Śmierć i roślina
i
rysunek: Tomek Kozłowski
Wiedza i niewiedza

Śmierć i roślina

Jowita Kiwnik Pargana
Czyta się 10 minut

Kiedy Duncan Gow, ubogi krawiec z Edynburga, zajadał się kanapkami z zieleniną, nie podejrzewał, że będzie to ostatni posiłek w jego życiu. Zmarł 3 godziny i 15 minut później.

Był 21 kwietnia 1845 r., godzina 16.00. 43-letni krawiec Duncan Gow był głodny jak wilk – nic dziwnego, przez cały dzień nie jadł, jedynie około południa wypił ze znajomym szklankę whisky. Ale dzieci Duncana – 10-letni syn i 6-letnia córka – postanowiły zrobić ojcu niespodziankę i przygotować mu kanapki z dziko rosnących warzyw i ziół. Między innymi z pietruszką, którą rodzic uwielbiał tak bardzo, że zjadł tego dnia cały pęczek. Mówił, że pyszny.

Zaczął się źle czuć jakąś godzinę później. Wyszedł na miasto, ale po drodze coraz bardziej się zataczał, opierał o ściany budynków i przydrożne latarnie. Znajomi wspominali, że krawiec nie skarżył się ani na ból, ani na złe samopoczucie, nie był podekscytowany czy rozgorączkowany, raczej blady. Przechodnie wspominali, że myśleli, iż mają do czynienia z człowiekiem pijanym.

Duncan Gow przysiadł na schodach, tam znalazł go policjant James Mitchell, którego jedna z oburzonych mieszkanek poprosiła, żeby „zabrał pijaka”. Gow zeznał, że stracił wzrok i nie czuje nóg, ale że bardzo chciałby wrócić do domu, który znajdował się kilometr dalej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zamiast do domu krawiec trafił jednak na komisariat, gdzie obejrzał go policyjny lekarz. Potem wspominał, że Gow był w pełni świadomy, co prawda bełkotał, ale był jeszcze w stanie podać swój adres. Z trudem unosił powieki, ale zwracał twarz w kierunku mówiącego. I jeszcze zareagował na łaskotanie pod pachami. A potem puls i oddech zaczęły zwalniać. Duncan Gow zmarł. Był kwadrans po siódmej wieczorem. Minęły 3 godziny i 15 minut od zjedzenia kanapek. Co się stało?

Okazało się, że zamiast pietruszki w kanapce był chwast. Szczwół plamisty (Conium macu­latum). Ze względu na swój wygląd (drobno wycięte liście, małe białe kwiatki, palowaty korzeń) często bywa mylony z pietruszką albo chrzanem. Ma charakterystyczne łodygi, upstrzone fioletowymi plamami (niektórzy nazywają je „krwią Sokratesa”, o czym za chwilę). Po roztarciu cuchnie (zapach przypomina mysz).

Szczwół zabija, bo zawiera trujące alkaloidy, które powodują osłabienie, utratę czucia, porażenie, a w końcu śmierć. Ofiara się dusi. Koń pada po zjedzeniu 2 kg, krowa – 4,5 kg, człowiekowi – jak pokazuje przykład szkockiego krawca – wystarcza znacznie mniej. Szczwół jest tak trujący, że w Szkocji nazwano go „owsianką truposza”. Mówi się, że razem z szalejem jadowitym (zwanym także cykutą – Cicuta virosa) stanowią najbardziej zabójcze okazy ze swojej rodziny.

Dlaczego trują?

Botanicy wolą mówić, że rośliny nie tyle trują, ile się bronią. Szkodliwe substancje pomagają im przetrwać i przedłużyć gatunek, chronią przed pasożytami, chorobami i odstraszają roślinożerne zwierzęta. Roś­liny nie mają jak uciec, dlatego parzą, ranią, potrafią też zabić.

– Zwierzęta szybko uczą się, co jest dla nich szkodliwe, i omijają niektóre rośliny – mówi mi gdański przyrodnik Marcin Wilga (pod pseudonimem „Borsuk” występował przez 17 lat w audycjach przyrodniczych Radia Gdańsk). – Krowy nie zbliżają się do jaskrów ani tojadu. Wystarczy popatrzeć na pastwisko, zwłaszcza takie, gdzie nie ma monokultury, czyli rośnie wiele różnych gatunków. Czasem widać, jak na łące zostają nietknięte kępy roślin, skrzętnie przez roślinożerców omijane. Zwierzęta ich nie jedzą, bo albo im nie smakują, są np. gorzkie jak piołun, albo wiedzą, że po nich chorują.

