Zabawa w teorii i praktyce
Edukacja

Zabawa w teorii i praktyce

Ewa Pawlik
Czyta się 5 minut

W trakcie panelu dyskusyjnego poświęconego teorii zabawy słynnego francuskiego intelektualisty warszawskie dzielnicowe kółko inteligencji nieletniej udowadnia, że brak formalnego wykształcenia nie musi oznaczać braku wiedzy.

Z antropologicznego punktu widzenia nie istnieje społeczność, której członkowie nie znaliby aktywności służących rozrywce. Francuski intelektualista, krytyk literacki, filozof i socjolog Roger Caillois uczynił zabawę przedmiotem pogłębionych badań i analiz, które zaowocowały wyodrębnieniem fundamentalnych rządzących nią reguł.

Fascynacja zagadnieniem gier i zabaw mogła wynikać z deficytu tychże we wczesnym życiu wybitnego myśliciela. Roger poszedł do szkoły niemalże tego samego dnia, w którym przestał raczkować, i właściwie nigdy z niej nie wyszedł. Zaczynał jako uczeń, ale stosunkowo szybko awansował na studenta i w końcu sam stał się wykładowcą. Już w 1936 r. założył antyfaszystowską grupę Contre-Attaque i poruszając się w kręgach paryskiej awangardy intelektualnej, udzielał się w licznych pismach, w tym kilku przez siebie założonych. Jednocześnie prowadził badania i wykładał. W tak napiętym grafiku zabawa mogła się pojawić tylko jako przedmiot badań i rozważań teoretycznych, wszak zdaniem urodzonego w 1913 r. akademika cechują ją – jakże obce mu i niemiłe – nieproduktywność i fikcyjność.

Teorie Caillois wróciły do mnie, gdy wśród wrzasków, rechotu i mknących w powietrzu poduch i maskotek usiłowałam zebrać myśli przed kolejnym spotkaniem z zespołem najmłodszych z grona współpracujących z „Przekrojem” intelektualistów. Ich energia i wigor budziły we mnie zachwyt i przerażenie jednocześnie. W takich sytuacjach ratunku szukać należy w bezwzględnym utrzymaniu chłodnego profesjonalizmu. Iście dantejskie sceny, których byłam świadkiem, przyporządkowałam w myślach do czterech kategorii: agon (współzawodnictwo mające na celu wyłonienie zwycięzcy), alea (w uproszczeniu – loteria, zrządzenie losu), mimicra (naśladowanie) i linx (oszołomienie). Paneliści, mimo braków w formalnym wykształceniu, dowiedli dogłębnej znajomości tez Caillois. Swobodnie przechodzili z jednej kategorii do drugiej, odgrywając przede mną cały wachlarz konstytuujących zabawę zachowań z lekkością i swadą, na którą stać tylko wytrawnych znawców zagadnienia. Czy będą w stanie przekroczyć horyzont wiedzy wytyczony przez wybitnego Francuza?

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Otwieram dyskusję dość prowokacyjnym pytaniem.

Jaka zabawa jest dobrą zabawą?

Hugon: (w ułamku sekundy) Taka do zmęczenia.

Hania: Zabawa jest dobra wtedy, gdy bawimy się w coś, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy, co nam świetnie wychodzi, np. w skakanie na skakance. Z tym że nie trzeba być dobrym, żeby się dobrze bawić.

Lu: A dorośli bawią się w oglądanie filmów i picie wina.

Hania: W siedzenie przy stole, rozmawianie i picie piwa!

Hugon: Nie wiem, bo mnie to akurat nie interesuje.

Lu: Dorośli się świetnie bawią, jak urodzą sobie dziecko i potem się z nim bawią. Rodzice to uwielbiają najbardziej: urodzić i od razu się razem bawić.

Hania: Moją mamę to trochę ­nudzi.

Hugon: Dorośli zawsze są nudni.

Hania: Dorośli są czasem nudni, a czasem fajni.

Lu: Dla mnie dorośli są dosyć ciekawi, bo pomagają w rzeczach. Zawsze są ciekawi, tylko czasami nie mają czasu się bawić. Ale chętnie pomagają w życiu i to jest miłe z ich strony.

Hania: Ja lubię, jak mama czyta lektury za mnie, wtedy jest najfajniejsza.

Lu: Jak dorosnę i urodzę dziecko, nie będę mu dawała żadnych słodyczy, coli, nic z tych rzeczy. I wtedy jak dorośnie, to nie będzie ich lubić. Sama to wymyśliłam!

Kto się lepiej bawi? Chłopcy czy dziewczęta?

Hania: Dziewczyny, dlatego że dziewczyny mają lepsze pomysły niż­ chłopcy.

Hugon: Nieprawda!

Lu: I mogą płakać.

Hugon: Nieprawda!

Chłopaki nie mogą płakać?

Lu: Oczywiście, że mogą, ale oni mają takie inne hormony, które im pozwalają rzadko płakać. W sumie nie wiem, co to hormon.

Hania: Ja też nie wiem.

Bawicie się czasem na podwórku, jak dorośli w dawnych czasach?

Hania: Ja to wręcz wolę podwórko, boisko z koleżankami albo gdzieś – uciekamy przed trollem, taka zabawa. Troll łapie do umówionego piekła.

Lu: Wszystkie piekła są umówione!

Hugon: Ja nie powinienem na podwórku.

A w lesie?

Lu: A co to jest?

Wszyscy: Ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Można się bawić bez zabawek?

Hania: Można!

Lu: Można! A czym? Kamieniami, patykami, butelkami, nawet kotem, tylko musi mu się to podobać.

Dziwne, że nie ma jeszcze sklepów z patykami, kamieniami i liśćmi do zabawy!

