Tam, gdzie ciszę zakłóca złodziej spokoju
i
ilustracja: Natka Bimer
Wiedza i niewiedza

Tam, gdzie ciszę zakłóca złodziej spokoju

Jowita Kiwnik Pargana
Czyta się 9 minut

Kiedy w Islandii pojawia się nowe zjawisko, cały kraj decyduje, jaką nadać mu nazwę. Dzięki temu stare słowa dostają drugie życie, a rozmowa informatyków może brzmieć jak poezja.

Nowe słowa powstają na dwa sposoby: ze zbitek językowych, czyli połączenia dwóch albo nawet trzech wyrazów już istniejących, lub dzięki wskrzeszeniu słów zapomnianych, które dawno temu funkcjonowały w języku, ale z biegiem czasu wypadły z powszechnego użytku. Dotychczas umarłe, teraz dostają nowe życie. Takim słowem jest np. sími – przed wiekami używane do określenia nici albo długiej liny, dzisiaj oznacza telefon.

„Ta nazwa była długo nieużywana, ale wraz z pojawieniem się telefonu wróciła do języka” – mówi Jacek Godek, aktor i tłumacz literatury islandzkiej. Miał 12 lat, kiedy razem z rodzicami zamieszkał w Reykjavíku. Był rok 1969. Jako tłumacz zadebiutował w wieku 16 lat, przekładając dla Polskiego Radia wiersze XIX-wiecznego islandzkiego poety Jónasa Hallgrímssona. W marcu tego roku poetycki tom Wolność autorstwa Lindy Vilhjálmsdóttir w przekładzie Godka został wyróżniony Nagrodą Literacką Miasta Gdańska Europejski Poeta Wolności.

Koło podzielone spojrzeniemi blaszana krowa

Z językowych sklejek narodziło się na przykład słowo tölva oznaczające komputer. Pochodzi ono od wyrazów telja, czyli liczyć, i völva – przepowiadać przyszłość. Można więc powiedzieć, że komputer w Islandii oznacza maszynę, która przepowiada przyszłość z cyfr.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W ten sposób powstały także słowa sjónvarp – telewizor, a w dosłownym tłumaczeniu: rzucacz widoku, rafmagn – elektryczność, a dosłownie: moc bursztynu, i sjónauki, czyli lornetka, inaczej: dodawacz wzroku. A także: ljósvilla – aber­racja, w tłumaczeniu: świetlny błąd, i heimspeki, czyli mądrość świata, jak określa się filozofię. Stąd też piękne friðþjófur oznaczające dzwonek telefonu, a dające się przetłumaczyć jako… złodziej spokoju.

„Moim ulubionym słowem jest horyzont, czyli sjóndeildarhringur, które składa się z trzech wyrazów: sjón, czyli wzrok, deild, czyli podział, i hringur – koło. Horyzont więc to koło podzielone wzrokiem na pół” – mówi Jacek Godek.

Islandczycy starają się nie zapożyczać słów uznawanych w wielu państwach za uniwersalne, wolą tworzyć własne. Na wyspie nie ma więc AIDS, jest eyðni, czyli spustoszenie. Zamiast stresu jest streita, czyli opór, walka. Nie ma weekendu – jest helgi, czyli święto (każde inne święto określa się konkretną nazwą, np. Boże Narodzenie – Jól).

„Charakterystyczne jest to, że przykazanie każące Polakom »dzień święty święcić«, Islandczykom nakazuje »święcić dzień wypoczynku«. Być może dlatego helgi jest po prostu weekendem?” – zastanawia się tłumacz.

Islandzki rząd prowadzi politykę dążenia do puryzmu językowego polegającą w dużym uproszczeniu na tym, że każdemu nowemu zjawisku, które pojawia się w społeczeństwie, czy też nowemu przedmiotowi próbuje się nadać islandzką nazwę. Nad powstaniem nowych słów czuwa cały naród. Ogólnokrajowy konkurs na nazwę ogłasza islandzka rada ds. lingwistyki i każdy Islandczyk może przesłać swoje propozycje, a potem głosować na te najlepsze. Rada Języka Islandzkiego ma trzy statutowe zadania: ochronę, pielęgnowanie i oczyszczanie rodzimej mowy z niepotrzebnych naleciałości.

