Wszystkie śmietniki świata
i
fot. Katarzyna Tyszkiewicz-Borawska
Ziemia

Wszystkie śmietniki świata

Katarzyna Tyszkiewicz-Borawska
Czyta się 14 minut

Karać, zachęcać, czy odwoływać się do plemiennej wspólnoty? Każdy kraj musi znaleźć swój sposób, by drastycznie ograniczyć śmiecenie. Kto tego nie zrobi, utonie w odpadkach.

Trzydniowa wycieczka na szczyt wulkanu Rinjani nie miała być łatwa: zimno, wulkaniczny kurz, brak dostępu do bieżącej wody, ekstremalny wysiłek fizyczny. Podejście jest strome i długie, a z każdym krokiem stopy zapadają się w grubej warstwie żwiru i drobnych kamieni. Spodziewałam się jednak spotkania z dziką, nieujarzmioną naturą. Szybko się okazało, jak bardzo się myliłam. Na żadnej plaży na wyspie Lombok nie spotkałam tylu ludzi, co na tym szlaku. W sezonie turystycznym do Parku Narodowego Rinjani (41 330 ha) wchodzi około 300–400 osób dziennie. W porównaniu z dwukrotnie mniejszym Tatrzańskim Parkiem Narodowym, gdzie 12 sierpnia 2016 r. padł sezonowy rekord ponad 32 tys. osób, to – wydawać by się mogło – garstka.

Ale po tej garstce nikt nie sprząta. Trudno powiedzieć, dlaczego. Inni turyści wzruszają ramionami, to jest właśnie Indonezja: piękne widoki i góry odpadów, wśród których buszują zwierzęta. Najbardziej doskwiera brak toalet. Gdy pytam, gdzie mogłabym udać się za potrzebą, przewodnik uprzejmie kiwa głową i pokazuje niknącą w dżungli ścieżynkę. Zanurzam się w gęstwinę. Najpierw dopada mnie ostry zapach moczu, kału i rozkładu, chwilę później ląduję na polanie usłanej brudnymi chusteczkami higienicznymi, zużytymi podpaskami i tamponami oraz prezerwatywami. Opakowania po tym wszystkim dopełniają całości. Wyskakuję z dżungli jak oparzona, ale przewodnik beznamiętnie zapewnia mnie, że gdy nadejdzie deszcz, wszystko będzie czyste. Będzie padać? Wyobrażam sobie, jak to wszystko spływa po stokach, a ja brodzę w tym wodospadzie po kolana, próbując dostać się na górę. Tak, potwierdza przewodnik, w porze deszczowej. W okolicach listopada. Ulga. Konsternacja. Spłynie? Dokąd? Do oceanu. Ocean zabiera wszystko, czego człowiek nie chce. 

Inni turyści uśmiechają się z pobłażaniem, gdy przyznaję, że jestem w Indonezji po raz pierwszy. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

fot. Katarzyna Tyszkiewicz-Borawska/ Postój w okolicy jeziora kraterowego wulkanu Rinjani, 2016 r.
fot. Katarzyna Tyszkiewicz-Borawska/ Postój w okolicy jeziora kraterowego wulkanu Rinjani, 2016 r.

Codziennie odpadki

Śmiecimy wszyscy. Ja także funkcjonuję w systemie, który wymusza na mnie produkcję odpadów. Nie znam w okolicy miejsca, gdzie mogę kupić na wagę masło czy cukier, używając do tego własnego pojemnika. Gdy jestem chora, muszę kupić lekarstwa, szczelnie opatulone plastikiem i papierem. Na moim osiedlu nie działa jeszcze kompost, do którego mogłabym wyrzucać odpady biodegradowalne.

Wedle danych raportu Banku Światowego What a Waste: A Global Review of Solid Waste Management wytwarzamy średnio 1,2 kg śmieci na każdego mieszkańca Ziemi – codziennie. Twórcy raportu prognozują, że liczby te podwoją się w ciągu najbliższej dekady. 

