Wolności, gdzie jesteś?
i
ilustracja: materiały archiwalne
Wiedza i niewiedza

Wolności, gdzie jesteś?

Adam Węgłowski
Czyta się 12 minut

Historia pokazuje, że aby uciec z więzienia, potrzeba przede wszystkim odwagi i szczęścia. Przydadzą się też widelec, lina skręcona z prześcieradeł lub tratwa z płaszczy przeciwdeszczowych.

Jedna z najbardziej efektownych ucieczek z więzienia została uwieczniona w greckich mitach. Jej bohaterem był wynalazca Dedal. Ścigany za morderstwo w ojczystych Atenach, udał się na Kretę, gdzie na dworze króla Minosa zabawiał rodzinę panującą ruchomymi lalkami. Jego dobra passa skończyła się, gdy opętana namiętnością do byka królowa Pazyfae poprosiła wynalazcę o coś, co umożliwiłoby jej zaspokojenie erotycznych pragnień. Dedal posłusznie przygotował drewnianą krowę, pustą w środku, do której królowa mogła wejść i poczekać na zbliżenie z buhajem. Kiedy potem urodziła Minotaura – pół człowieka, pół byka – sprawa się wydała, a przemyślny wynalazca trafił do więzienia. W mniej fantastycznej i bardziej powściągliwej wersji wydarzeń Pazyfae nie romansowała z bykiem, lecz z generałem imieniem Tauros, a Dedal o wszystkim wiedział, lecz niczego nie zdradził Minosowi. Tak czy owak, zamknięty został za karę w labiryncie (w którym trzymano też Minotaura/Taurosa). Starożytnemu naukowcowi towarzyszył tam syn Ikar. Wspólnie zaplanowali ucieczkę.

Lot Dedala

Najpierw z labiryntu wyciągnęła ich lojalna Pazyfae, następnie obaj postanowili przechytrzyć ewentualny pościg Minosa i odlecieć z Krety. Dalsza część tej opowieści jest dobrze znana: Dedal zrobił skrzydła z piór połączonych nićmi i woskiem. Podczas lotu przez morze Ikar wzniósł się za wysoko ku słońcu, wosk się roztopił i chłopiec runął w dół. Spadł do morza i utonął. Dedal bezpiecznie dotarł aż na Sycylię. To jednak nie koniec historii jego wielkiej ucieczki. Minos wciąż go ścigał!

Król w sprytny sposób odkrył, że zbieg ukrywa się wśród Sycylijczyków. Ogłosił konkurs, oferując nagrodę temu, kto zdoła przewlec nić przez krętą muszlę. Wiedział, że tylko geniusz taki jak Dedal zdoła tego dokonać. I faktycznie, z Sycylii przyszła odpowiedź. Należało wywiercić w muszli dziurkę, posmarować ją miodem, a następnie wpuścić z drugiej strony mrówkę z przywiązaną do niej nicią. Insekt w pogoni za smakołykiem przejdzie kręte wnętrze muszli, a tym samym przeciąg­nie przez nie nić. Zadanie wykonane! Minos cieszył się w dwójnasób, bo odszukał tym samym uciekiniera. Zażądał od Sycylijczyków zwrotu Dedala. Wyspiarze nie mieli wyjścia. Jednak uciekinier jeszcze raz okazał się geniuszem – tym razem zbrodni. Gdy Minos brał kąpiel, Dedal wpuścił do rur łazienkowych gorącą smołę, która zabiła króla. Zmasakrowane ciało Minosa Sycylijczycy zwrócili Kreteńczykom – roniąc krokodyle łzy i kłamiąc, że Minos potknął się o dywan i wpadł do kotła z wrzątkiem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak kończy się ta starożytna historia, w której – wedle dzisiejszych standardów – odnaleźć możemy wszystkie cechy charakterystyczne dla filmu o wielkiej ucieczce z więzienia. Mamy genialnego więźnia w niedostępnym lochu, niezwykły pomysł na wydostanie się zza krat, śmierć jednego z uciekinierów, wytrwały pościg w wykonaniu brutalnego szefa więzienia, a wreszcie ostateczne załatwienie sprawy przez uciekiniera wspomaganego przez mafię.

