Wstań i idź
i
„Spacer po klifie w Pourville”, 1882 r., Claude Monet
Złap oddech

Wstań i idź

Katarzyna Sroczyńska
Czyta się 7 minut

Pozycja autora tekstu o tym, że lepiej jest chodzić niż siedzieć, jest co najmniej niewygodna. I to nie tylko dlatego, że ślęczy przy biurku na twardym krześle.

Stopy zapadają się w piasku. Sylwia Nikko Biernacka z plecakiem ważącym 22 kg (w środku najtańszy, ale też najcięższy namiot, jaki był w sklepie) ruszyła w drogę. Ma do przejścia 440 km wzdłuż wybrzeża Bałtyku, ze Świnoujścia do Piasków. Idzie kilkanaście albo kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Samotnie. Czasem boso, czasem w butach.

Idzie, żeby sprawdzić, o co jej chodzi. „Miałam poczucie, że tęsknię za czymś, ale nie do końca wiedziałam, co to jest, i nie miałam czasu się nad tym zastanowić” – wspomina Sylwia. Pochwaliłby ją zapewne Friedrich Nietzsche, miłośnik spacerów w górach Szwarcwaldu. „Jak najmniej siedzieć; nie wierzyć żadnej myśli, która się nie urodziła na wolnym powietrzu i przy swobodnym ruchu – jeśli i mięśnie przy tem święcie nie uczestniczą. Wszystkie przesądy pochodzą z kiszek. – Cierpliwość pośladków – rzekłem to już raz – to właściwy grzech przeciw Duchowi Świętemu” – pisał w Ecce Homo.

Chodzenie zmienia ciało i umysł, a bywa, że także życie społeczne. Rola autora tekstu o pożytkach z chodzenia jest niewdzięczna: mam zatrzymać czytelników w pozycji siedzącej, by zachęcić ich do jej jak najszybszego porzucenia. Postaram się chociaż, żeby nie na długo.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

„Potrzebuję codziennej dawki ruchu, odcinka, który przechodzę pieszo. Wtedy mam czas na myślenie. Ale też czuję, że moje ciało się tego domaga” – mówi Sylwia Biernacka. Chodzenie pobudza krążenie i dotlenia tkanki. Sprawia, że zwiększa się pojemność hipokampu, części mózgu odpowiedzialnej za pamięć. Powstają nowe połączenia między neuronami, co zwiększa nasze możliwości poznawcze. Marily Oppezzo i Daniel Schwarz, psycholodzy ze Stanford University, obserwowali, jak z zadaniami wymagającymi kreatywności radzą sobie dwie grupy studentów: pierwsi, którzy mogli swobodnie chodzić, i drudzy, którym polecono, by siedzieli na ławce. Ci pierwsi byli zdecydowanie lepsi. Z kolei tego, że chodząc, lepiej zapamiętujemy, dowodzą badania Marca Bermana z University of North Carolina (ale wydaje się, że to wiedza intuicyjna – nie zdarzyło się wam wędrować od ściany do ściany podczas wkuwania obcych słówek?).

Ile trzeba chodzić, by zachować dobrą kondycję? Lekarze Anders Hansen i Carl Johan Sundberg, autorzy książki Projekt zdrowie, nie są wymagający: według nich profilaktycznie wystarczy pół godziny szybkiego marszu dziennie. Żeby złagodzić objawy depresji, warto chodzić lub biegać dwa, trzy razy w tygodniu po 30–45 min (utrzymując taką aktywność co najmniej przez dwa miesiące). Zdaniem Hansena i Sundberga przy lekkiej depresji regularny ruch może działać podobnie jak leki.

Więcej wymagał od siebie pisarz Henry David Thoreau, piewca dzikości i autor Sztuki chodzenia. Pisał w niej bez wstydu: „Wyznam, że nie potrafię zachować zdrowia i pogody ducha, jeżeli nie spędzę przynajmniej czterech godzin – zwykle cztery to mało – włócząc się po lesie, po wzgórzach i polach, całkowicie wolny od wszelkich spraw, jakimi mógłby mnie zająć świat”. Narzekał, że siedząc w pokoju, obrasta rdzą, i dziwił się innym ludziom: „Zadziwia mnie siła wytrwałości, by nie wspomnieć o braku moralnej wrażliwości moich sąsiadów, którzy zamykają się w sklepach i biurach całe dnie, tygodnie, miesiące, dobrze wiemy, że lata całe. Nie wiem, z czego są zrobieni, że potrafią siedzieć tam w tej chwili, o trzeciej po południu, jak gdyby była trzecia w nocy”.

