Równość, wolność, integracja
i
zdjęcie: archiwum Jariego Lavonena
Edukacja

Równość, wolność, integracja

Aleksandra Pezda
Czyta się 14 minut

Tajemnica fińskiego „cudu edukacyjnego”? Równe szanse dla wszystkich uczniów: obojętnie, z jakiej pochodzą rodziny – zamożnej czy nie, wykształconej czy nie. Wybitny ekspert edukacyjny prof. Jari Lavonen tłumaczy, dlaczego w Finlandii nie ma prywatnych szkół i dlaczego rewolucje trzeba robić małymi kroczkami.

Na spotkanie z Jarim Lavonenem na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Helsińskiego idę prosto z Oodi – nowej helsińskiej Biblioteki Centralnej. Wybudowana za 100 mln euro, z drewna i szkła, stoi w centralnym punkcie miasta, naprzeciwko parlamentu. I oszałamia: Oodi wygląda jak olbrzymi statek z oszronioną górną częścią pokładu. Najwyższe piętro to wielki, przeszklony open space z regałami książek i doskonałym widokiem na panoramę miasta. Nie ma w sobie nic z tradycyjnej bibliotecznej kameralności, mimo to nie rozprasza. Poziom niżej trwa nieustanny festiwal technologii: studia nagrań, studia gier komputerowych, drukarki 3D, ale też np. maszyny do szycia (nawet żelazka widziałam w użyciu). Wszystko dla ludzi, zupełnie za darmo.

Jeśli rzadki jest wam widok czytających osób, tam z pewnością go sobie przypomnicie. I to ze zwielokrotnioną siłą. Na drewnianych schodach-tarasach pracuje się z książkami oraz laptopami, a w wyodrębnionych przeszklonych pokojach młodzież uczy się w grupach, bez ściemy! Mimo przechadzających się wycieczek można się skupić. Nawet toaleta ma swój znaczący wymiar – jest bezpardonowo po fińsku koedukacyjna.

Po trzech miesiącach od otwarcia próg Oodi przekroczył milionowy odwiedzający – dziennie jest ich 8–20 tys. W tym samym czasie wydano 9 tys. kart czytelniczych i wypożyczono większość ze 100 tys. zgromadzonych tu książek. Ponoć liczba czytelników w innych bibliotekach w Helsinkach nie spadła, ale Finowie w ogóle są jednym z najchętniej wypożyczających książki narodów świata.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Oodi jest prawdopodobnie kwintesencją tego, co myślimy o Finlandii. Zapewne również tego, jak Finowie chcieliby być widziani. Po pierwsze z powodu kontekstu – została wzniesiona w darze narodu dla narodu, na 100-lecie odzyskania niepodległości. Wybierali wspólnie i jakoś nie padło na stawianie pomników czy budowanie stadionów. Po drugie – bo łączy tradycję z nowoczes­nością, nie ujmując niczego żadnej z nich.

Finowie potrafili wyczuć, że nie wystarczy wstawić komputery do biblio­teki, żeby ją ożywić. Wiedzą, że trzeba pozwolić ludziom spotykać się i działać, dopiero wtedy poczują się jak u siebie i będą wracać.

Oodi to po fińsku „oda”. Oda (utwór liryczny, który charakteryzuje się wznios­łością tematu i stylu, sławi ideę, wydarzenie lub czas; zwykle cechuje ją także zbiorowy podmiot wypowiedzi) do myśli ludzkiej, ludzkiej inteligencji, kultury oraz pracowitości. I do współdziałania. Z Oodi za plecami łatwiej zrozumieć fiński sukces edukacyjny, który na początku wieku wyniósł Finlandię na pozycję światowego lidera dzięki wynikom w PISA (to największe międzynarodowe badanie umiejętności 15-latków organizowane przez OECD). Jednocześnie przewaga użytkowników części rozrywkowej Oodi – tego w istocie ogromnego domu kultury – sprawia, że nie sposób nie myśleć o nadchodzącej zmianie: globalne trendy zaczynają grać rolę w dotąd homogenicznym fińskim społeczeństwie i również fińska edukacja powoli traci swoją unikatową tożsamość.

