Uczciwy człowiek wychodzi z siebie
i
Paweł Łuków, zdjęcie: Mirosław Kaźmierczak
Przemyślenia

Uczciwy człowiek wychodzi z siebie

Paulina Wilk
Czyta się 20 minut

Każdego dnia musimy decydować – świadomie lub nieświadomie – co w danej sytuacji jest uczciwe, a co nie. I nie zawsze udaje się nam zyskać pewność, że wybraliśmy dobrze. O tym, jak dzisiaj być uczciwym, mówi etyk, prof. Paweł Łuków.

Paulina Wilk: Czego potrzeba, żeby nasza rozmowa była uczciwa?

Paweł Łuków: Niezbędne są normy moralne, żeby kierowały tym, co robimy i mówimy. A one kierują „po cichu”. Jeśli jesteśmy uczciwymi ludźmi, to na ogół nie musimy się zastanawiać, czy w rozmowie powinniśmy powiedzieć prawdę, czy nie. Bo uczciwość to – w jednej z jej wielu odsłon – taka metanorma, która określa rys całego naszego charakteru. Żeby być uczciwym, trzeba być m.in. otwartym, prawdomównym, szczerym, ale też dotrzymywać słowa, oddawać sprawiedliwość i zasługi innym, cechować się prostolinijnością. Sporo tego. A pewnie i więcej. Można by dojść do wniosku, że życie etyczne jest strasznie ciężkie, bo ciągle trzeba się nad czymś zastanawiać. Ale w rzeczywistości najczęściej postępujemy wystarczająco uczciwie nie dlatego, że w kółko myślimy o tym, aby być uczciwymi, ale dlatego, że kształtujemy nasze decyzje i działania zgodnie z normami etycznymi.

Czyli uczciwość nie wymaga świadomości?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nasze normy zwykle uświadamiamy sobie wtedy, gdy trudno ich przestrzegać. Podstawowe normy postępowania regulują zachowania wobec innych, a także wobec siebie. A uczciwość jest niejako ponad nimi, dlatego nazwałem ją metanormą. Nie musimy być zawsze rozmyślnie uczciwi, tak jak nie musimy być zawsze świadomi, czy mówimy prawdę. Po prostu ją mówimy. To jak z zasadami ruchu drogowego. Doświadczony kierowca nie przypomina sobie na każdym skrzyżowaniu dróg równorzędnych reguły prawej ręki, tylko ustępuje tym, którzy nadjeżdżają z prawej strony. Ale kiedy cztery samochody nadjadą z czterech stron w tej samej chwili, to będzie musiał się zastanowić, co zrobić, i być może przywoła zasadę prawej ręki.

A skąd wiemy, że robimy coś uczciwie lub nieuczciwie?

Tradycyjnie w naszej części świata mówimy o sumieniu. Wierzymy, że mamy coś w rodzaju kompasu moralnego. Ale można to też określić jako głęboko uwewnętrznione normy moralne. O czyjejś uczciwości najczęściej mówimy na podstawie dotychczasowych dokonań tej osoby.

No właśnie. Nawet jeśli uczciwość jest rysem charakteru, to w ciągu życia bywamy uczciwi w jednych sytua­cjach, a w innych nie.

Ten rys nie musi być nieskalany. Jesteśmy moralnie niedoskonali. I dlatego potrzebujemy norm. Gdybyśmy byli aniołami, tobyśmy ich nie potrzebowali.

A do czego nam służą?

Po pierwsze kształtują wrażliwość, jak u wspomnianego kierowcy, który wie, w którą stronę spojrzeć, zbliżając się do skrzyżowania. Podpowiadają, na co zwracać uwagę. Jeśli ktoś ma dobrze internalizowaną normę prawdomówności, będzie na ogół szczery i autentyczny, pełny prawdy. Święty Tomasz pisał o cnocie prawdy, którą rozumiem jako szacunek dla prawdy, tj. ostrożne obchodzenie się z informacją. Mówienie prawdy nie jest paplaniem wszystkiego, co się wie – wymaga zdrowego osądu, roztropności, umiejętności sformułowania informacji: czasem oględności, a czasem bezkompromisowego powiedzenia prawdy. A człowiek, który ma uwewnętrznioną normę dobroczynności, współczucia, miłości bliźniego, nie przejdzie obojętnie obok kogoś, kto jest w potrzebie, bo ta potrzeba rzuci mu się w oczy.

