Ukradziony archipelag
i
Baza Diego Garcia, zdjęcie: NASA
Wiedza i niewiedza

Ukradziony archipelag

Agata Kasprolewicz
Czyta się 10 minut

Żeby dać Amerykanom założyć bazę wojskową na Diego Garcia, Brytyjczycy przymusowo wysiedlili ludność całego archipelagu, a po latach oszukali wypędzonych, płacąc im po 3 tys. funtów za zrzeczenie się ojczyzny. I cóż z tego, że przegrali przed angielskim Sądem Najwyższym i w ONZ?

Archipelag Czagos z lotu ptaka wygląda jak ślady stóp na Oceanie Indyjskim. Kiedyś był domem dla 2 tys. ludzi. Mieszkali w chatach krytych strzechami, łowili ryby, uprawiali warzywa, hodowali zwierzęta. W tej niewielkiej społeczności rządziły kobiety. W 1965 r. Wielka Brytania nazwała Czagos Brytyjskim Terytorium Oceanu Indyjskiego. Rdzenni mieszkańcy wysp zostali wygnani. Część trafiła na Mauritius, część na Seszele. Od pięciu dekad walczą o powrót do domu.

Marie Liseby Elysé urodziła się w 1953 r. na Peros Banhos, jednej z wysp archipelagu. W roku 1973 trafiła na statek z ostatnimi wygnańcami z Czagos. Musiało minąć 45 lat, żeby świat usłyszał jej historię. We wrześniu 2018 r. wygłosiła świadectwo przed Trybunałem w Hadze:

„W Czagos wszyscy mieliśmy pracę, rodzinę i kulturę. […] Ale pewnego dnia zarządca powiedział nam, że musimy opuścić wyspę, opuścić nasze domy i odejść. Pogrążyliśmy się w smutku, ale nie mieliśmy wyjścia. […] Potem przypłynął statek o nazwie »Nordvear«. Zarządca kazał nam wejść na pokład, nie pozwolił wziąć ze sobą nic prócz kilku sztuk ubrania. Warunki były straszne. Czuliśmy się na tym statku jak zwierzęta, jak niewolnicy. Ludzie umierali ze smutku. Byłam wtedy w czwartym miesiącu ciąży. Podróż trwała cztery dni. Urodziłam, kiedy dotarliśmy na Mauritius, i dziecko od razu zmarło. Nikt nie chciałby zostać wykorzeniony z wyspy, na której się urodził, zostać wykorzeniony jak zwierzę. Serce pęka”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Piętaszku, precz!

31 sierpnia 1966 r. sir David Greenhill, podsekretarz w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii wysłał krótką depeszę dyplomatyczną o następującej treści: „Niestety, oprócz ptaków jest tam też kilku Tarzanów i Piętaszków, których korzeni nikt nie zna”. Dla Brytyjczyków mieszkańcy Czagos byli problemem, którego trzeba było się pozbyć – szybko i przede wszystkim po cichu. Kilka lat wcześniej obmyślili bowiem wraz z Amerykanami zupełnie inne przeznaczenie dla archipelagu.

Trwała zimna wojna. Zbudowanie amerykańskiej bazy wojskowej na Oceanie Indyjskim było częścią wymierzonej w Sowietów strategii. Zadanie znalezienia odpowiedniego miejsca dostał kontradmirał Jack Grantham. W 1961 r. przybył na Czagos. Odwiedził największą wyspę archipelagu – Diego Garcia. Archiwalne nagranie z tej wizyty przedstawia uśmiechniętego mężczyznę w białej koszuli z krótkim rękawem, jasnych spodniach i słomkowym kapeluszem w ręku, który na tle błękitnego oceanu przechadza się lekkim krokiem po pomoście. W tej scenie nie widać jeszcze ani śladu grozy zwiastującej koniec świata, który w ciągu najbliższych lat miał nadejść dla 2 tys. ludzi.

Los mieszkańców Czagos przypieczętowało brytyjsko-amerykańskie porozumienie, które John Pilger, znany australijski dziennikarz, autor filmu dokumentalnego o Czagos Stealing A Nation (Kradzież narodu), nazywa konspiracją. Brytyjczycy zgodzili się oddać Amerykanom Diego Garcia w dzierżawę na 50 lat z możliwością automatycznego przedłużenia na kolejne dwie dekady.