Bywa niełatwo, bo nowe słowa nie zawsze się jednak przyjmują w powszechnym użyciu. Kiedy w latach 70. Islandczycy postanowili stworzyć rodzimą nazwę dla samochodu, który dotąd nazywany był z duńska bíll, wygrało słowo blikkbelja, w dosłownym tłumaczeniu: blaszana krowa. Jak się jednak szybko okazało, Islandczycy nie chcieli go używać. „Brzmiało chyba trochę zbyt szyderczo” – domyśla się Jacek Godek.

Do powszechnego użytku nie weszło też słowo bjúgaldin na okreś­lenie banana (można je było przetłumaczyć jako: zakręcona kiełbasa albo wygięty owoc), glóaldin na określenie pomarańczy (płonący owoc) i rauðaldin dla pomidora (czerwony owoc). Dzisiaj się mówi po prostu banani czy tómati. Nie udało się też „zislandczyć” pizzy. Niektórzy próbowali mówić flatbaka, czyli płaski chleb – w powszechnym użyciu pozostał jednak oryginał, za to z islandzkim zapisem pítsa. „Zresztą Islandczycy często używają własnej pisowni. Tak jest również w przypadku popularnych angielskich przekleństw, jak fokk. Tłumaczyć chyba nie muszę” – mówi Godek.

Mimo tych kilku językowych niepowodzeń Islandczycy nie ustają w próbach zachowania czystości swojego języka. Podyktowane jest to po trosze koniecznością. Wyspę na co dzień zamieszkuje 340 tys. osób, a w ubiegłym roku odwiedziło ją ­2,3 mln turystów, czyli – bagatela! – niemal siedem razy więcej niż mieszkańców kraju. Dodatkowo dzisiaj ponad 10% społeczeństwa stanowią imigranci. Co ciekawe, 3% przyjezdnych to Polacy.

„Islandzki to język, którym porozumiewa się zaledwie 380 tys. ludzi na świecie. Gdyby o niego nie dbano, to pewnie by zanikł tak jak wiele innych języków. Nic dziwnego, że Islandczycy starają się go chronić – mówi Jacek Godek. – Przez wieki udawało im się to głównie dlatego, że żyli właściwie w izolacji i od średniowiecza po XX w. mieli dość ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym. Ot, wysepka gdzieś daleko na północy, którą nikt tak naprawdę się nie interesował. Teraz to się zmieniło i, szczególnie w ostatnich latach, ­Islandia jest coraz bardziej popularna i coraz tłumniej odwiedzana”.

400 ksiąg w nordyckiej łacinie

Ale dbałość o islandzki w dużej mierze wynika także z wielowiekowej tradycji językowej.

„Pierwsza rozprawka na temat islandzkiej gramatyki, napisana w języku islandzkim, powstała w połowie XII w. W XIV w. my w Polsce mieliśmy spisanych może 400 słów po polsku, Islandczycy mieli 400 manuskryptów, grubych ksiąg w ojczystym języku!” – opowiada Jacek Godek.

Rozwój języka islandzkiego można podzielić na trzy etapy: do połowy XIV w. funkcjonował język staroislandzki, do XVII w. – średnioislandzki, a od tamtej pory istnieje język współczesny. W praktyce trudno znaleźć wielkie różnice między nimi. Najbardziej zmieniła się ortografia, nieco słowa. Ale to drobiazgi. „Do dzisiaj Islandczycy mogą właściwie bez problemu czytać XII- i XIII-wieczne sagi spisane w staro­islandzkim” – mówi Godek. Tłumacz prowadzi stronę internetową e-sagi.pl, gdzie zamieszcza własne tłumaczenia islandzkich opowieści.

Z czasem oczywiście Islandczycy zaczęli mieć coraz większy kontakt ze światem zewnętrznym, zwłaszcza z Duńczykami, bo wyspa w XIV w. trafiła pod duńskie władanie. W XVIII i XIX w. większość wyspiarzy, żeby się kształcić, wyjeżdżała właśnie do Danii.

