Uprzedzanie nieszczęścia
i
„Wędkująca Lisbeth”, Carl Larsson, 1898 r./Nationalmuseum (domena publiczna)
Pogoda ducha

Uprzedzanie nieszczęścia

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

„Uprzedzanie nieszczęścia”, premeditatio malorum, negatywna wizualizacja – nazwy są różne, ale idea jest jedna i ta sama. Jeżeli coś złego może nam się przytrafić, powinniśmy sobie wyobrazić, że przydarzy się nam na pewno. Tylko tyle i aż tyle. Diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach.

Najłatwiej sobie to prześledzić na „zamkniętym scenariuszu”. Wyobraźmy sobie, że czekamy, aż wydarzy się Coś, i to będzie albo niekorzystne, albo korzystne dla nas (całe życie ludzkie jest trochę takim czekaniem). Przyjmą mnie na studia albo nie przyjmą, zdam egzamin lub nie zdam, wygram (mecz, zakład etc.) albo przegram. W uprzedzaniu nieszczęścia chodzi o to, żeby wyobrazić sobie, przywołać, a tak naprawdę to przeżyć wewnętrznie ten niekorzystny scenariusz, zanim w ogóle cokolwiek się wydarzy. Dzięki temu los przychodzi do nas „na gotowe” i nie może nas już zaskoczyć. Zanim sprawa rozstrzygnie się w realnym świecie, powinienem zmusić swoją duszę, by rzecz rozstrzygnęła się już w niej – i to na niekorzyść.

Jesteśmy tutaj oczywiście na antypodach naiwnych coachów głoszących hurrajednostronną wiarę w zwycięstwo. Co dają nam te antypody? Przygotowanie wewnętrzne do niekorzystnych rozstrzygnięć. Można to łatwo pokazać matematycznie. Jeżeli będę rzeczonym naiwnym optymistą, to mogę albo dostać od losu potwierdzenie moich oczekiwań (stanie się pozytywna rzecz, której się i tak spodziewałem), albo będę rozczarowany (stanie się rzecz negatywna, mimo że spodziewałem się pozytywnej). Mówiąc w skrócie: dostanę zero albo minus jeden, a psychologiczna „wartość oczekiwana” będzie jakąś średnią tych dwóch, czyli wypadnie poniżej zera.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jeśli jednak z góry przygotuję się na gorszy obrót zdarzeń, wtedy będzie poniekąd odwrotnie. Albo dostanę potwierdzenie moich oczekiwań (stanie się negatywna rzecz, której się spodziewałem), albo zostanę zaskoczony in plus (bo stanie się pozytywna rzecz, mimo że spodziewałem się negatywnej). W skrócie: dostanę zero albo plus jeden, a wspomniana „wartość oczekiwana” będzie dodatnia.

Zasada uprzedzenia nieszczęścia jest więc przeciwnym biegunem popularnej postawy „trzeba myśleć pozytywnie”. Jest bliższa drugiemu członowi tej słynnej maksymy, że „licz na najlepsze, ale bądź przygotowany na najgorsze”. Rzecz jasna, krytycy zarzucają tutaj stoikom, że to jest czarnowidztwo, że się nie sprawdzi albo że z góry wprawi nas w zły humor, a tym samym podetnie gałązkę, na której dopiero chcemy usiąść. Ale czy rzeczywiście? Stoicy nie wierzą w żadne „prawo przyciągania”, w żadną quasi-mistyczną wizję, w której samo pomyślenie czegoś przyciąga to w rzeczywistości. Pomyślenie nieszczęścia nie sprawi, że zwiększy się prawdopodobieństwo, że ono na nas spadnie – to po prostu tak nie działa. Co więcej, może to prawdopodobieństwo raczej zmniejszyć, bo jeśli zawczasu się skonfrontujemy z możliwymi nieszczęściami, to poczujemy być może mobilizację, by spróbować im zapobiec.

Czy nam się ta sztuka uda, to oczywiście inna sprawa, jednak każda taka próba ma szansę powodzenia (więcej: szanse zaistnienia) tylko teraz. Bowiem, jak wiadomo, teraźniejszość jest jedyną chwilą, którą kontrolujemy, jedynym punktem na osi czasu, który daje nam „dostęp” do czasu w ogóle. Przeszłość jest już zamknięta, przyszłość jeszcze niepewna. Jaką postawę przyjąć zatem wobec przyszłości, w jakim rejestrze o niej myśleć? Uprzedzanie nieszczęścia pokazuje, że trzeba sprowadzić ją niejako „do teraźniejszości”, uczyniwszy ją – w myśli i na próbę – niekorzystną dla nas. Wszystko po to, żeby ostatecznie i sumarycznie być bardziej szczęśliwym i zadowolonym. I w tym właśnie obiecany na początku paradoks. Umieć patrzeć w przyszłość poprzez to właśnie, że z góry rozbrajamy wszelkie nieszczęście, oto prawdziwa sztuka godna stoika!

Czytaj również:

Przepis na prostotę życia
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Pogoda ducha

Przepis na prostotę życia

Zuzanna Ginczanka

Brukom ulic się dziwić przez okna, liczyć wrony i łykać dzisiejszość,
wszystkie myśli odrzucać od siebie i zostawiać jedynie najmniejszą,
nie nazywać niczego słowami, nie wyplatać ze wzruszeń określeń,
nie wpisywać w zeszyty spostrzeżeń, definicji nie sączyć z uniesień. –

Nie ozdabiać się rzewnowzdychliwie w beznadziejność twarzowo przezłotą,
rozczochranych, cygańskich tęsknotek nie nazywać liliową tęsknotą,
nie przyjmować odwiedzin wspomnienia, które łzawi się zwykle półpłacząc,
nie hodować w doniczce miłości i nie skrapiać snów wonną rozpaczą. –

Czytaj dalej