Tajemnice wielkanocnych zabawek
i
„Obchód lajkonika”, 1818 r., Michał Stachowicz, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
Wiedza i niewiedza

Tajemnice wielkanocnych zabawek

Jan Bujak
Czyta się 11 minut

W okresie wielkanocnym w rękach dzieci na wsi i w mieście pojawia się wiele zabawek, których przez pozostałą część roku nigdzie zobaczyć nie można. Niekiedy wykonywane są one w domu, częściej kupowane w sklepikach i kramach, szczególnie zaś na przedświątecznych i świątecznych kiermaszach. Pozornie nic nie uzasadnia masowego ukazywania się ich w tym właśnie okresie. A jednak nie jest to przypadek.

Zabawki wielkanocne mają swoje tajemnice, nie zawsze jeszcze rozszyfrowane. Rozwiązania musimy niekiedy szukać w bardzo odległej przeszłości i na bardzo odległych terenach. Okazało się również, że niektóre przedmioty będące dzisiaj zabawkami, niegdyś pełniły ważne funkcje w świecie dorosłych.

Najbardziej typowymi zabawkami wielkanocnymi są: kołatki, terkotki, grzechotki, sroki i klepadła. Znane w różnych odmianach we wszystkich krajach słowiańskich, w Europie zachodniej i w Azji. W Polsce były zabawkami już w XVII w., o czym donosi ks. Kitowicz w swoim „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”: …grzechotki miały początek w Wielki Czwartek, a koniec w Wielką Sobotę i trwały przez ten czas, przez który kościół nie używa dzwonów do dzwonienia, tylko klekotów do kołatania. Jak prędko na wieży kościelnej odezwała się klekotka, chłopcy natychmiast nie omieszkali biegać po ulicach z swoimi grzechotkami, czyniąc nimi przykry hałas w uszach przechodzącym. Dalej Kitowicz podaje dokładny opis tej zabawki, w której bez trudu rozpoznajemy taką samą, jaką i dziś możemy zobaczyć na każdym świątecznym straganie: Grzechotka było to narzędzie małe, drewniane, w którym deseczka cienka, obracając się na walcu, także drewnianym, pokarbowanym przykry i donośny hałas czyniła. Im tężej ta deseczka była do walca przystrojona, tym głośniejszy czyniła łoskot, jedni ją samą sobie robili, drudzy kupowali gotowe, kupami na rynku jak jaki towar od wieśniaków przedawane. W tekście tym jedynie nazwa jest nieprecyzyjna, gdyż ks. Kitowicz opisał terkotkę, nie zaś grzechotkę. Natomiast wiele mówiąca jest informacja, że głównymi producentami tej zabawki była ludność wiejska.

Na podobnej zasadzie co terkotki działały duże urządzenia, zwane od donośnego, skrzeczącego głosu srokami. Głos ten wydawał walec z trybami, o które w czasie obrotu zaczepiały drewniane pióra. Sroką jeździli chłopcy dookoła kościoła, pchając ją przed sobą jak taczki.

Terkotka, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum
Terkotka, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum

Równie popularnymi zabawkami wielkanocnymi do robienia hałasu były klekotki. Składały się one z deseczki osadzonej na trzonku i ruchomego młotka; lub z kombinacji 2, 3 lub więcej deseczek i tyluż młotków. Przy potrząśnięciu uderzały one o deseczkę wydając charakterystyczny odgłos.

Dlaczego wszystkie te hałaśliwe zabawki — oraz inne (dzwonki, gwizdki gliniane), o których będzie mowa dalej — pojawiają się właśnie w okresie Świąt Wielkanocnych?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy przypomnieć niezwykle istotny fakt. Okres dzisiejszej Wielkanocy był u Słowian, a także u innych ludów jednym z cyklów świąt obchodzonych ku czci zmarłych cztery razy do roku. Zmarli ci, jako duchy — nie zawsze dobre — powracali na krótko między żywych. Właśnie te złe duchy odstraszano hałasem.

