Ziemia zimą u Babalskich
i
Jyrki Salmi, Sippola winter, 20.03.2023, Flickr (CC BY-NC-SA 2.0 DEED Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic)
Ziemia

Ziemia zimą u Babalskich

Berenika Steinberg
Czyta się 6 minut

Kiedy pole państwa Babalskich przykrywa śnieżna pierzyna, a ziemia pod nią jest twarda jak kamień, życie glebowe śpi i może spokojnie odpocząć aż do wiosny. Ale ostatnio zimy ­są coraz cieplejsze. A gleba bardzo tego nie lubi.

– Równowaga zostaje zaburzona – tłumaczy mi pan Mieczysław.­ ­– ­Pamiętam, jak kiedyś zimą spadało ­2–3 m śniegu i Pokrzydowo było całkowicie zawalone. Na szczęście wszyscy mieli konie i się saniami jeździło. Ale od końca lat 80. zimy łagodnieją. Teraz zdarzają się takie, że nawet ziemia nie zamarza. Chwasty kiełkują, na wiosnę jest więcej chorób, szkodników, mróz tego nie reguluje. Wegetacja zostaje zaburzona. Z tego samego powodu zimą nie wolno ruszać ziemi. Jest takie przysłowie: „Kto w adwencie ziemię pruje, temu ziemia siedem lat choruje”. Pruje, czyli orze.

– Ale przecież adwent kończy się jeszcze w grudniu, a zima nadal trwa!

– Ogrodnicy sadzą i sieją w namiotach foliowych już na przełomie stycznia i lutego. My siejemy zboże dopiero w Wielkim Tygodniu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Jak z tymi łagodnymi zimami radzą sobie drzewa w sadzie?

– W dzień odmarzają, a w nocy zamarzają i wtedy pęka im kora. Dlatego malujemy pnie białym wapnem, które odbija promienie słońca i chroni przed odmarzaniem.

– Kiedy właściwie zaczyna się zima w pana gospodarstwie?

– Już w listopadzie. Pola posprzątane, oziminy zasiane, jak trzeba. Kończą się wypasy pastwiskowe, krowy wracają do domu. Pierwsza rzecz: trzeba zabezpieczyć miejsce, w którym są składowane owoce i warzywa, żeby nie zmarzły. Mamy specjalną spiżarnię koło obory. Najlepsza temperatura to od 1 do 10°C. Wyższa pobudza warzywa do kiełkowania i zaczynają się psuć. W oborze i kurniku trzeba ocieplić słomą otwory, które latem służyły do wietrzenia. Niektórzy kurniki ocieplają styropianem, a na wierzch dają polepę cementową. Ale wystarczy, że gdzieś ktoś puknie, ukruszy i kury od razu wydziobują – myślą, że to wapno i że jak je zjedzą, ich jajka będą miały grubszą skorupkę. Wodę z mózgu im się robi.

– Biedne… Pan tak kiedyś ocieplił?

– Nie. Ale zdarza się, że jakiś kawałek styropianu wpadnie na wybieg. Wszystkie kury lecą i moment, już go nie ma.

– Powiedział pan, że zwierzęta wracają do domu. A czy zimą wychodzą na dwór?

– Oczywiście. Ale kiedy temperatura spada poniżej –5°C, kury muszą zostać w kurniku. Inaczej przestaną się nieść. Zakoduje im się, że jest mróz i jajko może zamarznąć. Krowy z kolei nie lubią, jak pada mokry śnieg – wtedy skóra im moknie i marzną. W takie dni zostają w oborze. A tak, to nie przeszkadza im nawet duży mróz, mają dobre futro. Uwielbiają słońce. Rzucam im na wybieg słomę. Leżakują sobie na niej i się opalają.

– A słyszał pan kiedyś, jak mówią w noc wigilijną?

– One nie muszą nic mówić! Jak się na zwierzę spojrzy, to się wszystko wie. Kiedy krowa źle się czuje, to ryczy, ma smutne oczy, nastroszoną sierść. A kiedy wszystko jest dobrze, sierść ma błyszczącą, jasne oczy, spokojnie leży, żuje. Żyje w harmonii.

– Jakie jeszcze zwierzęta ma pan w gospodarstwie?

– Pszczoły. Na zimę zmniejszam w ulach wlotki, czyli wejścia do ula, żeby żaden szkodnik nie wszedł. W okresie, kiedy pszczoły są aktywne, zaraz by takiego użądliły. Ale zimą zapadają w letarg, wtedy mysz mogłaby je załatwić. Kiedy temperatura spada poniżej 10°C, w miejscu, gdzie mają zmagazynowany pożytek, czyli surowce pochodzenia roślinnego, zaczynają robić kłąb. Otaczają królową, która musi mieć zawsze ciepło. A same wędrują – te ze środka przechodzą na zewnątrz, a te z zewnątrz powoli pchają się do środka. Cały czas utrzymują stałą temperaturę. Niestety ostatnio coraz częściej ten proces się zaburza. W środku zimy temperatura wzrasta powyżej 10°C i pszczoły się wybudzają. Zaczynają wylatywać z ula, oczyszczać się.

– Oczyszczać?

– W ulu, za przeproszeniem, kibelków nie mają. Są tak wychowane, że załatwiają się w locie. Podczas letargu nie muszą, bo przemiana materii jest spowolniona.

– Co dalej?