A druga rola norm?

Podpowiadanie nam, co zrobić. Regulowanie naszego postępowania. A więc człowiek najpierw dzięki normom dostrzeże wyzwanie, a następnie otrzyma podpowiedź, jak na nie odpowiedzieć. Choć nie zawsze odpowiedź ta będzie oczywista i czasem będzie wymagała zastanowienia.

A jeśli nie zachowa się etycznie? W języku polskim przymiotnik „uczciwy” jest stopniowalny, można być uczciwym, uczciwszym i najuczciwszym.

Na pewno da się porównywać ludzi, powiedzieć, że ktoś jest uczciwszy, bo częściej od innych przestrzega norm, których realizowanie składa się na uczciwość lub w jego przestrzeganiu tych norm widać większą wrażliwość lub dostosowanie do okoliczności. Można więc też stopniować ocenę z punktu widzenia uczciwości w odniesieniu do konkretnego działania – ktoś zachował się w określony sposób, a mógł wykazać się większą bądź mniejszą wrażliwością albo bardziej lub mniej dostosować swoje działanie do okoliczności.

A co byłoby przeciwieństwem uczciwości w postępowaniu?

Najłatwiej powiedzieć: nieuczciwość. Ale to byłaby ucieczka od pytania. Przeciwieństwem byłaby chyba hipokryzja. Bo u hipokryty rozbieżność między deklarowanymi normami a postępowaniem faktycznym jest bardzo duża. I nie robi ona na nim wrażenia. Tymczasem człowiek uczciwy, jeśli naruszy normę, będzie czuł się z tym źle, będzie odczuwał żal. Przyzwoity człowiek doświadcza tego żalu nawet wtedy, gdy wyrządził komuś krzywdę niechcący lub w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. I ten żal będzie świadczył o jego przyzwoitości. Oczekujemy, że w takiej sytuacji będzie czuł się źle z tym, co zrobił, nawet jeśli nie ma sobie nic do zarzucenia. Gdyby w odpowiedzi na nasze pocieszenia, że to pech, że przecież nie mógł przewidzieć jakichś okoliczności itp., dał się łatwo przekonać i machnął ręką, to pomyślelibyśmy, że coś tu jest nie tak.

A jeśli człowiek generalnie uczciwy zachowa się nieuczciwie z rozmys­łem? Jakie to ma konsekwencje?

Pojawi się poczucie winy. Wtedy można żałować, próbować ekspiacji, odwrócić następstwa swojego postępowania lub zrekompensować je tym, którzy ponieśli szkody. I pokazać im, że poczuwa się do odpowiedzialności.

A jak dochodzi do tego, że internalizujemy normy moralne albo nie? Jak to się dzieje, że np. ja przestrzegam limitów prędkości, a ktoś na drugim pasie sunie 250 km/h?

Arystoteles powiedziałby, że wskutek przyzwyczajenia. Wychowujemy się w grupach i od nich przejmujemy standardy postępowania, wytwarzając sobie przy okazji „wewnętrznego obserwatora”, który daje nam znać, czy przestrzegamy norm, a przynajmniej ostrzega nas, gdy je naruszamy. Współcześnie upowszechnia się model osoby autonomicznej, czyli kogoś, kto nie tylko dostaje podpowiedzi od otoczenia, ale również sam rozpoznaje walor norm. I w ten sposób osoba taka kształtuje swój moralny charakter. Na przykład decyduję się dotrzymywać słowa, bo po przemyśleniu dochodzę do przeświadczenia, że warto to robić lub że tak właśnie postępują porządni ludzie. Co najmniej od czasów Sokratesa, który mówił, że życie nieprzemyślane nie jest warte przeżycia, cenimy poddawanie wyznawanych przez nas norm moralnych sprawdzianowi intelektualnemu. A przez to dokonujemy krytycznej refleksji nad sobą.

Współczesność chyba wymusza tę autonomię. Modeli postępowania przybywa, a my musimy być samodzielni?