Do najprymitywniejszych i z całą pewnością najstarszych praktyk magicznych — pisze K. Moszyński w „Kulturze ludowej Słowian” — należy odstraszanie wszelkiego zła za pomocą hałasu: łoskotu metalowych przedmiotów, trąbienia, dzwonienia w dzwonki, kołatania i trajkotania kołatkami czy trajkotkami, wrzasków, pisków etc. Szczególnie podczas niektórych obrzędów dorocznych zwłaszcza wiosennych (Wielki Tydzień etc.) oraz podczas obrzędu weselnego, a także przy odpędzaniu chmur burzowych względnie demonów niosących te chmury, magiczne odstraszanie odgrywa dużą rolę. Terkotka spełniała też niegdyś na Słowiańszczyźnie bardziej prozaiczną funkcję. Służyła do dawania sygnałów na znaczne odległości, a także do odstraszania dzikich zwierząt niszczących wiosenne zasiewy i późniejsze plony. Często sporządzano ją jako urządzenie poruszane siłą wiatru. Dzisiaj wszystkie te funkcje zostały zapomniane, a mimo to, co roku w okresie wielkanocnym, zabawki te nadal się pojawiają.

Są jednak zabawki, których tajemnic do tej pory nie udało się całkowicie odkryć. Zanim o nich powiemy, należy poświęcić parę słów miejscom i okolicznościom, w jakich przez całe wieki się ukazywały. Były to „uroczystości pospólstwa w mieście Krakowie”, a jednocześnie największe w Polsce targi zabawkarskie: EMAUS i RĘKAWKA. Emaus odbywał się w Poniedziałek Wielkanocny pod murami klasztoru Norbertanek na Zwierzyńcu, rękawka — dzień później, we wtorek, na Krzemionkach. O rękawce wspomina już XVI-wieczny autor Stanisław Sarnicki w swoich „Księgach hetmańskich”. Nie ulega wątpliwości, że było to pradawne święto związane z kultem zmarłych.

Z okazji obu tych uroczystości rozstawiano setki kramów z niezliczoną ilością zabawek, wśród których znajdowały się jedyne w swoim rodzaju, poza Krakowem nigdzie w Polsce nie występujące. Wokół gromadziły się nieprzebrane rzesze mieszkańców miasta oraz z okolicznych i dalszych wsi. Przede wszystkim zaś dzieci.

Do najbardziej tajemniczych zabawek, które pokazywały się tylko w te dwa dni, a następnie znikały aż do następnego roku, należały „drzewka życia” i drewniane siekierki. „Drzewko życia” był to patyk — wys. ok. 35 cm — z umocowanymi na nim zielonymi listkami i również drewnianym, malowanym ptaszkiem lub gniazdkiem z pisklętami na szczycie, osadzony na prostokątnej podstawce.

Drzewko życia, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum
Drzewko życia, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum

Dlaczego ta zabawka „żyła” tylko dwa dni w roku i tylko na uroczystościach emausowo-rękawkowych? Jak można wytłumaczyć jej nazwę, przekazywaną tradycją z pokolenia na pokolenie? Czy spełniała kiedyś funkcje magiczne lub obrzędowe? Można tylko snuć hipotezy wiążące tę zabawkę np. z kultem drzew, z dawnymi wyobrażeniami duszy w postaci ptaka itp.

Nie mniej zagadkowe są drewniane siekierki. Na przełomie XIX i XX w. na obu tych kiermaszach sprzedawano ich jeszcze kopiaste fury. Wyrabiano je we wsiach myślenickich oraz w Modlnicy koło Krakowa. Stylisko miało długość od 32 do 50 cm, osadzona na nim siekierka od 10 do 12 cm, ostrze zaś od 4 do 8 cm. Samo drewniane ostrze ozdobione było tajemniczymi znakami, wypalonymi zapewne przy pomocy odpowiednich, żelaznych stempli. Nie wiemy, czy znaki te miały niegdyś jakieś znaczenie, czy też były tylko ozdobą. Pod koniec XIX w. pojawiły się siekierki z ostrzem malowanym, a wyrabiali je krakowscy murarze w okresie zimowym, gdy pozostawali bez pracy.