Chodzenie to nie sport

Coraz rzadziej chodzimy dalej niż na parking, na którym zostawiliśmy auto. Tymczasem przez tysiąclecia chodzenie było podstawową formą ruchu: porządkowało myśli i ożywiało wyobraźnię (być może Arystoteles wraz ze swoimi uczniami uprawiał filozofię podczas spacerów), pozwalało kontemplować naturę, uzdrawiało ciało (dosłownie i nieco mniej bezpośrednio, o czym świadczą wota dziękczynne w miejscach pielgrzymek).

„Chodzenie, dzięki znajdowaniu w ziemi oparcia, doświadczaniu jej przyciągania, odpoczywaniu na niej przy każdym kroku, staje się niewyczerpanym źródłem energii” – pisze w Filozofii chodzenia Frédéric Gros, profesor filozofii wykładający na Paris XII, jednym z najlepszych francuskich uniwersytetów. I dodaje: „chodzenie to nie sport. W sporcie liczą się technika i zasady, wyniki i współzawodnictwo, i wszystkiego trzeba się uczyć: ustawienia ciała, odpowiednich gestów” – z czego jasno wynika, że prof. Gros nic nie wie o sukcesach Roberta Korzeniowskiego, choć dostrzega próby tchnienia w chodzenie sportowego ducha: nowoczesne buty, modne kijki, skarpetki, które oddychają i same niosą.

Jego zdaniem istnieją trzy podstawowe rodzaje chodzenia: kontemplacyjne (czyści umysł), cyniczne (nie z powodu intencji osób przestawiających stopy, lecz dla podkreślenia korzeni tego typu wędrówek, wywodzących się od antycznej szkoły cyników, którzy chętnie prowokowali i łamali konwencje, a przy tym włóczyli się i wałęsali jak psy, od których pochodzi ich nazwa) oraz łączące oba te typy współczesne miejskie szwendactwo. Uprawiający je flaner stawia „zdecydowany opór produktywności i utylitaryzmowi” – jak pisze Gros. Flaner „nic nie robi, ale wszystko śledzi, obserwuje, pozostaje czujny. Nie przestaje tworzyć, chwytając w locie spotkania i obrazy, jest poetą”. Wielkie miasta, zwłaszcza amerykańskie i dalekowschodnie, nie sprzyjają wędrówkom, często nie ma w nich chodników. Tymczasem, jak od lat powtarza duński architekt i urbanista Jan Gehl, miasto ma być dla ludzi, czyli dla pieszych, nie dla samochodów.

Liczy się tylko błękit nieba

Nie bez znaczenia jest to, gdzie się chodzi. Spacer w mieście pobudza i uaktywnia, a przechadzka po lesie zwiększa możliwości pamięciowe. Być może dlatego, że aby się nie zgubić, musimy tworzyć w głowie mapę otoczenia. W ogrodach, parkach czy lasach łatwiej się skoncentrować. Szybciej się uczymy nawet wtedy, gdy zieleń widzimy tylko przez okno (warto pochodzić dookoła stołu, by zwiększyć pojemność hipokampu).

„Przeczytałam kiedyś, że rzutujemy swoją duszę na krajobraz. Moja dusza czuje się świetnie nad morzem – śmieje się Sylwia. – Tam nic nie ma i jest wszystko: przestrzeń, linia horyzontu, codziennie inny kolor wody, piasek, las. W tych nadmorskich wędrówkach lubię to, że jestem na styku różnych żywiołów: mam kontakt z ziemią, wodą i powietrzem, czasami też z ogniem, kiedy jestem po drodze na ognisku”. Jak pisze Gros: „kiedy chodzicie, liczy się tylko błękit nieba, uroda krajobrazów”.

Dobre samopoczucie

Dla Friedricha Nietzschego długie spacery były lekarstwem na potworne bóle głowy i oczu („spaceruję średnio godzinę rano, trzy godziny po południu – szybkim krokiem – zawsze tą samą drogą: jest wystarczająco piękna, by nie nudziła mnie jej powtarzalność” – pisał w marcu 1888 r.). Pozwalały tworzyć, ale też uciec od nadmiaru bodźców. Jean-Jacques Rousseau, inny wielki filozof i pisarz, mawiał, że kiedy staje jego ciało, zatrzymują się również jego myśli. „Nie robię nic poza spacerami, wieś jest moim gabinetem; na samą myśl o stole, papierze i książkach zaczynam się nudzić, wszystkie te narzędzia pracy zniechęcają mnie; gdy siadam do pisania, nic nie przychodzi mi do głowy, a konieczność bycia dowcipnym mnie onieśmiela” – wyznał w Mon portrait. Immanuelowi Kantowi codzienny poobiedni spacer (podobno tylko dwa razy zboczył ze stałej trasy: raz, by kupić Emila Rousseau, drugi – by zasięgnąć języka o wybuchu rewolucji francuskiej) zapewniał minimum duchowej i cielesnej higieny.