Aleksandra Pezda: Czy wielkie połacie biblioteki przeznaczone na gry komputerowe i druk 3D utrzymają Finów w czołówce czytelnictwa na świecie?

Jari Lavonen: Oodi na początku miała być przede wszystkim biblioteką z dodatkowymi pomieszczeniami na inne aktywności. Szybko się jednak okazało, że to właśnie te inne aktywności przyciągają ludzi, więc postawiono na to, co dla odwiedzających atrakcyjne i teraz to biblioteka jest dodatkiem. Co nie znaczy, że nie wypożyczamy książek albo że lekceważymy czytelnictwo. Finowie zajmują nadal czołowe miejsca w międzynarodowych rankingach czytelnictwa, a raczej nasze dziewczyny, bo z czytaniem u chłopców jest mniej różowo. Badania wskazują, że nie chodzi o płeć biologiczną, raczej decyduje kontekst kulturowy – z jakiegoś powodu czytanie kojarzymy raczej jako czynność kobiecą. Szukamy więc pomysłów, jak zachęcić chłopców do książek, traktujemy to jak wyzwanie równościowe, chodzi przecież o zdobywanie kluczowych kompetencji na życie w XXI w.

Słynna ze skuteczności fińska szkoła nie może zaradzić?

Staramy się. Od 2013 r. zmieniamy podstawę programową – zbudowaliśmy już nową dla szkół podstawowych i gimnazjów, zaczynamy teraz prace nad liceami. Są tam wskazówki dotyczące nowych kompetencji potrzebnych w dzisiejszym świecie, takich jak kreatywność, odporność na zmiany, umiejętność współpracy. Dodaliśmy też kilka kierunków ważnych szczególnie dla fińskiej edukacji. Chcemy m.in. znaleźć sposób na głębsze zaangażowanie uczniów w proces uczenia się, bo wielu z nich za wcześnie porzuca szkołę.

Konkretami wzbogacą ten dokument samorządy i poszczególni nauczyciele – bo u nas mają oni bardzo duży wpływ na kształt programów szkolnych. Rząd na to, żeby zbudować nowe programy i przygotować do nich nauczycieli, przeznaczył 100 mln euro. Na szczeblu krajowym szkolimy liderów, a oni potem lokalnie przygotowują do zmian swoich kolegów.

Pytałam jedną z tak szkolonych anglistek z miejscowości pod Helsinkami. Zapamiętała tylko, że uczniowie powinni być aktywniejsi. Ale jej lekcja była bardzo tradycyjna.

Jest pani rozczarowana? Bo ja jestem zadowolony z odpowiedzi tej nauczycielki. W fińskiej szkole zmiany zachodzą powoli i to jest wliczone w nasze postępowanie. Poza tym zawsze będą nauczyciele, którzy szybko chwycą innowacje, i tacy, którzy nigdy nie przyjmą nowych idei. W każdym społeczeństwie jest co najmniej kilka procent zachowawczych obywateli, nie tylko w szkole.

Ta nauczycielka zapamiętała ­hasło o większym zaangażowaniu uczniów w proces nauczania, czyli – widzi pani? – to, co w mojej prezentacji o nowej podstawie zajmuje jedno z pierwszych miejsc. No i brawo! Teraz wspólnie z kolegami wypracuje własne sposoby na nowe lekcje, potem je samodzielnie wprowadzi w życie, aż wejdzie jej to w nawyk.

Jak Pan by to zrobił, na przykład na lekcji fizyki?

Zmiana zasadza się na postawieniu kluczowego pytania na początku lekcji. Na przykład: dlaczego jeden przedmiot spada na ziemię wolniej od drugiego? Wokół tego pytania potem należy zbudować resztę działań. A raczej postarać się o to, aby to uczniowie działali, żeby samodzielnie, tylko przy pomocy nauczyciela, szukali na to pytanie odpowiedzi. Niech pracują jak naukowcy czy inżynierowie: przeszukują książki oraz Internet. Niech prowadzą doświadczenia – zmieniają przedmioty, sprawdzają, który w jakim tempie leci w dół itd. Najlepiej oczywiście, gdyby pracowali w zespołach, bo to przy okazji stwarza okazję do współpracy z kolegami. Na koniec każda grupa powinna przedstawić wyniki swoich poszukiwań albo w postaci jakiegoś artefaktu, albo prezentacji przed całą klasą.