Jakie było przeznaczenie siekierek? I tu pozostajemy tylko w sferze domysłów, których podstawą mogą być pewne analogie. Tadeusz Seweryn, opierając się na wspomnianym wyżej XVI-wiecznym tekście Sarnickiego, który pisząc o rękawce wspomina, że igrzyska tu rozmaite, a zwłaszcza szermierskie sprawowali takie wysuwa wnioski: Nie ulega wątpliwości, że nie były to popisy sprawności fizycznej, ale praktyka kultowa i magiczna. Na krakowskiej rękawce igrzyska toczone w czasie prasłowiańskich zaduszek wiosennych miały na celu świadczenie posługi duszom wychodzącym naówczas z grobów na pobliskim cmentarzu, a zagrożonym przez złe demony. (…)

Etnologia dostarcza wiele dowodów na to, że walki staczane przy zmarłym należą do rytuału pogrzebowego wielu ludów Wschodu. Miały one na celu odstraszenie orężem złych duchów… Walki te w starożytności staczano przeciw mocom śmierci, przeciw duchowi zmarłego, lub na cześć zmarłego. Może z tych właśnie walk wywodzą się drewniane siekierki, którymi w 2 poł. XIX w. na uroczystościach emausowych i rękawkowych już tylko mali chłopcy staczali boje.

Inną osobliwością w wielkich ilościach pojawiającą się na tych kiermaszach był niepozorny, szary gliniany dzwoneczek o archaicznym kształcie, skromnie ozdobiony białym szlaczkiem. Gliniana gałka uderzając o klosz wydawała słaby, metaliczny odgłos. Dzwonek ten był jedną z najbardziej przez dzieci ulubionych pamiątek z kiermaszu. Podobnie, masowo kupowane były drewniane grzechotki składające się z patyka i zatkniętej na nim sześciokątnej skrzyneczki z kamykiem w środku. Równie obficie pojawiają się w tym okresie różnego rodzaju gliniane gwizdki w kształcie ptaków, koni, lalek itp., które jednak i później w ciągu roku sprzedawane są na jarmarkach i odpustach.

Zwyczaje rękawkowe dały początek innej jeszcze popularnej zabawce. Był nią drążek umocowany na podstawce, na którego szczycie znajdowały się drewniane szynki, kiełbasy, jajka itp. Po drążku wspinała się — za pociągnięciem sznurka — drewniana figurka, która spadała, gdy się sznurek puściło. Była to — pisze T. Seweryn — zabawka ilustrująca jedną z zabaw od kilku wieków tradycyjnie uprawianych na rękawce, a mianowicie wspinanie się na wysoki, gładki słup w celu zdobycia zawieszonego na nim ubrania, wieńca kiełbasy, gąsiorka wina lub kieski z pieniędzmi.

Wiosenną, ale tylko krakowską zabawką była figurka „konika zwierzynieckiego” czyli Lajkonika, wykonywana z orszakiem lub bez, z gliny, z drewna i z ciasta. Figurki te sprzedawano na emausie, rękawce oraz na odpuście 8 maja, w dniu św. Stanisława. Oczywiście zabawka ta ściśle jest związana ze starym krakowskim zwyczajem będącym jednocześnie wielką zabawą ludową. Upamiętnia ona najazd Tatarów, którzy w 1281 r., w dzień Bożego Ciała mieli napaść na Kraków. Co roku więc wódz tatarski harcuje na drewnianym, bogato przystrojonym koniu i okłada buławą zgromadzoną gawiedź, która wśród śmiechów i krzyków ucieka. Przypomniane tu w największym skrócie widowisko jest długie i barwne, a legenda piękna… i nieprawdziwa. Bowiem w 1281 r. nie było żadnego najazdu tatarskiego (był wprawdzie najazd w 1288 r., ale żaden z oddziałów tatarskich do Krakowa nie dotarł), zaś święto Bożego Ciała ustanowiono powszechnie w Polsce dopiero w 1559 r. na synodzie piotrkowskim. Skąd się więc ten zwyczaj wywodzi? Otóż z bardzo zamierzchłej przeszłości i liczy sobie… ok. 10 tys. lat. Jest to wiosenny, religijny obrzęd plemion rolniczych, znany zarówno na terenach całej niemal Europy, jak też i w Azji. Obrzęd mający zapewnić płodność ziemi, zwierzętom i ludziom. A jego centralną postacią był nie jeździec lecz koń.

