Szczęście na dnie filiżanki
Pogoda ducha

Szczęście na dnie filiżanki

Aleksandra Kaniewska
Czyta się 10 minut

Nieważne, jak długo się żyje, ale czy żyje się dobrze – mawiają japońscy stulatkowie, którzy poznali przepis na wieczną szczęśliwość: znajdź swój cel i trzymaj się go mocno. A do tego dobrze jedz, medytuj i kochaj, zwłaszcza sąsiadów.

Było ciepłe wrześniowe popołudnie. Słońce wciąż świeciło dość mocno, ale brązowe, niskie domy skutecznie tłumiły ostre światło. Znajdowaliśmy się w dzielnicy Higashiyama, najstarszej części Kioto, której kręte, brukowane uliczki prowadzą do pamiętających XVII w. tradycyjnych herbaciarni. Za chwilę miała się zacząć ceremonia picia herbaty, nazywana w Japonii chadō lub sadō, czyli droga herbaty. Razem z piątką gości, turystami z Niemiec, Chin i Korei, zostaliśmy zaproszeni najpierw na krótki spacer po okalającym budynek ogrodzie zen, a później do pawilonu herbacianego. „Witajcie na wspólnej drodze herbacianej” – przywitała nas ubrana w piękne pastelowe kimono Akiko, która była tu mistrzynią ceremonii. Prowadzona przez nią chadō trwała ponad godzinę i była sekwencją dokładnie wystudiowanych elementów: najpierw prezentacja utensyliów i znajdującej się w pawilonie ceramiki, chwilowa ich kontemplacja, przygotowanie herbaty, konsumpcja napoju i specjalnie wybranych na tę okazję tradycyjnych słodyczy, rozmowa o herbacie, a w końcu sprzątanie i pożegnanie. „Jak długo tu pracujesz?” – spytał Akiko niemiecki turysta. Z pomocą tłumaczki odpowiedziała, najpierw skłaniając skromnie głowę, że na swojej drodze herbacianej jest jak noworodek, który niewiele umie. Miała wtedy 55 lat.

Wiele lat później zobaczyłam w Internecie krótkie wideo. W maleńkim, pełnym wiórów warsztacie stolarskim siedział 80-letni Japończyk Masaaki Hiroi i opowiadał o miłości swojego życia – ruszających się drewnianych zabawkach. Tworzył je od 15. roku życia, przez te wszystkie lata – mimo zmieniającej się technologii – niezmiennie za pomocą ręcznie obsługiwanej maszyny. Hiroi najbardziej lubił rzeźbić drewniane bączki, które przypominały różne komiczne postacie – grubego mężczyznę jedzącego zupę ramen czy kobietę pudrującą nos. Wprawiało się je w ruch, nacis­kając górną część zabawki. W nagraniu stareńki rzemieślnik podkreślał, że zawsze, kiedy zaczyna pracę nad nowym bączkiem, czuje się, jakby znów był młody. „Chciałbym dożyć 200 lat. Mam jeszcze tyle pomysłów! Obróbka drewna i wymyślanie nowych, komicznych zabawek wypełniają cały mój czas” – mówił z energią.

Po co wstajesz z łóżka każdego ranka?

Co łączy mistrzynię ceremonii herbacianej Akiko i stolarza Hiroi? To, że znaleźli sens swojego życia. Wiedzą, co kochają robić, więc powtarzają tę czynność każdego dnia, doskonaląc się i czerpiąc z tego przyjemność. To podejście nazywa się ikigai, czyli w wolnym tłumaczeniu z japońskiego: „powód, dla którego chce się wstawać rano z łóżka”. Francesc Miralles i Héctor García, autorzy książki Ikigai: szczęście bycia wiecznie aktywnym, którzy wiele lat spędzili w Japonii, mieszkając tam i pracując, pewnego dnia zainteresowali się Okinawą, wyspą na południu kraju – oazą długowieczności. Postanowili sprawdzić, jak to możliwe, że na każde 100 tys. mieszkańców przypada tam 24 stulatków, co znacznie przekracza jakiekolwiek średnie światowe. W dodatku ludność Okinawy nie tylko żyje o wiele dłużej niż pozostali mieszkańcy globu, lecz także rzadziej zapada na choroby przewlekłe, takie jak nowotwory czy zaburzenia kardiologiczne. Przepis na japońską długowieczność zawiera wiele składników: to dobra żywność, proste życie na świeżym powietrzu, zielona herbata, subtropikalny klimat i silne więzy lokalne. Ale jak podkreślają Miralles i García, najważniejsze jest odnalezienie pasji i pielęgnowanie jej do końca życia. „Każdy ma własne ikigai. I w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy, nie kosztuje ono wielkich pieniędzy” – piszą w swojej książce. Tylko jak je odnaleźć?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Najgłębszy poziom istnienia

Starzy Japończycy z wyspy Okinawa opowiadają wnukom taką przypowieść. Pewna kobieta zapadła w śpiączkę, a jej ciało i dusza zawisły między niebem a ziemią. W końcu dostała się do nieba, gdzie odezwały się do niej duchy przodków.

