Rozmaitości sportowe – 4/2019
Rozmaitości

Rozmaitości sportowe – 4/2019

Michał Szadkowski
Czyta się 11 minut

Piłkarski globus. Pełen kantów

Sensacji nie było – ani Japonia, ani Katar nie zostały piłkarskimi mistrzami Ameryki Południowej. Ale mogły. Organizatorzy Copa América od lat zapraszają na turniej zespoły spoza kontynentu, zazwyczaj ograniczali się jednak do bliskiego sąsiedztwa: Jamajki, Panamy, Haiti, USA, Meksyku (zdobył nawet dwa srebrne i trzy brązowe medale). Teraz sięg­nęli na drugą półkulę. I tak Katar – aktualny mistrz Azji – mógł walczyć na dwóch kontynentach (przy Brazyliach, Argentynach i Urugwajach szanse miał minimalne, ostatecznie zdobył tylko punkt i nie wyszedł z grupy, podobnie jak Japonia). Dotychczas udało się to tylko Australii, która przez dziesięciolecia tłukła okoliczne wysepki i zdobywała złote medale w Oceanii, aż uznała, że musi zmienić otoczenie, by się rozwijać. W 2006 r. przeniosła się do Azji, dziewięć lat później wygrała mistrzostwa tego kontynentu. Szansę na powtórzenie tego wyczynu ma Izrael, który w 1964 r. został mistrzem Azji, ale teraz startuje w Europie (w eliminacjach Euro 2020 mierzy się z Polską).

ilustracja: Cyryl Lechowicz

ilustracja: Cyryl Lechowicz

Dodajmy, że w Copa América nigdy nie uczestniczyły położone na północy kontynentu Surinam i Gujana (wolą rywalizować o mistrzostwo Ameryki Północnej), mecze najbliższych mistrzostw Europy odbędą się w azerskim Baku (bliżej stamtąd do Kalkuty niż do Paryża), a w Afryce serio zastanawiają się nad organizacją mistrzostw kontynentu w Chinach albo USA. Piłkarski kibic musi więc podchodzić z dużą rezerwą do wszystkiego, co widzi na globusie. Choć z drugiej strony

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Rozmaitości sportowe – 3/2019
i
zdjęcie: domena publiczna
Rozmaitości

Rozmaitości sportowe – 3/2019

Michał Szadkowski

Ultrabieg do piekła

Dlaczego to zrobiłem? Bo się da. Bo nie umrę, nawet jak jest cholerny upał. Emil Zátopek [czterokrotny mistrz olimpijski] mówił, że nie ma talentu, więc biega, jak się da. Ja też nie mam talentu do szybkiego biegania, ale mam do biegu do upadłego” – opowiadał kilka lat temu Krzysztof Dołęgowski po ukończeniu Marathon des Sables, uchodzącego za najtrudniejszy i najbardziej wyczerpujący ultramaraton na świecie. Zawodnicy mają do przebiegnięcia 250 km w sześć dni, trasa co roku się zmienia, ale zawsze prowadzi przez marokańską część Sahary. Najdłuższy odcinek tegorocznej edycji liczył 81 km, najkrótszy – 15,5 km. Uczestnicy zasuwają przez wydmy w żarze dochodzącym do 50°C, taszcząc 8-kilogramowe plecaki. Organizatorzy za 5 tys. dol. wpisowego zapewniają miejsce do spania w namiocie, opiekę medyczną, 10 litrów wody dziennie i ubezpieczenie obejmujące także transport zwłok do kraju. Ubrania, jedzenie, pompkę do odsysania jadu i inne niezbędne rzeczy trzeba przywieźć ze sobą. Szefowie maratonu dbają, by wyścig był czysty. Każda przekazana biegaczowi butelka wody oznakowana jest jego numerem, można ją wyrzucić tylko do specjalnych pojemników. Jeśli sędziowie znajdą butelkę gdzie indziej, biegacz dostaje pół godziny kary. To dużo, triumfator z 2018 r. Rachid El Morabity wpadł na metę po 19 godzinach i 35 minutach, a nad drugim Mohamedem El Morabitym (to jego brat) miał 26 minut przewagi. W sumie w ubiegłym roku do mety dobiegło 934 biegaczy i biegaczek. W inauguracyjnej edycji w 1986 r. wystartowało 23 zawod­ników.


Węgorz płynął z rzeki na igrzyska

Każda telewizja pokazywała mój wyścig, wliczając CNN. To, co zdarzyło się w Sydney, zmieniło moje życie” – wspomina 41-letni dziś Éric Moussambani. W 2000 r. pływak z Gwinei Równikowej napisał historię, jakiej igrzyska nie widziały. Trenować zaczął kilka miesięcy przed zawodami, w rzece. Nie miał trenera, radami służyli mu lokalni rybacy. Później przeniósł się na 12-metrowy basen w hotelu w Malabo (mógł z niego korzystać godzinę dziennie, trzy razy w tygodniu). Na igrzyska zakwalifikował się dzięki dzikiej karcie – organizatorzy rezerwują pulę miejsc dla zawodników z krajów bez pływackich tradycji. Nigdy wcześniej nie słyszał o Sydney; kiedy w Australii dotarł do pływalni, przeraził go olbrzymi 50-metrowy basen olimpijski. W eliminacjach 100 m stylem dowolnym przepłynął w 1.52.72. Nikt nigdy na igrzyskach nie zrobił tego tak wolno. Najlepszy na tym dystansie w Sydney Pieter van den Hoogenband wyrobił się w 48,64 s. Czas Moussambaniego nie dał mu, rzecz jasna, awansu, ale i tak wychodził z basenu jako zwycięzca – raz, że się nie utopił, a zagrożenie było ogromne, przez cały czas asystował mu ratownik z tyczką. Dwa, że wygrał wyścig – rywalizujący z nim pływacy zostali zdyskwalifikowani za falstart. Trzy, że przywrócił wiarę w to, że igrzyska nie są tylko dla superbohaterów. Media nazwały go „węgorzem” i okrzyknęły bohaterem igrzysk. Dziś Moussambani jest szefem związku pływackiego w Gwinei Równikowej i honorowym gościem pływackich imprez.

Czytaj dalej