 Figurka emausowego Lajkonika, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum
Figurka emausowego Lajkonika, Muzeum Etnograficzne w Krakowie; fot. J. Kubien; archiwum

W epoce brązu koń był symbolem życiodajnego słońca. W postaci ogiera przedstawiano indyjskiego boga słońca, Surya, który miał dar udzielania nieśmiertelności, przypisywany również bogini płodności i urodzaju, życia i śmierci. Demeter, grecką boginię zbóż i urodzajów wyobrażano z głową konia. Japońskiego boga ryżu, Inari czczono pod postacią konia. U Słowian czaszka końska umieszczona w sadzie, pasiece, w polu zapewnia urodzaje. U Bałtów bóg koni, Usin był jednocześnie bogiem płodności i ziarna, itd., itd. Przykładów tego rodzaju można przytoczyć wiele, wszystkie one mówią o niezwykłej roli konia, o jego magicznym wpływie na wzrost płodności. A czyż nie potwierdza tego popularna i dzisiaj przyśpiewka, znana w całej Polsce w różnych odmianach:

Gdzie konik chodzi, tam się tytko rodzi,
Gdzie jego stopy, tam będą kopy?

Krakowski prastary obrzęd magii płodności z utyciem konia — pisze Włodzimierz Szafrański — cechuje jeszcze jeden charakterystyczny zabieg typowy dla czarodziejskich praktyk magii wegetacyjnej. Jest nim chłostanie gapiów przyglądających się pochodowi Lajkonika. Chłosta ta, dziś ucieszna krotochwila, ongi miała budzić, ożywiać i wzmacniać rozrodcze siły przyrody. W Polsce natężała do praktyk magicznych bożonarodzeniowych (np. obrzęd z turoniem — przyp. J. B.) jak i wielkanocnych, związanych z budzeniem się przyrody ze snu zimowego do nowego życia. Tak więc sprzedaż figurek Lajkonika na wielkanocnych kramach nie jest zwykłym przypadkiem, a wynikiem bardzo odległych tradycji.

Innymi, ciekawymi, nigdzie w Polsce poza Krakowem niespotykanymi zabawkami, produkowanymi w dużych ilościach na wielkanocne kiermasze emausowo-rękawkowe były figurki Żydów. Postacie niekiedy bardzo dostojne, niekiedy zabawne bujały się na huśtawkach, grały na instrumentach, itd., stanowiąc odbicie dawnego folkloru krakowskiego.

Znakomitym przykładem przedmiotu, który jeszcze nie stracił całkowicie swego znaczenia obrzędowego i magicznego, ale już zaczął stawać się zabawką — i to wielkanocną — jest palma wielkanocna. Obecnie widzimy ją głównie w rękach dzieci, miniaturki możemy kupić w sklepach Cepelii, a nawet w kioskach Ruchu. Ale także możemy ją jeszcze zobaczyć na wsi przed kościołem niesioną przez ludzi starszych. Dodajmy, że palmy te są często arcydziełami sztuki ludowej, zdumiewają barwnością, bogactwem odmian i form.

Geneza palm wielkanocnych łączy się z kultem wiecznie zielonej roślinności — drzew i ziół — będących symbolem nowego życia odradzającego się w przyrodzie. Z tym samym kultem, który dał początek bożonarodzeniowej podłaźniczce i choince. Podobnie jak i one palma obrosła licznymi wierzeniami, a w końcowej fazie swej drogi otrzymała chrześcijańską oprawę. Mimo to jednak udało się jej zatrzymać jeszcze do niedawna swe funkcje magiczne.

Jak wiemy, okres Wielkanocy był u Słowian nie tylko okresem zadusznym, ale również świętem wiosny kończącym zimę, pełnym obrzędów mających zapewnić przyszłe, bogate zbiory.

Nietrudno więc zrozumieć zabiegi magiczne dokonywane za pomocą wielkanocnej palmy, o których gdzieniegdzie na wsi można się dowiedzieć i dzisiaj.

