Trzy prawdy Tischnera
i
rysunek: archiwum „Przekroju”
Marzenia o lepszym świecie

Trzy prawdy Tischnera

Wojciech Bonowicz
Czyta się 11 minut

Kiedy Tischner prowadził wykłady z filozofii dla studentów, zawsze miał jakąś historię góralską do opowiedzenia. Wielkie systemy filozoficzne są warte studiowania, ale nie powinny zasłaniać historii konkretnego człowieka i prawdy jego życia.

Kiedy przychodzi do dyskusji o prawdzie – ale też o czymkolwiek innym: ekonomii, polityce, religii – przywoływane bywa niekiedy góralskie powiedzenie ks. Józefa Tischnera, że „istnieją trzy rodzaje prowdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”. Nietrudno przy tym zauważyć, że powołujący się na ową typologię na ogół starają się zdeprecjonować jakiś pogląd jako „gówno prawdę”, natomiast „święte prawdy” mniej ich interesują. Ciekawsze jest jednak co innego: jako źródło owego cytatu wskazuje się zazwyczaj najsławniejszy utwór ­Tischnera, czyli cykl gawęd Historia filozofii po góralsku (który – co może warto przy okazji przypomnieć – miał swoją premierę na łamach „Przekroju”). Tyle że kiedy zajrzymy w tekst, cytowanego powiedzenia tam nie znajdziemy. Powstaje paradoksalna sytuacja: nie wiadomo, czy sławna typologia prawdy, której autorstwo przypisuje się ­Tischnerowi, rzeczywiście jest jego dziełem, czy też wiązanie z nią jego osoby należy uznać za rodzaj wprawdzie niegroźnej, ale jednak „gówno prawdy”…

Góralskie filozofowanie

Wszystkich podejrzliwych od razu spieszę uspokoić: mamy dostatecznie wiele świadectw potwierdzających, że Tischner posługiwał się przywołaną typologią. Czy był jej autorem, to już inna sprawa – oryginalnego autorstwa ustalić chyba nie sposób. Sentencja o trzech prawdach to jedna z tych mądrości, które należą do wszystkich i do nikogo. Autor Historii filozofii po góralsku lubił zbierać rozmaite gwarowe powiedzenia i okraszać nimi swoje wystąpienia, wywiady czy artykuły. Niejeden z takich góralskich aforyzmów znalazł zresztą we wspomnianym dziele swoje miejsce. Dość przypomnieć sławne stwierdzenie Leona Korkoszowego – autentycznej postaci, sąsiada Tischnera z Łopusznej, jak również jego szkolnego kolegi – który na pytanie: „Co to jest nic?” odparł: „To jest pół litra na dwók”. Albo myśl wyrażoną przez podhalańskiego Heraklita, Jędrzka Chmurę, który niechętnie się odzywał, ale ilekroć zdecydował się zabrać głos, zaczynał od zastrzeżenia: „Nie bede wóm duzo godoł, bo i ni ma do kogo”. To zresztą także jest prawdziwa wypowiedź – w jednej z podhalańskich wsi był sołtys, który tak właśnie zwracał się do swoich ziomków, kiedy miał im do zakomunikowania coś niepodlegającego dyskusji. Nawiasem mówiąc, ten sam sołtys, kiedy był w lepszym humorze albo miał trudną sprawę do załatwienia, zmieniał ton i rozpoczynał przemówienie spolegliwym: „Chocia ja tu między wami sołtysem, ale bede do wos godoł jak prosty chłop”.

Tischner był „człowiekiem pszczołą”: miał ucho wyczulone na tego typu sformułowania, chętnie je zbierał i przekazywał dalej. Tak też zapewne było ze stwierdzeniem o trzech prawdach. Jerzy Illg, wieloletni redaktor naczelny Znaku, wspomina, że zanim powstała Historia filozofii po góralsku, Tischner planował inną książkę. Miała to być swoista parodia podręcznika do metafizyki, którego autorem był filozoficzny adwersarz Tischnera, ­o. Mieczysław Albert Krąpiec z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tischner, dobrze obznajomiony ze współczesnymi kierunkami filozoficznymi, w przeszłości krytykował Krąpca oraz innych tomistów za izolowanie myślenia chrześcijańskiego od tego, co działo się w fenomenologii, hermeneutyce czy filozofii dialogu. Krąpiec z kolei uważał Tischnera za szkodnika, który chciałby rozluźnienia dyscypliny myślowej, jaką chrześcijańskiej filozofii narzuciła scholastyka. Spór był gorący, ale Tischner umiał też podejść do niego z humorem – stąd pomysł quasi-podręcznika, w którym, jak wspomina Illg w książce Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, o nowej dekadzie i pięknej plejadzie, rozdział poświęcony prawdzie miał się zaczynać od przywołanej typologii: „Istnieją – jak powszechnie wiadomo – trzy prawdy…”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