To ich doprowadzi do drugiej zasady dynamiki Newtona, ale w sposób bardziej interesujący i angażujący. Klasycznie nauczyciel zapisałby na początku tę zasadę jako temat lekcji, podałby definicję, wzory, ewentualnie na koniec okrasił informacje doświadczeniem. Eksperci z wielu dziedzin są jednak zdania, że bardziej angażujące metody lepiej utrwalają wiedzę.

Czytałam mnóstwo artykułów o tym, że rezygnujecie z nauczania przedmiotów na rzecz zajęć interdyscyplinarnych. W fińskich szkołach odkryłam jednak, że tylko niektórzy nauczyciele to robią i tylko jeden taki projekt w roku.

Wielu myśli, że Finlandia nie uczy już według przedmiotów, ale to nieporozumienie. Wytyczne naszej Krajowej Rady Edukacji są jasne: nie rezygnujemy z nauczania przedmiotowego. Część ekspertów nie podziela entuzjazmu do tej innowacji i ja – muszę się przyznać – też należę do tej grupy. Uważam, że nie da się zrozumieć przedmiotów ścisłych tylko poprzez interdyscyplinarną pracę projektową, pewną porcję bazowej wiedzy trzeba podać w tradycyjnej formie. Są co prawda badania na podstawie wyników PISA, że nauczanie zintegrowane, multidyscyplinarne daje lepsze efekty. Ale wynika z nich jeszcze inna prawidłowość: jeśli nauczyciel sam wybierze innowacyjną metodę, efekty będą widoczne, jeśli jednak zostanie mu ona narzucona, wyniki uczniów nawet się pogorszą. Dlatego dajemy nauczycielom wolną rękę – każdy może sam decydować o metodach nauczania. Fińscy pedagodzy są przyzwyczajeni do nauczania przedmiotowego, nie dalibyśmy rady wszystkich naraz przestawić na całkiem inny model.

Podobnie jest w Szwecji. Nauczyciele mogą zdecydować, czy uczą tradycyjnie, według przedmiotów, czy interdyscyplinarnie, np. wszystkie przedmioty ścisłe razem, skoro taki jest trend.

A fińska „nowa szkoła”? Gdzie kilkoro nauczycieli uczy cały rocznik, nie dzieląc uczniów na stałe zespoły klasowe, lecz na wiele różnych grup w zależności od zajęć czy przedmiotu? Myślałam, że to dominujący trend, ale też okazuje się, że na razie tylko eksperyment.

Tam, gdzie nauczyciele są na to gotowi, może zadziałać. Tam, gdzie nie będą się w tym dobrze czuli, może wyrządzić uczniom krzywdę. Nic, co przychodzi z zewnątrz i jest odgórnym nakazem, nie będzie dobre dla edukacji. W Finlandii stawiamy na autonomię nauczycieli i szkół oraz na wolny wybór metod pracy. Żadnego rozwiązania nie wdrożymy na siłę.

Jednak nauczyciele próbują innowacji. Jeśli są obiecujące, czemu ich nie wdrożyć szerzej?

Wspieramy nauczycieli w ich próbach, ale to musi polegać na oddolnej inicjatywie, a nie na nakazach. W badaniach PISA są także pytania skierowane do nauczycieli. Na przykład: „Czy pozwalasz uczniom zadawać pytania i prowadzić własne poszukiwania na lekcji?”. Nasi nauczyciele przedmiotów ścisłych rzadko na to pytanie odpowiadali twierdząco. Trudno byłoby więc teraz na nich wszystkich wymusić nagłą zmianę.

Na czym więc polega słynna „fińska droga”, która wyniosła Was na czołówki edukacyjnych rankingów?