Co ciekawe, niektóre gatunki z trucizn korzystają. Gąsienice motyla zmrocznika wilczomleczka żerują na trującym wilczomleczu i same stają się toksyczne. Dzięki temu nie jedzą ich potem ptaki.

Są też zwierzęta uodpornione, których trucizna nie rusza – np. sarny chętnie objadają się orzeszkami buka pospolitego albo obgryzają trującą korę cisu, a wróble ze smakiem zjadają jego toksyczne owoce.

– A ludzie? – pytam.

– Ludzie uczyli się o właściwościach roślin od wieków, często metodą prób i błędów – pada odpowiedź.

Śmierć z ogródka

W wydanym w 1982 r. Przewodniku do oznaczania krajowych roślin trujących i szkodliwych prof. Jakub Mowszowicz wymienił ponad 400 gatunków, które można spotkać w Polsce i mających właściwości trujące. 60 z nich truje silnie. Mogą rosnąć w każdym miejscu, nawet w zaniedbanym ogródku. Tak jak wspomniane już szalej i szczwół.

W Polsce szalej bujnie rośnie na przykład na Kaszubach. „Natrafiłem na stanowisko tej rośliny nad Jeziorem Wysockim. Ktoś wyrwał spory okaz i porzucił. Zobaczyłem leżące bulwiaste kłącze, słyszałem, że cykuta powinna być w środku pusta. Miałem ze sobą scyzoryk, przeciąłem bulwę, w środku rzeczywiście były puste komory” – opowiada Marcin Wilga.

Najbardziej lubią tereny podmokłe. Cykuta pleni się na bagnach, łąkach czy wzdłuż rowów. Wyglądem trochę przypomina marchewkę, pasternak czy kolendrę, więc ludzie sądzą, że jest jadalna. Nie domyślają się, że zawiera silnie trującą cykutotoksynę. Najgorszy jest korzeń, to on produkuje najwięcej trucizny, przypominającej gęsty, żółty, brzydko pachnący sok. Podobno korzeń ma słodkawy smak. Jego kawałek może zabić dziecko i silnie zatruć dorosłego. Cały – powalić krowę. Trucizna uszkadza układ nerwowy. Otruty czuje pieczenie w ustach, ma ślinotok, nudności, wymioty, biegunkę, napady padaczki, traci przytomność.

Uważa się, że od zatrucia szalejem lub szczwołem plamistym zmarł w 399 r. p.n.e. Sokrates, skazany przez ateńskie władze na śmierć. Świadkiem śmierci filozofa był jego uczeń Platon. Sokrates miał otrzymać do wypicia truciznę, po czym strażnik nakazał mu chodzić po celi tak długo, aż poczuje ciężkość w nogach. Kiedy to nastąpiło, Sokrates położył się. Strażnik ucisnął jego nogi, ale filozof nie miał już w nich czucia, nadal był jednak świadomy i wydawał ostatnie polecenia swojemu przyjacielowi Kritonowi. Wkrótce znieruchomiał i zmarł.

Eksperci długo nie wierzyli w spokojną śmierć filozofa i uważali, że Platon chciał po prostu oszczędzić czytelnikom opisów cierpienia mistrza. Cicha śmierć Duncana Gowa przekonała jednak historyków, że Sokrates mógł umrzeć podobnie.

Silnie trującym chwastem jest też bieluń dziędzierzawa (Datura stramonium). Amerykańska autorka Amy Stewart w książce Zbrodnie roślin opisała historię osadników, którzy w XVII w. przybili do wybrzeży Jamestown Island w stanie Wirginia. Dziwili się, że tak żyzny i świetnie położony ląd jest kompletnie niezamieszkany przez Indian. Wyspa była piękna, cała porośnięta białymi i fioletowymi kwiatami. Niektórzy mieszkańcy zaczęli dodawać je do jadłospisu. I padali jak muchy. Okazało się, że niewinna z pozoru roślina powoduje halucynacje, które mogą utrzymywać się nawet przez kilka dni, a w dużych ilościach zabija. Wystarczy 5–10 nasion, żeby zabić dziecko, i 15–25, aby uśmiercić dorosłego.