Im zamożniejszy kraj, tym więcej odpadów, zwłaszcza z tworzyw sztucznych. Jednocześnie jednak wiele zamożnych krajów stara się śmieci reutylizować: przoduje w tym Korea Południowa (49% ponownie wykorzystanych odpadów – z wyłączeniem kompostu i odpadów przeznaczonych na uzyskiwanie energii), Singapur (47%), Hongkong (45%) i Australia (34%). W Europie w ścisłej czołówce znalazły się Szwecja (34%), Belgia (31%), Austria (26,5%) oraz Holandia (25%).

Indonezyjczyk nie produkuje wielu śmieci – 0,5 kg dziennie na osobę, z czego ponownie wykorzystuje się 2,5 do 7%. Ale w 30-milionowej Dżakarcie 20% odpadów ląduje na ulicach i w kanałach. 

fot. Jorge Hernandez Valinani (Wikimedia Commons)/ Pojemniki na posegregowane odpady na przedmieściach Wasedy w Japonii, 2008 r.
fot. Jorge Hernandez Valinani (Wikimedia Commons)/ Pojemniki na posegregowane odpady na przedmieściach Wasedy w Japonii, 2008 r.

Nam bliżej do Indonezji niż do Korei lub Holandii. Wedle danych Banku Światowego w ostatnich 10 latach Polska na recykling przeznaczyła jedynie 4% zebranych odpadów, na kompostowanie zaś – 3%. Ponad 90% polskich śmieci trafiło na wysypiska. 

„Nasi rodzice nie mieli do czynienia z taką ilością śmieci, nie mówiąc już o odpadach, które nie ulegają rozkładowi – mówi Joanna Gołębiewska z wrocławskiego Projektu Zero Śmieci. – Ten problem dotyczy całego świata. Recykling był odpowiedzią na rosnące wysypiska, ale na dłuższą metę nie rozwiązał problemu. Zanim udało się te praktyki wdrożyć, przybyło i odpadów, i ludzi. Teraz musimy sami stworzyć nowe modele zachowań. Bo recykling daje nam złudne uczucie, że w momencie, w którym wyrzucimy posegregowane śmieci, to problem przestaje nas dotyczyć. Tymczasem problemem jest cały system, który nie dość, że sam produkuje niezliczoną ilość śmieci, to utrudnia nam funkcjonowanie bez nich”. 

Śmieć kulturowy i semantyczny

Kilkanaście lat temu w Zakopanem Sławomir Brzózek, prezes zarządu Fundacji Nasza Ziemia, zobaczył, jak właściciel willi, w której mieszkał, wyrzuca śmieci do Cichej Wody, jednego z potoków dopływających do Dunajca. Zapytany o to odparł, że podobnie postępowali jego dziad i ojciec. Czyli – to normalne, tak się po prostu robi! „Powiedziałem, że to problem i dla innych ludzi, korzystających z dobrodziejstw tego potoku, i rzeki, do której potok wpada, nie mówiąc już o środowisku… Góral był zdziwiony: jaki problem? Przecież woda wszystko zabierze!”

Fundacja Nasza Ziemia zajmuje się m.in. edukacją na temat ochrony środowiska, właściwego składowania odpadów oraz ich segregacji. 

„Nasz kłopot z myśleniem o śmieciach ma źródło w semantyce – uważa Brzózek. – Śmieci to coś niepotrzebnego, często nawet wstydliwego. Tymczasem większość to odpady i surowce, a więc coś, co da się jeszcze wykorzystać. Edukacja powinna zaczynać się od powiedzenia: nie ma śmieci, są surowce. Gdy to zrozumiemy, nasz stosunek do ekologii i ochrony środowiska zmieni się natychmiast. Nagle sensu nabierze segregacja odpadów. Takie myślenie pomoże też zrozumieć system, który zmusza nas do produkowania śmieci i zacząć temu przeciwdziałać”.