„Wtedy też w języku islandzkim zaczęło się pojawiać sporo naleciałości z duńskiego i z łaciny” – mówi tłumacz. Wykształceni Islandczycy postanowili bronić czystości swojego języka i walczyć z zapożyczeniami. Narodził się też ruch romantyczny podkreślający ducha narodowościowego w literaturze i poezji Islandii. W XIX w. głównym orędownikiem obrony języka islandzkiego był jeden z największych islandzkich poetów Jónas Hallgrímsson. „Wiek XIX to był taki wysyp pięknych islandzkich słów składanych z innych wyrazów, jak wspomniane już lorneta (sjónauki) czy horyzont (sjóndeildarhringur). Sam Jónas Hallgrímsson stworzył dużo nowych nazw” – wyjaśnia Jacek Godek.

Jak w każdym języku, także w islandzkim do dzisiaj funkcjonują zwroty nieprzetłumaczalne na inne języki, np. czasownik rúnta, który określa dość specyficzne zjawisko. „W Islandii po wojnie było niewiele lokali nocnych, w dodatku obowiązywała częściowa prohibicja [np. zakaz sprzedaży piwa zniesiono formalnie dopiero w 1989 r. – przyp. red.]. Młodzież, zwłaszcza ta niepełnoletnia, bo ewentualny alkohol dostępny był od 20. roku życia, kombinowała sobie jakoś trunki wyskokowe. Młodzi pili w domu, a potem wsiadali do samochodów i jeździli po centrum. Rúnta znaczy więc: robić po pijaku rundę samochodem po mieście”.

Wieczorne przebudzenie

Chociaż Islandczycy są dumni ze swojego języka, to część z nich ma wątpliwości, czy także w przyszłości uda się ochronić jego czystość. „Młodzi ludzie lubią nadużywać angielskich zwrotów i Islandia nie jest tu ewenementem. Całe szczęście, że Islandczycy sporo czytają. Być może więc nieprędko islandzki zamieni się dla nich w język obcy. Chociaż trend jest, niestety, zauważalny”.

Islandczycy rzeczywiście kochają czytać. Szacuje się, że 93% mieszkańców wyspy przeczytało w ciągu roku przynajmniej jedną książkę, a co drugi – aż osiem. Dla porównania: w ubiegłym roku po książkę sięg­nęło 38% Polaków.

Nie powinno więc dziwić, że czytelnictwo uważane jest za fenomen kulturowy Islandczyków. W końcu to tu narodziło się zjawisko kvöldvaka, które w dosłownym tłumaczeniu oznaczało wieczorne przebudzenie, a polegało na tym, że dawniej kiedy nadciągał zmierzch, Islandczycy po całym dniu pracy spotykali się we wspólnej izbie, gdzie przy drobnych domowych czynnościach (jak naprawa ubrań czy narzędzi) wysłuchiwali opowieści, recytowali wiersze lub słuchali czytanych na głos książek.

Współcześni Islandczycy nie zmuszają przyjezdnych do nauki swojego języka, ale żywią duży szacunek do ludzi, którzy mają ochotę go poznać. Zwłaszcza do tych, którzy chcą nie tylko mówić, lecz także pisać po islandzku. „W Islandii nie istnieje słowo »imigrant«, mówi się inflytjandi lub nýbúi, czyli nowy mieszkaniec. Słowo to nie niesie żadnego negatywnego zabarwienia, wręcz przeciwnie. I dobrze wpisuje się w pogodną islandzką mentalność” – mówi Jacek Godek.
 

Czytaj również:

Mądry wywiad – 4/2018
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Rozmaitości

Mądry wywiad – 4/2018

Tomasz Wiśniewski

Wyjątkowa rozmowa z profesorem Kazimierzem Szylentowskim, znanym językoznawcą, autorem głośnych Uwag o semiotyce ogólnej, który w pewnym momencie życia zrezyg­nował z posługiwania się mową. Specjalnie dla „Przekroju” przerwał milczenie po to, by wyjaśnić, dlaczego nic nie mówi od ponad 20 lat.

Tomasz Wiśniewski: Jak wyglądało Pana życie, zanim zdecydował się Pan zaniemówić?

Czytaj dalej