Przyjechałam do Berlina w styczniu 1985 r., już po wielkiej fali emigracji z Polski w okresie „Solidarności”, ale jeszcze przed zmianami politycznymi. Ponieważ interesuje mnie historia i jestem człowiekiem zaangażowanym społecznie, przez ponad 30 lat obserwowałam, myślałam i pisałam. Na różne tematy, ale często – o Polakach w Berlinie. Polskie życie w tym mieście można podzielić na kilka znaczących faz, a każda z nich miała swoje motto, swój slogan. Czasem nasz własny, czasem przydzielony nam odgórnie. Zapraszam do wędrówki po polskim Berlinie, wędrówki „po sloganach”.
U hitlerowców
Po drugiej wojnie światowej Polacy w Berlinie nie byli wyraźnie zdefiniowaną mniejszością. Żyli jak Niemcy, czasem układali się z komuną. Dla nas to byli „oni”. Zresztą po wojnie Polacy wielkim łukiem omijali Niemcy. Celem emigrantów były Anglia, Francja, Stany Zjednoczone. Nikt nie chciał „do hitlerowców”. Przyjeżdżali tu tylko niemieccy przesiedleńcy (Polacy Niemcy), starannie zacierający ślady łączące ich z Polską. Ale w latach 80. do Berlina Zachodniego zaczęli przyjeżdżać Polacy Polacy. Upojeni wolnością wywalczoną przez „Solidarność” hurmem wyjeżdżali na Zachód. A ponieważ był on dość szczelnie zamknięty, ostatnią bramą do wolności okazał się Berlin Zachodni, dokąd można było wjechać bez wizy.
Drodzy polscy goście!
Przywitały