Raczej powiedziałbym: jesteśmy mocno do niej zachęcani. Konieczności tu nie ma. Wszyscy znamy osoby pewne swoich racji i nieskore do autorefleksji. Jednak w konfrontacji z rozbieżnością ofert moralnych wszyscy jesteśmy zmuszeni dokonywać wyborów. Część z nas się nad tym zastanawia, inni decydują w obliczu konkretnych wyzwań – ten scenariusz wydaje mi się bardziej typowy. A są i tacy, co nigdy nie mają wątpliwości i wydaje się, że nie ma niczego takiego, co skłoniłoby ich do przemyślenia swoich poglądów.

Czy wielość ofert moralnych nie prowadzi jednak do multiplikowania modeli uczciwości?

Uczciwość jako metanorma trzyma się raczej stabilnie. Potrzebujemy przecież jakiegoś minimalnego poziomu zgodności z samymi sobą czy z wyznawanymi przez siebie zasadami. Większy kłopot mamy z uczciwością jako postawą wobec innych, z zachowaniem zgodnym z normami w konkretnych sytuacjach. Częściej mówimy o tym, że ktoś zachował się nieuczciwie. Czyli że oszukał, nie dotrzymał słowa, nie był otwarty i szczery.

Trochę mglista jest ta uczciwość. Spróbujmy uchwycić ją na przykładach. Świat wkroczył w rok 2022 z dwoma głośnymi przypadkami nieuczciwości. Tenisista numer jeden – Novak Djoković – wjechał do Australii bez szczepienia na covid, twierdząc, iż jako ozdrowieniec szczepić się nie musiał. Ale istnieją dowody, że w tym czasie brał udział w publicznych wydarzeniach i chyba wcale chory nie był. W efekcie wydalono go z Australii i nie zagrał w prestiżowym turnieju. Przypadek drugi dotyczy premiera Wielkiej Brytanii – Boris Johnson wziął udział w sekretnym przyjęciu w czasie, gdy oznajmił całemu narodowi twardy lockdown. Efekt: może stracić posadę premiera, dochodzenie trwa. Skoro media tygodniami rozpisywały się o obu sytuacjach, to czy uczciwość pozostaje ważną dla nas sprawą? A może przypadki te dowodzą, że trudno dziś o uczciwość?

Te sytuacje są podobne, ale też istotnie się różnią. Jeśli chodzi o sportowca, to zdaje się, że mamy tu do czynienia z tym, co potocznie nazywa się udawaniem głupiego. Wprowadzanie w błąd, traktowanie innych w sposób lekceważący, bez szacunku, w przekonaniu, że nikt się nie zorientuje, jak było naprawdę. W przypadku premiera rzecz dotyczy podejrzenia o hipokryzję – publiczne mówienie innym, że coś trzeba robić, a odpuszczanie sobie. Skąd bierze się siła oburzenia wobec tych wydarzeń? W przypadku tenisisty opinia publiczna była mocno podzielona, w przypadku premiera wydaje się, że ocena jest jednolita i potępiająca. Czy tylko dlatego, że przyłapano go na hipokryzji? Przecież istnieje rozpowszechnione przeświadczenie, że w polityce wolno więcej i pewne formy nieuczciwości są w niej dopuszczalne. Być może dochodzi tu do głosu element zazdrości i zawiści, bo wszyscy musieli się ograniczać, ponosić wyrzeczenia, a premier uznał, że jego to nie dotyczy.

Bohaterowie obu tych historii to przedstawiciele elit. Jakie to ma znaczenie? Czy w kwestii etyki przykład idzie z góry?

Zły przykład na pewno. Również w obyczajach gorszy pieniądz wypiera lepszy. Bo działanie bez ograniczeń jest łatwiejsze niż z nimi, a życie etyczne w istotnej mierze polega na samoograniczaniu się, na postrzeganiu pewnych opcji, które skądinąd są kuszące lub po prostu nam się podobają, za takie, których wybrać nam nie wolno. Czy przykład dobry też idzie z góry? Nie jestem pewien. On może wychodzić tylko z kręgów, które spełniają określone warunki. W dzisiejszych czasach bez wątpienia nie z politycznych, bo te są zbyt często uznawane za niemoralne. Standardy wyznaczają osoby popularne, artyści, influencerzy – ludzie prezentujący pewien styl życia na co dzień, który współgra z wrażliwością odbiorców.

A wymagania uczciwości wobec nich rosną? Bo standardy się zmieniają, np. wzrosła wrażliwość na dyskryminację kobiet, na poszanowanie tożsamości płciowej i kulturowej, losy planety.