Nie było to jednak takie proste. Nadchodził zmierzch imperium. Dawne kolonie zamorskie odzyskiwały niepodległość. W 1964 r. Anthony Greenwood, brytyjski sekretarz ds. kolonii, przybył na Mauritius, by ustalić warunki niepodległości. Tym najważniejszym było oddanie w brytyjskie panowanie archipelagu Czagos, który według imperialnej geografii był częścią maurytyjskiej kolonii. Aby przyśpieszyć negocjacje, przywiózł ze sobą 3 mln funtów. Biorąc pod uwagę, że wybudowanie amerykańskiej bazy na Diego Garcia kosztowało miliard dolarów, trudno uznać, że 3 mln funtów za cały archipelag było uczciwą ofertą. Bardziej pasuje tu słowo szantaż. W 1968 r. Mauritius odzyskał niepodległość, której ceną była utrata Czagos. Brzemię tego targu od pokoleń dźwigają rdzenni mieszkańcy archipelagu oraz ich potomkowie.

Statek nie przypłynie

„Dla moich rodziców to był szok. Nie mieli bladego pojęcia o tym, co planowali Brytyjczycy i Amerykanie, bo to wszystko działo się w tajemnicy. Jak można komuś zabronić wrócić do domu? Takich rzeczy nie robi się drugiemu człowiekowi” – mówi w rozmowie z „Przekrojem” Olivier Bancoult. Kiedy miał cztery lata, jego młodsza siostra uległa poważnemu wypadkowi. Pielęgniarka poradziła jego matce, by udała się do szpitala na Mauritiusie. Był rok 1968. Cała rodzina udała się w długą podróż, by ratować życie dziecka. Kiedy wsiadali na statek, nie wiedzieli, że wyjeżdżają na zawsze. Bo kiedy trzy miesiące później mała zmarła w szpitalu, przyszła kolejna tragiczna wiadomość: Czagos oddano Amerykanom i powrót do domu był niemożliwy. Rodzina została na Mauritiusie z jedną walizką, do której przed wyjazdem wrzucili tylko kilka niezbędnych rzeczy. Cały dobytek ich życia został na Czagos. Czekało ich życie w nędzy i rozpaczy.

Wyludnianie Czagos trwało od 1968 do 1973 r. Niektórzy, tak jak rodzina Oliviera Bancoulta, sami opuścili swoje domy. Innych, tak jak Marie Liseby Elysé, siłą zaciągnięto na statek wygnańców. Były prezydent Mauritiusa Cassam Uteem wspomina w filmie Johna Pilgera, że po przybyciu do Port Luis, stolicy Mauritiusa, wygnańcy przez wiele dni koczowali na portowym placu przeładunkowym, wypatrując statku, którym będą mogli powrócić. Ale taki statek nigdy nie przypłynął.

Na wygnańców z Czagos zamiast domów czekały baraki bez drzwi i szyb w oknach. Nie było wody, toalet ani elektryczności. Nie było też dla nich pracy. Wpadli prosto w otchłań biedy, wykluczenia i zapomnienia. „Nędza wpędziła wielu w alkoholizm, narkomanię i prostytucję. Naszą społeczność nawiedziła fala samobójstw. Czagos to było piękne miejsce, żyliśmy tam w szczęściu i harmonii, wszystko to zostało nam nagle odebrane. Nie każdy miał w sobie wystarczająco siły, by przejść przez piekło, które czekało nas na wygnaniu” – mówi Olivier Bancoult. W wyniku przedawkowania alkoholu i narkotyków zmarła trójka jego rodzeństwa, a ojciec miał śmiertelny wylew.

Wyspy brytyjskiego wstydu

Wysiedlenie mieszkańców Czagos udało się zachować w tajemnicy przez 20 lat. Przełom przyszedł w latach 90. ubiegłego wieku, kiedy brytyjski prawnik Richard Gifford, przebywając na wakacjach na Mauritiusie, zboczył z turystycznego szlaku i natknął się na społeczność wygnańców z Czagos. To, co zobaczył i usłyszał, poruszyło go do tego stopnia, że zobowiązał się reprezentować ich przed angielskim wymiarem sprawiedliwości. W tym samym czasie w Narodowym Archiwum w Kew w Londynie historycy natrafili na odtajnione dokumenty o brytyjsko-amerykańskiej operacji na Czagos.