Aż dziwne, że film taki jeszcze nie powstał. Może dlatego, że dziś co jakiś czas zdarzają się podobne ucieczki? Zaledwie kilka miesięcy temu uciekł helikopterem z podparyskiego więzienia groźny gangster Rédoine Faïd, skazany za zabójstwo policjantki na 25 lat pozbawienia wolności. A w latach 2013 i 2014 śmigłowcami uciekły aż dwie grupy więźniów z kanadyjskich zakładów karnych.

Średniowieczny patent

Historia Dedala była w starożytności powszechnie znana. Nikt jednak nie szedł w jego ślady, a przynajmniej na ten temat się nie rozpisywano. Na dobrą sprawę dopiero w średniowieczu doszło do pamiętnej eskapady, którą zaplanował uwięziony w londyńskiej Tower walijski buntownik o niewymawialnym imieniu i nazwisku – Gruffydd ap Llywelyn Fawr. Urodził się pod koniec XII stulecia. Był nieślubnym synem króla Walii, dosyć pechowym. Najpierw został zakładnikiem na dworze angielskim. Oswobodzony, nie zabawił długo na wolności: uwięził go ojciec, gdy Gruffydd popadł z nim w konflikt. Po śmierci ojca do celi wtrącił go brat, który przejął ster rządów. Na koniec zaś wysłano Gruffydda ponownie do Anglii – znów jako zakładnika. A żeby nie było mu nudno, razem z nim zamknięto syna Owaina! Koszmar.

To już musiało być trudne do zniesienia. Dlatego Gruffydd ap Llywelyn Fawr postanowił uciec z Tower za wszelką cenę. Nie był jednak genialnym Dedalem, żeby odlecieć z więziennej wieży razem z synem. Wybrał prostsze rozwiązanie. 1 marca 1244 r. związał prześcieradła w linę, na której opuścił się z okna swojej celi. Niestety, lina nie wytrzymała ciężaru! Pękła, a Gruffydd runął jak kamień i skręcił kark.

Paradoksalnie ta nieudana ucieczka otworzyła jednak drogę na wolność jego synowi. A patent z liną z prześcieradeł powtarzany był wielokrotnie – z powodzeniem!

Mistrz ciętych ucieczek

Skorzystał z niego m.in. Jack Sheppard, jeden z uciekinierów wszech czasów. Wychowywał się w biedzie w XVIII-wiecznym Londynie. Miał zostać stolarzem, ale wybrał „karierę” w przestępczym półświatku. Wpadł w złe towarzystwo i zaczął kraść, zamiast pracować. Miał 22 lata, gdy w kwietniu 1723 r. trafił do aresztu. Chociaż skuty łańcuchem, wybił dziurę w stropie celi i po linie skręconej z prześcieradeł wydostał się na zewnątrz.

W maju historia się powtórzyła. Zatrzymano go za kradzieże kieszonkowe. Razem z Jackiem do celi w Clerkenwell trafiła też jego żona i wspólniczka – Elizabeth Lyon, zarabiająca jako „córa Koryntu”. Wyrwali się na wolność szybko i łat­wo. Sheppard, mimo że był dość drobnej postury, wyłamał kraty w oknie, zrobił linę z prześcieradeł (znowu!) i czmychnął wraz z Lyon, pokonując niemal siedmiometrowy więzienny płot.

Nie koniec na tym. Kilka miesięcy później, w sierpniu, Jacka schwytano i odstawiono do więzienia Newgate. Czasu na ucieczkę miał mało – jako recydywistę skazano go bowiem na karę śmierci. Było tylko kwestią czasu, gdy trafi w ręce kata. I kolejny raz pomogły mu filigranowa postura oraz kobiety. Odwiedziły go znajome przedstawicielki najstarszego zawodu świata. Kiedy zagadały strażników, on wyłamał kratki w otworze rozmównicy. Potem, korzystając z nieuwagi wartowników, przecisnął się przez dziurę, włożył podrzucone mu przez koleżanki damskie ubranie i wziął nogi za pas.