A więc gałązki z palmy zatknięte w polu miały chronić zasiewy od powodzi i gradu; kładziono je też pod pierwszą skibę przy pierwszej orce by podnieść urodzaj. Bata, którym palma była obwiązana, pasterze używali do poganiania bydła, by dobrze się pasło, zaś strzelanie z niego odstraszało złe duchy. Omiatanie palmą krów i koni, nacieranie nozdrzy, wymiatanie stajni i chlewów zapewniać miało dobry chów i chroniło od zaraźliwych chorób. Palma postawiona w domu strzegła go od robactwa, nieszczęść, a zwłaszcza pożarów spowodowanych piorunami lub w inny sposób, zaś w czasie powstałego pożaru miała zmniejszyć żarłoczność płomieni itd., itd. Palma miała też własności lecznicze — tak dla ludzi jak i zwierząt. Spożywanie pączków gałązki wierzbowej zabezpieczało przed bólem gardła, leczyło żołądek, chroniło od zaraźliwych chorób itd.

Zabawki ludowe są ważnym, lecz mało jeszcze znanym działem kultury. Są one nie tylko jedynym niekiedy dokumentem — często jeszcze nie odczytanym — dawnych zwyczajów, rytuałów, wierzeń, które nie istnieją już w świecie ludzi dorosłych; odbiciem legend i opowieści, ale również i pracy. Bowiem jednym z podstawowych tematów tych zabawek była praca — rolnika, pasterza, robotnika leśnego, rzemieślnika wiejskiego i małomiasteczkowego i in. W zabawkach przechowały się dawno już zapomniane zajęcia i wzory związanych z nimi narzędzi i urządzeń. W nich też znalazła odbicie cała niemal przyroda naszego kraju. Wiele z tych zabawek posiada wysokie walory artystyczne. Są w Polsce ośrodki — nie wszystko jeszcze o nich wiemy — gdzie wykonuje się znaczne ilości zabawek na sprzedaż. Możemy je zobaczyć później na jarmarkach, targach i odpustach, rzadziej w sklepach Cepelii. Warto o tym pamiętać, gdyż zawsze można tam odkryć przedmioty zupełnie nieznane, o niezwykłej przeszłości. Nie mniej ciekawe są zabawki wykonywane na wsi w pojedynczych egzemplarzach dla własnych dzieci, lub przez same dzieci.

Z tych wszystkich względów zabawki ludowe mogą stać się niezwykle ciekawym, barwnym i jednocześnie cennym naukowo przedmiotem prywatnego kolekcjonerstwa. Przy czym piękne zbiory ciągle jeszcze można zgromadzić stosunkowo łatwo. A więc zbierajmy zabawki!


Tekst pochodzi z numeru 1619/1976 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Więcej wielkanocnych tekstów znajdziecie Państwo w specjanej świątecznej kolekcji. Zapraszamy!

Czytaj również:

Bawcie się!
i
rysunek z archiwum nr 644/1957 r.
Wiedza i niewiedza

Bawcie się!

Agnieszka Fiedorowicz

Nawet jeśli wasze mózgi już jakiś czas temu przeżyły okres wielkiego wymierania synaps (czyli jesteście dorośli), nie lekceważcie zabawy. Dzięki niej dzieci uczą się życia, a starsi… Zresztą sprawdźcie sami.

Po nowo zakupionym żółtym fotelu zostało ogromne pudło. Ledwo się obejrzałam, a dzieci już przepychały je przez drzwi swojego pokoju. Najpierw przez pół dnia radziły, co z nim zrobić. Rysowały pomysły na kartkach, spierały się. Potem w ruch poszły farby, krepina, kleje i nożyczki. Ni stąd, ni zowąd staliśmy się posiadaczami niewielkiej stacji kosmicznej, w której nasze pociechy przygotowywały się do podboju Marsa. Potem pudło było stajnią dla koni. I nieco kanciastą Gwiazdą Śmierci – od premiery ostatniej części Star Wars. Po licznych przeróbkach karton nie wytrzymał, jedna ze ścian zgniła. Dzieci trochę protestowały, ale w końcu pozwoliły wynieść resztki na śmietnik. Żadna z licznie nabytych przez dziadków, przyjaciół czy nas samych zabawek nie absorbowała ich tak długo i tak skutecznie.

Czytaj dalej