W czołówce nadal jesteśmy, lecz straciliśmy już pierwszą pozycję w PISA. Wyprzedził nas na przykład Singapur. Sęk w tym, że ja bym się z Singapurem nie zamienił, nawet za cenę tego pierwszego miejsca w PISA. Choćby dlatego, że tam aż 80% nauczycieli odpowiada twierdząco na pytanie, czy odczuwają silną presję ze strony rodziców na wysokie wyniki uczniów. I ta presja towarzyszy im stale. A w Finlandii tylko 3% nauczycieli deklaruje takie odczucia. To moim zdaniem dobrze świadczy o partnerstwie na linii szkoła–rodzina, jestem z tego dumny i wolałbym to zachować.

W Singapurze dużą rolę odgrywają także kontrola i konkurencja, wspomagane przez ciężkie testy narodowe. W Finlandii tego nie lubimy i nie robimy. Wolimy dać nauczycielom dużo autonomii, a lokalnym samorządom powierzyć kluczowe decyzje w sprawach edukacji. Nie ma nalotów instytucji państwowych na szkoły, wybieramy zaufanie i wolimy wspierać profesjonalizm nauczycieli, niż poddawać ich kontroli. Dla wielu fińskich pedagogów rankingi nie mają więc żadnego znaczenia, również dla mnie się nie liczą.

A co się liczy?

Utrzymanie wszystkich szkół na podobnym poziomie i brak segregacji uczniów. To jest wartość fińskiej edukacji, nadal uważam, że ta największa. Szkoła ma dawać każdemu podobne szanse. Obojętnie, z jakiej pochodzi rodziny – zamożnej czy nie, wykształconej czy nie. W Finlandii nie chcemy kilku najlepszych szkół i reszty jako takich. Chcemy, żeby wszystkie nasze szkoły były na dobrym poziomie. Jeśli to się załamie, załamie się nasza edukacja, stracą obywatele – dla nas byłby to poważny problem. To właśnie równość w dostępie do edukacji tej samej jakości jest fundamentem fińskiej szkoły.

Jednak społeczeństwo się zmienia. Nawet równościowi fińscy rodzice podstępem przenoszą dzieci ze szkół rejonowych, np. fikcyjnie je przemeldowują. Zwłaszcza z tych szkół, gdzie ich dzieci uczyły się z dziećmi imigrantów.

To niestety zauważalny trend, ale chcę podkreślić, że nadal niszowy. Z tego powodu zapisaliśmy w nowej podstawie programowej nowe zadanie: utrzymanie na równym poziomie szkół w środowisku multikulturowym i nieheterogenicznym. To dla nas wielkie wyzwanie i nowość – nie znaliśmy dotąd tego problemu, musimy go oswoić i znaleźć jakieś rozwiązania. Miasto Helsinki na przykład dodatkowo dofinansowuje te szkoły, w których spadł poziom i gdzie rodzice zwracają na to uwagę.

To działa?

Działa, efekty są monitorowane i wychodzi na to, że sytuacja w tych szkołach się poprawia.

W niektórych stanach USA, zdaje się, słabsze szkoły są ­karane finansowo.

W USA lokalne samorządy w zamożnych okręgach, gdzie docenia się wartość dobrej edukacji, dokładają do swoich szkół, nie przejmując się sąsiadami. To pogłębia nierówności i nie sprzyja budowaniu odpowiedzialnego i współpracującego społeczeństwa. Do tego obowiązuje model wynagradzania nauczycieli w zależności od osiągnięć ich uczniów. Ci, których uczniowie mają kiepskie wyniki, mogą się nawet liczyć z tym, że stracą pracę. Dla mnie to nie do pojęcia. W ogóle nie rozumiem, jak można spokojnie pracować w tak niesprawiedliwym i opresyjnym systemie, to musi być jakiś koszmar. No i mamy gotowy system pogłębiający różnice społeczne.

W Polsce od lat mamy do czynienia z segregacją w szkołach. Co tracimy?

Wyniki badań PISA pokazują, że w krajach, gdzie segregacja nie występuje albo różnice między szkołami są małe, wyniki uczniów są wyższe. To dowód, że warto się przy tym upierać. To jest zresztą stały element dyskusji pomiędzy fińskimi ekspertami a edukatorami z USA. Tam szkoły są całkowicie zależne od wolnego rynku, a edukacja daleka od równościowego podejścia. Znowu wyniki PISA potwierdzają, że tam, gdzie w edukacji wzrasta rola prywatnego sektora, wyniki uczniów idą w dół. Tak się stało w Szwecji, jak tylko dopuszczono tam prywatne szkolnictwo.