Stewart pisze też, że kiedy 70 lat później do Jamestown Island przybyli Brytyjczycy, żeby stłumić jeden z pierwszych buntów kolonizatorów, dodano liście bielunia do ich pożywienia. Żołnierze co prawda nie zmarli, ale oszaleli na 11 dni. Jeden dmuchał na unoszące się w powietrzu piórko, drugi rzucał w nie patyczkami, trzeci siedział nago w kącie i stroił miny, czwarty obłapiał i całował towarzyszy.

Śmierć z wazonu

Grzybami zazwyczaj trują się dorośli, ale ofiarami trujących roślin najczęściej padają dzieci. Dlaczego? Owoce wielu roślin wyglądają bardzo apetycznie, np. szkarłatne kuleczki wawrzynka wilczełyko (Daphne mezereum) o słodko-cierpkim smaku. Już 1–2 są w stanie zabić dziecko (10–12 pozbawi życia dorosłego). Otruty czuje pieczenie w ustach, puchną mu wargi, twarz i krtań. Wkrótce zaczyna krwawić, serce przestaje pracować.

„Roślina zawiera dwie trucizny: dafninę i mezereinę. Podobno kiedyś karczmarze dodawali jakieś części wawrzynka do piwa, prawdopodobnie owoce, i to powodowało, że napój nabierał »nowych właściwości«. Ci, którzy przeżyli, opowiadali potem, że było to fantastyczne uczucie” – wyjaśnia Wilga.

Krzewy wawrzynka rosną w Beskidach, Tatrach oraz w Lasach Oliwskich. Osiągają ponad metr wysokości i przyciągają oko, ponieważ kwitną już na przełomie lutego i marca. Kwiaty przypominają bez, a do tego pięknie pachną, trochę jak hiacynty.

Apetycznie wyglądają też owoce belladony, czyli wilczej jagody (Atropa belladonna). Zwłaszcza te dojrzałe: duże, połyskliwe i czarne. Zresztą kuszą nie tylko ludzi, lecz także zwierzęta – kiedyś służyły do trucia wilków, stąd ich nazwa. Cała roślina zawiera toksyczną atropinę, ale najgorsze są jagody. Wywołują silne pobudzenie, stany euforyczne i halucynacje, a nawet napady szału. 3–4 wystarczą, żeby zabić dziecko, 10–20 – dorosłego mężczyznę. Atropina silnie rozszerza źrenice. Otruty zaczyna bełkotać, potem traci przytomność, może zapaść w śpiączkę.

Amerykański farmer Charles Wilson z Wirginii stracił przez belladonę trójkę dzieci – umierały po kolei, w jednodniowych odstępach.

Zabójcza może być też z pozoru niewinna konwalia majowa (Con­vallaria majalis). Trujące są pięknie pachnące kwiaty, czerwone jagody, a nawet woda z flakonu, w którym stał bukiet. Osoby otrute konwalią w pewnym momencie mają problem z odróżnianiem kolorów – wydaje im się, że wszystko jest żółte. Roś­lina produkuje glikozydy nasercowe, które powodują zaburzenia pracy serca, a w ciężkich przypadkach nawet jego zatrzymanie.

Śmierć w marmoladzie

Kiedy panna Grosvenor, bohaterka książki Agathy Christie Kieszeń pełna żyta, weszła do gabinetu pana Fortescue, dyrektora Zjednoczonej Agencji Powierniczej, ten już umierał. Twarz wykrzywiały mu konwulsyjne drgawki, ciało – spazmatyczne dreszcze, z ust wydobywał się urywany bełkot. Dyrektora odwieziono do szpitala, ale tam nie udało się go uratować.

Zabił go cis pospolity. Drzewo popularne w parkach, ogrodach i żywopłotach, a w Wielkiej Brytanii także na cmentarzach.

Cis żyje długo. W przeciwieństwie do swoich ofiar. „W Henrykowie Lubańskim na Śląsku rośnie najstarszy w Polsce okaz, szacuje się, że ma ponad 1300 lat – mówi Marcin Wilga. I dodaje: – Niemal cała roślina jest silnie trująca, z wyjątkiem zewnętrznej części owocu, zwanej osnówką, która jest słodka i chętnie jedzą ją ptaki, na przykład wróble. W reszcie znajduje się związek o nazwie taksyna”. Zjedzenie kilku lub kilkunastu owoców bądź garści listków przypominających igły może – jak pisze Mowszowicz – „spowodować zaburzenia jelitowo-żołądkowe, spowolnienie pulsu, a w najgorszym wypadku zatrzymanie akcji serca”.