Socjolożka Agata Grabowska tłumaczy, że jako gatunek śmieciliśmy zawsze, podobnie jak inne naczelne. Nikt przecież nie widział szympansa, który sprzątałby resztki po swoim posiłku. „Dlatego śmiecimy wtedy, gdy wydaje nam się, że możemy, gdy wyczuwamy, że taka jest obowiązująca norma społeczna”.

Jednocześnie wraz z postępem technologicznym rosła świadomość higieny. Dziś pragniemy żyć w czystych przestrzeniach, wśród sterylnych przedmiotów, które nabywamy starannie opakowane (najlepiej w plastik jednorazowego użytku). Nie potrafimy potrzeby czystości połączyć z ograniczeniem ilości odpadów.

Dr Włodzimierz Pessel, autor monografii Antropologia nieczystości. Studia z kultury sanitarnej Warszawy twierdzi, że to kwestia nierównomiernie zachodzących zmian w naszych przyzwyczajeniach. Jeśli chodzi o sam styl życia i obyczaje konsumpcyjne, już od dawna jesteśmy światowcami. Gdy zaś chodzi o radzenie sobie z odpadami, wciąż jesteśmy zacofani.

Przeprowadzone w latach 80. badania psychologów społecznych Jamesa Q. Wilsona i George’a E. Kellinga wykazują, że śmiecenie i akty wandalizmu zdarzają się częściej tam, gdzie ludzie widzą wcześniejsze świadectwa takich działań. Innymi słowy – będziemy śmiecić tam, gdzie ktoś wcześniej już naśmiecił, odczytując to jako przyzwolenie. Jeśli wokół parkingu jest brudno, mało który kierowca pofatyguje się, by wyrzucić ulotkę zza wycieraczki do kosza. Czysta, zadbana przestrzeń robi swoje: nie chcemy w niej śmiecić. Takie przystosowanie się do warunków panujących wokół w ekonomii behawioralnej nazywa się „zakotwiczeniem”.

Ważne jest również zdyscyplinowanie społeczne. W krajach takich jak Niemcy płynie ono z mieszczańskiej samokontroli, w innych jest wymuszane środkami prawnymi – choćby monitoringiem. Agata Grabowska przywołuje przykład biednej dzielnicy Woolwich w Londynie, gdzie władzom udało się zredukować śmiecenie i wandalizm o prawie 50%. „Na ścianach budynków i na sklepowych żaluzjach namalowano graffiti z twarzami dzieci z tej dzielnicy. »Patrzyły« na przechodniów swoimi wielkimi, jak to u małych dzieci, oczami, powstrzymując tym samym akty wandalizmu” – tłumaczy socjolożka.

Jednak by rzeczywiście ograniczyć ilość śmieci, trzeba przede wszystkim ograniczyć konsumpcję – takiego zdania jest nawet Bank Światowy. Tylko jak to zrobić? Dr Pessel zaznacza, że rozwiązanie problemu ma dwa poziomy. Pierwszy to ograniczenie produkcji odpadów. Wydaje się to proste: należałoby konsumować rozsądnie i nie dopuszczać do marnotrawstwa. Ale doskonale wiemy, że opakowania stanowią część marketingu i olbrzymią gałąź przemysłu. Ochrona środowiska przekłada się na zmniejszenie ich zysków.

fot. Herryhesse (Wikimedia Commons)/ Zbieranie śmieci w Buenos Aires, Villa 20, 2017 r.
fot. Herryhesse (Wikimedia Commons)/ Zbieranie śmieci w Buenos Aires, Villa 20, 2017 r.

Drugi poziom to wdrożenie najskuteczniejszych rozwiązań recyklingu. Tutaj nie obejdziemy się bez rozwoju infrastruktury i kultury medialnej. „Instalacje sanitarne są jak film czy druk – tłumaczy dr Pessel. – Zawierają przekaz, przemawiają do ludzkiej świadomości i przeorganizowują stopniowo zachowania. Na razie zbyt często obserwujemy oddolną społeczną krytykę instalacji wciąż w budowie, więc nie w pełni wydolnej. Jak w przypadku przeciążonej kompostowni na warszawskim Radiowie, którą okoliczni mieszkańcy zdołali w zeszłym roku zainteresować prokuraturę, wskazując na uciążliwy zapach”.

