W szopce słońce na wszystkich świeci tak samo
i
zdjęcie: Mateusz Torbus
Opowieści

W szopce słońce na wszystkich świeci tak samo

Beata Bialik
Czyta się 3 minuty

Ród Malików od czterech pokoleń zajmuje się robieniem tradycyjnych krakowskich szopek. Malikowie jako jedyni rokrocznie w okresie grudnia i stycznia wystawiają tradycyjne jasełka.

Beata Bialik: Jak powstaje dzieło uznawane za niematerialne dziedzictwo kulturowe ludzkości?

Anna Malik: Tak jak pani widzi. W pokoju.

Niemała ta szopka. Na środku tak stoi. Nie przeszkadza w codziennym życiu?

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A.: Zawsze tak pracowaliśmy. Całą rodziną, w pokoju przy stole. Jak przychodzili goście, to się ich sadzało wokół szopki, dawało kolorowe papierki i oni je zwijali. Wszyscy skupieni zgodnie zabierali się do pracy. Chociaż Staszek [szwagier Anny, szopkarz krakowski – przyp. red.] wolał pracować w kuchni. Ma tam swój telewizor, klej na kuchence gotuje na bieżąco, ale jego żona jest miła i wyrozumiała. Osobiście uważam, że kuchnia jest od jedzenia i od gotowania.

Rozalia Malik: Ja tak dalej mam, że jak ludzie do mnie przychodzą, to coś sobie przy tej szopce lubię porobić. Fajnie tak się spędza czas, wcześniej nie myślałam, że wyniosłam to z domu.

zdjęcie: Mateusz Torbus
zdjęcie: Mateusz Torbus

Ale to chyba robota na kilka miesięcy?

A.: Szopki zaczynało się robić jesienią. Dzieciom mówiłam, że już trzeba we Wszystkich Świętych. Było trochę wolnego, za oknem wcześnie robiło się ciemno.

Dziewczyny siadały wokół stołu. Wtedy jeszcze w pięć, bo najmłodsza, Julka, urodziła się później. Jak tak siedziałyśmy, to też się dużo śpiewało. To o Twardowskim, a to inne piosenki.

R.: To był ten sam stół! Tylko w innym mieszkaniu. Każda miała swoje miejsce pracy, gadałyśmy godzinami. Pamiętam te swoje pierwsze szopki robione w dzieciństwie.

A.: Rozalka była najmniejsza, siostry zabierały jej co lepsze staniole, a jej zostawały same resztki. Ale szopki robiła piękne. Muzeum Historyczne kupiło pierwszą w 1987 roku, gdy miała osiem lat.

A Pani podobno dzięki pomocy przy szopce zdobyła względy u przyszłego teścia?

Oj tam gadanie. Raz mu pomogłam. To była ostatnia noc przed konkursem, a szopka niegotowa. Włodzimierz był organistą i tramwajarzem, wstawał o czwartej, by zdążyć do zajezdni, miał dużo zajęć. No i wtedy w tej szopce wylepiłam posadzkę. Włodzimierz był tak zmęczony, że na wszystko się zgadzał, a ja darłam te papierki, czerwone i różowe, myśląc, że robię wielkie, abstrakcyjne dzieło. Wyszło tak paskudnie, że do tej pory się wstydzę.

I do dzisiaj przy szopkach pracujecie razem?

A.: Teraz tylko ja z Rozalką i Staszek z synem. Nasze dzieci są czwartym pokoleniem zajmującym się szopkarstwem. Ale dawniej to była wspólna rodzinna robota. Włodzimierz robił szopkę i wszyscy mu pomagali, żona Wiktoria szyła ubranka dla kukiełek. Bardzo misterne, porządne, z kieszonkami. Jan robił do nich głowy. Potem córki chodziły do dziadków i tam uczyły się robienia szopek. Ja im zawsze przygotowywałam kukiełki i figurki, swoich szopek zrobiłam kilka. Tak jak tę tegoroczną. Mąż mi w niej wszystko skleił, żeby się trzymało, wyciął witraże i drewniane filarki, reszta to tektura.

