sztuki. Kotler daje 20 warunków, by wejść we flow. Csíkszentmihályi – siedem. Mumford uważa, że na zawołanie nie da się tego stanu osiąg­nąć, a Wódka powtarza, że sytuacja, w której sportowcy znajdują ciszę w zgiełku, wchodzą w bańkę, a rzeczy dzieją się automatycznie, spontanicznie i niemalże bez wysiłku, jest czymś tak wyjątkowym, że niektórzy nigdy tego stanu nie osiągną.

Tak czy inaczej, to w głowach i w psy­chice trenerzy, sportowcy oraz naukowcy widzą wciąż największe rezerwy. Gimnastyczka Shannon Miller, dwukrotna złota medalistka igrzysk w Atlancie, mówiła: „Na igrzyskach wszyscy są utalentowani, wszyscy równie ciężko trenują, każdy sumiennie wykonuje swoją pracę. Złotego medalistę od zdobywcy srebra odróżnia wyłącznie psychika”.

 

Czytaj również:

Rozmaitości sportowe – 2/2020
Rozmaitości

Rozmaitości sportowe – 2/2020

Andrzej Kula

Wszystkie kolory maratonu

Spalił 1,5 mln kalorii, przebiegł ponad 8,2 tys. kilometrów, odbył 420 lotów, spał w 129 łóżkach, zapełnił 10 paszportów i wyrobił 110 wiz. Jesienią Nick Butter został pierwszym sportowcem, który ukończył maratony we wszystkich krajach należących do ONZ. I to w zaledwie półtora roku, co daje niesamowitą średnią trzech maratonów tygodniowo. „Wyglądało to tak: po biegu w Iranie poleciałem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie miałem przesiadkę do Ugandy, skąd udałem się do Rwandy. Podróż skończyłem w Zambii o godz. 3.00 rano. Kilka godzin później przebiegłem maraton, następnego dnia poleciałem na kolejne zawody do Malawi” – opowiadał Brytyjczyk. Ta historia zaczęła się w styczniu 2018 r., gdy jego przyjaciel Kevin Webber zachorował na raka prostaty. 30-letni Butter zwolnił się z banku i ruszył w świat, by wesprzeć fundację Prostate Cancer UK. W sumie zebrał około 250 tys. funtów. „To było niesamowite doświadczenie, nie mógłbym sobie wyobrazić wszystkiego, co mnie spotka” – mówił Butter. W Nigerii został postrzelony, w Tunezji zaatakowały go dzikie psy, w Syrii przebiegał przez strefę wojny. Finiszował na Stadionie Olimpijskim w Atenach, gdzie zaczęła się historia maratonu. Tam dołączył do niego Webber. Osiągnięcie ma szansę przetrwać próbę czasu, bo Brytyjczyk się zabezpieczył: ukończył maratony nie tylko w 193 krajach zrzeszonych w ONZ, lecz także w państwach obserwatorach (Watykan, Palestyna) oraz na terytoriach, które mają nadzieję wybić się na niepodległość (Hongkong). W sumie uzbierało się 211 miejsc.

Czytaj dalej