Wodą i solą
i
zdjęcie: Mike/Flickr (CC BY 2.0)
Dobra strawa

Wodą i solą

Dominika Bok
Czyta się 5 minut

Kiszenie – ta prosta metoda podnosząca walory smakowe i odżywcze warzyw korzeniowych i liściastych – daje nam zimą szansę na dawkę witamin i nowe kulinarne doznania.

Można nie zabiegać o złoto, ale nie ma nikogo, kto nie potrzebowałby soli – Kasjodor, rzymski uczony, historyk i filozof żyjący w V w. n.e.

Kiszonki podbijają serca i podniebienia, jednak nie czarujmy – przebyły drogę spod strzechy na salony, a nie odwrotnie. I dobrze. Czas nauczyć się korzystać z prostych, a także zdrowych rozwiązań.

Ukisić można prawie wszystko; wystarczy woda, sól, szczelne naczynie i pracowite bakterie kwasu mlekowego Lactobacillus. W beztlenowej atmosferze zdziałają cuda: to fermentacja mlekowa powoduje powstanie niacyny i witaminy B2. Zalet kiszonej żywności jest mnóstwo: neutralizuje wolne rodniki, zawiera dużo witamin A, E i C, dostarcza organizmowi minerałów dzięki zawartości potasu, fosforu i magnezu, uzbraja przed spotkaniem z wirusami oraz tymi niepożądanymi bakteriami. Bakterie kwasu mlekowego to sprzymierzeńcy i budowniczowie flory bakteryjnej w przewodzie pokarmowym. Komu nie przyniosą samej dobroci? Ano ludziom, którym nie zaleca się spożywania sodu, czyli chorym na kamicę nerkową. Ostrożność w spożywaniu dużej ilości kiszonek powinny też zachować osoby z nadciśnieniem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wróćmy do bakterii, bo to one zamieniają cukry zawarte w warzywach w kwas mlekowy. Kiedy już to zrobią, kwaśne środowisko zniechęci grzyby i pleśnie do rozwoju, co oznacza, że możemy przechowywać żywność dłużej. Jak długo? To zależy, bo kiszenie jest procesem składającym się z kilku faz. Jego szybkość zależy od temperatury oraz ilości soli. Zasada jest prosta: wyższa temperatura i niższa zawartość soli to szybka fermentacja, a jeśli chcemy przechować przetwory dłużej, to zagwarantujmy kiszonce niższą temperaturę i wyższą zawartość soli.

Sól ziemi

Bakterie robią robotę, ale nie pomijajmy roli soli. Jej historia jest długa i kręta. Zapewne substancję tę znano już w epoce neolitycznej, najpewniej pierwsze zbierały ją społeczności nadmorskie. Podobnie jak podstawowe ziarna stała się kluczowym artykułem spożywczym i jest nim po dziś dzień. Źródłami soli są: woda morska, skalne osady mórz prehistorycznych i naturalne słone źródła. Dawniej najpospolitsza sól była pozyskiwana w drodze naturalnego odparowania lub wygotowania wody morskiej w sztucznych basenach zwanych warzelniami. Sól kamienną najpierw się wydobywało, a następnie rozpuszczało w wodzie morskiej, by zwiększyć jej słoność – była więc znacznie mniej rozpowszechniona. Sól stanowiła niegdyś „broń ekonomiczno-polityczną”: administracja chińska kontrolowała warzelnie i kopalnie soli już tysiąc lat p.n.e., podobnie Ptolemeusze w Egipcie czy Seleucydzi w Persji. Zjawisko to występowało również współcześ­nie – w 1936 r. podczas wojny domowej chińscy komuniści opuścili terytoria na południe od Jangcy, które zajmowali od ośmiu lat, gdy rząd w Nankinie wstrzymał im dostawy soli.

Z kart historii przywołam jeszcze podatki nakładane na handel solą – przykładowo znienawidzony we Francji gabelle był bardzo dochodowy dla rządu, porównywalnie do dzisiejszego podatku tytoniowego i alkoholowego. Cieszmy się zatem, że mamy soli pod dostatkiem i w przystępnej cenie. Jednak tej najtańszej, rafinowanej białej, nie używajmy do kiszenia, może bowiem zawierać antyzbrylacze i jest prawie czystym chlorkiem sodu. Lepsza do kiszenia będzie sól morska.

Sól kamienna też pochodzi z mórz, tylko istniejących miliony lat temu. Najsłynniejsza z naszych lokalnych soli to kłodawska, która liczy sobie około 250 mln lat, z kolei jej młodsza siostra z Wieliczki – zaledwie 15 mln. Te sole zawierają pełen zestaw mikroelementów i pierwiastków. Sól himalajska także jest w nie bogata i nadaje się do przetworów.

ilustracja: Daniel de Latour
ilustracja: Daniel de Latour

Praca solą życia?

