Smutki i bóle, męki i męczeństwo
i
Ewa Partum, Poezja aktywna: Tadeusz Peiper, "Sam chcę nadać sobie imię", 2009, zdjęcie: Zofia Waligóra Foto-Medium-Art Gallery (CC BY 3.0)
Opowieści

Smutki i bóle, męki i męczeństwo

Mikołaj Gliński
Czyta się 10 minut

Stulecie niepodległości już za nami, ale dziwne Polaków relacje z polskością nie przestają fascynować redakcji „Przekroju”. Tym razem przyglądamy się niekończącemu się dziełu życia Tadeusza Peipera, na którego cześć zapalano w dzień miejskie latarnie.

Warszawa, 1957 rok. Małe zaniedbane mieszkanie przy ulicy Wołoskiej na mokotowskim WSM. Wewnątrz piętrzą się sterty papierów tworzące labirynty i wąwozy, pomiędzy którymi z trudem można się przecis­nąć. W kątach i pod sufitami rozpościerają się pajęczyny. W półmroku za niewidocznym zza stert papierów biurkiem siedzi człowiek i na skrawkach papieru notuje słowa:

„Na szafie wyznaczyłem miejsce grubym tomom słownika polszczyzny, które stoją tu w pozycji pionowej. Żaden z nich – z wyjątkiem jednego – nie stał się pokusą pająków, a wyjątek zaznaczył się na tomie, którego grzbiet ma na sobie litery: T–Y. Snadź pająki skierowały do mnie przemówienie: »Ty jesteś celem naszych ataków!! Ty, ty!!«”.

Tym człowiekiem jest Tadeusz Peiper, niegdyś awangardowy poeta, autor prawdopodobnie najbardziej oryginalnych wierszy, jakie powstały w polszczyźnie w XX w., teoretyk poezji, który na początku lat 20. niemal samodzielnie przestawiał tory polskiej sztuki. Obecnie – trzydzieści kilka lat później – człowiek zepchnięty na margines życia, pogrążony w pogłębiającej się, nigdy nieleczonej chorobie psychicznej. A jednocześnie autor pisanego wciąż i wciąż, nigdy nieskończonego dzieła kolosa, o którym krążą legendy: dzieła „o mojej epoce, o moim kraju i o mnie”, dzieła, w którym „po raz pierwszy w literaturze będzie powiedziana cała prawda”, dzieła, które do dziś stanowi jedną z najbardziej frapujących tajemnic polskiej literatury nowoczesnej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Księga pamiętnikarza, czyli dzieło totalne

Mało kto przeczytał Księgę pamiętnikarza, jak określał swoje dzieło sam autor. Jej rękopis, a raczej tysiące zapisanych ręcznie stron tekstu, znajduje się w zbiorach specjalnych Biblioteki Narodowej i Ossolineum. Udostępnione zostaną czytelnikom w 2020 r., 50 lat po śmierci autora, który zmarł w 1969 r.­ w swoim mieszkaniu – zaniedbany, zapomniany i, jak się możemy do­myślać z opublikowanych fragmentów Księgi, pogrążony w cierpieniu. Z tego, co już dziś wiadomo, z pewnością nie jest to – jak chcieli pierwsi badacze upublicznionych fragmentów – „księga” w stylu Mallarmégo czy Schulza ani też dzieło o cechach science fiction, ale raczej świadectwo postępującej choroby, jak pisze badacz: „swoiste rozpoznanie zmagań człowieka późnej nowoczesności z rozrastającą się sferą doświadczenia psychotycznego”.

Na to ostatnie składa się chorobliwa megalomania (o wielkości Peipera świadczą choćby zapalone dla niego w dzień latarnie), rozbudowany kompleks urojeń (w ramach którego znaki do Peipera kierują nie tylko pająki, lecz także świat rzeczy martwych) oraz zajmująca centralne miejsce mania prześladowcza, za sprawą której autor zapisków staje się ciągłym obiektem zdalnych ataków tajemniczych intruzów – zwanych przez niego dwójkowcami – realizujących zakrojony na wielką skalę plan „żydowsko-niemieckiego spisku”.

