Chrześcijańscy misjonarze włożyli wiele trudu, by zabić święte sporty mieszkańców Hawajów. Szczęśliwie przegrali. Surfing jest dziś coraz popularniejszy na całym świecie, a zapaleńcy zajęli się właśnie przywróceniem do życia hawajskiego „saneczkarstwa”: zjeżdżania po zboczach wulkanów.
„Wielokrotnie zdarzało się, że szli w głąb lądu uprawiać ziemię, ale odwracali się w kierunku oceanu i widząc łamiące się fale czeszące plażę, natychmiast zawracali. Biegli do domów, chwytali deski i ruszali pływać. O pracy myśleli w ostatniej kolejności, na pierwszym miejscu były zabawa i sport. Żona i dzieci mogły chodzić głodne, ale głowa rodziny tym się nie przejmowała. Dla niej liczył się tylko sport – to było jej pożywienie”.
To nie jest fragment najnowszego wydania magazynu „Surfer”, zwanego przez zawodowców „biblią”, opisujący hawajskich zapaleńców, dla których nie ma większej świętości niż dobra fala. Powyższy cytat pochodzi z napisanej w 1868 r. przez hawajskiego historyka i misjonarza Kepelino książki Moolelo Hawaii o zwyczajach poprzednich pokoleń. Surfing od wieków był bowiem ulubioną