Dlaczego warto robić domowe kiszonki? Po pierwsze wiemy dokładnie, co się w nich znajduje. Nie dodajemy octu i nie przyśpieszamy procesu, nie konserwujemy żywności chemicznie i nie używamy żadnych polepszaczy smakowych. To gwarantuje nam rzeczywistą prozdrowotną działalność właściwych bakterii. Po drugie – satysfakcja, po trzecie – ekonomia.

Sięgajmy po buraki, selery, marchewki, pomidory, cukinię, czosnek i cebulę. Nie omijajmy owoców. Jabłka, gruszki czy śliwki w postaci kiszonki również mogą nas miło zaskoczyć. W pogoni za egzotycznymi smakami zachwycamy się japońską śliwką ume lub umeboshi (choć tak naprawdę to morela, nie śliwka), a nasza rodzima mirabelka naprawdę nie jest gorsza i można ją przyrządzić w podobny sposób.

Po beczkę soli!

Gdy nauczycie się kisić i przyjdzie wam ochota na eksperymenty, sięgnijcie po nieoczywiste warzywa albo ich części. Jadalne i smaczne po kiszeniu są np. liście kalafiora, które dobrze doprawić kurkumą, ziarnami gorczycy czy kolendry. Tu oddałabym pole wyobraźni i tak jak do ogórków dodaje się liście dębu, winogron lub czarnej porzeczki, tak i przy robieniu innych kiszonek nie bójcie się ziołowych, ziarnistych oraz liściastych przypraw. Jarmuż, burak liściowy czy liście selera też dają się ukisić.

Doskonałe i arcyzdrowe są liście podagrycznika. W oczach wielu ogrodników i działkowiczów to natrętny, szybko rosnący chwast, w moich – wytrawna przekąska o jakże pożądanym działaniu: wypłukuje z organizmu szczawiany. Podagrycznik to ratunek dla stawów i remedium na bóle reumatyczne.

Młody podagrycznik można przyrządzać jak szpinak, wykorzystywać do sałatek i do placków z cukinii, z podrośniętego robić zupę – wystarczy ukisić liście i delektować się nimi zimą.

Współcześnie solą w oku lekarzy jest sól, ale nie dajmy się zwariować: łakniemy jej jak kania dżdżu i nawet jeśli chcemy jeść jak najzdrowiej, to pamiętajmy o osoleniu wody podczas gotowania. Choćby warzyw, bo inaczej niektóre ze znajdujących się w nich cennych soli mineralnych przenikną do wody. Sole mineralne są niezbędne w organizmie człowieka, składamy się z nich w 4%.

Wniosek z tego, że wodą i solą jesteśmy – i to ich nam do życia potrzeba.

Czytaj również:

Moc w korzeniach
i
Pieter Brueghel młodszy, „Alchemik”, około 1600 r.; zdjęcie: domena publiczna
Promienne zdrowie

Moc w korzeniach

Maria Górz

Kilkaset lat temu karkonoscy laboranci uzdrawiali ludzi za pomocą roślin. Zbierali zioła i przygotowywali z nich medykamenty. Ich działalność uzdrowicielska łączyła w sobie wiedzę, praktykę i wierzenia. Pełni szacunku dla Gór Olbrzymich oraz ich roślinnego bogactwa sięgali po wybrane gatunki, by nieść ukojenie ciału i duszy.

W Górach Olbrzymich po mandragorę najlepiej wybrać się na der Markt, lokalny jarmark. Nietrudno ją rozpoznać: bulwa przypominająca ludzką postać, wykąpana w winie, ubrana w kolorowe gałganki spoczywa na ogół w miękko wyściełanej skrzynce. Jej wykopanie wymaga specjalnych reguł. Nie wolno dotknąć korzenia rękami – powinien być wyrwany przy pomocy psa. Albo ścięty trzykrotnie naostrzonym nożem, którego nigdy wcześniej nie używano. Te honory należą się mandragorze ze względu na jej potężne właściwości. Nie dość, że stanowi panaceum na niemal wszystkie choroby, pobudza żądze miłosne i chroni przed bezpłodnością, to jeszcze jej posiadacz przez długie lata zachowa młodość, urodę i bogactwo. Roślina szybko stała się przedmiotem kultu, przez co została niemal całkowicie wytępiona. Lecz zanim do tego doszło, cieszyła się olbrzymim uznaniem karkonoskich laborantów.

Czytaj dalej