No dobrze, zapytajmy jednak, co właściwie mówi nam wspomniana typologia? Czy „święta prawda” nie jest przypadkiem tożsama z czymś, co w religii nazywa się „prawdą objawioną”? A tajemnicza „tyz prowda” – co to właściwie za twór? Może właśnie najmniej kłopotów sprawia nam trzecia z wyróżnionych prawd. Tyle że i ona prowokuje do pytań, choćby najprostszego: czy zamiast mówić o „gówno prawdzie”, nie prościej powiedzieć, że coś jest kłamstwem, oszustwem, bzdurą?

Na każde z powyższych pytań najlepiej byłoby odpowiedzieć, sięgając po konkretne przykłady. W myśli Tischnera słowo „prawda” ma bowiem wiele różnych znaczeń: prawdziwy może być zarówno sąd, który jest zgodny z rzeczywistością, jak i człowiek, który żyje tak, że inni – patrząc na niego – mówią z podziwem: „On to taki naprowdę”. Prawda u Tischnera jest własnością zdań, ale też własnością ludzi. Każdy z nas jest nosicielem jakiejś prawdy, która domaga się urzeczywistnienia. Każdy może żyć życiem „prawdziwym” lub – przeciwnie – życiem „w nieprawdzie”. Owszem, takie sformułowania w uszach części filozofów – zwłaszcza o orientacji scholastycznej czy analitycznej – musiały brzmieć jak nonsens lub herezja i nic dziwnego, że niektórzy z nich uważali Tischnera raczej za natchnionego poetę niż filozofa. Tyle że myślenie autora Filozofii dramatu koncentrowało się na czymś innym niż nieustanne precyzowanie pojęć i tworzenie domkniętych, całościowych konstrukcji. Tischner zwracał uwagę na coś bardzo podstawowego: konkretnego człowieka interesuje nie tyle takie czy inne teoretyczne ujęcie prawdy, ile coś, co można by nazwać prawdą jego życia. Cóż człowiekowi po wielkich systemach, skoro nie umie umieścić w nich siebie ze swoimi dążeniami, namiętnościami, ze swoim: „dobra, którego chcę, nie czynię, czynię zło, którego nie chcę”? Nie żyjemy w świecie abstrakcyjnych rozstrzygnięć, lecz konkretnych wyborów. Refleksja teoretyczna jest nam potrzebna, żeby zrozumieć sens owych wyborów, ale może też być pułapką, która z żywego człowieka czyni obiekt zdystansowanych analiz, gubiąc przy okazji to, co jest owego życia niepowtarzalnym rysem.

Dlatego zresztą na swoich wykładach, referując rzetelnie poglądy rozmaitych filozofów na tę czy inną sprawę, Tischner mawiał, że tylko takie prawdy są coś warte, które da się przełożyć na góralski. A od czasu do czasu odwoływał się do anegdoty, która za bohatera miała jednego ze sławnych Podhalan albo któregoś z jego przyjaciół. „Ja do każdego rozdziału filozofii mam jakiegoś przyjaciela” – chwalił się studentom, chcąc w ten sposób podkreślić, że ostatecznym kryterium prawdziwości czyjejś myśli jest jej odzwierciedlenie w ludzkim doświadczeniu. Na przykład mówiąc o stoickim sceptycyzmie w ujęciu Hegla, przywoływał postać swojego kolegi, który zanim trafił do seminarium duchownego, przeżył wywózkę w głąb Rosji, a później długie pobyty w sierocińcach w Azji i Afryce. Ilekroć potem spadały na Polskę jakieś nieszczęścia, kolega ten zwykł mawiać: „Przyjdzie kometa, sztachnie ogonem i będzie wszystko w porządku”. „Proszę Państwa, gdyby ktoś z was miał awersję do sformułowań filozoficznych, tych precyzyjnych i ścisłych, to proszę pamiętać tylko tyle, że sceptycyzm to jest to: przyjdzie kometa i sztachnie ogonem…” – śmiał się Tischner.