R.: Z przerwami robię te szopki już ponad 30 lat. Siostry z czasem przestały, mają inne zajęcia. Ja robię architekturę, a mama struga figurki. Tyle że poszłam zupełnie swoim stylem. Dziwne te szopki czasem mi wychodzą, inspiruje mnie stary płomienisty gotyk wzorowany na katedrach. Strzeliste, smutne kościoły z czerwonymi światłami. Te wszystkie rozety, misterne kształty, witraże. U mnie te szopki są bardziej jednolite. Rzadko używam stanioli, maluję całość na złoto. Tworzę pałac z kartonu, jaki mi się podoba. 

A.: No i od tych katedr zrobiła się tragedia. Rozalia poszła w gotyk płomienisty i na konkursie szopek krakowskich przestała dostawać nagrody. Według komisji za bardzo odeszła od Krakowa, a oni teraz idą w taką dokładną makietę.

No to jak powinna wyglądać prawdziwa krakowska szopka?

A.: Musi być kaplica Zygmuntowska i wieże kościoła Mariackiego po bokach, pośrodku gwiazda. Boże Narodzenie – zawsze na pierwszym piętrze, wyżej mechanizm, a nad nim wieżyczki. I scena dla kukiełek na samym dole. To taki kanon, niezmienny od lat. Szopka teatrzyk w stylu ezenekierowskim, w której wystawiali jasełka. Ale ta tradycja szopek jasełkowych zanikła. W Krakowie oprócz nas nie robi ich już nikt.

Ale Malikowie z Krakowa są już czwartym pokoleniem, a jak się to wszystko zaczęło?

A.: Pierwszy Malik, Walenty, z szopką poszedł jakieś 100 lat temu. Był murarzem, znał się na architekturze, ale w zimie był przestój, więc musiał jakoś dorobić. W tamtym czasie jasełka były popularne. Szopkarze wędrowali po mieszczańskich domach, ustawiali się na rynku krakowskim, prezentując swoje dzieła, stąd wziął się konkurs na szopkę krakowską. Startował w nim syn Walentego Włodzimierz, a potem jego syn, mój mąż Jan. Jeszcze w latach 60. zrobił cały zestaw kukiełek. Z kolegami z liceum muzycznego wystawiali jasełka, grali tam bracia Zielińscy i Andrzej Mleczko, ale potem zespół się rozpadł, Jana pochłonęły inne pasje. Włodzimierz jeszcze długo jasełka odgrywał dla naszych córek, ale w latach 80., kiedy podupadł na zdrowiu, jasełka się skończyły. Wróciły do tej tradycji dopiero córki, kiedy dorosły.

Co Was natchnęło, żeby odgrzebywać stare rodzinne tradycje?

R.: Z siostrami miałam zespół Negradonna. Grałyśmy koncerty, był sprzęt, więc jakoś tak naturalnie pomyślałyśmy, że możemy robić coś jeszcze, żeby był z tego jakiś zarobek. Pamiętałam, jak dziadek odgrywał dla nas jasełka, jako dziecko trochę się tego bałam, ale jednocześnie to mnie fascynowało. Ale dzięki tym przedstawieniom umiałyśmy ją zagrać, do tego Cecylia chciała, żeby jej dzieci też mogły oglądać szopkę.

Pierwsze jasełka zorganizowałyście w knajpie.

R.: Tak, w Cafe Szafe, oprócz nas jedną z ról grał tamtejszy barman. Dziadek wszystkiego nas nauczył, więc tekst i melodie pozostały bez zmian. Ale ta nasza szopka była w bardzo mrocznej aranżacji, ze sceną śmierci i z diabłem, z efektem akordeonu i pogłosami.

A.: Ale w 2008 roku Muzeum Historyczne kupiło od nas jedną z szopek jasełkowych i od tego czasu dajemy rodzinne przedstawienia każdego roku. Po drodze zapraszano nas do wielu miejsc. Dziewczyny zjeździły z jasełkami całą Anglię, był też Budapeszt.