Na tych trzech ucieczkach Sheppard w 1723 r. skończył. Ale rok później znów znalazł się za kratkami! Ponownie wylądował w New­gate. Przed kolejną ucieczką miały powstrzymać go łańcuchy, którymi przykuto go do podłogi celi. Jack uwolnił się z oków za pomocą wytrycha z gwoździa. Reszta była banalna. Z przewodu kominowego wyrwał kawałek żelastwa, którym wybił dziurę w suficie. Tamtędy przeszedł do kolejnych, pustych komnat, a na koniec trafił na dach więzienia. Z niego zaś – oczywiście! – opuścił się na linie ze związanych prześcieradeł. Był 15 października 1724 r. Wieść się rozniosła. Londyńczycy byli w szoku. Sława Jacka rosła. Wydawało się, że muszą mu pomagać siły nieczyste! O Sheppardzie zaczął nawet pisać Daniel Defoe, autor powieści o przygodach Robinsona Crusoe.

Upojony wolnością i sławą Jack stał się jednak wyjątkowo nieostrożny. Pił na umór. Ledwo stał na nogach, gdy zgarnięto go z ulicy prosto do znanego mu już więzienia w Newgate i zakuto w łańcuchy ważące 150 kilogramów. 16 listopada, miesiąc i jeden dzień po jego czwartej ucieczce, Sheppard został powieszony. Tuż przed egzekucją próbował jeszcze wyswobodzić się z kajdan za pomocą przemyślnie ukrytego noża, lecz wówczas strażnicy byli czujni.

Egzekucję Jacka oglądało 200 tys. londyńczyków – jedna trzecia mieszkańców stolicy Anglii! Tym razem naprawdę przeszedł do historii.

Bezczelność Casanovy

To samo, co zapewniło Jackowi wiekuistą sławę, było tylko epizodem w bogatej karierze słynnego uwodziciela Giacoma Casanovy. Latem 1755 r. władze weneckie aresztowały go jako groźnego libertyna. Nie usłyszał jednak zarzutów, nie miał procesu ani nawet nie zapoznano go z wyrokiem! Po prostu został zamknięty w więzieniu dla skazańców o wyjątkowym statusie, mieszczącym się w kilku brudnych, dusznych, zapchlonych i opanowanych przez szczury celach na poddaszu Pałacu Dożów.

Casanova ani myślał tkwić tam latami, dopóki rządzącym nie poprawi się humor. Od razu zaczął kuć posadzkę za pomocą znalezionego żelastwa. Gdyby dostał się na niższe piętro, mógłby uciec z Pałacu Dożów. Niestety, gdy był już blisko celu, przeniesiono go do innego pomieszczenia. Na dodatek strażnicy odkryli drążony przez niego otwór i odtąd bacznie sprawdzali podłogę w nowej celi.

Giacomo musiał więc spróbować czegoś innego. Przyjrzał się nie temu, co miał pod nogami, lecz nad głową. Drewniany strop celi wydawał się zmurszały. Casanova, nie na darmo uwodziciel, przekonał do współpracy więźnia z sąsiedniej celi – księdza renegata. Przygotowania trwały długie miesiące, aż wreszcie w styczniu 1757 r. wybili dziurę w stropie i wspięli się na dach więzienia. Nie mieli jednak jak z niego zejść. Wtedy Casanova skręcił linę z prześcieradeł i na niej opuścili się do okna na jednym z niższych pięter. Tam przebrali się, zeszli labiryntem korytarzy, wyprowadzili w pole wartownika i rankiem byli już wolni. Casanova odpłynął gondolą, a potem powozem ruszył do Paryża, by szybko zapomnieć o wątpliwych urokach Pałacu Dożów, jakie poznawał przez półtora roku.

Exodus patrioty

To była efektowna eskapada, jednak dla Polaków najważniejsza ucieczka nie tylko XVIII w., lecz także całej naszej historii przydarzyła się w roku 1771 Maurycemu Beniowskiemu. Z urodzenia Słowakowi, z wychowania Węgrowi, z wyboru – Polakowi. W 1768 r. ten 22-letni szlachcic przystąpił do konfederacji barskiej, walczącej z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim i rosyjskimi wpływami w Rzeczypospolitej. Niestety, trafił do niewoli wojsk carskich, a to oznaczało zsyłkę na wschód.