– Myślą, że już wiosna. Zjadają więcej zapasów miodowych i wylatują, żeby znaleźć już jakiś pożytek, np. pyłek leszczyny. Pobudzają matkę, żeby zaczęła się czerwić. A potem nagle wraca mróz i nie zdążą wejść w kłąb, ocieplić go. Wtedy matka i młode larwy giną.

– Często tak się dzieje?

– Jak dwa–trzy ule pójdą, to pół biedy. Ale połowa? A i tak się zdarza…

– Jakie jeszcze prace musi pan wykonać zimą?

– Od końca lutego zaczynamy obcinać drzewa w sadzie. Nie formujemy ich jak kiedyś. Teraz prowadzimy je wysoko do góry, mają mieć kształt cylindryczny. Dlatego najlepiej obciąć jedną dużą gałąź, żeby jabłoń się odnowiła. Gdybyśmy nic nie obcięli, miałaby za dużo gałęzi i liści – zdziczałaby i dawała małe, drobne jabłuszka. Kiedy rana ­po obcięciu gałęzi jest wielkości do 2 złotych, sama się zabliźni. Ale powyżej 2 złotych smarujemy ją gliną z farbą emulsyjną. Kiedyś nie było emulsji, mieszało się więc glinę z łajnem krowim i dodawało jakiegoś oleju jadalnego. Bo rana musi się zabliźnić. Inaczej woda wejdzie do środka i drzewo spróchnieje.

– A chodzi pan zimą na pole?

– W okresie od Bożego Narodzenia do Trzech Króli gospodarz powinien iść na pole, żeby wprowadzić dobrą energię. Zawsze się mówiło, że jeśli chcesz coś u siebie zmienić, to zmieniaj właśnie w tym czasie. Bo wtedy są najkrótsze dni, a po Trzech Króli dnia przybywa. I zaczyna się nowa energia życiowa.

– I potem już pan na pole nie chodzi?

– Człowiek zawsze ciekawy, co tam się dzieje. Czy na przykład myszy za mocno nie grasują. Dużo ptaków na zimę ze Szwecji przylatuje, np. kwiczoły. Pojawiają się w sadzie i zjadają jabłka, które się po zbiorach ostały. One tak ładnie śpiewają i biegają. Chodzę i patrzę. Uspokajam ­rośliny, uspokajam siebie. Bo jak ty jesteś spokojny, radosny, to rośliny też dobrze się czują, dobrze zimują.

– A nie jest ponuro na polu?

– Jest. Ale jest też życie! Człowiek nabiera energii, ale również tę energię przekazuje. Dlatego nie powinien przychodzić ze smutkiem, tylko z radością.

– Pańskie oko konia tuczy! A co mają zrobić miastowi, kiedy w bezśnieżną zimę świat wydaje się szary i ponury?

– Za miasto do lasu pojechać, przytulić się do brzozy. Tutaj jeszcze ten świat duchowy wchodzi. Bo wszystko, co żyje – ludzie, rośliny, zwierzęta – ma duszę, czyli eter. A wszystko, co oddycha i jest zamknięte, ma jeszcze dodatkowo ducha. Dlatego kiedy człowiek się rodzi, mówi się, że pierwszym oddechem złapał ducha. Jak umiera, to ostatnim oddechem tego ducha wyzionął. My czujemy drzewo, drzewo nas czuje – czuje nas wszystko, co żyje.

– I co nam ta dusza drzewa może dać?

– Energię! Kiedyś każdy człowiek, idąc przez pole czy las, gryzł jakąś trawę, gałązkę, liść – po to, żeby nałapać energii i wzbogacić florę bakteryjną w jelitach.

– Ale jak pojadę zimą do lasu, to co ja tam sobie pogryzę?

– Oj, igiełki sosny albo jodły – bardzo smaczne są! Nie jedz ich, tylko gryź. Poczuj trochę tego wosku, smaku i zapachu olejków eterycznych. Skąd się wzięła ta nazwa? Od eteru, czyli tego, co żywe. Tego, co najważniejsze.

No to idę. Popatrzę i pogryzę.


Mieczysław Babalski:

Gospodarz w gospodarstwie ekologicznym w Pokrzydowie.

Czytaj również:

Zagajnik – 1/2020
i
zdjęcie: Les Anderson; źródło: Unsplash
Ziemia

Zagajnik – 1/2020

Łukasz Łuczaj

Dymimy!

Okadzanie domów i ludzi towarzyszyło kiedyś wszelakim czarom i uzdrawianiu. Mogło mieć jednak znaczenie nie tylko magiczne. Dymiące kadzidło uwalnia do powietrza wiele związków czynnych zwalczających unoszące się w powietrzu bakterie i grzyby (o których istnieniu nasi przodkowie nie mieli pojęcia).

Jeśli mamy ochotę wzorem naszych protoplastów coś okadzić, to kadzidła nie musimy kupować. Zróbmy je sami. Niektóre rośliny do okadzania, np. szałwię, piołun, jałowiec czy tuję, możemy zbierać nawet w zimie. Wystarczy zwyczajnie ciasno związać gałązki jakiejś aromatycznej rośliny w jakby zbitą miotełkę i obwiązać sznurkiem. Podpalamy – na tyle tylko, żeby gałązki się tliły. Takich właśnie kadzideł, które w języku angielskim noszą nazwę smudge sticks, używali w swoich ceremoniach Indianie Ameryki Północnej.

Czytaj dalej