Opierając się na nich, amerykański antropolog David Vine napisał w swojej książce Island of Shame (Wyspa wstydu), że pozbycie się wszystkich mieszkańców archipelagu było warunkiem, który amerykańska marynarka wojenna postawiła rządowi Wielkiej Brytanii. W zamian Londyn dostał od Waszyngtonu zniżkę w wysokości 14 mln dolarów przy zakupie balistycznych pocisków nuklearnych Polaris A3, wystrzeliwanych z łodzi podwodnych. Brytyjczycy wiedzieli, że aby operacja się powiodła, nie wystarczy pozbyć się mieszkańców z archipelagu, ale trzeba ich wymazać z historii.

Już w 1965 r., a więc trzy lata przed rozpoczęciem wysiedlania, brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych (Foreign Office) i Ministerstwo ds. Wspólnoty Narodów (Commonwealth Relations Office) rozesłały instrukcje do wszystkich brytyjskich ambasad na świecie, by w odniesieniu do Czagos nie używać określenia „stali mieszkańcy”. W 1969 r. brytyjski minister spraw zagranicznych Michael Stewart napisał do premiera Harolda Wilsona z prośbą, by nie przedstawiać deportacji mieszkańców Czagos jako „przesiedlenia ludności”, lecz jako „zmianę zatrudnienia dla pracowników kontraktowych”. Rok później Foreign Office wydało komunikat następującej treści: „Nie życzylibyśmy sobie, by istnienie krajowców z Diego Garcia, żyjących na tej wyspie od co najmniej dwóch pokoleń, stało się wiedzą powszechną. Dlatego też zwracamy się do wszystkich ministrów, udzielających odpowiedzi na temat Diego Garcia, by mówili, że wyspa ta jest zamieszkana przez niewielką grupę pracowników kontraktowych z Mauritiusa i Seszeli”. W 1972 r. przedstawiciele amerykańskiego Ministerstwa Obrony zapewniali Kongres, że wyspy Czagos są bezludne, wybudowanie bazy wojskowej na Diego Garcia nie spowoduje więc żadnych problemów.

Kreole kontra Francuzi–Anglicy–Amerykanie

Wielka Brytania i Stany Zjednoczone pozbawiły więc mieszkańców Czagos nie tylko domu, lecz także tożsamości, odrębnej kultury, wymazały historię, która sięga końca XVIII w. W 1780 r., kiedy archipelag należał do Francji, na wyspy przybyli pierwsi mieszkańcy – niewolnicy z Afryki (głównie z Senegalu), wykorzystywani przez władze kolonialne do pracy na plantacjach palm kokosowych. Po klęsce Napoleona Czagos stało się kolonią brytyjską i na wyspach zaczęli pojawiać się również Hindusi. I tak w ciągu kolejnych dekad na archipelagu wykształciła się niewielka, ale odrębna społeczność, ze swoją kulturą (inspirowaną obyczajami, muzyką i legendami przywiezionymi z Afryki Zachodniej) oraz melodyjnym dialektem języka kreolskiego, opartym na francuskim.

Na nakręconym przez amerykańskich misjonarzy starym filmie widać zwykłe wyspiarskie życie – niewielkie domki ze strzechą wśród palm, szkołę, kościół, dzieci trzymające się za ręce, dziewczynki w błękitnych sukienkach, chłopców w granatowych spodenkach i białych koszulkach, mężczyzn dźwigających kosze pełne świeżych ryb.

Tak wyglądało życie na Czagos tuż przed wygnaniem. Dziś nie ma po nim śladu. Są za to pasy startowe dla bombowców, 30 okrętów wojennych, a także tajne więzienia CIA. Diego Garcia jest tymczasowym domem dla około 2 tys. żołnierzy i mniej więcej takiej samej liczby pracowników, głównie z Filipin i Malezji, obsługujących bazę oraz jej atrakcje: restauracje, kluby nocne, pole golfowe, basen, kino, szkoły windsurfingu czy spa.

