Sprintem do wieczności
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Promienne zdrowie

Sprintem do wieczności

Piotr Żelazny
Czyta się 7 minut

Pytanie o granice ludzkich możliwości jest zadawane prawdopodobnie od czasów starożytnych. A sport to nic innego jak bezustanna próba dotarcia do tych granic. Pozostaje kwestia, czy da się ustalić metę.

„Dziś padł ostatni rekord świata. Nie da się już go poprawić. Nie warto nawet próbować” – czy taki komunikat kiedykolwiek zostanie ogłoszony? Czy wysłucha go człowiek z dalekiej przyszłości? A może usłyszymy go jeszcze za naszego życia?

Najbardziej na wyobraźnię działa bieg na 100 m. Najprostsza formuła rywalizacji sportowej – 10-sekundowa eksplozja szybkości i siły. Bez taktyki i skomplikowanych reguł. Pierwszy na mecie wygrywa, a rekordzista świata staje się najszybszym człowiekiem na planecie Ziemia.

Czy tylko 0,31 sekundy do granicy?

Naukowcy od lat próbują wyliczyć, ile jeszcze setnych części sekundy można z rekordu urwać. Australijski trener lekkoatletyczny i fizjolog Jeremy Richmond w 2014 r. kategorycznie stwierdził, że człowiek przebiegnie 100 m w 9 sekund i 27 setnych sekundy i ani setnej sekundy szybciej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A zatem od granicy dzieli nas już tylko 0,31s. Na razie najszybszym człowiekiem świata od blisko dekady jest Usain Bolt. W 2009 r. Jamajczyk przebiegł 100 m w czasie 9,572 s, jednakże reguły IAAF nakazują zaokrąglić wynik w górę, więc oficjalny czas jego sprintu to 9,58 s. Jeśli dotychczasowe tempo bicia rekordów świata zostanie utrzymane, należy uznać, że 9,27 s podane przez Richmonda jest już niemal na wyciągnięcie ręki. Wszak jeszcze w 1991 r. rekord świata należał do Leroya Burrella, który biegł o 0,32 s wolniej niż Bolt (9,90 s).

Skąd jednak Richmond wziął te 9,27 s? Bolt w trakcie rekordowego biegu miał średnią prędkość 10,43 m/s, a maksymalną osiągnął na 68. metrze, gdy rozpędził się do 12,34 m/s (44,42 km/h). Gdyby on lub ktokolwiek inny potrafił cały dystans przebiec z taką prędkością, na metę wpadłby po 8,10 s. Tak się jednak, oczywiście, nigdy nie stanie.

Richmond twierdzi, że człowiek nie rozpędzi się już bardziej niż Jamajczyk. Bo – i to zdanie wielu ekspertów – Bolt był sprinterem idealnym. Ma 195 cm wzrostu, dopóki biegał, chwalił się właściwą kulturystom muskulaturą. Przyjęło się, że Jamajczyk jest najwyższym sprinterem w historii, chociaż ponad wszelką wątpliwość takiej tezy nie da się udowodnić. Tak czy inaczej, przy takich warunkach fizycznych Bolt potrzebował 41 kroków, by przebyć 100 m. Jego konkurent z rekordowego biegu, Tyson Gay, stawiał stopy na ziemi 45 razy – i taka jest też średnia najlepszych sprinterów na tym dystansie. To ważne ustalenie, bo wiadomo, że przy każdym kontakcie z podłożem sprinter minimalnie zwalnia, zanim odepchnie się od bieżni i wtedy właśnie mięśnie wykonują największą pracę. Bolt miał zatem cztery okazje mniej, by się zmęczyć.

Czy to nadal najprostsza konkurencja?

Richmond właśnie w kontakcie człowieka z podłożem widzi rezerwy. Bolt dotykał ziemi 80 ms (mili­sekund) – to trzy razy krócej, niż przeciętnie trwa mgnienie oka. Australijczyk twierdzi jednak, że sprinter przyszłości będzie mógł skrócić kontakt z podłożem do 70 ms. Szybciej nie dadzą rady zareagować mięśnie. Zejście do 70 ms jest jednak realne, a tym samym sprinter rozwinie prędkość maksymalną 12,75 m/s (45,9 km/h), co sprawi, że przebiegnie 100 m w 9,27 s.

Niby naukowo wyliczone, a jednak nieprzekonujące? No właśnie. Wierzyć się nie chce, że to, co Richmond obliczył, to faktyczna granica ludzkich możliwości. Może raczej powinien był opublikować swoje wyniki pod skromniejszym tytułem: „Jak szybko Usain Bolt przebiegłby 100 m, gdyby jego kontakt z podłożem wynosił 70, a nie 80 ms”?

Sprinter przyszłości będzie pewnie jeszcze wyższy od Bolta i jeszcze bardziej umięśniony. Jamajczyk z każdym krokiem swojego biegu produkował siłę pięć razy większą od własnej wagi (zwykły śmiertelnik wytwarza siłę odpowiadającą trzykrotności wagi). Sprinter musi być jak pięściarz wagi ciężkiej. Z jednej strony cios zadany stopą podłożu powinien być mocny, z drugiej – piekielnie szybki, a każdy jego krok daleki jest od naturalnego. Amator bowiem odrywa stopę od podłoża, gdy znajduje się ona już za prącym do przodu ciałem, sprinter zaś – kiedy jego stopa jest jeszcze przed ciałem. Jak widać, bieg na 100 m przestał już być najprostszą i najbardziej instynktowną konkurencją sportową.