Trudno tych bohaterów popularnych kreo­wać na ludzi, których zadaniem jest wychowywanie nas. Choć trzeba przyznać, że w takich kwestiach, jak równość płci, szacunek dla tożsamości płciowej czy o­chrona klimatu ich przykład miał istotny wpływ na świadomość społeczną. Te osoby powinny więc zdawać sobie sprawę z tego, jak oddziałują na innych. I wykazać poczucie odpowiedzialności, co z kolei winno działać korygująco na ich zachowanie w sferze publicznej. A skoro aspirują do dawania przykładu w sferze prywatnej, to powinny też odpowiednio kształtować swoje życie osobiste.

Czy uczciwości wymagamy na równi od różnych znanych osób? Mówi Pan, że polityków uznajemy za nieuczciwych, ale sportowców obowiązują zasady fair play.

Myślę, że z idolem sportowym kibice się zazwyczaj utożsamiają – czują się członkami jego drużyny, aspirują do wspólnoty z nim. Jeśli więc zachowuje się on niezgodnie z ich oczekiwaniami, to mogą albo go potępić i opuścić wspólnotę, albo zacząć go usprawiedliwiać i zostać we wspólnocie z nim. W przypadku ludzi władzy zazwyczaj jest chyba inaczej. W każdym razie w demokracji, w której sprawujący władzę są usługodawcami nas wszystkich. Oczekujemy, że ci, których wynajęliśmy do określonej pracy w życiu publicznym, wykonają ją w sposób uczciwy, dotrzymają słowa, szczerze ujawnią swoje słabości, nie wprowadzą nas w błąd. Nawet jeśli uważają, że robią to dla naszego dobra. Dlatego rozliczamy ich z obietnic wyborczych i reagujemy, jeśli czujemy się wystrychnięci na dudka.

Jak dużo może kosztować nas bycie nieuczciwym?

Zazwyczaj człowiek nieuczciwy nie może czerpać korzyści płynących ze współpracy. Jeśli wiemy, że ktoś jest nieuczciwy, nie dopuścimy go do kolejnych tur współdziałania. Zdystansujemy się i to będzie sankcja, a on będzie musiał zmienić partnerów lub radzić sobie sam. Ale bywa i tak, że musimy współpracować z kimś, kto zachował się nieuczciwie, i wtedy poniesiemy część kosztu jego nieuczciwości. Będziemy się zabezpieczać przed nieuczciwością tej osoby i zaczniemy ją kontrolować. Stracimy do niej zaufanie. W efekcie poświęcimy sporo czasu i energii na zabezpieczanie się przed cudzą nieuczciwością.

Od kiedy pojęcie uczciwości jest z nami? Jak zmieniało się w dziejach?

Było z nami chyba od zawsze. Uczciwość potrzebuje grupy odniesienia. Jako metanorma jest warunkiem przynależności do grupy, obowiązuje w odniesieniu do jej członków. Na przestrzeni wieków na pewno dość często dopuszczalna była nieuczciwość wobec członków innych grup, a szczególnie wobec tych, które postrzegano jako opresorów czy oponentów. Wtedy nieuczciwość oceniana jest jako przechytrzenie. Podejrzewam, że chłop pańszczyźniany nie czuł wyrzutów sumienia, jeśli oszukał właściciela ziemskiego. Mógł mieć poczucie, że wyrównuje niesprawiedliwość.

Czy współcześnie, w warunkach nie tyle opresji, ile różnic i konkurencji, też relatywizujemy uczciwość wobec innych?