W Polsce wolny rynek w edukacji był aktem historycznym – niósł wam wolność po latach zindoktrynowanej szkoły pod hegemonią radziecką. Chociaż np. Estonia w podobnej sytuacji ograniczyła prywatne szkolnictwo, a teraz w PISA zajmuje czołowe pozycje.

Nowe zjawisko w fińskiej szkole to niezadowolenie nauczycieli. Głośno narzekają na tzw. edukację włączającą. Według nauczycieli integracja uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi w powszechnych klasach ma źródło głównie w oszczędnościach i działa na szkodę uczniów.

Edukacja włączająca to dla nas ważny kierunek z pobudek zupełnie innych niż ekonomiczne. Chodzi po prostu o przestrzeganie praw człowieka, nie możemy się z tego wycofać. Problem rzeczywiście jest tam, gdzie samorządy zauważyły przy tej okazji pole do oszczędności i nie dają nauczycielom dodatkowego wsparcia do pracy w takich klasach. To się nie powinno zdarzyć, a jednak – spowolnienie gospodarki odbija się również na naszej edukacji. ­Na wsparcie edukacji włączającej ­rząd przeznaczył pieniądze, ale wido­cz­nie nie w takim wymiarze, w jakim by to było konieczne.

Tradycyjnie w Finlandii tworzono odrębne klasy dla uczniów słabszych i ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, uważaliście to dotąd za rodzaj indywidualizacji nauczania. Uczniowie mogli się uczyć we własnym tempie i „nie przeszkadzać” na lekcjach innym.

Wcześniej uczniów dzieliliśmy, teraz stawiamy na integrację. Uważam, że to ze wszech miar dobry kierunek. Może realizacja tego celu nie jest jeszcze odpowiednia i dlatego nauczyciele mają z tym problem. To jednak nie zmieni kierunku naszego postępowania, jak sądzę.

Z drugiej strony w szkołach dodatkowo zatrudniacie nauczycieli od „dobrego samopoczucia”. Grają z uczniami w gry, robią teatr, dramy, uczą dialogu i tolerancji. O co chodzi? W czym problem?

W naszych szkołach średnich. Tam dopada naszych uczniów ostra konkurencja. Muszą naprawdę ciężko pracować, jeśli chcą się dostać na bezpłatne studia, na których jest mało miejsc. To jest słaba strona naszej edukacji. Wcześniejsze etapy szkolne są dla dzieci przyjazne i wolne od stresu – nie ma nacisku, nie ma testów, nie ma konkurencji. W liceach sytuacja zmienia się radykalnie, presja gwałtownie wzrasta. Stres, frustracja, wypalenie – to obserwujemy w szkołach średnich. Zwłaszcza u dziewcząt, bo one są bardziej ambitne. Dlatego do nowych podstaw programowych wpisaliśmy cel, jakim jest dbałość o dobrostan uczniów. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, że jakiś samorząd już zatrudnia nauczycieli, którzy mają w tym pomagać. Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie.

Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że fińska edukacja jest dobra nie dlatego, że jest nowoczesna, ale właśnie dlatego, że jest tradycyjna. Po co więc wprowadzacie jakiekolwiek zmiany?

Bo świat się zmienia, ludzie potrzebują nowych kompetencji, żeby się w nim odnaleźć. Bo nasi uczniowie nie są już tacy sami jak przed 20 laty. Na przykład traci wpływy w społeczeństwie religia protestancka, której praktykowanie rzutowało na podejście do nauki – gdzie wiedza była wartością samą w sobie, szanowało się starszych, do nauczycieli czuło respekt. Dzisiejsza kultura jest inna i my musimy się w niej odnaleźć.

Podobno jest coraz mniej chętnych do zawodu nauczyciela w Finlandii? Dotychczas był on bardzo atrakcyjny i trudno było o miejsce na studiach nauczycielskich.

