W poszukiwaniu krowiego raju
Opowieści

W poszukiwaniu krowiego raju

Dominika Bok
Czyta się 11 minut

Próba znalezienia idylli na ziemi ma długą tradycję w historii ludzkości, ale nie o człowieczej szczęśliwości będzie ten tekst. Popatrzmy na ziemię obiecaną z innej niż ludzka perspektywy.

Parę lat temu poczułam niczym nieuzasadniony pociąg do krów. Nieuzasadniony, bo nie znałam osobiście żadnej krowy. Nie mieszkałam na wsi, więc kontakt z tymi zwierzętami miałam sporadyczny. To nagłe zainteresowanie nimi próbowałam wytłumaczyć sobie na różne sposoby, np. tym, że mój dziadek był weterynarzem i zajmował się krowami na Podlasiu. Co prawda zmarł, gdy miałam dwa lata, więc nie zdążył mi osobiście niczego przekazać, ale może zadziałała ukryta siła genów?

Uczucie było na tyle silne, że przy okazji wizyty na warmińskiej wsi podzieliłam się z mieszkającą tam przyjaciółką pragnieniem, że chciałabym poznać się z jakimiś krowami, mieć z nimi kontakt, może nawet nauczyć się doić. Na spełnienie marzeń nie musiałam długo czekać. Przyjaciółka wysłała mnie po odbiór serów do gospodarza, który miał stado krów i od lat zajmował się wyrobem serów – jak to dziś byśmy podkreślili – rzemieślniczych.

Przy odbieraniu serów śmiało zaczęłam wypytywać o krowy i szybko złożyłam propozycję, że chętnie pomogę przy zwierzętach i nauczę się doić. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to w ogóle znaczy.

Dobrostan

Gospodarz przystał na to. Był samotnym człowiekiem ze stadem, codzienna praca przy nim była niemal ponad jego siły. To, co jeszcze przed chwilą wydawało się mglistą wizją, naraz stało się faktem. Miałam zajmować się krowami, nauczyć się doić, pomagać przy produkcji serów. Spotkanie tych istot odmieniło moje życie, przekierowało je na inne tory. Przedstawię wam sylwetki kilku krowich dam, które miałam okazję

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Daj mi znak!
Opowieści

Daj mi znak!

Ewa Pawlik

Autor prezentowanej dziś okładki przyszedł na świat w czerwcu 1914 r., jakiś czas później okładkę tę zaprojektował, a we wrześniu 2005 r. opuścił świat w tym samym miejscu, w którym go powitał, czyli w Warszawie. Pozostawił po sobie także kilkaset innych prac, jednego szalenie utalentowanego syna i coś, co nazywamy polską szkołą plakatu. Kto? Dokładnie! Któż by inny! Ale po kolei.

Zdobywszy zawód rysownika litografa, podjął studia na wydziale malarstwa, koniec końców został jednak grafikiem, plakacistą, ilustratorem, a nawet – czy może przede wszystkim – pedagogiem. Mało brakowało, a byłby skrzypkiem. Jego ojciec, klezmer, grywał do kotleta i nie tylko. W synu widział kontynuatora rodzinnej tradycji. Młody Henryk uszy posiadał muskularne, ale talent marny. Na przekór ojcu postanowił więc zgłębiać sztuki wizualne. Przez pewien czas wszystko zdawało się układać pomyślnie. Do momentu, gdy podczas zajęć zerknął w sztalugi koleżanki z roku. Zachwycony tym, co zobaczył, doszedł do smutnej konstatacji, że sam w tej dziedzinie więcej od niej nigdy nie osiąg­nie. Podziwiał też prace Andrzeja ­Wróblewskiego, choć utwierdzały go one w przekonaniu, że nie byłby w stanie malować lepiej. A zatem – zmiana. I tak wylądował na grafice. Nosił okulary, palił papierosy i intensywnie rozmyślał. W 1966 r. uzyskał tytuł profesora.

Czytaj dalej