Spacerkiem po ekowioskach
i
Dom wspólnotowy w ekowiosce Hallingelile, Dania; zdjęcie: Marcin Krassowski
Ziemia

Spacerkiem po ekowioskach

Marcin Krassowski
Czyta się 11 minut

W 1995 roku w Findhorn, w samym sercu Szkocji, powstaje Globalna Sieć Ekowiosek. Dwadzieścia pięć lat później do sieci należy około 10 tys. społeczności. Każda na swój sposób realizuje naczelny cel przyświecający wszystkim ekowioskom: regeneracja środowiska naturalnego i społecznego. 

Jedno jest pewne: Findhorn nie wygląda jak typowa szkocka wieś. Za dużo tu okrągłych domów z drewna, za mało typowych – z kamienia. Zbyt wiele za dużych okien w tech okrągłych domach. I zamiast, jak normalni ludzie, mieć we wsi pub, to oni mają tam jakieś Community Center. Nic nie jest do końca tak, jak powinno. A jeszcze mniej tego „jak powinno”, zrobiło się w roku 1995. Ni stąd, ni zowąd na kilka dni do Findhorn zjechało się około czterystu osób. I byli to dziwni ludzie: zbyt kolorowi, za mało mięsożerni. Do tego jeszcze siadali w kręgach i godzinami dyskutowali. Żeby chociaż sobie przerywali w tych dyskusjach, żeby chociaż piwo pili, żeby ktoś komuś coś tam tego, to można by jeszcze zrozumieć. A tu nic.

Te czterysta dziwnych osób pojawiło się w Finhorn na konferencji „Ekowioski i Zrównoważone Wspólnoty. Modele dla XXI wieku”. Trzy lata wcześniej, w 1992 roku, na drugim końcu świata, w Rio de Janeiro odbył się Szczyt Ziemi. Wśród uchwalonych w Rio dokumentów była Agenda 21, wyceniany na setki milionów dolarów program ratowania planety. Trudno powiedzieć, czy wieść o nim dotarła do porządnych szkockich wsi albo, czy żywo dyskutowano o ustaleniach z Rio podczas wieczornych spotkań w pubach. W Findhorn też dyskutowali o tym, jak ratować ziemię. Trzeba uczyć się na doświadczeniach lokalnych społeczności, trzeba żyć w zgodzie ze swoim najbliższym środowiskiem, wdrażać odpowiedzialne technologie i praktyki: nie jeść mięsa, ziemię uprawiać organicznymi metodami, prąd pozyskiwać ze słońca, wiatru oraz wody, używać kompostowych toalet i oczyszczalni korzeniowych, odpadki kompostować albo zmienić na biogaz. Wtedy, w tym 1995, w sercu Szkocji, w dziwnym nieszkockim Findhorn powołano do życia Globalną Sieć Ekowiosek, która stawia sobie za zadanie wspieranie ekowiosek na całym świecie.

Sauna w ekowiosce Suderbyn, Szwecja; zdjęcie: Marcin Krassowski
Sauna w ekowiosce Suderbyn, Szwecja; zdjęcie: Marcin Krassowski

Słowenia: Kompost dla planety

Ponad dwadzieścia lat później przedzieramy się z Maniją przez jakieś krzaczory: ma mi pokazać, gdzie będzie ich ekowioska. Jesteśmy w Słowenii, właśnie nielegalnie przekroczyliśmy granicę słoweńsko-chorwacką, przemknęliśmy przez terytorium Chorwacji, wróciliśmy do Słowenii, ominęliśmy rów pełen czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak Barszcz Sosnowskiego (stanowczo, a nawet panicznie odmówiłem wchodzenia w to, by skrócić drogę), i już całkiem legalnie i w miarę bezpiecznie wspinamy się na jakieś wzgórze. Na szczycie, za ostatnimi krzaczorami, w przerwie między odganianiem komarów a wyjmowaniem kamieni z butów, Manija pokazuje mi zawalające się ruiny jakiegoś domiszcza. Jak już kupią teren, to przerobią te ruiny na dom wspólnotowy. Będzie tu sala spotkań, wspólna kuchnia, jadalnia, pokoje dla gości. Ot takie małe centrum szkoleniowe, żeby można było kursy różne prowadzić.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Wiesz, permakulturowe, ecovillage designe education, socjokratyczne różne.