Kiedy Maurycy spróbował ucieczki w Kazaniu, tylko pogorszył sprawę i dostał bilet aż na Kamczatkę. Nie zamierzał jednak gnić tam, w biedzie i chłodzie, do końca życia. Z jednej strony zaczął buntować innych zesłańców, z drugiej wkradł się w łaski rosyjskiego komendanta. Potajemnie gromadził też broń. 25 kwietnia 1771 r. Beniowski z grupą kilkudziesięciu współtowarzyszy niedoli uderzył na carski fort w Bolszeriecku. Następnie 11 maja weszli na pokład okrętu „Św. Piotr i Paweł” i opuścili niegościnne brzegi Kamczatki.

Długo można by opisywać jego kilkumiesięczną tułaczkę – przez wybrzeże Alaski, Aleuty, Kuryle, Japonię aż po Tajwan i Chiny kontynentalne. Tym bardziej że Beniowski barwnie to potem opisał (i podkoloryzował). Najważniejsze, że nie tylko wyrwał się na wolność, ale też zdobył sławę, która pomagała mu do końca życia. Podróżował, gdzie chciał. Opowiadał we Francji, jak zagrał na nosie Rosjanom (co podobno bardzo przeżyła caryca Katarzyna II). Popłynął za Atlantyk, by wziąć udział w amerykańskiej wojnie o niepodległość. A zakończył jako król zbuntowanych plemion malgaskich na Madagaskarze. Zginął tam w 1786 r., mając zaledwie 40 lat i opinię zapewniającą mu w Polsce nieśmiertelność. Stał się inspiracją dla kolejnych polskich zesłańców, łagierników i więźniów obozów jenieckich. Podczas gdy więźniów na Zachodzie inspirował przy ucieczce Hrabia Monte Christo Dumasa, Polacy na Wschodzie mieli w głowach prawdziwe perypetie Beniowskiego, opublikowane kilka lat po śmierci bohatera.

Francuska robota

O ile najsłynniejszym polskim uciekinierem był Beniowski, o tyle do najbardziej efektownej ucieczki więźnia na ziemiach polskich doszło w Kłodzku. Miejsce akcji: niemiecka twierdza, rok: 1911. Latem osadzono tam francuskiego oficera wywiadu Charles’a Luxa, skazanego za działalność szpiegowską. I to nie byle jaką, bo podglądał superbroń kajzera – sterowce. Za karę miał przesiedzieć w kłodzkiej twierdzy sześć lat.

Nie na darmo był jednak oficerem wywiadu. Szybko zorientował się, jakie są słabe punkty twierdzy i jak można je wykorzystać. Następnie zabrał się do organizowania sprzętu. Udając posłusznego więźnia, wyrobił sobie dobrą opinię u Niemców. Tymczasem w tajemnicy sporządził atrament sympatyczny, którym między wierszami listów do brata zapisywał, co potrzebuje dostać w paczkach. Trudno uwierzyć, ale dzięki takim machinacjom niedługo miał w swojej celi nie tylko sporo grosza, lecz także piłki do metalu, a nawet fałszywy paszport!

W nocy z 26 na 27 grudnia francuski James Bond (a może raczej MacGyver) przystąpił do działania. Pościel na łóżku ułożył tak, by wyglądało, że ktoś faktycznie pod nią śpi. Za pomocą wytrychów i pił pokonał kolejne zamki oraz kraty. Zajęło to dobrych kilka godzin, jednak w święta strażnicy mieli inne zajęcia niż sprawdzanie więźniów w celach. Potem na samodzielnie skręconej linie – ale nie z prześcieradeł, tylko z ręczników – Lux zsunął się z murów. Schludnie przebrany, minął wartownika w bramie i poszedł prosto na dworzec kolejowy. Po drodze rozsypywał pieprz, na wypadek gdyby Niemcy odkryli jego zniknięcie i ruszyli w pościg z psami. Zanim Niemcy się zorientowali, był już za granicą.