Było kiedyś takie niemądre powiedzenie: „W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”. Ale to nieprawda. Nawet podczas wojny przestrzegano zasad etyki rycerskiej, a dziś zasady etyczne pola walki zawierają się w konwencjach międzynarodowych i kodeksach honorowych żołnierzy. W relacjach intymnych szczerość, uczciwość zamiarów zawsze była niezbędna, a jej znaczenie tylko rośnie. O ile, oczywiście, jest to uczciwa relacja osób uważających się za równe sobie. Wielu sądzi, że w biznesie wszystko wolno, wystarczy tylko nie dać się złapać. A przecież nawet jeśli sporo nieuczciwości uchodzi części ludzi na sucho, to z punktu widzenia etyki kapitalizmu – tak jak opisywał ją Max Weber – na ogół uważano odwrotnie. Kapitalizm rodził się jako przedsięwzięcie moralne, a powodzenie w interesach uważano za dowód moralnej doskonałości. Wysoko ceniono uczciwość kupiecką. Także rzemieślnik miał poczucie godności zawodowej jako ktoś, kto jest depozytariuszem pewnej sztuki, której nie może się sprzeniewierzyć. Obawiam się, że od lat 80. XX w. – wraz z postępującą deregulacją gospodarki, głównie w USA i Wielkiej Brytanii – zaczęło się upowszechniać przekonanie, że w biznesie wiele uchodzi na sucho. Ale późniejszy rozwój etyki biznesu i dążenie do rozwijania w firmach systemów społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) – przynajmniej na poziomie deklaracji – pozwala wierzyć, że wcale nie wszystko wolno. Choć z drugiej strony pamiętamy, że po kryzysie finansowym 2008 r. część instytucji była „zbyt duża, by upaść”.

Władysław Bartoszewski powiedział: „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto”. W tym zdaniu zderzają się dwa porządki: wartości symbolicznych i ekonomicznych. Te normy muszą być w konflikcie?

Powiedziałbym raczej: wartości moralnych i pozostałych. Napięcie między nimi musi istnieć. W idealnym świecie szlachetność by się nam opłacała. Powiedzenie „Kłamstwo ma krótkie nogi” jest próbą przełożenia uczciwości na opłacalność. Wyraża wiarę, że tak powinno być. Ale nie jest. Sporo oszustów i krętaczy całkiem skutecznie uzyskuje korzyści, na których im zależy. Jednak nie znaczy to, że wychodzą na tym dobrze, tzn. że są poza zasięgiem moralnego potępienia. Moralność musi nas o krok wyprzedzać. Stawiać przed nami wyzwania, zadania do wykonania. Gdy komuś wydaje się, że nie ma przed sobą wyzwań moralnych, to albo grzeszy pychą, albo jego wrażliwość umarła. Prawie zawsze przecież można zachować się lepiej, a codzienność stawia przed nami ciągłe wyzwania.

A kiedy mówimy o tym, że dawniej ludzie byli uczciwsi, porządniejsi, koloryzujemy przeszłość?

To nasza uniwersalna tendencja. Lubimy idealizować to, co się dawniej wydarzyło. O ile nie było traumą.

Ale powiedział Pan, że oferta moralna robi się coraz bardziej zróżnicowana. A ogólne normy są wystawiane na próbę, coraz trudniej się ich trzymać. Może więc kiedyś ludziom lepiej wychodziło bycie uczciwymi?

W konkretnych sytuacjach być może tak. Natomiast samo wymaganie uczciwości wydaje mi się ponadczasowe. Już fakt, że na przypadki nieuczciwości reagujemy wciąż silnie, świadczy o tym, że oczekujemy grania według reguł.

Spróbujmy więc przyjrzeć się kilku sytuacjom. Powiedzmy, że dostaję skierowanie na zabieg chirurgiczny na cito. Jestem ubezpieczona, dzwonię do szpitala, żeby się umówić. Pielęg­niarka mówi, że wolne terminy są za rok, ale ściszonym głosem radzi udać się na szpitalny oddział ratunkowy, nieco swoją sytuację ubarwić i wtedy uda się szybciej. Tak robię i to działa. Kto jest tu nieuczciwy? Ja, system czy pielęgniarka?

Nawet porządni ludzie nie zawsze mogą sobie pozwolić na uczciwość w sensie finansowym. Ci, których na to w tym przypadku stać, zrobią sobie płatny zabieg. Wielu Polaków z klasy średniej tak postępuje­ – płaci za opiekę medyczną podwójnie – i to, że muszą tak robić, nie jest uczciwe. Kogo na to nie stać, zostaje de facto przymuszony do nieuczciwości wobec systemu.

A o systemie ochrony zdrowia można powiedzieć, że jest nieuczciwy?

Metaforycznie. Można powiedzieć, że jest nieuczciwie zorganizowany, tj. według niejasnych lub niesprawiedliwych reguł albo reguł niewrażliwych na potrzeby, bo nie odpowiada na nie.

A czy tamta pielęgniarka zachowała się uczciwie? Przecież doradziła mi dlatego, że chciała pomóc.