Prawie każda ekowioska ma taki dom wspólnotowy. A te mniejsze ekowioski chociaż jeden pokój, jedną salę, w której mieszkańcy mogą się spotykać, dyskutować o bieżących sprawach, planach na przyszłość albo zwyczajnie obejrzeć razem film, pośmiać się wspólnie.

– I w tym domu będziecie mieszkać?

– No co ty. Każda osoba albo każda rodzina będzie miała swój własny dom. Będą tam, gdzie te pokrzywy. Oprócz tego będziemy mieli ogród permakulturowy, czyli taki zaprojektowany na wzór naturalnych ekosystemów i uprawiany naturalnie, żeby mieć warzywa do kuchni, jak najmniej kupować. Tak, żeby kilkanaście no może dwadzieścia, trzydzieści kilka osób mogło sobie tutaj mieszkać.

Ale na razie mieszkają na dawnej plebanii w wiosce Hrvoje. I jest ich nie te kilkanaście czy kilkadziesiąt, tylko czworo: ona, jej partner i jeszcze dwoje innych mieszkańców. Żyją bardziej jak współlokatorzy niż sąsiedzi. Manija mówi, że ta plebania to miał być punkt odbicia, miejsce, z którego będą mogli na spokojnie planować budowę ekowioski oraz koordynować prace. Sprawy idą jednak wolniej, niż się spodziewali. Ale nie znaczy to, że plebania jest w złym stanie. Budynek ma dwa piętra, jest pięknie obłożony kamieniem, od środka ocieplony trzciną, na ścianach gliniane tynki, w salonie piec rakietowy z masą akumulacyjną, a w piwnicy taki, który rozpalają raz na dwa dni, żeby ogrzać wodę.

Odremontowana plebania w ekowiosce Sunny Hill, Słowenia; zdjęcie: Marcin Krassowski
Odremontowana plebania w ekowiosce Sunny Hill, Słowenia; zdjęcie: Marcin Krassowski

– Jeśli chodzi o wodę i ogród, to są to moje pomysły, trochę się uparłam przy tym, ale jestem permakulturzystką, więc wiem, jak to wszystko powinno działać. System oczyszczania wody, tej szarej, odbywa się w tych wielkich pojemnikach. To jest oczyszczalnia sedymentacyjna. Do pierwszego pojemnika spływa cała woda z umywalek oraz pryszniców. I tak sobie stoi przez jakiś czas, aż cały osad pójdzie na dno, a wszystko, co tłuste na powierzchnię. Potem przepompowujemy wodę ze środka do kolejnego zbiornika, a osad i tłuszcze zostają. Potem cały proces powtarzamy. Gdy woda jest już czysta, to używamy jej do podlewania ogrodu. Wszystko zrobione tak, żeby to był trochę dom pokazowy.

– Pokazowy?

– A widziałeś te wszystkie tabliczki?

W całym domu umieszczono pełno tabliczek. Wiszą na ścianach, by informować o technologiach użytych przy remoncie plebanii. Tuż przy schodach jest taka, w której opisano zalety użycia trzcinowych paneli izolacyjnych, którymi ocieplono północną ścianę budynku. A na dole tabliczki mały podpis: „Dzięki uprzejmości Gnezdo d.o.o.” (słoweńskiej firmy dostarczającej ekologiczne materiały budowlane).

– Czyli, oni tak po prostu zrobili wam tę całą izolację…

– I kompostowe toalety, tynki gliniane, kilka innych rzeczy też.

– Jak udało się wam ich do tego namówić? Przecież ten dom jest na końcu świata, chyba nie macie aż tylu gości, żeby to była dobra reklama.

– Najlepiej będzie, jak zapytasz Narę.

Jedziemy z Narą samochodem. On na jakieś spotkanie autorskie, ja do Lublany, żeby złapać pociąg do Wiednia, a stamtąd do Warszawy. Nara zawsze chodzi boso, tak też prowadzi samochód. Zamiast używać szczoteczki do zębów, żuje patyki, ale nie mogą to być byle jakie patyki, tylko takie, które mają włókna wzdłuż. Wtedy da się nimi ładnie czyścić przestrzenie międzyzębowe. W Słowenii Nara jest sławny: pisze oraz wydaje książki, jest wielkim orędownikiem luksusowej prostoty – niewiele ma i niewiele potrzebuje. Przede wszystkim jednak Nara znany jest z tego, że zorganizował akcję sprzątania Słowenii w jeden dzień. Wzięło w niej udział 14% populacji Słowenii. Przez lata był krisznowcem, stąd też jego imię, które znaczy „człowiek”.