Najlepsze miejsce na kosz

W krajach nordyckich mieszkańcy za przedmioty oddane do recyklingu dostają pieniądze. Szwecja uzyskuje także energię elektryczną ze śmieci, które skupuje na całym świecie, bo w kraju nie ma ich wystarczająco dużo (sic!). Od 2017 r. Szwedzi mogą odliczyć VAT od napraw sprzętu, ubrań i obuwia, by jak najdłużej byli im wierni.

Ważne jest też planowanie przestrzeni. „Brałam udział w takim projekcie w Sydney, gdzie precyzyjnie określono, gdzie mają być kosze na śmieci – opowiada Agata Grabowska. – Wiemy bowiem, gdzie ludzie śmiecą najbardziej: np. w odległości 300–500 m od fast foodu, bo tyle zdążą przejść, jedząc hamburgera; na przystankach i na dworcach oraz wszędzie tam, gdzie czekają i się nudzą. Chodzi o to, żeby uchwycić moment, w którym zachowanie rzeczywiście występuje, a nie pouczać człowieka z ekranu telewizora, żeby nie śmiecił, kiedy on akurat pije w domu kawę”.

fot. Kevin Krejci (Wikimedia Commons)/ Plastykowy ocean; plaża w San Francisco (2010)
fot. Kevin Krejci (Wikimedia Commons)/ Plastykowy ocean; plaża w San Francisco (2010)

Również w Sydney przeprowadzono akcję zachęcającą do korzystania z miejskich poidełek, żeby ograniczyć kupowanie wody w butelkach. Zastosowano wiele sprytnych trików, takich jak ustawienie poidełek tuż przed sklepami. Człowiek, który zaspokoił pragnienie, już wody nie kupi.

Kolejnym krokiem jest oczywiście edukacja od najmłodszych lat. Wspólne sprzątanie to dobry początek, ale musi być konsekwentne i regularne. Najlepiej zaangażować w nie jak najwięcej osób: w szkole można utworzyć grupy mieszane, przydzielając każdemu zadanie dostosowane do jego możliwości.

W 2002 r. San Francisco rozpoczęło pracę nad redukcją śmieci od zwrócenia uwagi na doniosłość kompostowania. Kolejnym krokiem było wprowadzenie zakazu używania plastikowych butelek i torebek (wyjątkiem są imprezy masowe). San Francisco chce stać się miastem zeroodpadowym i dziś 80% śmieci jest tam ponownie wykorzystywanych. Lokalne kompostownie zaopatrują okolicznych rolników w wysokiej klasy nawóz, a mieszkańcy, oddając śmieci do specjalnych banków, mogą opłacić swoje rachunki za prąd.

Natomiast każdy tokijczyk ma obowiązek segregacji śmieci i to w bardzo rygorystyczny sposób. Władze miejskie przygotowały książeczkę zawierającą instrukcje, w jaki sposób pozbywać się aż 518 przedmiotów codziennego użytku. Osobom, które robią to źle, grożą wysokie kary pieniężne, a nawet eksmisje.

O krok dalej poszło miasteczko Kamikatsu. Jego mieszkańcy samodzielnie segregują odpady, wrzucając je do 34 różnych pojemników, ale przede wszystkim dbają o to, by nic nie musiało tam trafić, np. ze zużytych flag szyją ubrania lub pluszowe zabawki. 

fot. McKay Savage (Wikimedia Commons)/ Składowisko odpadów stałych, gdzieś w Indiach, 2009 r.
fot. McKay Savage (Wikimedia Commons)/ Składowisko odpadów stałych, gdzieś w Indiach, 2009 r.

