Usnarz Górny
i
zdjęcie: Ewa Ostaszewska-Żuk/Helsińska Fundacja Praw Człowieka; dzięki uprzejmości autorki
Marzenia o lepszym świecie

Usnarz Górny

Piotr Stankiewicz
Czyta się 4 minuty

Kilka refleksji stoickich po wyjeździe na granicę z Białorusią. Pytanie to samo co zawsze: co robić?

Jak wiecie, stoicy dzielą wszystko na dwie kategorie. Do pierwszej wpadają te rzeczy i zdarzenia, które są od nas zależne w stu procentach. Do drugiej te, nad którymi nie mamy takiej kontroli. Realia są takie, że ogromna większość spraw mieści się – niestety czy stety – w tej drugiej szufladce. Tamże lądują geopolityka, losy państw, społeczeństw i planety jako całości. Nikt z nas nie może aktem myśli odwrócić kierunku zmian klimatu czy polityki mocarstw. To dotyczy nie tylko nas, szaraczków. Lektura wspomnień polityków niższej i wyższej rangi często przynosi wniosek, że również i oni wpływ na bieg zdarzeń mają raczej iluzoryczny.

Recepta stoicka jest jednoznaczna: sprawy, które nie są od nas zależne w stu procentach, mają nie być przedmiotem naszego działania moralnego. Nie są one ani dobre, ani złe. A jeszcze lepiej: to nie przez nie budujemy naszą relację ze światem i opowieść o samych sobie. One powinny być skonstruowane tylko wokół tego, na co mamy wpływ: wokół naszych wartości, celów życiowych i kierunku, w którym chcemy kształtować swój charakter.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Mam nadzieję, że takie przedstawienie sprawy pozwoli Wam zobaczyć, że stoicka zasada niewzruszoności na rzeczy niezależne nie oznacza bynajmniej, że mamy być obojętni na losy innych i świata. Weźmy więc uchodźców w Usnarzu. Poprawne rozumowanie jest następujące: czy temat uchodźców jest dla mnie ważny? Czy jest w ogóle na „mapie” moich wartości? Jeżeli nie, to nie. Ale jeżeli tak, to jest cała gama możliwości działania. Nie ma wśród nich ani „pstryknięcia palcami, żeby kryzys się rozwiązał”, jak też nie ma „złorzeczenia, że świat jest zły”. Ale wystarczy zerknąć na to, co robią ludzie, którzy siedzą w tym zawodowo. Proszę popatrzeć choćby na strony Fundacji Ocalenie, Chlebem i Solą czy The Hope Project Polska. Wszystko jest opisane, wystarczy kliknąć, przeczytać, zaangażować się, a przynajmniej wpłacić pieniądze na ich działanie. I tak, to jest stoickie. Niestoickie byłoby dopiero bezproduktywne biadolenie – zarówno tutaj, jak i wszędzie indziej.

Ale – przed tym pytaniem nie stawia mnie wyimaginowany interlokutor, tylko realna inba, która zatrzęsła mieszczańskim Facebookiem – czy jeżeli jestem zwykłym szarakiem, nie posłem, nie działaczem, nie dziennikarzem, to czy warto osobiście pojechać na granicę? Abstrahując od tego, że w dobie social mediów każdy jest po trochu dziennikarzem, pytanie jest ważkie, a odpowiedź niejednoznaczna. Jedni uważają, że jeżeli ma się czas i możliwość, to warto pojechać do Usnarza Górnego i zobaczyć sytuację na miejscu, drudzy twierdzą, że to szukanie sensacji, podglądanie nieszczęścia i w ogóle nie fair. Sam „zagłosowałem nogami” i zaliczyłem się do tych pierwszych. Widzę jednak racje po obu stronach.

Bo oczywiście, moja obecność w Usnarzu nie zmieniła sytuacji ani o jotę (gdyż – patrz akapit pierwszy – to nie jest w naszej mocy). Parę rzeczy udało się zrobić, ale oczywiście, kryzysu „tymi ręcami” nie rozwiązałem. Poznawczo było to jednak bardzo ważne. Dowiedziałem się wielu rzeczy, których bym się nie dowiedział zza ekranu, a przede wszystkim „dotknąłem” tej sytuacji, zrozumiałem ją nieporównanie lepiej, niż gdybym tam nie pojechał. Oczywiście, wiele to nie zmieniło. Ale trochę jednak zmieniło. 

Obecność na miejscu, pozornie bezproduktywna, znaczy i waży więcej niż tysiąc komci na Fejsie. Tak jest zawsze, ale szczególnie warto o tym pamiętać w dobie zdalności i postpolityki, która przyzwyczaja do tego, że wszystko jest tylko znakiem na ekranie. No więc właśnie nie wszystko. Czasem trzeba zamknąć laptopa i wyruszyć w teren, skonfrontować się z Realnym. Ale uwaga – to jeszcze nie koniec. Otóż jest tu ukryta pewna wersja zakładu Pascala. Mam silne wrażenie, że sens wyjazdu do Usnarza zrozumiałem dopiero wtedy, gdy do niego dotarłem. Argumenty za „nie jechać” rozumiem, ale dopiero z perspektywy Usnarza zobaczyłem, że mają one jedną wadę, otóż są argumentami kanapowymi. Ujrzeć tę podmokłą łąkę, na której to się wszystko dzieje, żołnierzy z karabinami, którzy bronią lekarzowi dostępu do chorych ludzi, to znaczy o wiele więcej niż cokolwiek, co daje się wyargumentować na kanapie. 

Zatem zakład Pascala: dopiero zrobiwszy ten krok w przód, widzę, że warto go było zrobić. Intuicja podpowiada, że to nie tylko o Usnarzu tutaj mówimy: ten schemat powtarza się w życiu wielokrotnie. Tkwimy w pułapkach poznawczych, które nas blokują, bo błędy w myśleniu widać dopiero, gdy się już je pokona. To jednak temat na oddzielny tekst.

Teskt powstawał pod koniec sierpnia, nie bierze więc pod uwagę okoliczności, jakie zaszły później – kwestii stanu wyjątkowego i innych. Fakty zmieniają się w rytm decyzji politycznych, refleksja nad nimi pozostaje ta sama.

Czytaj również:

Cienka, żółta strużka
i
zdjęcie: Matt Hardy/Unsplash
Doznania

Cienka, żółta strużka

Rasha Habbal

O świcie tego dnia nie wiedziałam jeszcze, że moje życie zamknęło za sobą drzwi i na zawsze połknęło klucz, że nie cofnie się nawet o krok, że od tej chwili będę bez przerwy stała na palcach i że moje palce poznają, co znaczy być zawieszonym w próżni.

O piątej rano ostatniego piątku mojego życia Ward, zaledwie ośmioletni chłopiec, podszedł do mojego łóżka i wyciągnął paluszki w stronę mojej twarzy. Kiedy otworzyłam oczy, wyszeptał:

Czytaj dalej