Promieniowanie czającego się obłędu

Jednak jak to wszystko się zaczęło? Jak sugeruje Jarosław Fazan, badacz twórczości Peipera i autor monografii poświęconej psychotycznemu aspektowi jego twórczości (Od metafory do urojenia, 2010), „szaleństwo jako specyficzna aura osobowości Peipera występuje w jego dziełach od samego początku”, cechując jego pisarstwo od pierwszych tekstów opublikowanych w „Zwrotnicy”. Ową psychotyczną aurę badacz dostrzega w wyjątkowej Peiperowskiej zdolności do tworzenia metafor, narzędzia kreującego jakości, „którym w świecie realnym nic nie odpowiada”, ale też – w szerszej perspektywie – w całym jego programie przekształcania świata natury w mechaniczny świat człowieka.

Jednak ten niezwykły talent poetycki Peipera, który wybuchł na początku lat 20. i pozwalał mu łączyć odległe pojęcia, zaczyna wkrótce dogasać. On sam, zanim w latach 30. zupełnie zamilknie jako poeta, zaczyna pisać poematy „faktomontażowe”, w których późniejsi badacze odnajdywali całe fragmenty wypisywane z gazet. W tym samym czasie Peiper zaczyna pisać quasi-autobiograficzne, realistyczne powieści (Ma lat 22) będące w dużym stopniu zaprzeczeniem dawnej awangardowej estetyki. Wkrótce dochodzi do tego powieść Krzysztof Kolumb odkrywca, nad którą Peiper pracuje przed wybuchem wojny. To pierwsza z cyklu – jak je określa Jarosław Fazan – „biografii tranzytywnych”, w których poeta, pisząc o historycznych postaciach, na różne sposoby utożsamia się ze swoim bohaterem. Dość powiedzieć, że na ich liście znajdą się, oprócz Kolumba, Lope de Vega, Gabriela Zapolska, Adam Mickiewicz, a także Marilyn Monroe.

Wojenne szaleństwo

Jednak właściwym katalizatorem choroby stały się burzliwe wydarzenia lat wojennych – wydaje się, że to one wydobyły jądro choroby w postaci „spisku niemiecko-żydowskiego”, którego celem było „zniszczenie go jako najznakomitszego reprezentanta narodu polskiego, co ma doprowadzić do destrukcji wszystkich Polaków”.

Jego pierwszych śladów badacz doszukuje się w prowadzonym od samego początku wojny swoistym pamiętniku zatytułowanym Pierwsze trzy miesiące. To tam do pozornie kronikarskiego zapisu niemieckiej okupacji w Krakowie wkradają się obserwacje mające cechy światopoglądu paranoicznego. Peiper jest świadkiem dziwnych scen – dopatruje się obecności Niemców, zanim ci jeszcze przybyli do miasta, śledzi dziwne postaci i próbuje zrozumieć ich działania, tworzy pokrętne teorie – a zapewne po prostu dezinterpretuje sensy najprostszych zdarzeń i codziennych sytuacji, których jest świadkiem, dopuszczając do głosu szaleństwo.

Jednocześnie wojna – a dokładnie hitlerowska polityka rasowa – brutalnie uświadamia Peiperowi wypierany dotąd fakt jego żydowskiego pochodzenia. Człowiek, dla którego żydowskość nigdy nie odgrywała żadnej roli, nagle staje się zwierzyną łowną. Dlatego tym bardziej paradoksalne może się wydawać, że to właśnie na kartach Pierwszych trzech miesięcy Peiper formułuje hipotezy o żydowskich zdrajcach spiskujących z niemieckimi żołnierzami.