Prawda dialogiczna i postprawda

Po tych wszystkich uwagach zapytajmy: z czego – tak naprawdę – składa się sławna typologia trzech prawd? Otóż składa się ona z używanych w rozmowach potwierdzeń lub zaprzeczeń; wszystkie jej trzony dałoby się przetłumaczyć na mniej efektowne: „Masz rację” lub „Nie masz racji”. Kiedy w rozmowie ktoś wypowie zdanie trafiające w istotę sprawy, inni chętnie przyświadczą, że to „święta prawda”. A kiedy padnie pogląd, który w przekonaniu słuchaczy jest nie tylko fałszywy, lecz także bulwersujący, niewątpliwie ktoś zaripostuje, że to „gówno prawda”. Nie są to zresztą – dodajmy – wyrażenia wyłącznie podhalańskie. Podhalańska jest jedynie „tyz prowda”, rozpowszechniona w swoim czasie dzięki serialowi Janosik i dowcipnym dialogom jego bohaterów, Kwiczoła i Pyzdry. Tak czy owak, we wspomnianej typologii mamy do czynienia z czymś, co ma sens przede wszystkim jako element rozmowy, spotkania. Mówiąc inaczej: żeby pojawiła się „święta prawda”, „też prawda” czy „gówno prawda”, potrzeba przynajmniej dwojga, którzy wymieniają się spostrzeżeniami i w tę wymianę angażują nie tylko swój rozum, ale również emocje.

A gdyby każdą z poszczególnych prawd potraktować bardziej „substancjalnie”? Czym byłaby na przykład „święta prawda”? Ze wzruszeniem przypominam sobie pewną scenę z ostatnich lat życia Tischnera, kiedy wykryto u niego złośliwy nowotwór. Po pierwszej operacji, w trakcie której usunięto mu część krtani, Tischner często wpadał do redakcji miesięcznika „Znak”, gdzie pracowałem. Siadał, zagadywał, głównie słuchał, od czasu do czasu rzucając szeptem jakiś żart lub komentarz. Podczas jednej z takich wizyt opowiedział historię niejakiego Maciusia – górala o wrażliwym sercu, któremu jednak życie nie ułożyło się jak należy. Nie spotkał Maciuś nikogo, kto by go pokochał, gospodarkę zmarnował, zawodu żadnego nie zdobył. Krótko mówiąc, poniewierał się po świecie, nie bardzo wiedząc, co na tym świecie robi. Ale – mówił szeptem Tischner – było w Maciusiu jakieś niezwykłe poczucie godności i była płynąca z tego poczucia godności nadzieja. Wyobrażał sobie mianowicie, i chyba nawet jakiś wiersz o tym napisał, że kiedy w końcu trafi do nieba, Pan Bóg siądzie przy nim, położy mu dłoń na ramieniu i powie: „Przepraszam cię, Maciuś”. Tylko tyle: „Przepraszam cię, Maciuś”. Czyż opowieść ta nie jest pięknym przykładem „świętej prawdy”? Jeżeli Bóg istnieje i jest – jak powiadają święte księgi – miłością, to dlaczegóż nie miałby w niebie przeprosić człowieka za życie, które mu się nie udało?

A przykład „tyz prowdy”? W Historii filozofii po góralsku Tischner opisuje historię dwóch przyjaciół: Staszka Ślimaka z Białego Dunajca i Jaśka Antoła z Bańskiej. „Jedyn za drugiego dołby se renke uciąć. A Stasek mioł tóm zalete, ze wiedzioł opowiadać. Zaś Jasiek tóm, ze wse mu przyświodcoł. Razu jednego Stasek opowiadoł, co się wydarzyło na polowacce na dziki. Siedzieli polowace wiecór przy ogniu i popijali piwo z becki. Polowace gadu, gadu… jaz tu zniedobocka wpadła pomiędzy ni’k dziko świnia, cało wściekło. Ludziska na drzewa. A jo – pado Stasek – do becki. A ta góni dokoła becki, jakby mnie wycuła. Dopiero jo jóm – pado – przez dzióre za ogón, ogón do becki, zawiązołek na węzeł, z becki’k wyskocył i óna z tóm beckóm przy ogónie – w las! Tak Stasiu bajoł. Ale ci, co słuchali, myśleli: eee, Stasek plecie. Zaś Jaś Antoł sumiętowoł sie koledze: »Prowde prawi. Sóm-ek widzioł kiesi pod Turbaczem takóm pierońskóm świnie z beckóm przy ogónie, a za nióm cosi dziewięć warchlaków z takimi małymi becółkami«. Jasiek dobrze wiedzioł: prowde dziś tracis, jutro znachodzis, a jak kolege stracis, to juz przepadło”.

