Sprawa Semenyi
i
Caster Semenya, 2018 r. /zdjęcie: Yann Caradec, Flickr (CC BY-SA 2.0)
Marzenia o lepszym świecie

Sprawa Semenyi

Wojtek Antonów
Czyta się 10 minut

Najlepsi sportowcy mistrzostwo osiągają nie tylko ciężko trenując, ale też dzięki wyjątkowym cechom biologicznym. Jednak jak pokazuje przypadek pochodzącej z RPA biegaczki Caster Semenyi czasem w sporcie to, co natura daje w nadmiarze, może być przyczyną wielkich kontrowersji.

Gwiazd(a)

Prawna batalia o to, czy Caster Semenya będzie mogła dalej biegać, trwa. Zawodniczka z RPA jest mistrzynią świata i olimpijską. To też jednak biegaczka, u której naturalnie występuje podwyższone stężenie testosteronu we krwi – co może mieć wpływ na wybitne osiągnięcia sportowe. Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) domaga się, aby Caster brała leki hormonalne, jeśli dalej chce startować. Zawodniczka odwołuje się do kolejnych instancji, które stają po jej stronie.

W ostatnich dniach sprawa Semenyi znów wróciła do mediów: szwajcarski Trybunał Federalny zadecydował o uchyleniu decyzji IAAF, która od 8 maja przywracała ostre ograniczenia dla zawodniczek z DSD (disorder of sex development). I choć ogłoszenie werdyktu oznacza zezwolenie na dalsze starty Caster, to trzeba liczyć się z tym, że jest to tymczasowe rozwiązanie. IAAF zapowiada kolejne rozpatrzenie sprawy i przedstawienie następnych badań, które mają skłaniać do wprowadzenia w kobiecej lekkiej atletyce limitów testosteronu.

Semenya specjalizuje się w biegach średniodystansowych, w których od prawie dekady jest bezkonkurencyjna. W swojej koronnej dyscyplinie, biegu na 800 m, jest trzykrotną mistrzynią świata i dwukrotnie zdobywała olimpijskie złoto. Jej gwiazda rozbłysła na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Berlinie w 2009 r., gdzie zdeklasowała swoje rywalki, z miejsca jednak wywołując burzę w sportowym środowisku. Dwudziestojednoletnia biegaczka zwróciła na siebie uwagę nie tylko świetnymi wynikami: jej wzrost, męska sylwetka i niespotykana wśród pań muskulatura wywołały plotki na temat stosowania przez Caster dopingu, a później kwestionujące, czy jest kobietą.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Niedługo po Berlinie do władz lekkoatletycznych zaczęły spływać żądania weryfikacji płci sportsmenki, a jej konkurentki z bieżni odmawiały startów „z mężczyzną”. Semenya znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Chcąc dalej biegać, musiała poddać się badaniu, które w rezultacie przyniosło więcej niewiadomych niż dobrych rozwiązań.

Siostry czy bracia?

Weryfikacja płci istnieje w sporcie od lat 60. XX w. W czasach zimnej wojny bicie rekordów i zdobywanie medali olimpijskich było równie ważne jak wyścig zbrojeń. Sport stał się częścią rozgrywki mocarstw, a presja na zwycięstwo była tak wielka, że niektórzy trenerzy i zawodnicy nie wahali się stosować szerokiej gamy środków dopingujących. Oskarżenia o niesportową konkurencję dotyczyły głównie sportowców z krajów Europy Wschodniej, gdzie sukcesów wymagano za wszelką cenę.

Wśród padających zarzutów pojawiły się także wątpliwości co do płci kilku rekordzistek, np. rosyjskich sióstr Tamary i Iriny Press, które przez inne zawodniczki były nazywane braćmi. Mężczyzna, który w swojej konkurencji przybiega na końcu stawki, wśród pań ma duże szanse na medal, dlatego takie oszustwo mogło zapewnić łatwą wygraną.

W wyniku międzynarodowych nacisków w 1966 r. tuż przed mistrzostwami Europy w Budapeszcie przeprowadzono pierwsze „badanie” mające potwierdzić płeć zawodniczek. Sportsmenki musiały nago pokazać się przed komisją złożoną z lekarzy i biologów, którzy oceniali ich „kobiecość” na podstawie cech fizycznych. Metoda ta była poniżająca dla biorących w niej udział kobiet i mocno niedoskonała pod względem orzeczeń. Wspomniane wcześniej siostry Press nie poddały się procedurze i zniknęły ze świata sportu.

Do końca lat 90. weryfikacja płci była obowiązkową częścią badań antydopingowych zawodniczek startujących w największych imprezach sportowych świata. Podobne badania dla mężczyzn nigdy nie zostały wprowadzone.