We Francji czekała go sława. Odbierał honory i gratulacje, wydał książkę. W odróżnieniu od wielu innych uciekinierów nie musiał się kryć. Nie był zwykłym kajdaniarzem, lecz bohaterem narodowym!

Widma z Alcatraz

Bohaterami nie narodowymi, ale popkulturowymi stali się zbiedzy z kalifornijskiej wyspy więziennej – Alcatraz. Miała ona opinię miejsca, z którego nie da się uciec. Po pierwsze, strzegły jej mury, druty kolczaste i wieże strażników. Po drugie, wydawało się niemożliwością, by ktoś pokonał wpław 2,5 kilometra dzielące wyspę od lądu, przy silnych i zimnych prądach morskich w zatoce. Ci desperaci, którzy próbowali, ostatecznie wpadali lub ginęli.

Tak było aż do roku 1962, do czasu akcji czterech więźniów: Johna i Clarence’a Anglinów, Franka Morrisa i Allena Westa. Nie byli tak sławni jak gangster Al Capone, jeden z pierwszych pensjonariuszy Alcatraz z roku 1934. To twarde i mało sympatyczne typki, ale przestępcy mniejszego kalibru. Napadali na banki, kradli samochody, hand­lowali narkotykami. Mieli też na koncie ucieczki z więzień o łagodniejszym rygorze.

Na pomysł, jak opuścić Alcatraz, wpadł Morris, gdy przypadkowo odkrył w ścianie swojej celi korytarz od starej, nieużywanej instalacji kanalizacyjnej. W pojedynkę nie miał jednak szans na ucieczkę, wprowadził więc w plan kolegów. Dłubali w ścianach nocami za pomocą sztućców. Przygotowali kukły, które w noc ucieczki miały zastąpić ich na pryczach. A z więziennych zapasów ukradli 20 płaszczy przeciwdeszczowych, z których skleili tratwy.

Był 11 czerwca, gdy ruszyli do akcji. Zanotowali falstart, bo gdzieś zawieruszył się West (okazało się, że nie mógł przecisnąć się przez korytarz!). Mimo to pozostała trójka nie zamierzała czekać i ryzykować. Uciekinierzy nadmuchali tratwy i rzucili się w wody zatoki.

Reszta jest tajemnicą. Nie złapano ich ani nie znaleziono zwłok, nie dawali też znaku życia. W końcu w 2013 r. do biura policji w San Francisco trafił list, napisany rzekomo przez 83-letniego Johna Anglina. Wyznawał w nim, że całej trójce udało się przeżyć ucieczkę. Zdecydował się napisać do policji, ponieważ jego dwaj koledzy zmarli już kilka lat wcześniej, a on sam chorował na raka. Kryminolodzy nie stwierdzili jednoznacznie, czy list jest oryginalny, czy nie. Na wszelki wypadek policja postanowiła nie zamykać sprawy, dopóki podejrzani nie dobiegną setki.

To także cena ucieczki, cena sławy. Gdy wyrwiesz się z aresztu w Pcimiu, wszyscy o tobie zaraz zapomną. Gdy uciekniesz z Alcatraz, do końca życia nie dadzą ci spokoju. Nawet gdy więzienie nie będzie już istnieć, a ludzie przestaną pamiętać, czy byłeś dobry, zły, czy tylko brzydki.
 

Czytaj również:

Pudło bez pudła
i
zdjęcie: Calvin Ma / Unsplash
Wiedza i niewiedza

Pudło bez pudła

Maria Hawranek

Są tu piekarnia, fryzjer, farma z ekologiczną żywnością, a nawet plac zabaw dla dzieci przychodzących w odwiedziny. Osadzeni mogą zakładać własne firmy, a niektórzy mają nawet prawo wychodzić na zewnątrz. Tak wygląda najbardziej progresywne więzienie w Urugwaju.

Przede mną zaledwie dwie wieżyczki. Puste. Wojskowi stoją tylko na tych przy murze, który bardziej przypomina betonowy płot. Jedyni policjanci, których mijam, opierają się znudzeni o samochód. Policjantów jest 10. Więźniów – ponad 600.

Czytaj dalej