Uciekając przed hitlerowcami, przedostaje się do Lwowa, gdzie niebawem – wraz z m.in. Broniewskim i Watem – zostanie aresztowany przez NKWD. Już wtedy stan jego zdrowia psychicznego jest kiepski. Najlepszym tego dowodem może być fakt, że kiedy wreszcie zostaje zwolniony z moskiewskiej Łubianki, jednego z najbardziej złowieszczych więzień ZSRR, odmawia opuszczenia go, dopóki nie otrzyma z powrotem swoich rękopisów. Po wyjściu na wolność wiąże się ze środowiskiem polskich komunistów reprezentowanym przez Związek Patriotów Polskich Wandy Wasilewskiej. To znów sytuacja paradoksalna. Peiper, dla którego socjalizm był zawsze bardziej postawą estetyczną, musi teraz lawirować i firmować politykę komunistów zmierzającą do podporządkowania Polski. Jednocześnie w tym środowisku jest traktowany jak persona non grata. Wkrótce jego towarzysze – prawdopodobnie by się go pozbyć – wysyłają go na Syberię, gdzie poeta ma rzekomo badać losy polskich zesłańców po powstaniu styczniowym. Kiedy w końcu dociera do Jakucka, okazuje się, że archiwa, z których miałby korzystać, od 10 lat są już w Moskwie.

Powrót do Polski

Po wojnie, po powrocie do Polski, poeta próbuje jeszcze raz nawiązać kontakt z rzeczywistością. Pisze teksty o teatrze, filmie i góralskich tańcach, które jednak nie znajdują chętnych do publikacji.

Niczym duch lub – jak bardziej dosadnie opisywał Przyboś – „dziad prawie że proszalny” Peiper przemierza Warszawę, poruszając się pomiędzy mieszkaniem na Wołoskiej a Biblioteką Narodową, gdzie chodził niemal codziennie. Rozsiane po drodze kawiarnie i bary mleczne przy Puławskiej i Marszałkowskiej, w których pisarz przesiaduje, by pisać księgę, są scenerią ostatnich kilkunastu lat jego życia spędzonych w coraz większej izolacji i w cieniu pogłębiającej się choroby psychicznej. Jednocześnie, jak pokazuje Jarosław Fazan, to właśnie ta izolacja i marginalna pozycja pozwoliły mu zapewne uniknąć diagnozy (którą byłaby zapewne schizofrenia) i medykalizacji. Wskutek tego kompleksy urojeniowe mogły rozwinąć się na niespotykaną skalę, osiągając niezwykle wybujałe rozmiary. W tym sensie pisana obsesyjnie Księga staje się nie tylko świadectwem choroby, ale także aktem samoobrony i próbą usensownienia życia, dla którego alternatywą byłoby jedynie katatoniczne zapadnięcie się w nicość.

Dużą część Księgi, do której notatki zbierał od 1953 r., wypełniają – jak można się domyślać z opublikowanych dotąd fragmentów – opisy fizycznych dolegliwości dręczących Peipera (sam siebie nazwie „pamiętnikarzem smutków i bólów, mąk i męczeństwa”). Księga staje się miejscami kroniką cierpiącego ciała, przy czym wszystkie nękające pisarza przypadłości – bóle w kościach, dolegliwości oczu, doznania chłodu i ciążenia członków, fale zmęczenia i senności (niewątpliwie niektóre z nich mogły być objawami depresji) – Peiper interpretuje jako efekt wrogiego działania dwójkowców.