– Z tymi technologiami to było tak, że nie przychodziliśmy jako jacyś ludzie z ulicy, tylko mieliśmy już za sobą historię sprzątania kraju w jeden dzień, więc firmy wiedziały, że można nam zaufać, że nasze działania przynoszą efekty. No i pomysł jest taki, że jak najwięcej Słoweńców ma odwiedzać ten dom, a dzięki temu chcieć mieć takie rozwiązania. I wiesz, ja zawsze na jakichś wykładach czy spotkaniach wspominam o tych technologiach. Poza tym organizujemy warsztaty, dzięki czemu też ludzie widzą te wszystkie rozwiązania i praktyki ekologiczne. A tak w ogóle, jak dla mnie, to nie chodzi o ekologię tylko o fekologię. Śmiejesz się? Dla mnie ekologia polega na tym, że człowiek zajmuje się swoim własnym gównem. No wiem, że to radykalne, ale co zrobię, jestem radykałem. Zawsze jak mnie ludzie pytają o jakieś praktyki ekologiczne, to im odpowiadam: „Kompostuję własne gówno, a ty co robisz dla planety?”. Ale wiadomo, nie wszyscy są tacy radykalni.

Norwegia: To miejsce to kompromis

Siedzimy na stopniach przed budynkiem, na który w ekowiosce Hurdal mówią „sklep”. Jak dla mnie to bardziej magazyn albo składzik. Kristin przyniosła jakiś folder. Po norwesku. Nic nie rozumiem. W środku rysunki domów, kolorowe zdjęcia, mapa terenu: widać dobrze, że Hurdal składa się tak naprawdę z dwóch części, tej na górze i tej na dole. Na dole krajobraz jak z protestanckiej sielanki: na lewo biały, drewniany kościółek – prosty, skromny; na wprost dom, dwa piętra, drewniany; trochę na prawo czerwony budyneczek z malutką dzwonnicą nad wejściem – to ten, pod którym siedzimy – na dalszym planie stodoła, też czerwona. A pomiędzy zupełnie nieprotestanckie domki z gliny oraz słomy. Na górze jest inaczej. Nowoczesne domy obłożone szarawym drewnem, na dachach panele fotowoltaiczne, duże okna, przydomowe szklarnie. Wszystko jeszcze w budowie. Pomiędzy koparkami i żwirem biegają dzieci z psami.

Domy na farmie w ekowiosce Hurdal, Norwegia; zdjęcie: Marcin Krassowski
Domy na farmie w ekowiosce Hurdal, Norwegia; zdjęcie: Marcin Krassowski

– Czyli chcecie wybudować około dwustu domów.

– Tak. Docelowo chcielibyśmy, żeby na wzgórzu mieszkało pięćset osób.

– My to znaczy kto? Od początku tak miało być?

– My, czyli kooperatywa, która jest właścicielem ziemi.

– Ale jakiej ziemi?

– Tego wszystkiego dookoła, tu na dole na farmie i tam na wzgórzu. Kiedy zaczynaliśmy ekowioskę, chcieliśmy, żeby to było miejsce dla wszystkich, dla każdego. Gdy sprowadziliśmy się tutaj – nigdy nie zapomnę – mieszkaliśmy w kilka rodzin w jednym domu. Sama już nie wiem, ile nas tam było. Wszyscy na kupie. I pamiętam, że jak przyjeżdżałam i wchodziłam do domu, to czuć było testosteronem: jedna z kobiet, samotna matka, najpierw była z jednym mężczyzną, a potem z innym. I obaj spali na dole. W jednym pokoju. Było bardzo trudno, ale to były pionierskie czasy, chcieliśmy coś robić, budować, zmieniać. Wtedy powstały domy z gliny oraz te drewniane. Miały być na trzy lata, tymczasowo. Ale ludzie nie dawali rady, ja nie dawałam rady. Praca w Oslo, dzieci, wspólnota, brak przestrzeni, jeszcze dom buduj weekendami! Ludzie nas opuszczali. To nie było to, o co nam chodziło, to nie było dla każdego. Nie każdy ma ochotę żyć w komunie, pracować razem ze wszystkimi na polu. A my chcieliśmy, żeby każdy mógł żyć ekologicznie i we wspólnocie. Trzeba było spróbować czegoś innego.