XXY

W „nagiej paradzie”, jak pisały o badaniu media, brały też udział polskie zawodniczki, fenomenalne w tamtych czasach biegaczki, które w 1964 r. na igrzyskach olimpijskich w Tokio ustanowiły rekord świata w biegu 4 x 100 m. Największymi gwiazdami „złotej sztafety” były Irena Kirszenstein (Szewińska) i Ewa Kłobukowska. Przyjaciółki z bieżni dzielnie zniosły obowiązkowe badanie, a polska sztafeta, wygrywając z Niemcami i ZSRR, udowodniła światu, że w tej konkurencji jest najlepsza na świecie.

Rok później, przed lekkoatletycznym Pucharem Europy w Kijowie, wprowadzono nowy sposób na potwierdzenie płci zawodniczek. Do badania zaangażowano genetyków, którzy na podstawie próbek pobranych z jamy ustnej zawodniczki określali, jaki ma układ chromosomów: dla płci męskiej przyjęto związek XY, a jako kobiecy – XX.

Nie wszystkie sportsmenki musiały przejść badanie chromosomów, jednak na wyraźne żądanie, przedstawione na piśmie przez Rosjan i wschodnie Niemcy, testowi poddano reprezentantkę Polski, Ewę Kłobukowską. Zdjęcia z tamtych lat przedstawiają szczupłą, długonogą, obciętą na krótko blondynkę, a w jej, być może trochę „twardych”, rysach na siłę trzeba by dopatrywać się męskości. Dwudziestojednoletnia biegaczka była wówczas u szczytu formy z szansą na kolejne rekordy i niesamowitą karierę. Nadzieje, plany i ciężką pracę zawodniczki przekreślił wynik badania. U Kłobukowskiej zidentyfikowano rzadko spotykany układ chromosomów XXY, przez co w świecie sportu praktycznie z dnia na dzień uznana została za mężczyznę – a już na pewno nie była kobietą.

Pozbawiona możliwości startu i napiętnowana przez opinię publiczną Kłobukowska po cichu wycofała się ze sportu. Według wielu opinii była to próba „zahamowania” polskich sprinterek, których rosnąca dominacja była nie w smak sportowym potęgom, zwłaszcza ZSRR. W wyniku orzeczenia komisji międzynarodowej federacji lekkoatletycznej Ewa Kłobukowska została dożywotnio zdyskwalifikowana, pozbawiona zdobytych medali, a jej rekordy wykreślono z tabel.

Dopiero po 25 latach IAAF dopuściło do głosu lekarzy i specjalistów od badań genetycznych, którzy głośno mówili o niedoskonałości metody badawczej, a także możliwościach wariacji układu chromosomów, niekoniecznie determinujących płeć. W 1999 r. oficjalnie uznano, iż badanie chromosomów może powodować błędne decyzje i zaprzestano je przeprowadzać.

Pokrzywdzona na skutek stosowania nieprecyzyjnych testów Ewa Kłobukowska do dziś nie doczekała się przeprosin ani zwrotu medali.

Oskarżam cię

Po roku 2000 Międzynarodowy Komitet Olimpijski zawiesił obowiązek weryfikacji płci wśród zawodniczek, badania zlecano jedynie w szczególnych przypadkach. Tym razem jako metodę rozstrzygającą wybrano pomiar poziomu stężenia testosteronu we krwi, który podobnie jak w piosence Kayah sprowadzony został do czynnika odpowiedzialnego za „całe zło” – w tym przypadku przewagę fizyczną i nieuczciwą konkurencję.

Testosteron ma wpływ na wiele procesów zachodzących w organizmie, głównie związanych z rozwojem narządów płciowych i popędem seksualnym, ale też metabolizmem, wzrostem mięśni czy budową kości. Produkowany głównie w męskich jądrach i z tego powodu nazywany „najbardziej męskim hormonem”, w naturalny sposób występuje też (w niewielkich ilościach) u kobiet. Według badań jego przeciętny poziom u panów to od 10,5 do 35 nanomoli, wśród pań wynosi od 0,35 do 1,8 nmol na litr krwi. Gdy poziom stężenia testosteronu u zawodniczek przekracza kobiece normy, zaobserwować można u nich m.in. zmianę budowy ciała, przyrost masy mięśniowej i siły. Może być to spowodowane stosowaniem dopingu. W wyjątkowych przypadkach występuje naturalnie.

Wyniki przeprowadzonego w 2010 r. badania wykazały, że poziom testosteronu we krwi Caster był kilkakrotnie wyższy niż kobieca średnia. I choć stwierdzono, iż jej przypadek jest całkowicie naturalny, to według ekspertów IAAF daje jej to zbyt dużą przewagę i uniemożliwia sportową rywalizację. Semenya zostaje zawieszona.