Jeśli spojrzeć z punktu widzenia instytucji, która ją zatrudnia – zachowała się nieuczciwie. Ale jeśli wyjmiemy ją z roli rejestratorki i spojrzymy na nią jak na potencjalną pacjentkę, to ona jedzie z pacjentami na tym samym wózku.

Inny przykład. Wchodzę co dzień na wiele stron internetowych, one wyświetlają mi małym drukiem długą informację o tym, że będą zbierać moje dane. Ja się śpieszę, nierealne, żebym przeczytała i przemyślała te wszystkie klauzule, więc klikam, że się zgadzam. Czy to jest uczciwe? Można załatwić kwestie uczciwości regulaminem usługi albo produktu?

Jeśli klikamy bez czytania, jesteśmy lekkomyślni. Nieuczciwe byłoby przedstawianie czegoś w sposób niejasny, dwuznaczny po to tylko, żeby mieć użytkownika z głowy. Regulacje dotyczące naszych zgód na wykorzystanie danych służą ochronie naszych interesów. Możemy z nich nie korzystać, ale musimy być świadomi konsekwencji. Może być też tak, że darzymy system internetowy jakimś poziomem zaufania; wierzymy, że nic bardzo złego się z naszymi danymi nie stanie, bo prawo nas ochroni i w związku z tym klikamy „zgadzam się”.

Ale w sferze wirtualnej normy prawne dopiero próbują nadążyć za praktyką. Może uczciwiej byłoby w ogóle nie zbierać naszych danych? Może punkt wyjścia jest nieuczciwy?

Aktualną normą jest to, że musimy wyrazić zgodę, aby nasze dane zostały zebrane lub wykorzystane. Oczywiście obawiamy się, że samo oglądanie stron internetowych stanowi przedmiot transakcji. Mogę wejść do danego serwisu pod warunkiem, że zgodzę się na wykorzystywanie moich danych w jakichś celach. Dane i zachowania to nowa waluta w gigantycznym biznesie. Zgadzam się, że to jest sfera nieuregulowana jeszcze w wystarczającym stopniu, ale rozporządzenie Unii Europejskiej – RODO – wyznaczyło nowy standard w ochronie danych osobowych i świat idzie w tym kierunku. Weźmy rynek farmaceutyczny. Sto lat temu nie było żadnych regulacji dotyczących sposobu prowadzenia badań klinicznych. A teraz mamy ogrom bardzo szczegółowych regulacji.

Medycyna to wyjątkowo żywe pole w dyskusji o uczciwości. Z jednej strony rośnie masa dowodów naukowych skłaniających do obdarzenia jej zaufaniem, a z drugiej wyrastają alternatywne systemy przekonań, także antynaukowych.

Mamy ogromne zaniedbania, jeśli chodzi o edukację publiczną. Nie uczymy, co to jest nauka i skąd się bierze wiedza. Przeciętny obywatel w Polsce uważa, że jeśli naukowcy coś udowodnili, jest to prawda ostateczna. Jednak nauka nie daje – w większości – ostatecznych odpowiedzi, tylko najlepsze, jakie się da. A coś, co zostało naukowo udowodnione, najpewniej z czasem zostanie zrewidowane. Nauka się rozwija i częścią tego procesu jest korekta wcześniejszych poglądów. To jest ta wyjątkowa zdolność nauki do autokorekty.

Ale powodem nieufności wobec nauki jest również zwątpienie w uczciwość samych badaczy na skutek ich związków z biznesem.

A równocześnie ci sami ludzie czerpią rozmaite korzyści z tego, co dostarcza im biznes oparty na wiedzy naukowej. W XX w. nauka przeszła gigantyczną zmianę. Wielu ludzi wierzy, że cała nauka jest bezinteresownym poszukiwaniem prawdy. Tak jest w świecie akademickim oraz w badaniach podstawowych. Ale też ogromna część nauki istnieje nie tylko na styku akademii i biznesu, lecz także wewnątrz samego biznesu – w działach badań i rozwoju firm. Ci badacze pracują w innym schemacie niż my na uniwersytetach. Nie mogą wybierać przedmiotu badań, dostają zadanie i problem do rozwiązania. To odbiega od tradycyjnego obrazu nauki i wiedzy jako wspólnego dziedzictwa ludzkości. Wszyscy naukowcy mają jednak obowiązek rzetelnego dążenia do prawdy. I znakomita większość z nich to robi. Między innymi dlatego, że wiedzą, iż to, co ogłoszą jako swoje odkrycie, zostanie poddane ocenie pozostałych i wszelkie błędy – zamierzone czy nie – zostaną im wytknięte.