W ten sposób Jasiek Antoł stał się w Tisch­nerowskiej historii filozofii podhalań­skim Gorgiaszem, który głosił, że prawda, nawet jeśli dałoby się ją poznać, byłaby nieprzekazywalna. „Jak przekazujes, to przekazujes słowa, a sprawa zostaje. Słowa krązą, a sprawy ostajóm. […] Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstajóm. Nie prowdy sukoj, ale kolegów. Co wóm powiym, to wóm powiym: myśl nasego podhalańskiego Gorgiasza, cyli Jaśka Antoła z Bańskiej, wydała wielki owoc – konkludował Tischner. – Z niej wziyna sie na świecie »Solidarność« i óna sie nawet nieźle trzymała, pokiel nie zacyni sie spierać o prowde”. Dodajmy, że Jasiek Antoł, kolejna autentyczna postać opisana w książce (można go na Bańskiej odwiedzić), był jednym z liderów rolniczej Solidarności.

„Tyz prowda” to prawda – w najgłębszym tego słowa sensie – dialogiczna. Znane powiedzenie mówi: „Przyjacielem Platon, ale jeszcze większą przyjaciółką prawda”. Tu z pozoru jest na odwrót. Jednak tylko z pozoru. Bo prawdą – najważniejszą z prawd – jest tu drugi człowiek i przyjaźń, jaka nas z nim łączy. Nie poświęca się tej prawdy dla sporów o taki czy inny pogląd. Albo inaczej: spory, owszem, niech się toczą, lecz u spodu niech będzie coś, co Tischner nazwał gdzie indziej „wzajemnym wybraniem”. „Jak kolegę stracisz, to już przepadło…”. Wiele lat przed napisaniem Historii… jej autor opowiadał przywołaną anegdotę na wykładzie z filozofii poznania. Bohaterami opowieści byli wówczas Franek i przyświadczający mu Wojtek. Tisch­ner przyznawał, że postawa Wojtka mu imponuje. „Wojtek bardziej mi się podoba niż taki głupi, który by mówił, że Franek nie ma racji. Bo to, że Franek nie ma racji, to każdy umie powiedzieć, ale ten, kto w takiej sytuacji potrafić powiedzieć, że Franek ma rację – to jest coś, tego nie każdy potrafi. W każdym razie, pewnie w tym punkcie nie jestem całkiem filozofem” – podsumował z uśmiechem Tischner.

A co z „gówno prawdą”? Jakieś przykłady? Obawiam się, że sami znajdziecie ich dookoła aż za dużo. Niektórzy twierdzą, że przez „gówno prawdę” należy rozumieć to, co dziś nazywane bywa postprawdą. Zapytałem prof. Jerzego Bralczyka, co by to mog­ła być ta postprawda. Odpowiedział: „To chyba jakaś prawda pocztowa?”. Amerykański filozof Michael Patrick Lynch (jego książkę Prawda i życie. Dlaczego prawda jest ważna można czytać po polsku w przekładzie Dawida Misztala) pisze o „postawie post­prawdy”, dla której „rozróżnienie na to, co jest prawdziwe, a co takie nie jest, na rzeczywistość i iluzję, ma niewielką wartość, zwłaszcza w sferze społecznej i politycznej”. Jego zdaniem w świecie, w którym istnieje wiele rozmaitych, rywalizujących ze sobą źródeł informacji, a nam trudno jest je weryfikować, przyzwyczajamy się też do myś­li, że prawda jest nieistotna. Taką postawę Lynch nazywa „cynizmem wobec wartości prawdy”, który zawsze jest w interesie silnych i wpływowych.

Tak więc wybaczcie – na „gówno prawdę” przykładu podawał nie będę. Posłużę się za to starą góralską przyśpiewką. No bo już jesień, niebawem nastanie zima… A zimą jest jakby więcej czasu na rozmyś­lania. I dlatego górale śpiewają tak:

Poduchuj wiaterku,
poduchuj zimowy,
wyganiaj ludziskom
głupie myśli z głowy.

No hej!

Czytaj również:

O prawdzie
i
rysunek: archiwum „Przekroju”
Wiedza i niewiedza

O prawdzie

Francis Bacon

Ilu ludzi, tyle prawd. By zdefiniować pozornie niedefiniowalne, cofnijmy się do XVII wieku.

Cóż to jest prawda? – zapytał z ironią Piłat, nie oczekując jednak odpowiedzi. Z pewnością nie brakuje ludzi, którzy czerpią przyjemność z lekkomyślności, a niezmienne przekonania uznają za formę zniewolenia, naruszającego wolność zarówno myśli, jak i czynu. I mimo że sekty głoszące tego rodzaju filozofię od dawna już nie istnieją, trwa ona w pewnych niespokojnych umysłach; nie dorównują one wszakże swadzie starożytnych.

Czytaj dalej