Dutee Chand

U Caster stwierdzono hiperandrogenizm, czyli nadmierne wydzielanie męskich hormonów, co spowodowało mocniejszą budowę jej ciała i większą wydolność – taka się urodziła. Biorąc to pod uwagę i nie mogąc jednoznacznie zdyskwalifikować lekkoatletki jako niekobiety, po trwającej ponad rok debacie IAAF wyraziło zgodę na starty Semenyi, ustalając jednak dopuszczalną wysokość kobiecego stężenia testosteronu w litrze krwi na 10 nanomoli. Rozwiązanie to zakładało, iż zawodniczki z zaburzeniami hormonalnymi będą mogły brać udział w zawodach, jeśli obniżą poziom testosteronu do obowiązującego limitu. Można to zrobić, przyjmując leki lub poddając się zabiegowi chirurgicznemu – większość sportsmenek wybrała terapię farmakologiczną.

Nie wiadomo, czy Semenya zażywała lekarstwa, faktem jest, iż po wprowadzeniu ograniczeń gwiazda południowoafrykańskiej biegaczki wyraźnie przygasła, a podczas startów osiągała raczej przeciętne wyniki. Jak się jednak okazało, problem testosteronu nie został rozwiązany: w 2015 r. Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu pozytywnie rozpatrzył apelację hinduskiej sprinterki Dutee Chand zdyskwalifikowanej rok wcześniej z powodu wysokiego poziomu męskich hormonów.

W jej przypadku nie można było jednak mówić o nieuczciwej konkurencji, gdyż nigdy nie osiągała wybitnych rezultatów i z tego właśnie powodu zaprotestowała przeciwko zawieszeniu. Zdecydowanie odmówiła też poddania się kuracji lekami, argumentując logicznie, iż nie musi się leczyć, skoro nie jest chora.

Odwołanie, przygotowane przez renomowaną kanadyjską kancelarię prawniczą, bazowało na tezie, iż wpływ testosteronu na wyniki sportowe nie jest wcale tak oczywisty, więc nie powinno być to podstawą do wykluczenia zawodniczki. Obrona Chand powołała się na badania naukowe, które już w 2004 r. pod znakiem zapytania stawiały kwestię związku poziomu hormonu we krwi z możliwościami fizycznymi. Porównano ze sobą trzy grupy: trenujących sporty ciężarowe, kolarzy i przeciętnych Kowalskich. Wyniki pokazały, że choć to ciężarowcy wykazywali najwyższy poziom testosteronu, najlepsze wyniki w testach wytrzymałościowych osiągali cykliści, mający stężenie hormonu najniższe spośród badanych. W trakcie procesu Trybunał nie znalazł argumentów na podtrzymanie limitu hormonów dla kobiet i ograniczenia zostały zawieszone na dwa lata.

IAAF kontratakuje

Po „uwolnieniu” testosteronu Semenya znów stała się bezkonkurencyjna i na igrzyskach olimpijskich w Rio na dystansie 800 m z łatwością zdobyła złoty medal. Miejsca drugie i trzecie zajęły Francine Niyonsaba z Burundi i Margaret Wambui z Kenii, obie podobnie jak Caster zdiagnozowane wcześniej jako kobiety z cechami hiperandrogenicznymi. Biorąca udział w finale polska biegaczka Joanna Jóźwik nie kryła rozgoryczenia, komentując, iż ciężko konkurować z zawodniczkami o takiej przewadze fizycznej, a bieg tak naprawdę był w dwóch kategoriach. Dyskusja na temat sportowej rywalizacji i problemu klasyfikacji zawodniczek z zaburzeniami hormonalnymi trafiła na pierwsze strony gazet i spowodowała, że IAAF po raz kolejny musiało znaleźć rozwiązanie sytuacji.

Dwa lata zawieszenia limitu hormonalnego dla kobiet pozwoliło na dostarczenie do Trybunału ds. Sportu nowych badań, które jednoznacznie potwierdziłyby, iż stężenie testosteronu we krwi ma wpływ na wyniki sportowe. IAAF przedstawiło własne opracowanie, w którym wykorzystano rezultaty 1300 zawodniczek z 21 dyscyplin sportowych i porównano z ich poziomem hormonu. Badanie, choć w pewien sposób pokazywało związek testosteronu z lepszymi osiągnięciami, kolejny raz wywołało więcej kontrowersji niż odpowiedzi.

Władze lekkoatletyczne zdecydowały się jednak postawić na swoim i od listopada 2018 r. zapowiedziały ponowne wprowadzenie limitów. Tym razem regulacja pomimo wątpliwości zyskała akceptację Trybunału, a poziom dopuszczalnego poziomu testosteronu dla zawodniczek z zaburzeniami określonymi jako DSD miał wynosić 5 nmol – połowę tego co wcześniej.