No to mam powody, żeby martwić się o uczciwość naukowców?

Ich związki z biznesem są nieuchronne. U kogo producent leku ma konsultować wyniki badań jak nie u lekarzy? Kto ma prowadzić medyczne badania naukowe? Fachowcy, i to możliwie najlepsi. We współczesnej nauce liczba potencjalnych konfliktów interesów rośnie. Należy minimalizować ich występowanie, a jeżeli są nieuniknione, trzeba je ujawniać.

Czyli uczciwe byłoby, gdyby lekarz przyznał, że przepisuje mi lekarstwo, za którego zaopiniowanie dostał pieniądze i, dajmy na to, zaproszenie na sympozjum w Paryżu?

Uczciwe jest, jeśli lekarz rekomenduje dany lek po to, by poprawić stan zdrowia pacjenta, i na podstawie rzetelnej wiedzy stwierdza, że akurat ten lek temu choremu najbardziej pomoże. W niektórych krajach istnieją publicznie dostępne bazy danych o lekarzach współpracujących z producentami leków.

Uczciwie byłoby więc wyeliminować pieniądze z tego równania.

Tak byłoby najlepiej, gdyby za pracę nie należała się płaca. Firma farmaceutyczna musi szukać porady najlepszych lekarzy, farmakologów, biologów itd. Trzeba też pamiętać, że badania nie odbywają się w próżni etyczno-prawnej. Projekty medycznych badań naukowych musi najpierw zaopiniować określona komisja bioetyczna. W czasopismach naukowych normą jest wykazanie się posiadaniem pozytywnej opinii takiej komisji i złożenie deklaracji o konfliktach interesów. To ledwie część rozwiązań, które nie tylko służą bezpieczeństwu pacjentów, ale także budowaniu zaufania do nauki.

Czy uczciwi powinniśmy być tylko wobec innych ludzi? Jeśli kupuję dziś na obiad mięso kurczaka, choć wiem, że kurczaki hodowane są w warunkach przysparzających im cierpienia, to czy moja decyzja jest uczciwa?

W takich sytuacjach ludzie stosują rozmaite mechanizmy obronne i usprawiedliwienia. Nie chcą wiedzieć, jak się robi kiełbasę; mówią, że nie ma innego wyjścia – musimy jeść mięso. Robimy to zapewne również po to, by utrzymać poczucie własnej uczciwości. Bo gdyby pani miała szczere przekonanie o krzywdzie zwierząt hodowanych na ubój, a jednak jadła mięso dla trywialnej przyjemności jedzenia smażonego zwierzęcego białka, to byłaby pani nieuczciwa i zakłamana, może nawet byłaby pani hipokrytką.

Jeżdżę samochodem, choć wiem, że według ponad 95% naukowców przyczyniam się w ten sposób do kryzysu klimatycznego. Jestem nieuczciwa wobec planety?

Jeśli ma się wybór – bo niektórzy samochodem jeździć muszą – istnieje już wiele sposobów na rozwiązanie tej sytuacji, np. zdecydowanie się na mniej paliwożerne auto, inny środek transportu. Mamy możliwości ograniczania własnej uciążliwości dla świata.

Ale czy jesteśmy już na etapie, w którym możemy swoje codzienne wybory rozważać w kontekście uczciwości wobec innych form życia?

W cywilizacji Zachodu wciąż utrzymuje się postrzeganie świata jako miejsca do kolonizacji. Nawet o kosmosie mówimy w kategoriach podboju, a nie „układania się” z nim. Ale nie wiem, czy to jest kwestia uczciwości.

Mówił Pan, że na uczciwość składa się m.in. szacunek do innych. Można to rozszerzyć na planetę?

Nazwałbym to szacunkiem dla świata takiego, jaki on jest, czyli przykazaniem ostrożności i powściągliwości w relacjach z przyrodą. Tej powściągliwości właściwie zawsze w naszej części świata brakowało. Jest też coś, co nazwałbym pokorą wobec innych stworzeń i natury.

