Stoicko o Noblach
i
ilustracja: Niklas Elmehed © Nobel Media 2019
Opowieści

Stoicko o Noblach

Piotr Stankiewicz
Czyta się 5 minut

Niech będzie powiedziane: uważam, że trzeba było zniszczyć Kartaginę, cieszę się, że Gdynia się zbudowała i wychowałem się na Oldze Tokarczuk. 10 października 2019 r. przeszedł do historii polskiej kultury, polska literatura została doceniona na świecie. Książki Tokarczuk zmieniły moje życie, przeczytałem wszystko od deski do deski. Selfie, które kiedyś zrobiłem z noblistką, od dekady wisi u mnie na ścianie i przecieram je ze łzami w oczach w co drugi czwartek.

A teraz porozmawiajmy serio. Serio, Nobel dla Tokarczuk mnie cieszy, bo to duża rzecz. Mam też tę komfortową sytuację, że nie znam jej twórczości na tyle dobrze, żeby coś świeżego o niej powiedzieć. O to zresztą byłoby trudno w całym festiwalu „tokarczukomanii”, jaki rozgorzał w mediach społecznościowych. Patrząc na reakcje na Facebooku, miałem wrażenie, że jestem chyba jedyną osobą wśród moich znajomych, która z Olgą Tokarczuk nie przybiła kiedyś piątki i nie pogawędziła o stanie świata. Ale dzisiaj nie o tym.

Dla stoików interesujące jest oczywiście nie tyle nagrodzenie konkretnej osoby, ile samo zjawisko nagród literackich. I to jest oczywiście paradoks: stoicy myślą o nagrodach krytycznie, o czym głupio pisać teraz, gdy wszyscy się cieszą. Ale zarazem: to właśnie teraz temat nagród jest „na topie” i właśnie teraz warto o nim mówić.

Wiadomo, co nagroda (w literaturze, ale nie tylko) robi dla rynku i dla branży: sprawia, że one się kręcą. Nie tylko w sensie komercyjnym, ale w ogóle. Rośnie zainteresowanie, czytamy, ekscytujemy się, kupujemy. Nagrody, dyskusje o hierarchii, kto lepszy, kto gorszy – to jest niejako sztuczne serce, które cyklicznie odświeża krew w naczyniach zainteresowania. Im starszy jestem, tym bardziej doceniam ten właśnie aspekt sprawy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Niemniej stoicy patrzą krytycznie na samą ideę nagród. To wynika z samego rdzenia stoicyzmu: wartość każdej rzeczy leży w niej samej, a nie w opinii, którą ktoś o niej wyda. Najwyraźniejsze jest to u Marka Aureliusza: szmaragd nie staje się piękniejszy przez to, że ktoś mówi, że jest piękny. Tak samo tutaj: to nie jest tak, że Bieguni stali się wspaniałą książką dlatego, że Tokarczuk przyznano Nobla. Zewnętrzna recenzja, wyrok gremium niczego nie zmienia w jej wartości. Kto uważa, że to świetna literatura, ten musi wiedzieć to od początku i bez podpowiedzi. To jest może dość radykalne stanowisko, ale wydaje się, że w dzisiejszych czasach warto je przypominać.

Nawet w dziedzinie tak wymiernej jak wyścig na bieżni stoicy mają problem z hierarchią. Choćby obiektywność wyniku dała się ustalić co do setnej części sekundy – sama idea, że bycie pierwszym jest byciem lepszym, nie zgadza się ze stoicyzmem. To bowiem nie zależy ode mnie, który dobiegnę. Ode mnie zależy tylko tyle, czy będę się starał i czy będę chciał dać z siebie wszystko. Ważne są wysiłek i walka, a nie jej wynik.

A co dopiero w najbardziej nieobiektywnej z dziedzin, a więc w literaturze? Szeregowanie książek „według wartości” jest bardzo wątpliwe, nawet gdy mówimy o tych napisanych w jednym czasie i w jednym języku. A co wtedy, gdy języki są różne? Jak w ogóle porównać wartość japońskich wierszy z polską powieścią monumentalną albo islandzkich opowiadań z dramatami po hebrajsku? Szczególnie jeśli jedne dostępne są w tłumaczeniach na szwedzki, a inne tylko po angielsku albo, dajmy na to, po francusku? Czy w ogóle możemy tu mówić o choćby cieniu obiektywizmu? Czy wszystkie te zabiegi cokolwiek nam mówią o realnej wartości tych dzieł?