– Dewelopera?

– Tak. Pojawiło się Filago. Sprzedaliśmy im ziemię na wzgórzu, żeby wybudowali tam domy, które każdy będzie mógł kupić. Ale Filago nie będzie tu na zawsze. Jak zbudują, co mają zbudować, to pójdą dalej. Zajmą się innymi budowami. A tutaj zostaną ludzie. I będą budować społeczność. Już teraz organizujemy różne grupy, grupę ogrodową, która razem uprawia swoje poletka, grupę piwną, która razem warzy piwo… A tu na dole – na farmie, gdzie zaczynaliśmy, ma być takie zaplecze: uprawy, ogród, tak, żeby ludzie nie musieli jeździć do sklepów, tylko, żeby wszystko było na miejscu.

– A cena domów? Podobno są bardzo drogie, nawet jak na Norwegię.

– Ale to nie jest tak, że trzeba kupić dom. Zawsze można zamieszkać na dole, wynająć i pracować – przy uprawach albo w kafejce – zawsze coś się znajdzie.

– Ale podobno materiały na domy sprowadzacie z Czech i Niemiec…

– Chcesz pewnie zapytać, jak to się ma do ekologii? Cóż, patrzę na to miejsce jak na kompromis. Musieliśmy pójść na wiele kompromisów. Nie dało się tych domów wybudować w Norwegii. Nie mamy takiej technologii. To samo z toaletami, z wodą. Nie wszyscy przekonaliby się do kompostowych, a budowa systemu na pięćset osób byłaby za droga. Korzystamy z systemu miejskiego. Hurdal to opowieść o kompromisie. Na bardzo wiele musieliśmy tu pójść. Bardzo. Ale dzięki temu jest to miejsce dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych.

Niemcy: zamek i barakowozy

Thomas prowadzi mnie na szczyt czterdziestometrowej wieży. Na którymś z półpięter, między wypluwaniem jednego a drugiego płuca oparłem się o postawioną przy ścianie, czerwoną gwiazdę.

– To zostawiła Armia Radziecka, kiedy przyszła tutaj po drugiej wojnie. Potem pojawili się Amerykanie. Ostatnio nawet gościliśmy córkę amerykańskiego generała, który tu stacjonował. Okazało się, że przez lata po wojnie w rodzinie był pies, który wabił się Tondorf – najwyraźniej generałowi całkiem się tu podobało.

Ze szczytu roztacza się widok na całą ekowioskę: zabudowania gospodarcze, pola, sad, ule, las, wieś u podnóża, no i zamek z XII wieku. Thomas mówi, że w Niemczech pełno jest zamków, które można kupić za rozsądne pieniądze, więc jeśli mam oszczędności i byłbym zainteresowany takim zamkiem albo dla siebie, albo żeby założyć ekowioskę, to chętnie mi doradzi. Dlatego założyli ekowioskę na zamku: była infrastruktura, nie trzeba było wiele budować, w zasadzie można było się wprowadzić. Nie były to jakieś luksusy, zamek był raczej w opłakanym stanie: grzyb, brak prądu, ogrzewania. Pierwsza wprowadziła się Lea: wzięła pod pachę swoje kilkumiesięczne dziecko i zajęła jeden z niewielu pokoi, w których był sprawny kominek. Potem przyszli kolejni. Krok po kroku. Teraz jest ich około sześćdziesięciorga.

Brama wjazdowa do Zamku w ekowiosce Schloss Tonndorf, Niemcy; zdjęcie: Marcin Krassowski
Brama wjazdowa do Zamku w ekowiosce Schloss Tonndorf, Niemcy; zdjęcie: Marcin Krassowski