„Kim jesteś?” – spytały.
„Jestem żoną burmistrza” – odpowiedziała.
„Nie pytamy, czyją jesteś żoną, ale kim jesteś”.
„Jestem matką czwórki dzieci”.
„Nie pytamy, czyją jesteś matką, ale kim jesteś”.
„Jestem nauczycielką”.
„Nie pytamy, jaki wykonujesz zawód, ale kim jesteś”.
„Jestem szintoistką”.
„Nie pytamy, jaką wyznajesz religię, ale kim jesteś”.

I tak bez końca. Na każdą swoją odpowiedź słyszała to samo pytanie: „Kim jesteś?”. Aż w końcu powiedziała: „Jestem osobą, która każdego ranka wstaje po to, żeby dbać o swoją rodzinę oraz o umysły swoich młodych podopiecznych w szkole”.

Ta odpowiedź usatysfakcjonowała duchy. Odesłały kobietę z powrotem do żywych. Od tamtej chwili każdego dnia budziła się ze świadomością, że ma po co wstać. Odnalazła swoje ikigai.

Pojęcie ikigai mieści się na skraju czterech kategorii rządzących naszym życiem: zawodu, pasji, misji i powołania. Innymi słowy, to jednocześnie to, co kochasz robić i w czym jesteś dobry, ale też to, za co inni mogą ci zapłacić oraz czego potrzebuje świat. Ikigai jest najgłębszym poziomem naszego istnienia. Bo jak podkreślają Japończycy, nieważne, jak długo się żyje, ale czy żyje się dobrze.

Głowa do stymulacji

Czy praca może być naszym ikigai? Japończycy zapewne uprzejmie przytakną. Jeśli tak jest, nie tylko nie czujemy, ile godzin dziennie – osiem, dwanaście czy cztery – się nią zajmowaliśmy, lecz także nie marzymy nawet o czymś takim, jak emerytura. Hokusai, XIX-wieczny japoński artysta tworzący drzeworyty, pracował do 88. roku życia. „Wszystko, co wykonałem przed siedemdziesiątką, nie zasługuje na to, by o tym wspominać” – uważał. Reżyser filmów animowanych Hayao Miyazaki w wieku 72 lat ogłosił, że przechodzi na emeryturę. Ale następnego dnia jego współpracownicy zastali go rano pilnie rysującego przy biurku. Oficjalnie ze stanu emerytalnego odszedł trzy lata później, kiedy zaczął pracę nad kolejnym pełnometrażowym filmem. Planuje go skończyć na Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 2020 r. – będzie mieć wtedy 80 lat. W pracę do końca życia wierzy też Jiro Ono, znany mistrz sushi, właściciel tokijskiej restauracji nagrodzonej trzema gwiazdkami Michelin i bohater filmu Jiro śni o sushi z 2012 r. Udzielając wywiadu w 2015 r., Jiro miał 88 lat (dziś ma 91) i wciąż nie tylko nie zamierzał przekazywać pałeczki szefa restauracji swoim bardzo dojrzałym już synom, lecz także głośno planował menu na najbliższe kilka lat. Oczywiście nie tylko Japończycy potrafią z profesji zrobić ikigai. Pasjonaci swoich zawodów mieszkają na całym świecie. Jednym z nich jest np. wciąż pracujący 88-letni architekt Frank Gehry czy 90-letni przyrodnik i prezenter telewizyjny David Attenborough.

Dlaczego długotrwała aktywność dobrze robi człowiekowi? To umysł decyduje o tym, jak szybko się starzejemy. Badania przeprowadzone na Yeshiva University w Nowym Jorku wykazują, że osoby długowieczne łączy pozytywne podejście do życia, skupianie się na drobnych, codziennych przyjemnościach, a także wystarczająco duża ekspresja emocjonalna. Co ciekawe, mimo że stres w zbyt dużych dawkach jest wrogiem długowieczności, jego stały, umiarkowany poziom okazuje się dla człowieka korzystny, bo umożliwia ciągłą gimnastykę umysłu i spowalnia utratę połączeń neuronalnych. Neurobiolog i psycholog Shlomo Breznitz utrzymuje, że mózg potrzebuje sporej stymulacji, żeby utrzymać się w dobrej formie. Rutyna, chociaż oszczędza sporo stresu i ułatwia życie, w dłuższej perspektywie bywa rozleniwiająca dla komórek nerwowych. „Ludzie, a zwłaszcza osoby starsze, lubią robić wszystko tak samo, jak robili od zawsze. Kiedy mózg wytwarza silne nawyki, nie potrzebuje już procesu myślenia, a to go degraduje” – tłumaczy naukowiec. Powinniśmy więc co jakiś czas konfrontować się z nową sytuacją i nowym wyzwaniem, najlepiej, żeby było z gatunku tych, którego skończenie leży w granicach naszych możliwości. „Albo odrobinę wyżej, niż nam się wydaje, że te granice leżą” – dodaje Breznitz.