Cały czas w tej samej, niezmienionej wersji?

A.: Oryginalny tekst jasełkowy pochodzi z międzywojnia, ale w Londynie to była inaczej robiona szopka. Scenariusz był pana Poprawskiego, z szopki Malików wykorzystali tylko pewne elementy. To był 2001 rok, wycięli całą kwestię żydowską, bo uznali, że nie można grać. Bo w naszym spektaklu wszystko jest tak, jak w dwudziestoleciu międzywojennym. Żyda się biło, odzierało ze skóry, a my w szopce dajemy świadectwo tamtych lat, tego, że antysemityzm był w Polsce.

Ale szopka krakowska często staje się komentarzem do bieżących wydarzeń. Pani w 2010 roku, w czasie wyborów samorządowych, umieściła w niej kandydatów na prezydenta Krakowa.

A.: Nie tylko ich. To był Rok Chopinowski, krótko po katastrofie smoleńskiej, więc w szopce umieściłam Marię i Lecha Kaczyńskich, przygrywał im Chopin. Był Jarosław Kaczyński z Ziobrą jako pastuszkowie i trzej królowie, czyli Buzek, Obama i Putin. To był inny czas, teraz bym się już na to nie odważyła. Choć już wtedy jedna pani na konkursie szopek rzuciła się na mnie z pięściami.

Mimo to w tegorocznej szopce Malików pojawiają się same kobiety.

A.: Pomysł na kobiety w szopce wziął się stąd, że chodziłam wokół krakowskich Plant. Była tam wystawa, bardzo ładna i ciekawa, dotycząca ojców niepodległości. I nie znalazłam na niej żadnej kobiety, był za to Wyspiański, który w odzyskaniu niepodległości nie miał żadnego udziału. A to przecież kobiety miały największy udział w utrzymaniu polskości. To one uczyły swoich synów patriotyzmu, języka, przekazywały „polskość”. Wszystkie szkoły w tamtym czasie miały swoje siłaczki.

Feministki, politycy stojący u żłóbka. Czy szopka krakowska ma w sobie jeszcze coś z pierwotnego sacrum?

A.: Szopka sama w sobie nie jest symbolem religijnym, ale jej temat kręci się wokół Bożego Narodzenia. To jest święto, w którym aniołowie przylecieli na ziemię i mówili: „Pokój ludziom dobrej woli”. I te feministki umieszczone w szopce takie właśnie były. Chodziło im o to, żebyśmy się wszyscy szanowali i żeby na ziemi był pokój. Ja tak właśnie rozumiem wiarę, że słońce na wszystkich świeci tak samo.

W listopadzie 2018 roku szopkarstwo krakowskie zostało wpisane na Listę reprezentatywną niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO.

Czytaj również:

Ślad sąsiedzkiego trwania
i
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
Opowieści

Ślad sąsiedzkiego trwania

Aleksander Hudzik

Agnieszka Traczewska od lat przygląda się ortodoksyjnym Żydom z bliska. W albumie Kroke, przedstawia ich codzienność w swoim rodzinnym Krakowie, dokumentując śluby, pogrzeby, modlitwy, spotkania i tworząc tym samym subtelny portret niezwykłej społeczności, przez wieki żyjącej także na polskich ziemiach.

Aleksander Hudzik: Mamy rozmawiać o żydowskim Krakowie; od razu przypomina mi się legenda o śnie Izaaka, syna Jakuba, fundatora największej krakowskiej synagogi. Izaakowi przyśnił się wielki skarb zakopany pod mostem w czeskiej Pradze. Wybrał się na jego poszukiwanie. Odesłany odkrył, że ten wielki skarb znajduje się pod piecem w jego domu. Kiedy przeglądam Kroke, mam wrażenie, jakbyś po latach obserwowania ortodoksyjnych Żydów na całym świecie postanowiła sprawdzić, czy w Twoim rodzinnym Krakowie też ukryty jest skarb.

Czytaj dalej