Grupa wsparcia

Decyzja o przywróceniu ograniczeń spotkała się z głośną krytyką ze strony Caster Semenyi. Obowiązywały one jedynie w biegach i na dystansach, w których była najmocniejsza: 400, 800 i 1500 m – co uważa za działania wymierzone tylko i wyłącznie w nią. Murem za biegaczką stanęła rodzima federacja lekkoatletyczna i w jej imieniu złożyła protest, który spowodował opóźnienie wprowadzenia przepisów do maja br.

Nakaz obniżenia poziomu naturalnie występującego wysokiego poziomu hormonu u kobiet wywołał także kontrowersje w środowisku medycznym. Według Światowego Towarzystwa Medycznego zastosowanie terapii hormonalnej u zawodniczek, które tak naprawdę jej nie potrzebują, może spowodować szereg niekorzystnych dla zdrowia konsekwencji i nie powinno być warunkiem do uprawiania sportu.

Wsparcie dla biegaczki przyszło także ze strony wielu celebrytów, głos zabrała m.in. Martina Navrátilová od lat walcząca o właściwe traktowanie kobiet w świecie sportu. Znana ze swoich bezkompromisowych opinii tenisistka stwierdziła, iż to cholernie nie fair, że Semenya będzie musiała brać leki, żeby startować.

Z czasem także wielu sportowców, w tym również ci, którzy konkurowali z Caster, zmieniło zdanie i wyraża sprzeciw wobec decyzji IAAF. Madeleine Pape, australijska biegaczka, która biegła w finale 800 m w Berlinie, dziś jest doktorem socjologii. Po zakończeniu kariery sportowej poświęciła się badaniom naukowym, m.in. zajmowała się tematem postrzegania zawodniczek z zaburzeniami hormonalnymi przez środowisko lekkoatletyczne. Zwraca ona uwagę na powszechny brak edukacji i informacji na temat DSD. Sama wspomina, jak była zła, gdy zbudowana jak mężczyzna zawodniczka z łatwością z nią wygrywała. Dziś uważa, że problemem i powodem irytacji był brak umiejętności dostosowania się do sytuacji, gdy pojawiła się Semenya, której ponadprzeciętne możliwości to naturalna cecha.

Walka trwa

Stanowiska dr Pape zdecydowanie nie popiera IAAF. W pierwszych dniach maja protest RPA został odrzucony i przepis nakładający na Semenyę obowiązek dopasowania się do nowych reguł wszedł w życie. Sebastian Coe, szef Stowarzyszenia, musi zdawać sobie sprawę, że jest to forma dyskryminacji, jednak – jak sam mówi w wywiadzie – musiał wybrać mniejsze zło, żeby umożliwić sportową rywalizację większości.

Dla Caster Semenyi i pozostałych zawodniczek, które okażą się mieć przekroczony limit testosteronu, nie pozostało wiele możliwości. Mogą po raz kolejny się odwołać, brać leki, przestać startować lub… zacząć biegać z mężczyznami. Orzeczenie IAAF mówi wprost, iż biegaczki niedopuszczone do startu na obciążonych ograniczeniami dystansach bez przeszkód mogą startować z mężczyznami. Semenya póki co tego rozwiązania nie bierze pod uwagę, zresztą wśród panów jej wynik z Rio na 800 m byłby bardzo daleko poza finałową ósemką.

Sytuacja jest patowa: zawodniczka nie zgadza się z ograniczeniem naturalnych możliwości, a IAAF uważa, że uniemożliwia to sportową rywalizację. Z jednej strony wprowadzanie limitów nie jest niczym nowym, bo sport polega na ograniczeniach umożliwiających uczciwą konkurencję. Dlatego właśnie jest podział na dyscypliny kobiece i męskie czy kategorie wagowe. Z drugiej – nikt nie zabroni komuś grać w koszykówkę, bo jest za wysoki. Większość światowej sławy sportowców jest biologicznie predysponowana do bycia najlepszymi w swoich dyscyplinach.

 

Czytaj również:

Natura jest radośnie złośliwa
i
zdjęcie: Louis Reed/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Natura jest radośnie złośliwa

Agnieszka Drotkiewicz

Agnieszka Drotkiewicz: Jednym z wiosennych tematów „Przekroju” jest bocian. Pomyślałam, że to dobry pretekst, żeby porozmawiać o genetyce.

Prof. Ewa Bartnik: Kiedy moja córka była mała i czytałam jej opowieść o Dumbo, który został przyniesiony przez bociana, ona zapytała: „Czy mamusia nie mogła go urodzić?”. Wniosek jest taki, że motyw bociana w bajkach dla 4- czy 5-letnich dzieci bywa przeterminowany (śmiech). Zresztą nawet jeśli bocian ma przynieść dzieci, to wciąż nie wiadomo, dlaczego one są podobne do rodziców – od tego jest genetyka.

Czytaj dalej