Drzewa mają oczy

Tatrzański Park Narodowy, podobnie jak polskie plaże miejskie (te nadmorskie i nie tylko), są w wakacje sprzątane przez wolontariuszy, m.in. w ramach akcji organizowanych przez stowarzyszenie Czysta Polska. Podsumowania akcji cieszą: rośnie grono wolontariuszy, a zarazem spada liczba zebranych śmieci, na co mają wpływ rozmaite kampanie informacyjne, edukacja, wychowanie oraz wzrastająca świadomość ekologiczna.

Jednocześnie Polska boryka się z takimi problemami, jak nielegalne wysypiska śmieci, palenie odpadami w piecach, marnowanie energii elektrycznej. Tendencja jest taka jak wszędzie: śmieci nie ubywa, nawet jeśli trafiają do kosza zamiast obok niego. W 2014 r. w Polsce naliczono około 1,5 tys. nielegalnych składowisk i wysypisk, o 600 więcej niż rok wcześniej. Miały one zniknąć za sprawą tzw. ustawy śmieciowej wprowadzającej stałe opłaty za odbieranie odpadów z gospodarstw domowych. Ludzie wywożą więc mniej śmieci do lasu, nadal jest to jednak przestrzeń dla nieuczciwych przedsiębiorców zarabiających na gospodarce odpadami. Z takim przypadkiem musiały poradzić sobie władze Poznania, gdzie przy ul. św. Michała odnaleziono 4800 t chemikaliów w hali wynajmowanej przez firmę, która nie miała zezwolenia na przechowywanie niebezpiecznych odpadów. Po zapełnieniu magazynu firma rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając niezutylizowane chemikalia. Koszty utylizacji (około 9 mln zł) najprawdopodobniej będzie musiało ponieść miasto.

Z podobnymi przypadkami w ciągu ostatnich dwóch lat walczyły Katowice (gdzie odpady przywozi się nielegalnie z Czech), Zgierz, Chomęcice, gminy Ostróda i Białogard. Nieuczciwi właściciele firm gospodarujących odpadami mogą stwarzać pozory legalnej działalności aż do momentu obowiązkowej kontroli. Gdy grunt pali im się pod nogami, zacierają ślady.

Z pojedynczymi szkodnikami gminy walczą na własną rękę. W Iwkowej wójt wyznaczył nagrodę pieniężną dla każdego, kto wskaże osoby nielegalnie pozostawiające śmieci w lesie. Choć nikt nikogo nie zadenuncjował, sama groźba przyniosła pewne efekty. „Znajdujemy mniej śmieci niż dawniej. Przypuszczamy, że nie pochodzą z naszej gminy. Bez problemu wdrożyliśmy nowe przepisy i mieszkańcy się do nich stosują, bo świadczy o tym ilość zbieranych przez nas odpadów. Prowadziliśmy kampanię informacyjną, a dzieci w szkołach biorą udział w akcjach sprzątania okolic – mówi „Przekrojowi” zastępca wójta Stanisław Kowalczyk. – Najważniejsza jest praca u podstaw. Jeśli będziemy konsekwentni, problem nielegalnych wysypisk uda się wyeliminować”.

We Wrocławiu mieszkańcy podmiejskiego osiedla Strachocin-Swojczyce-Wojnów postanowili wesprzeć straż miejską w walce z podrzucającymi śmieci. Fotografują winowajców i publikują w Internecie ich zdjęcia. Odnotowano kilka sukcesów: jeden z przestępców skruszony zabrał swoje śmieci i przeprosił, innych udało się namierzyć i ukarać mandatami.

Z kolei Straż Leśna w Starogardzie Gdańskim zdecydowała się na instalację monitoringu na terenie lasu. Wzrosła wykrywalność przestępstw, łatwiej też odszukać samych odpowiedzialnych. „Faktycznie spadła ilość tego typu wykroczeń – przyznaje komendant Straży Leśnej w Starogardzie Roman Tomczak. – Informacja o monitoringu działa prewencyjnie, zdołaliśmy już opanować sytuację ze stałymi, dzikimi wysypiskami”.

Wielkie sprzątanie w Surabaji

Próbuję wciągać Indonezyjczyków w dłuższe dyskusje o śmieciach, a zwłaszcza o bulwersujących widokach wokół Rinjani. Zdają się nie rozumieć mojego oburzenia.