Zdaniem Grosa piechur doświadcza przyjemności, radości, spokoju i szczęścia. Ale chodzenie uwalnia też od emocji, które mniej lubimy. W oczyszczającą moc chodzenia wierzą na przykład Innuici. Kiedy wpadają w gniew, biorą patyk i idą przed siebie, póki im nie przejdzie. Wtedy wbijają go w śnieg. Pozbywają się złości, a przyglądając się dziurze w śniegu, wiedzą, jak głęboka była ich wściekłość.

„Przez stopy wychodzi z człowieka dużo rzeczy” – mówi Biernacka. Zdarzyło jej się iść i płakać albo złościć i przeklinać na głos. Czasem gdy idzie samotnie, śpiewa na głos.

Nie nadwerężyć cierpliwości pośladków

„Najpierw miałam pomysł, żeby przejść szlakiem latarni morskich” – opowiada Sylwia. W trakcie tej wyprawy narodziło się marzenie, by przejść całe wybrzeże. Długo nie udawało się go spełnić. W 2012 r. Sylwia przeszła na freelancing. Nie działo się nic specjalnego, ale doświadczała frustracji. „Chciałam fotografować, ale brakowało mi czasu. Prowadziłam jednoosobową fundację, ale nie dostawałam dofinansowania. Frustrowałam się, że mam fajne pomysły, które się nie realizują. Byłam też świeżo upieczoną trenerką, startowałam z warsztatami i szkoleniami”. W końcu obudziła się pewnego czerwcowego poranka i poczuła, że musi iść.

Urządziła aukcję swoich zdjęć i zebrała 2 tys. zł. Kupiła namiot, pożyczyła od siostry plecak, spojrzała na mapę. Przestraszyła się, że spore odcinki wybrzeża to pustkowie, które ma pokonać sama. Kolega zrobił jej szybkie przeszkolenie z samoobrony. 1 sierpnia spakowała się i ruszyła. Wymyśliła, że chciałaby tą podróżą wesprzeć kobietę, która nie ma nogi – zdobyć dla niej protezę. Wierzyła, że jej marsz skłoni jakąś firmę protetyczną do pomocy. Udało się. Do dziś dzięki corocznym marszom znanym jako „440 km do zmiany” wsparcie otrzymały trzy kobiety z niepełnosprawnością (proteza, dwa wózki, podnośnik, pomoc psychologiczna), a plaża w Jastarni stała się dostępna nie tylko dla tych, którzy mają zdrowe nogi.

Frédéric Gros zapytany przez dziennikarkę „Guardiana”, czy lepiej pisać o chodzeniu, czy iść na spacer, odpowiedział bez wahania: oczywiście to drugie! Porzucam zatem krzesło i biurko. Nie chcę nadwerężyć cierpliwości pośladków.


Dlaczego warto chodzić boso

Uwolnij swoje stopy, a twój umysł podąży za nimi – głosi dewiza Society for Barefoot Living (czyli stowarzyszenia na rzecz życia boso). Za potrzebą zdjęcia butów przemawiają nieźle podkute argumenty. Chodzenie boso: 
– zapobiega problemom z układem krwionośnym (gdy chodzimy bez butów, mięśnie nóg skuteczniej pomagają w pompowaniu krwi do serca);
– relaksuje (nawet zatwardziałych miłośników podeszew, obcasów i sznurówek);
– jest doskonałym masażem (w stopach znajdują się 72 tys. zakończeń nerwowych);
– zapobiega dyskopatii i deformacjom stóp;
– hartuje organizm i pozwala unikać przeziębień (zwłaszcza gdy stąpamy po trawie, mokrych kamieniach czy brodzimy w zimnej wodzie). Do wykorzystania podczas wakacji nad Bałtykiem.

Czytaj również:

Radości na manowcach
i
Mieczysław Wasilewski
Rozmaitości

Radości na manowcach

Piotr Stankiewicz

Może znasz przyjemność, która płynie z obserwowania przedmiotów gwałtownie zmieniających temperaturę lub stan skupienia, na przykład kostek lodu wrzuconych do kawy? Albo szczęście zatrzymania w podróży, zawieszenia w nie-miejscu, kiedy nikt nie wie, gdzie jesteśmy?

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób” – zdanie otwierające Annę Kareninę stanowi całkiem poważną deklarację filozoficzną. To przecież nic innego jak stwierdzenie, że szczęście jest proste i nieodmienne, takie samo dla każdego i każdej z nas. Zdaniem Tołstoja różnorodność pojawia się dopiero w nieszczęściu, które jest zbłądzeniem na szerokie równiny smutków ubocznych, gdzie można się szwendać na tysiąc i jeden sposobów.

Czytaj dalej