Stać się wodą

Wyobraź sobie, że jesteś ogrodnikiem hobbystą. Co rano wstajesz godzinę wcześniej niż inni członkowie twojej rodziny tylko po to, żeby wbiec z tarasu do ogrodu i sprawdzić, co dzieje się z twoimi roślinami. Wiosną wysiewasz warzywa, latem je zbierasz, a jesienią sprzątasz i użyźniasz glebę. Wieczorem często zasypiasz z widokiem nowych gatunków kwiatów, które właśnie zaczęły kwitnąć. Kiedy jakieś drzewo choruje, godzinami poszukujesz dla niego lekarstwa.

Kiedy pracujesz w swoim ogrodzie, przestajesz kontrolować upływ czasu, a po prostu j e s t e ś, ciesząc się czynnością, którą wykonujesz. „Stajesz się wodą” – jak powiedziałby Bruce Lee. Rozpływają się granice twojego ego, a ty wchodzisz w stan, który psycholodzy nazywają flow, czyli przepływem. Znany amerykański psycholog węgierskiego pochodzenia prof. Mihály Csikszentmihályi twierdzi, że to flow jest najprostszą drogą do szczęścia. Dlaczego? „Najlepsze chwile naszego życia dzieją się wtedy, kiedy zatapiamy się w jakiejś czynności tak głęboko, że nie liczy się nic innego. To doświadczenie rozkoszy, kreatywności i spełnienia” – tłumaczy naukowiec. Z jego badań wynika, że w taki sam euforyczny stan przepływu wpadają tworzący artyści, trenujący sportowcy, naukowcy pracujący nad ważnymi odkryciami, szachiści, chirurdzy w trakcie operacji czy kucharze. Z neurobiologicznego punktu widzenia koncentracja na pochłaniającej człowieka czynności powoduje mniejszą aktywność kory przedczołowej, która odpowiada za ważne funkcje kognitywne: pamięć roboczą, planowanie działań czy ocenę ich konsekwencji. Innymi słowy, podczas flow operacyjna część naszego mózgu spowalnia, a my tracimy umiejętność właściwego oszacowania upływu czasu. „I dobrze, bo w ten sposób możemy prawdziwie zagłębić się w tu i teraz” – tłumaczy pisarz naukowy Steven Kotler.

„Dlaczego życie zdaje się tak frustrujące? Wcale nie z powodu blis­kości śmierci czy bólu, lęku lub głodu, ale przez ciągłe kręcenie się, szum i szalone próby oderwania się od doświadczania ja, od bycia obecnym w czasie teraźniejszym. By zrozumieć muzykę, musisz jej słuchać. Ale jak długo myślisz: »Teraz słucham muzyki«, tak długo wcale jej nie słuchasz. W sensie materialnym nie ma, nigdy nie było i nie będzie niczego innego niż teraźniejszość” – pisał w książce The Wisdom of Insecurity (Mądrość niepewności) brytyjski filozof i buddysta Alan Watts.

Czytając zwierzenia japońskich staruszków, które w swojej książce zebrali Francesc Miralles i Héctor García, można dojść do wniosku, że każdy z nich większą część swojego życia spędził w regenerującym umysł stanie przepływu.

Odporny mimo zarysowań

Popularne japońskie przysłowie głosi Nanakorobi yaoki, czyli: „Jeśli upadniesz siedem razy, wstań osiem”. Z podejściem ikigai wiąże się odporność psychiczna. A ta z kolei jest możliwa dzięki mocnemu trzymaniu się wybranej życiowej drogi, nieuleganiu hedonizmowi i pokusom (zwłaszcza przyjemnoś­ciom z gatunku szybkiej gratyfikacji: używkom, objadaniu się czy toksycznym emocjom), a także postawie stoickiej. Umiejętność zachowania spokoju w obliczu trudności korzystnie wpływa na wydłużenie młodości, ponieważ obniża poziom niepokoju i stresu oraz wprowadza równowagę do naszego postępowania – podkreślają autorzy Ikigai.