Cis jest gorzki. Dlatego śledczy z książki Agathy Christie początkowo odrzucili możliwość, żeby pan Fortescue spożył truciznę w herbacie, bo byłaby tam wyczuwalna. Smak taksyny mogłaby zneutralizować gorzka kawa albo słodka marmolada. To właśnie w niej morderca skutecznie ukrył cis.

Śmierć w zbożu

Kiedyś truł także chleb. A raczej toksyczne rośliny, które dostawały się do mąki.

Zimą 1691 r. w dotychczas sennym miasteczku Salem w stanie Mas­sachusetts doszło do nietypowego zdarzenia. Osiem dziewczyn zaczęło się dziwnie zachowywać: „[…] dostawały drgawek, bełkotały i skarżyły się na koszmarne doznania dotykowe”. Lekarze nie byli w stanie odkryć przyczyny tego stanu, uznali więc, że dziewczęta padły ofiarą opętania. W wyniku tej diagnozy 19 mieszkańców Salem oskarżono o czary i skazano na śmierć przez powieszenie.

Ale amerykańskie miasteczko nie było jedyne. W średniowiecznej Europie niejednokrotnie zdarzało się, że całe wioski zapadały na tę samą tajemniczą chorobę – ich mieszkańcy dostawali drgawek, halucynacji, mieli wrażenie, że coś po nich pełza, tańczyli jak opętani na ulicach, aż w końcu padali martwi (towarzyszącą chorobie taneczną manię, zwaną też ogniem św. Antoniego, wywoływało prawdopodobnie uczucie palenia skóry).

Tymczasem najprawdopodobniej wszystkiemu winny był… grzybek ­– sporysz, przetrwalnik buławinki czerwonej (Claviceps purpurea). ­To toksyczny grzyb przyczepiający się do kwitnących zbóż, takich jak żyto i pszenica. Sporysz lubi się upodabniać do ziarna, które zainfekował. Skażony chleb staje się trujący. Dzisiaj zatrucia sporyszem raczej już nie występują.

Tak jak nie ma też choroby pijanego chleba. „Powodowała ją pospolita trawa – życica roczna. To chwast, który kiedyś występował razem ze zbożem. W momencie zbiorów ziarniaki trawy dostawały się do zboża, podobnie jak sporysz, i były mielone na mąkę. Spożycie chleba z dodatkiem zmielonej trawki powodowało stan zamroczenia, zawroty głowy, drgawki, a nawet utratę przytomności. Trochę to przypominało człowieka w upojeniu alkoholowym, stąd nazwa choroby – mówi Marcin Wilga. – Na szczęście kultura upraw poszła tak daleko, że już nie zdarza się, żeby ziarniaki życicy dostawały się do plonów”.

Prof. Jakub Mowszowicz wśród 400 gatunków trujących wymienia także kaczeńce, kalinę, powojnik prosty czy mak lekarski. I każdy z nich może w geście obronnym poparzyć, podtruć, a nawet zabić. Ale te same rośliny w małych dawkach mogą leczyć i chronić życie. Na przykład konwalia w niewielkiej dawce poprawia krążenie, cis zawiera substancje, z których produkuje się leki na raka, a atropina może być odtrutką na pestycydy.

 

Czytaj również:

Zagajnik – 4/2019
i
W Japonii istnieje pojęcie "momijigari", czyli oglądania jesiennych liści (dosłownie „oglądania klonów”). Zdjęcie: VadoIn Giappone/Pixabay (domena publiczna)
Dobra strawa

Zagajnik – 4/2019

Łukasz Łuczaj

Sezon na momijigari

W niektórych stronach Japonii je­sienią jada się liście klonów (po japońsku momiji) w tempurze! Oczywiście nie dla ich smaku, gdyż pożółkłe klonowe liście smakują celulozą. Są one rusztowaniem dla ciasta, które układa się w klonowy kształt. W Japonii istnieje też pojęcie momijigari, czyli oglądania jesiennych liści (dosłownie „oglądania klonów”). Delektowanie się ulotnością jest ważną częścią estetyki japońskiej. W ogrodzie opiera się ona na kontraście niezmienności pewnych elementów, takich jak kamienie czy rośliny zimozielone, i krótko kwitnących ogrodowych pereł. Powstaje krajobrazowe haiku.

Czytaj dalej