– Docelowo ma być tak, że w zamku nie będzie mieszkał nikt. Zresztą, niewiele osób chce tam mieszkać. Widzisz te barakowozy? Ludzie wolą mieszkać bardziej na swoim, w mniejszej przestrzeni, trochę bardziej prywatnej, no i bliżej natury, a nie za murem. To nie tak, że żyjemy osobno. Często się spotykamy: w zamkowej kuchni są wspólne obiady, kolacje. No i dzieci nas trzymają razem. Robimy dla nich sylwestra, święta, urodziny. Te dwa kolorowe barakowozy tam na polanie to nasze przedszkole. Nie chcieliśmy, żeby dzieci jechały do przedszkola, rodzice do pracy i wszyscy widzieli się tylko rano oraz wieczorem, ale żeby dzieci były na miejscu, mogły przyjść, zobaczyć jak rodzice pracują. Bo wiele z nas pracuje tutaj: mamy pszczelarzy, catering, sad, krowy. Tego brakuje wielu ekowioskom. Mają piękne pomysły, ale nie tworzą mieszkańcom miejsc pracy, a z czegoś trzeba przecież żyć.

Polska: Chętnie bym pojechała

Konferencja naukowa. Nudnawa. Na sali kilkanaście osób. Pani profesor z drugiego rzędu poprawia okulary i mówi tak:

– Myślałam, że te ekowioski, co pan tam jeździ do nich i rozmawia, to tacy ekohipisi, a z tego, co pan nam opowiada, wychodzi, że to tacy eko-hipi-biznesmeni. Oczywiście, śmieję się. A w Polsce takie miejsca są? Aha, czyli, że z należących do sieci ekowiosek jedna jest w Beskidzie Makowskim. U nas te społeczności są mniejsze, takie bardziej rodzinne, związki między poszczególnymi osobami mają bardziej sąsiedzki charakter? Może to ma związek z historią: pewnie takie społeczności byłyby dość podejrzane dla poprzedniego systemu. A czy jest polska sieć tych ekowiosek? Na wzór tej globalnej? Aha, i jak się rozwija ten skrót? Polskie Alternatywne Społeczności. Nie skonsolidowali się jeszcze – rozumiem. Przepraszam, że taką prywatę uprawiam, bo to może nie wypada na konferencji – ale można te ekowioski odwiedzić? Ja bym chętnie pojechała.

Widok na ekowioskę Torri Superiore, Włochy; zdjęcie: Marcin Krassowski
Widok na ekowioskę Torri Superiore, Włochy; zdjęcie: Marcin Krassowski
Przydomowy generator biogazu, tzw. „krowa”, w ekowiosce Skala, Grecja; zdjęcie: Marcin Krassowski
Przydomowy generator biogazu, tzw. „krowa”, w ekowiosce Skala, Grecja; zdjęcie: Marcin Krassowski

Badania nad kulturą Ekowioskek prowadzone są w ramach projektu „Agronauci. Europejskie Ekowioski w perspektywie nauk o kulturze“ finansowanego w ramach programu „Diamentowy Grant“ MNiSW

 

Czytaj również:

Czysto jak na Litwie
i
Zdjęcie: Ugne Vasyliute, źródło: Unsplash
Ziemia

Czysto jak na Litwie

Ewa Wołkanowska-Kołodziej

Litwini uwielbiają zbierać śmieci, dzięki czemu ich kraj jest coraz czystszy. Ale masowe sprzątanie przynosi czasem nieoczekiwane rezultaty – podczas akcji „Darom” znaleziono kiedyś szczątki poszukiwanego kryminalisty.

O ładną kartkę z Litwy nietrudno. Drzew tu od groma, architektura przyzwoita. Nic tylko nakleić znaczek, napisać: „Kraków i Mazury są zdecydowanie przereklamowane” i słać. Jednak to, czym Litwa powinna chwalić się przede wszystkim, jest mało fotogeniczne. Bo jak pokazać na pocztówce, że Litwini są narodem, któremu się chce? Co roku w kwietniu odbywa się tu obywatelska akcja „Darom”, czyli „Robimy” – wielkie ogólnokrajowe porządki. I w sumie nie wiadomo, co zasługuje na większy podziw. Czy to, że mimo usilnych wysiłków wolontariusze z roku na rok zbierają coraz mniej śmieci (jak zabrakło w lasach, przerzucili się na jeziora, rzeki i Morze Bałtyckie, potem zaczęli sadzić drzewa, żeby oczyścić litewskie powietrze), czy może raczej to, że chętnych do ich zbierania jest coraz więcej. W ubiegłym roku sprzątać przyszło 260 tys. ludzi, czyli stawił się co dziesiąty Litwin.

Czytaj dalej