Czy Owens wygrałby z Boltem?

A może kolejne rekordy padają tylko dzięki technologii? Na igrzyskach w 1936 r. Jesse Owens przebiegł 100 m w 10,3 s (czas co prawda mierzono mu ręcznie, stoperem – fotokomórki wprowadzono dopiero w 1968 r.). Gdyby więc legendarny Owens ścigał się z Boltem, skończyłby jakieś 9 m za Jamajczykiem. W sprincie to przepaść.

Ale jeśli zanalizować różnice w treningu Bolta i Owensa, a przede wszystkim w sprzęcie, sprawa zaczyna wyglądać inaczej. Pomijając inne zmiany, największa i najważniejsza jest różnica w podłożu. Owens złoty medal wywalczył na bieżni żużlowej, natomiast Bolt na nawierzchni syntetycznej. Nie wiemy, w jakim stanie był w 1936 r. tor w Berlinie, ale nawet jeśli został znakomicie przygotowany, to bieganie po żużlu jest z zasady wolniejsze – stopa grzęźnie i wymaga użycia znacznie większej siły (co przekłada się na zmęczenie), by się odepchnąć.

Naukowcy spierają się ciągle, jak porównywać wyniki sportowców startujących na żużlu z tymi biegającymi po nowoczesnych bieżniach. Jednak jako konsensus przyjęto, że różnica wynosi 2 s na 400 m. Prosta arytmetyka wskazuje, iż na dystansie 100 m to 0,5 s. Ale w takim razie wynik Owensa to już nie 10,3 s, ale 9,7 s i jego strata do Bolta wynosi tylko 0,12 s. O przepaści już mowy być nie może.

Ale idźmy dalej. Bolt startował, odpychając się ze specjalnych bloków startowych, wykonanych z aluminium. Owens musiał wykopać dołki w żużlowym torze, od których odepchnął się przy starcie. O różnicy w wadze butów nie ma nawet co wspominać. Jeśli weźmiemy i te okoliczności pod uwagę, zrozumiemy, że gdyby Owens z Boltem startowali w identycznych warunkach, nie jest oczywiste, że Jamajczyk wpadłby na metę pierwszy. A już na pewno nie 9 m przed Amerykaninem.

Czy Merckx nadal ma rekord?

Pytania o rolę technologii padają nie tylko w sprincie. W 1972 r. belgijski kolarz Eddy Merckx ustanowił rekord w jeździe godzinnej – w tym czasie pokonał 49,431 km. Rekord ten przetrwał 12 lat. Dopiero w 1984 r. Włoch Francesco Moser w ciągu 60 min przejechał 51,151 km. Zrobił to jednak na rowerze, w którym po raz pierwszy użyto pełnych kół zapewniających znacznie lepszą aerodynamikę. Wtedy też zrozumiano, jaką technologia może dać przewagę i rozpoczął się prawdziwy wyścig zbrojeń. W 1996 r. Anglik Chris Boardman przejechał w ciągu godziny już prawie 7 km więcej niż Merckx – 56,375 km.

Anglik jednak jechał na rowerze, którego rama była wykonana z włókna węglowego, tylne koło miał pełne, a w przednim tylko pięć grubych szprych. Przede wszystkim zaś zajmował zupełnie inną pozycję na rowerze – z rękoma wyciągniętymi daleko przed siebie, opierającymi się na zamontowanych na kierownicy specjalnych podstawkach. Tymczasem Merckx dokonał swojego wyczynu na zwykłej kolarce, na stalowej ramie. Dlatego Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) postanowiła, że kolejne próby bicia rekordu w jeździe godzinnej muszą się odbywać na sprzęcie niemalże takim samym, jaki do dyspozycji miał Merckx.

Efekt? Ten sam Boardman w październiku 2000 r. przejechał w godzinę (ale na chromowo-molibdenowej ramie) 49,441 km. Czyli tylko 10 m dalej od Belga.

Czy więc nie najuczciwiej byłoby powiedzieć, że naukowcy i trenerzy nie mają pojęcia, czy rzeczywiście zbliżamy się do granic ludzkich możliwości i czy te granice w ogóle potrafimy określić?

 

Czytaj również:

Szybcy i sprytni
Wiedza i niewiedza

Szybcy i sprytni

Andrzej Kula

Doping zdarza się nie tylko na igrzyskach olimpijskich. Także niepełnosprawni sportowcy ulegają pokusie poprawienia wyni­ków w sposób nie do końca uczciwy. Z prof. Bartoszem Molikiem, dziekanem Wydziału Rehabilitacji AWF w Warszawie, trenerem reprezentacji Polski w koszykówce na wózkach, rozmawia Andrzej Kula.

Andrzej Kula: Chciałbym porozmawiać o oszustwach na igrzyskach paraolimpijskich.

Czytaj dalej