Zgęstki świąteczne i inne
i
"Wigilia", 1910 r., Carl Larsson
Złap oddech

Zgęstki świąteczne i inne

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Choinka, zakupy, ciasta, znów zakupy, prezenty, potrawy, jeszcze więcej prezentów, śledzik w pracy, w drugiej pracy, z jedną rodziną, z drugą, z trzecimi znajomymi i czwartymi.

Lista spraw w tym przedświątecznym zagonieniu jest długa – i końca nie widać. Zresztą, nie chodzi tylko o zgęstnienie przed świętami. To jest tylko przykład – wygodny, bo aktualny, no i znany każdemu. Są inne zgęstnienia: niektórzy tkwią w kieracie pracy, jest też to ogólne doświadczenie millennialsów, nas, urodzonych w latach 80. i 90., którzy jesteśmy na tym etapie życia, że jakoś naraz przyspiesza i zgęszcza się wszystko – bo i obowiązków coraz więcej, i tzw. kariera zawodowa się jakoś pnie, i dzieci akurat teraz się rodzą. Pisząc ten tekst, czerpię z własnych doświadczeń na tym ostatnim polu – obcowanie z osobą poniżej drugiego roku życia jest wieczną zgęstką zupełnie szczególnego rodzaju.

Ten stan zgęstnienia, intensyfikacji, przyspieszenia, karuzeli zdarzeń, czy jak to chcemy nazwać, jest dla stoika bardzo interesujący, bo daje poglądową lekcję jednej z mniej oczywistych zasad. Jakiej? U Seneki wyrażona jest ona w formułach w rodzaju: „Człowiek, wsiadając na okręt, nie myśli o burzy” czy „Morze pochłania statki w godzinę po tym, jak pyszniły się nim”. U Marka Aureliusza są te wszystkie wyliczenia dotyczące śmierci: „Hipokrates, uleczywszy mnóstwo chorób, sam zachorował i umarł. […] Heraklit, filozofujący tyle o zniszczeniu świata przez ogień, dostał puchliny wodnej i umarł […]. Demokryta zjadły wszy, a inne wszy – Sokratesa”. Sens tego jest klarowny w teorii, ale jakoś niejasny w praktyce. Teoria mówi: los jest cholernie zmienny, karuzela życia pędzi szybciej, niż myślimy, pycha kroczy przed upadkiem, Nike się waha, karta zdąży się dwa razy odwrócić, zanim padnie na stół. W porządku, to prawda. Ale co z tego dla nas wynika w praktyce?

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Co wynika w praktyce, szczególnie co wynika dzisiaj, u progu roku 2020, w umiarkowanie bogatym, za to bardzo spokojnym, bezpiecznym kraju pierwszego świata. Mamy antybiotyki, pełne sklepy, ubezpieczenia społeczne i artykuł piąty NATO za sobą. Jest XXI wiek, wiele chorób pokonaliśmy, statki i samoloty na ogół docierają do celu, zagłada nie patrzy nam w oczy codziennie. Czy wspomniane słowa Seneki i Marka Aureliusza nie zdezaktualizowały się trochę?

Nie, bo ich sens jest głębszy. Przypomina nam o tym ten czas zgęstnienia przed świętami, zapieprzu w pracy, a najbardziej rodzicielstwa. Stoikom chodzi bowiem – pozdrawiam przyjaciół z lat studiów na Wydziale Fizyki! – tyleż o amplitudę, co o częstotliwość tej fali, która nas niesie (względnie podtapia). Owszem, dzisiaj śmierć nie grozi nam tak często jak kiedyś. Owszem, współczesny Zachód to nie jest Rzym czasów Nerona. Dotkliwość zderzeń z rzeczywistością się może zmniejszyła, ale ich częstość – nie.

W wirze przedświątecznym (ale tak samo w huraganie deadline’ów, w worteksie rodzicielstwa etc.) wszystko się zmienia zbyt szybko i zbyt nieprzewidywalnie, byśmy mogli za tym nadążyć. Oczywiście, w sensie organizacyjno-życiowym nadążać musimy – improvise, adapt, overcome – likwidować problemy i gasić pożary, bo nikt inny tego za nas nie zrobi. To jasne. Ale jasne się też staje, że nie da się za tym nadążać mentalnie. Nie możemy identyfikować się z tą amplitudą, jeśli nie chcemy zwariować. Ona skacze po prostu zbyt szybko, nie ma czasu, by za nią podążać. Tak oto docieramy do tej prastarej tezy stoików: ani nie możemy byle chwilowego sukcesu uważać za ostateczne szczęście, ani chwilowego niepowodzenia – za zupełną klęskę.

Nie możemy tego robić, bo prostu nie ma na to czasu ani siły – już za moment czeka nas nowy rozdział, nowe zdarzenie, nowy sukces i nowy problem. W ten, nieco wymuszony sposób, lądujemy na tej równej, stabilnej linii, której chcą od nas stoicy. Z tej perspektywy widać – ja przynajmniej widzę, w tej gorączce – że ta przysłowiowa „stałość mędrca”, o której pisano od tysiącleci, nie jest żadną nieludzką obojętnością, żadną skamieniałością czy wycofaniem się z życia. Przeciwnie, jest ona właśnie najbardziej ludzkim, najbardziej dojrzałym i zdrowym sposobem odnoszenia się do tego życia. Tylko w ten sposób możemy przeżywać jego pełnię. Kto chciałby reagować ciągłymi skokami, ciągłym przepalaniem się, ciągle nadmiernym przeżywaniem – jak to ujął prezydent – „na wysokim C”, ten musiałby ograniczyć się, zmniejszyć, by tak rzec, dawki rzeczywistości, której zażywa. Prawdziwe życie jest zbyt bogate, żeby dać mu się aż tak miotać. Tego właśnie uczą nas zgęstki, świąteczne i inne.

 

Czytaj również:

Carpe diem
Dobra strawa

Carpe diem

Kokosowe curry z karpia
Ryan Bromley

Przyznaję, że jestem poruszony świątecznym rytuałem rzezi karpia w Polsce. Nieludzkie traktowanie tych ryb w sklepach budzi we mnie etyczny niepokój. W drodze z działu rybnego do kasy oglądamy „taniec plastikowych toreb” – to ławice karpia trzepoczą się w koszykach ku wolności. To wszystko wydaje się niechrześcijańskie.

W czasach, gdy każdy zakup wiąże się z etycznymi i ekologicznymi konsekwencjami, bezsensowne powolne zadawanie rybom śmierci to działanie, które z łatwością mogę usunąć z mojej karmicznej karty kredytowej. Rozumiem, że świeżość ryb jest priorytetem, ale ponieważ obserwuję, jak ci sami ludzie kupują papkowatego, tygodniowego łososia, cała akcja robi wrażenie nieuczciwej. I choć nie posunąłbym się do stwierdzenia, że polski rytuał karpiowy jest taką samą doroczną rzezią jak masakra delfinów w japońskiej zatoce Taiji lub mordowanie kanadyjskich fok, uważam, że warto go bojkotować.

Czytaj dalej