Baza Diego Garcia zyskała sobie przydomek niezatapialnego lotniskowca. Na przełomie XX i XXI w., podczas amerykańskich inwazji na Afganistan i Irak, startowały z niej bombowce do nalotów na Kandahar, Tora Bora oraz Bagdad.

Oszustwo za 3 tys. funtów

„Czagos to miejsce, w którym się urodziłem. To także moja przyszłość i moje przeznaczenie” – mówi Olivier Bancoult. Uważa się za szczęściarza, bo nie podzielił tragicznego losu swojego rodzeństwa i udało mu się ukończyć szkołę średnią. Uznał, że ma obowiązek wykorzystać swoje wykształcenie do walki o prawa swoich ludzi. Na co dzień jest elektrykiem, ale jego życiową misją jest kierowanie organizacją wspierającą wygnańców z Czagos na Mauritiusie. Podkreśla jednak, że wszystko, co dotychczas udało mu się osiągnąć, zawdzięcza kobietom. „To one są naszymi liderkami i to one zaczęły walkę. Stały w pierwszym rzędzie podczas wszystkich demonstracji. Były wściekłe, bo nie mogły się pogodzić, że ich dzieci muszą chodzić spać głodne” – przyznaje Olivier i wspomina pierwszy 21-dniowy strajk głodowy, który kobiety z Czagos przeprowadziły w 1982 r. przed siedzibą Wysokiego Komisarza na Mauritiusie. Aby wyciszyć protesty, rząd brytyjski przyznał rekompensaty w wysokości 3 tys. funtów. Ale najpierw trzeba było pozostawić odcisk kciuka na dokumencie spisanym po angielsku, którego większość wygnańców nie znała. Nie mogli więc przeczytać, że warunkiem otrzymania pieniędzy jest zrzeczenie się prawa do powrotu do domu.

W roku 2000 Sąd Najwyższy w Londynie rozpatrzył skargę złożoną przez Oliviera Bancoulta i uznał, że wysiedlenie mieszkańców z Czagos było nielegalne oraz przyznał im prawo do powrotu. Ale już kilka godzin po odczytaniu werdyktu brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, że z uwagi na umowę z Waszyngtonem nie może na to zezwolić. Stany Zjednoczone do dziś utrzymują, że powrót mieszkańców na Diego Garcia, jak również inne wyspy archipelagu, zagraża bazie, która jest gwarantem bezpieczeństwa dla Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii oraz ich sojuszników.

Olivier Bancoult odpowiada: „Nie możemy się pogodzić z życiem na wygnaniu. Nie domagamy się zamknięcia bazy, chcemy tylko wrócić do domu. Nie rozumiemy, dlaczego obcokrajowcy mogą mieszkać i pracować na Diego Garcia, a rdzenni mieszkańcy archipelagu żyją w nędzy. Przecież to jest jawne łamanie praw człowieka”.

W lutym 2019 r. także Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał, że Brytyjczycy naruszyli prawo w procesie dekolonizacji Mauritiusa w 1968 r., i nakazał Wielkiej Brytanii, by „zakończyła swe administrowanie archipelagiem Czagos tak szybko, jak to możliwe”. A trzy miesiące później 116 ze 193 państw Zgromadzenia Ogólnego ONZ opowiedziało się za przyjęciem rezolucji, która nakazuje wycofanie przez Wielką Brytanię „swojej kolonialnej administracji” z wysp w ciągu pół roku. Wprawdzie przyjęta przez ONZ rezolucja jest niewiążąca, ale daje nadzieję, że walka o powrót do domu, którą wygnańcy z Czagos prowadzą od ponad 50 lat, pewnego dnia zostanie wygrana.

 

Czytaj również:

Wielki przypływ
Opowieści

Wielki przypływ

Jarosław Mikołajewski

Ksiądz mówi, że bycie proboszczem na Lampedusie to specyficzna praca. Bo to niby Włochy, jednak sto dwadzieścia mil od Sycylii, gdzie on sam się urodził. Bliżej jest stąd do Afryki. […]

Pytam, co mówi mieszkańcom wyspy, u której brzegów umierają uchodźcy. Co im próbuje przekazać. […]

Czytaj dalej