Lu: Nie ma takich sklepów, bo one są wszędzie i za darmo.

Hugon: Nie, trzeba je najpierw znaleźć! Kamienie rzadko widać.

Lu: One leżą wszędzie, trzeba tylko dobrze poszukać w liściach.

Hugon: Tak, ale musisz się natrudzić, właśnie o to chodzi! Musisz je znaleźć, musisz poświęcić na to czas, czyli jakby stracić trochę czasu, więc to nie jest za darmo. Całkiem za darmo się nie da, niczym.

rysunek: Marian Eile
rysunek: Marian Eile

Jak się nauczyć bawić?

Lu: Po prostu się bawić.

Hania: Można proponować innym różne zabawy, zapoznać się z koleżankami albo kolegami, najpierw porozmawiać trochę.

Hugon: Albo idziesz do innych i dołączasz, i się tak uczysz, tak od razu. Nie wiesz, co to, ale próbujesz.

Lu: Uczymy się przez zmuszanie. Jak jesteśmy mali, to mama się z nami bawi na siłę, my nie możemy nic powiedzieć. Krzyczymy: „Bee, bee!”. A mama: „Jak cudownie! Ale zabawa!”. A dziecko znowu: „Bee, bee!”. Macha nogami, rękami, wierci się, ale nie może nic powiedzieć, a mama nie rozumie i dalej zmusza i uczy na siłę. A dziecko nie ma wyjścia.

Jak wyglądałby plac zabaw dla dorosłych?

Hugon: Impreza!

Lu: Byłoby tam dużo komputerów, żeby ci, co są fanami oglądania, to sobie oglądali, kilka projektorów, jak ktoś lubi oglądać ogromne filmy, wszędzie różne sale malutkie, w tych salach jest to, o czym mówię właśnie, jakieś bieżnie i inne sportowe rzeczy dla tych, co naprawdę są wielkimi fanami sportu, bo są tacy, tylko nie ma ich jakoś dużo. Zresztą nie wiem. Wszystko przystosowane do takich rzeczy, jak wózek inwalidzki albo chodzenie o kulach, oczywiście gdyby się pojawił taki dorosły. Dla dzieci z wózkiem też, bo tam obok musi być plac dla dzieci, żeby się nie nudziły, jakiś inny i ciekawy. Dzieci mogą chcieć się zabawić, skoro muszą czekać na mamę czy tatę, więc taki dla nich też gdzieś obok musi być – obok albo nawet z tyłu.

Hania: Mój tata się nie nudzi na moim placu, bo bierze komputer i pracuje. A lubi swoją pracę.

Lu: Moja mama też.

Hugon: A moja to nie wiem, bo mnie to nie interesuje.

Czy bawicie się tyle, ile chcecie?

Hania: O nie! Mnie mama ciągle każe czytać lektury: „Czytaj lektury! Czytaj lektury!”. Oddajemy do biblioteki, ale co z tego, bo od razu pożyczamy następną, ciągle muszę coś robić. Codziennie! To nie jest fajne. Codziennie czytam!

Hugon: Codziennie powinno być wolne!

Lu: Moja nauczycielka o tym marzy!

Hugon: Praca to spanie! Nawet sprzedawca w sklepie z zabawkami się nudzi, jeżeli nikt nie przychodzi. Siedzi i się nudzi. Nawet tam.

Lu: Czy możemy już skończyć? Kot się nudzi.

Hugon: (do kota) Jeśli się nudzisz, mrug­nij! O, mrugnął!

Nagrywanie dla „Przekroju” to profesjonalna praca czy jednak zabawa?

Hugon: Zabawa!

Hania: Nie, bo to jest nudne. Siedzenie, gadanie i słuchanie. Trochę jedzenia czasem, trochę mleka.

Hugon: To jest naprawdę nudne, chociaż jak jemy, to akurat dla mnie nie jest nudne, bo lubię jeść.

Lu: Kończymy, profesjonaliści muszą się napić mleka!

Hania: O tak, mleka dla profesjonalistów!

Wszyscy: Ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Hugon: I dla kota! Jeśli chcesz, mrugnij raz! Jeśli nie, mrugnij dwa razy. Mrugnął! I to jest profesjonalne zakończenie!

rysunek: Marian Eile
rysunek: Marian Eile

Czytaj również:

Bawcie się!
i
rysunek z archiwum nr 644/1957 r.
Wiedza i niewiedza

Bawcie się!

Agnieszka Fiedorowicz

Nawet jeśli wasze mózgi już jakiś czas temu przeżyły okres wielkiego wymierania synaps (czyli jesteście dorośli), nie lekceważcie zabawy. Dzięki niej dzieci uczą się życia, a starsi… Zresztą sprawdźcie sami.

Po nowo zakupionym żółtym fotelu zostało ogromne pudło. Ledwo się obejrzałam, a dzieci już przepychały je przez drzwi swojego pokoju. Najpierw przez pół dnia radziły, co z nim zrobić. Rysowały pomysły na kartkach, spierały się. Potem w ruch poszły farby, krepina, kleje i nożyczki. Ni stąd, ni zowąd staliśmy się posiadaczami niewielkiej stacji kosmicznej, w której nasze pociechy przygotowywały się do podboju Marsa. Potem pudło było stajnią dla koni. I nieco kanciastą Gwiazdą Śmierci – od premiery ostatniej części Star Wars. Po licznych przeróbkach karton nie wytrzymał, jedna ze ścian zgniła. Dzieci trochę protestowały, ale w końcu pozwoliły wynieść resztki na śmietnik. Żadna z licznie nabytych przez dziadków, przyjaciół czy nas samych zabawek nie absorbowała ich tak długo i tak skutecznie.

Czytaj dalej