A czy w przyrodzie istnieje uczciwość?

O istocie, która działa, ale nie ma intencji ani świadomości normy oraz nie jest świadoma rozbieżności między tym, czego chciałaby najbardziej, a tym, co powinna zrobić, nie możemy powiedzieć, że jest uczciwa. Oczywiście zwierzęta są różne. Przy delfinach czy niektórych naczelnych warto się nad tym zastanowić, bo już wiemy z eksperymentów, że pewne zwierzęta inne niż ludzie potrafią wykonać tak skomplikowane zadania mentalne jak oszukiwanie lub ukrywanie czegoś. A jeśli mogłyby także planować działania i miały świadomość, że jakieś zachowanie skrzywdzi innych, to zyskujemy pole do rozważań o ich uczciwości. Ale ostrożnie – pamiętajmy, że my, ludzie, mamy skłonność do antropomorfizowania innych zwierząt, przypisujemy im np. swoje stany psychiczne. W dodatku lubimy siebie widzieć jako wzorzec czy punkt odniesienia dla innych stworzeń. Na przykład mówimy, że szympans czy pies robi coś jak człowiek. A przecież filogenetycznie rzecz biorąc, to człowiek robi coś jak szympans czy pies.

Czy przyroda może być dla nas inspiracją do moralnych zachowań?

To zależy. Wspaniale byłoby, gdybyśmy byli tak ofiarni i zdolni do poświęceń jak niektóre zwierzęta, tak wierni jak niektóre ptaki. Jednak w świecie zwierząt widzimy też bezwzględność, np. gdy lew zagryza lwiątka, bo nie są jego potomkami, albo poluje na antylopę. Przyjmujemy rozmaite postawy wobec tych obserwacji nie dlatego, że przyroda jest wzorcem, tylko dlatego, że wypracowaliśmy zasady moralne, przez pryzmat których patrzymy na świat. Także na świat pozaludzki. To my wierzymy, że należy być wiernym, opiekuńczym, czułym, niesamolubnym. Z tego, co widać, nie wynika, co być powinno. Przyroda nie jest ani wzorcem, ani antywzorcem.

Mamy coraz więcej wiedzy o przyrodzie. Może już pora zacząć ją traktować jak partnerkę?

Widziałbym to raczej jako uznanie porządku świata, któremu jesteśmy winni pewnego rodzaju wdzięczność. Przyroda to wielki układ, od którego jesteśmy zależni. To dzięki niemu możemy istnieć. Pora uczciwie spojrzeć na siebie i na swoje miejsce w świecie. Dowodem dojrzałości moralnej wobec przyrody byłaby zdolność popatrzenia na siebie z boku. Bylibyśmy trochę jak kosmonauci, którzy mieli okazję zobaczyć Ziemię. Wtedy być może dostrzeglibyśmy, jacy – pomimo naszych osiągnięć i zdolności do kształtowania siebie i swojego otoczenia – jesteśmy maleńcy i jak wiele zawdzięczamy tej odrobinie zawieszonej w przestrzeni.

Paweł Łuków:

Profesor nauk humanistycznych i dziekan Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się m.in. etyką normatywną, kliniczną, etyką badań naukowych i bioetyką.

Czytaj również:

Szczerość dla odważnych
i
zdjęcie: archiwum Christopha Finka
Przemyślenia

Szczerość dla odważnych

Maria Hawranek

Boimy się zaryzykować i odsłonić, dlatego ze strachu uciekamy w fałsz. Tymczasem Christoph Fink, trener radykalnej szczerości, przekonuje, że obnażenie się przed innymi wcale nie jest dla nas zabójcze. Co więcej, może nas do siebie zbliżyć.

To jedna z najbardziej nieoczywistych rozmów, jakie kiedykolwiek przeprowadziłam. Christoph Fink najpierw próbuje pomóc mi zrozumieć koncept radykalnej szczerości, potem wzbudza złość, by w końcu przeprowadzić mnie przez rodzaj wspólnej medytacji na głos – bazę tej praktyki. Po drodze jest wesoło, strasznie, poważnie i do bólu szczerze. Po tej rozmowie wciąż nie wiem, czy pojechałabym na warsztaty radykalnej szczerości, ale przynajmniej rozumiem, o co w niej chodzi.

Czytaj dalej