Jest chyba jasne, że niespecjalnie. I tak to wychodzi na jaw ciemniejsza strona noblowskiego medalu. Jak już kiedyś pisałem, odwrotnie niż bieg, mecz czy choćby runda bokserska duża międzynarodowa nagroda literacka jest ze swojej natury „zielonym stolikiem”. A werdykt jest funkcją tysiąca okoliczności, szczęścia do tłumaczy, antyszambrowania, siły przebicia stronników, wreszcie polityki biurowej wewnątrz samego komitetu. I dziś już nikt chyba nie powie, że tak nie jest. Ale tym samym pęka mit, w który lubimy wierzyć. Mit, według którego nagroda jest pochodną wyłącznie czystej, obiektywnej wartości dzieła. A zalew gorączkowych deklaracji na Facebooku, że wszyscy od zawsze kochaliśmy aktualnie nagrodzoną, jest niejako rozpaczliwą próbą zszycia tego mitu z powrotem. To jednak się nigdy nie uda, a utrata złudzeń jest szczególnie bolesna właśnie w literaturze. Ta bowiem ciągle jest przecież świętym świętych i tutaj najtrudniej pogodzić się z tym, jak wiele znaczą w życiu polityka, gra interesu, lobbing i okoliczności.

No dobrze, dość ciężkich słów. Zakończę optymistycznie. Albo lepiej: realistycznie. Rzecz jasna, jeśli tylko sam dostanę kiedyś jakąś większą nagrodę, wtedy stoickie wątpliwości wobec nich uznam oczywiście za błędy i wypaczenia młodości. Tak zrobiłby pewnie Seneka, choć oczywiście w swoich pismach płomiennie przekonywałby potomność, że od początku uważał inaczej. Seneka będzie w ogóle dobrym patronem dla zbliżającej puenty. Marek Aureliusz – ukochany i najwyższy – nieszczególnie, bo dla niego wszystko naprawdę jest wiatrem i pyłem i on powiedziałby nam raczej, że dzisiaj cieszymy się z Nobla dla Tokarczuk, a za 50 lat nikt nie będzie o nim pamiętał, tak jak niespecjalnie pamiętamy o Laxnessie (nagroda w 1955 r.), Simonie (1985), Mahfuzie (1988) czy Fo (1997). I poniekąd dlatego właśnie Seneka jest tak ważny dla stoików: bo wnosi do naszej rozmowy głębokie zrozumienie dla tego fascynującego napięcia między kosmicznym ideałem a realiami ludzkiego życia.

W duchu Seneki proponuję zatem taką puentę. Prawicowy bard Leszek Czajkowski śpiewał kiedyś w Pożegnaniu Zbigniewa Herberta, że ów „odszedł bez Nobla, ale z twarzą”. Piękna fraza. Chodziło oczywiście o to (czy ktoś jeszcze pamięta tamte rozterki?), że Herbert, pod koniec życia mocno skojarzony z pewnym systemem wartości, dostał w tym życiu wiele nagród, ale te najważniejsze go ominęły. Ale czy zawsze muszą omijać? Minęło ponad 20 lat, jest Olga Tokarczuk. Z jednej strony wierność wartościom, z drugiej – Nobel na koncie. I jak to powiedziała Catherine Durant w House of Cards: „Jeżeli da się mieć i jedno, i drugie… to dlaczego nie?”.

 

Czytaj również:

Książki Olgi Tokarczuk w pigułce
Przemyślenia

Książki Olgi Tokarczuk w pigułce

Grzegorz Uzdański

Skrót książek Olgi Tokarczuk dla osób, które nie mogą jej doczytać do końca:

Podróż Ludzi Księgi – debiut powieściowy. Ludzie Księgi podróżują.  

Czytaj dalej