Elizabeth Pisani w książce Indonezja itd. o tradycji śmiecenia w tym kraju pisze tak: „Śmiecenie jest tak naturalne, że niektóre firmy wykorzystują je, żeby przyciągnąć konsumentów. Frutamin – marka słodzonej wody sprzedawana w różnych toksycznych smakach, jeszcze do niedawna należąca do Pepsi – jest pakowany w jednorazowe kubeczki, takie na jeden łyk, które zamieniają się w piękne kolorowe kwiaty, kiedy rzuci się je na ziemię i nadepnie. Nie ma sensu trąbić na kogoś, kto wyrzuca śmieci na poboczu drogi lub do morza. Niemal w całej Indonezji ludzie będą patrzeć bez zrozumienia: o co chodzi?”.

Ale i w Indonezji zmiana nawyków jest możliwa. W Surabai, drugim pod względem wielkości mieście w kraju, mieszkańcy z własnej inicjatywy zaczęli śmieci zbierać i segregować. Obecnie pracuje nad tym 40 tys. wolontariuszy. Organizacje pozarządowe wraz z władzami miasta pomogły w uruchomieniu banków śmieci, gdzie wartość oddawanych przez mieszkańców odpadków jest zapisywana w specjalnych książeczkach oszczędnościowych. Wielu płaci w ten sposób za prąd. Akcję wsparł międzynarodowy gigant Unilever, organizując rozmaite szkolenia. Surabaja wybrnęła z oceanu śmieci, i to bez nakładania surowych kar. Zamiast tego odniosła się do wspólnotowej etyki plemiennych tradycji. 

Wniosek jest prosty: razem zdołalibyśmy wymusić zmiany na największych producentach śmieci, czyli międzynarodowych korporacjach, i producentach ich opakowań. O pierwszych już możemy przeczytać. Ford, General Motors i Levi’s dążą do minimalnego zużycia czystej wody, a niektóre marki odzieżowe, np. &Other Stories, wykorzystują stare ubrania do produkcji nowych.

Na pocieszenie mogę dodać, że w końcu nie tylko mnie oburzył tonący w odpadach park narodowy. Jak donosi „The Jakarta Post”, władze wyspy Lombok zarządziły w 2016 r. wielkie sprzątanie wokół wulkanu Rinjani. Co prawda odpowiedzialnością za bałagan obarczono turystów, którzy „nie fatygują się, by zabierać śmieci ze sobą”. Akcja sprzątania tego terenu odbyła się w połowie grudnia: zebrano ponad tonę samego plastiku. Co się z nim stało, nie wiadomo. Ale bądź co bądź zrobiono pierwszy krok.

 

Czytaj również:

Nuda
i
„Młodość”, Frederick Carl Frieseke, 1926 r., Los Angeles County Museum of Art/Rawpixel (domena publiczna)
Opowieści

Nuda

Łukasz Nicpan

Prawdziwą nudę poznałem w Radomsku, w ceglanym domu dziadków, u których co roku spędzałem wakacje. Całe dwa miesiące w czteroizbowym domu z gankiem pośród ogrodu pełnego kwiatów, malin, jaśminów, krzewów porzeczek i agrestu. Codziennie te same lwie paszcze, malwy, maliny, jaśminy, porzeczki i agrest. W sadzie dojrzewały renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie. Codziennie te same renklody, węgierki, klapsy, papierówki, czereśnie i wiśnie.

W biblioteczce dziadka stały cztery książki po niemiecku, bez obrazków, a po polsku – tylko dwa tomy encyklopedii Orgelbranda. Jedyną książeczkę, jaką przywiozłem ze sobą z Łodzi, rymowaną opowiastkę o amerykańskim milionerze, umiałem już na pamięć. Miała tytuł Mister Twister. Na pamięć znałem nawet nazwisko jej autora. Nazywał się S. Marszak.

Czytaj dalej