W kleszczach dwójkowców

Ich nazwa związana jest z potocznym określeniem działającego w II RP wywiadu wojskowego (tzw. Dwójka). Choć niewidzialni i nieuchwytni, to właśnie oni według Peipera odpowiadają za jego niedomagania – w ten sposób próbując go zniszczyć, a przynajmniej uniemożliwić twórczą pracę. Przy użyciu wysyłanych „zdalnie” gazów, „wpływów elektromagnetycznych” z „nadsufitowych przyrządów” atakują go nawet w jego własnym mieszkaniu. Zdalne ataki kierują w oczy, mózg, stopy i palce stóp, ręce i palce rąk, a także w cewkę moczową, serce, jelita; wywołują senność i zmęczenie, uniemożliwiają spanie. Psują i zatruwają żywność, przez co Peiper w ostatnich latach będzie często głodował. Pod jego nieobecność mają też dostęp do jego notatek. Jak podsumowuje badacz: „Z pamiętników Peipera wyłania się paranoiczny obraz totalnej inwigilacji, stałego ścisłego nadzoru przez niewidzialne siły. Jest oczywiste, że dwójkowcy znają każdy krok, każdą myśl i każdy zamiar Peipera, a jeśli na chwilę udaje mu się wymknąć spod ich kurateli, to niedługo potem mszczą się na nim okrutnie, np. za to, że opisuje ich »łotrostwa«”.

Dwójkowcy są regularnie opisywani jako „żydzi” lub „niemco-żydzi”. Wydaje się, że w postaci niemiecko-żydowskiego spisku Peiperowi udało się zinternalizować odwieczne polskie obsesje. Antysemityzmowi towarzyszy oczywiście wyparcie własnej tożsamości i polski nacjonalizm. W ten sposób dawny międzywojenny socjalista, który o Polsce pisał: „Była niegdyś od morza do morza/dziś być musi od dłoni do dłoni”, przeszedł – za sprawą choroby – na fanatyczne pozycje nacjonalistyczne. Sama Polska w jego zapiskach staje się najwyższą wartością, wręcz przedmiotem ubóstwienia, o czym świadczy zawarty w Księdze fragment Peiperowskiej modlitwy:

„Polsko, ojczyzno, któraś jest ziemią umiłowaną i niebem umiłowanem i narodem umiłowanem i życiem umiłowanem, bądź nam szczęściem, a imię Twoje niech narodom dobrym brzmi dobrze, a wola twoja niech będzie przez nie chwalona”.

Dlatego nie dziwi (?), że w jednym z późnych fragmentów Księgi znajdujemy scenę, w której fizyczne cierpienia pisarza zostaną opisane niczym pasja Chrystusa, a on sam jawi się sobie jako niedoszły zbawiciel narodu:

„Zmęczony położyłem się. Zaraz okrutnicy zaczęli dręczyć mnie i tutaj. Lecz zdalne gwoździe wbijali teraz inaczej. Inaczej niż kiedykolwiek dotychczas. Jednocześnie w obie stopy. I na wylot. I w inne miejsce. Tak wbito gwoździe w stopy ukrzyżowanego Chrystusa. W tym samym czasie, w którym odbywała się ta faza męczenia mnie, w dziedzińcu gardło dziewczynki chyba 5-letniej krzyczało: »Tyku, tyku, na patyku!!«. Krzyk ten rozlegał się przez kilka minut. W tej fazie ostatniej działania zdalne i zeszykowane z nim działanie pobliskie nie mogły znaczyć nic innego jak tylko to:

»Nie będziesz zbawicielem twojego narodu. Nie uratujesz Polaków. Nie zginiesz jak męczennik. Nie będziesz bohaterem wielkiej opowieści. Umrzesz powieszony najbardziej poniżająco: na byle jakim kawałku byle czegoś«”.

 

Czytaj również:

Nasze piękne umysły
i
zdjęcie: archiwum prywatne Marcina Moskalewicza
Pogoda ducha

Nasze piękne umysły

Marcin Moskalewicz

Szaleństwo to narzędzie adaptacji, która jest tajemnicą sukcesu naszego gatunku. Ludzie różnią się psychicznie tak samo jak fizycznie. Tkwi w tym wielka siła – mówi Marcinowi Moskalewiczowi psychiatra Michael A. Schwartz.

Marcin Moskalewicz: Czy choroby psychiczne istnieją?

Czytaj dalej