Aby nauczyć się kontrolowania negatywnych emocji, warto praktykować medytację i spokojną zgodę na teraźniejszość. Nawet prości Japończycy, którzy nie kończyli szkół i nie znają nauk wschodniej filozofii, wcielają w życie te zasady. Każdego dnia starają się dzielnie akceptować to, co zesłały im los i natura. Po każdym trzęsieniu ziemi i tsunami odbudowują się w Japonii setki albo tysiące zniszczonych miasteczek i wsi. Japończycy wierzą, że każde połamane naczynie warto wiele razy sklejać, a sklejonych miejsc nie trzeba maskować, bo świadczą o pięknie doświadczeń – tych dobrych i tych złych. Ciekawym estetycznym przeżyciem jest oglądanie japońskiej ceramiki – czarek o nieregularnych kształtach i widocznych rysach – czy japońskich ogrodów, które wyglądają tak, jakby uformowała je sama natura, a nie ręka człowieka. „Świat nie jest perfekcyjny, dlaczego więc wytwory naszych rąk mają takie być?” – zdają się pytać japońscy rzemieślnicy. To podejście nazywa się wabi-sabi, czyli dostrzeganie piękna w ulotnej i niedoskonałej naturze wszystkiego, co nas otacza. To jedna z kluczowych zasad życia w duchu ikigai.

Filozofia ikigai to koncepcja psychologiczna wcale nie tak egzotyczna, jak może się wydawać. Jej zachodnim odpowiednikiem jest logoterapia, szkoła psychoterapii, której autorem był austriacki psychiatra Viktor Frankl. Jego metoda, nazywana trzecią szkołą wiedeńską, skupiała się na tym, żeby przez poznanie i akceptację siebie oraz świata, w którym funkcjonuje, cierpiący człowiek umiał odnaleźć swój sens życia. Jak Frankl pomagał pacjentom, którzy zgłaszali się do niego z neurozami, depresją i stanami lękowymi? W pierwszej kolejności pytał ich: „Dlaczego nie popełnisz samobójstwa?”. Pod wpływem tego pytania uświadamiali sobie nie tylko, po co żyją, lecz także – co jest głównym sensem ich egzystencji. A, jak mawiał Frankl, cytując swojego ulubionego filozofa Fryderyka Nietzschego: „Kto ma po co żyć, może znieść prawie każde jak”.

Chcesz wiedzieć, jak znaleźć swoje ikigai? Podczas wykładów buddysta Alan Watts proponował słuchaczom następujące ćwiczenie. Prosił, żeby wyobrazili sobie, że mają wystarczająco dużo pieniędzy na zaspokojenie wszystkich swoich materialnych i niematerialnych potrzeb – „Jeśli więc pieniądze przestają być problemem, wsłuchaj się w siebie i pomyśl: kim jestem i co jest dla mnie najważniejsze? Gdzie chcę podążyć i czym się zająć?”. Jeśli uda ci się odpowiedzieć na to pytanie, prawdopodobnie właśnie odkryłeś/odkryłaś swoje ikigai. Żyj więc minimum 100 lat, na zdrowie!

Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!

Czytaj również:

Medytacja oddechu
i
“Prasujące kobiety” (fragment), 1884 – 1886, Edgar Degas
Złap oddech

Medytacja oddechu

Julia E. Wahl

Możesz usiąść na krześle (albo na poduszce do medytacji). Jeżeli siedzisz na krześle, nie opieraj się, pod stopami poczuj podłogę. Jeżeli siedzisz na poduszce, możesz skrzyżować nogi (nie musi to być pozycja lotosu, półlotosu ani nic równie wymyślnego). Twoja postawa ma być godna, a zarazem wygodna. Plecy powinny być wyprostowane, ale ani nazbyt napięte, ani nazbyt rozluźnione. Dłonie swobodnie spoczywają na kolanach. Broda znajduje się na linii poziomej. Oczy powinny być otwarte albo na wpół otwarte. Nie koncentrujesz na niczym wzroku, jedynie swobodnie patrzysz.

Skup się na oddechu. Cokolwiek się pojawia – myśli, uczucia/emocje, doznania w ciele, zewnętrzne bodźce (dźwięki, obrazy) – powracaj do swojego naturalnego oddechu. Nic z nim nie rób, nie modyfikuj go w żaden sposób. Pozwól mu być takim, jaki jest. Po prostu podążaj za swoim naturalnym oddechem. Niech sprowadza cię do chwili teraźniejszej, do tego miejsca, twojego ciała, do siebie samego. Jeżeli zbyt wiele myśli się pojawia, zbyt wiele bodźców cię rozprasza, możesz liczyć swoje oddechy, np. wdech, wydech – raz, wdech, wydech – dwa…

Czytaj dalej