Trochę się to zmieniło, to prawda. Pensja fińskich nauczycieli oscyluje wokół średniej krajowej, co przestało nauczycielom wystarczać, zwłaszcza że wiele branż zaczęło tę średnią przekraczać. Dodatkowo działa nowy system rekrutacji na studia, bardziej scentralizowany, a także są utrudnienia w przypadku ewentualnej zmiany kierunku studiów. Rząd postanowił ograniczyć przepływ studentów pomiędzy kierunkami po to, aby nie przedłużali studiowania, w końcu na to idą nasze podatki. Stąd nieco spadła liczba chętnych do zawodów nauczycielskich, nadal jednak są to kierunki oblegane.

Czego najbardziej obawiają się studenci tych kierunków nauczycielskich przed podjęciem pracy?

A, tu mnie pani ma! Rzeczywiście jednym z pytań, które słyszę najczęściej, jest to o edukację włączającą. Studenci obawiają się, czy będą potrafili uczyć w zróżnicowanej klasie – z uczniami o umiejętnościach na bardzo różnym poziomie. To im się wydaje trudne, dotąd tak w fińskiej szkole nie było. Drugą kwestią, która spędza sen z powiek naszym studentom, jest aktywizacja uczniów – nie znają jeszcze metod prowadzenia lekcji w taki sposób, czują się z tym niepewnie. Jak już mówiłem, dotąd kształciliśmy nauczycieli do innych zadań i innych metod pracy. Musi minąć trochę czasu, zanim się przestawią na bardziej aktywne formy pracy, a my im musimy dać czas na przystosowanie się do tych zmian. Nikt nikogo nie będzie tu popędzał.

Mówi Pan w wywiadach, że dobrą edukację zabijają pośpieszne reformy wprowadzane przez polityków. Jak Finlandia się temu opiera?

To wynika z naszego systemu politycznego – żaden rząd nie ma na tyle bezwzględnej większości, żeby mógł się nie liczyć z opozycją. Mamy cztery duże partie i one muszą się porozumiewać i ze sobą współpracować. W krajach, w których istnieje system dwupartyjny, np. w Wielkiej Brytanii, współpraca zawsze będzie trudna i każdy następny rząd będzie ­próbował zmienić decyzje poprzedniego, usiłując udowodnić, że tamten popełniał błędy. Współczuję takiej polityki.

Politycy fińscy szczęśliwie od lat nie zmieniają kierunku rozwoju edukacji i nie robią sobie na tym polu na złość, bo w następnej kadencji to by się na nich zemściło. Monitoruję sprawy edukacji na przestrzeni kilkudziesięciu lat, obserwowałem już różne rządy – rzeczywiście od lat 70. nie było tak, żeby któryś chciał koniecznie podważyć w całości kierunek nadany przez poprzedników czy to z lewej, czy z prawej strony politycznej. Na świecie jednak tak się dzieje. Obserwowałem politykę edukacyjną w jednym z państw Ameryki Południowej, dla mnie szokująco niestabilną: jeden rząd wspierał zmiany, drugi je odkręcił w kompletnie innym kierunku, trzeci z kolei nakazał powrót do stanu sprzed dwóch kadencji. To nieodpowiedzialne i niszczące zachowania.

W Finlandii na razie mamy zgodę w jednej kwestii: każda zmiana w edukacji musi być powolna i spokojna, żadnych gwałtownych ruchów i zwrotów o 180 stopni. Poprzedni minister był z partii konserwatywnej, obecny jest z bardzo lewicowej, a w edukacji pozostał ten sam kierunek.

Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1331/1970 r.
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1331/1970 r.

prof. Jari Lavonen:

Wykłada metodykę nauczania fizyki i chemii na Uniwersytecie Helsińskim, kieruje Krajowym Forum Kształcenia Nauczycieli w Finlandii, jest profesorem wizytującym University of Michigan i University of Johannesburg. Bada edukację od ponad 30 lat, zajmując się głównie metodyką nauczania przedmiotów ścisłych, zmianami w podstawach programowych, szkoleniem nauczycieli oraz wykorzystaniem nowych technologii w nauczaniu. Brał również udział w pracach nad zmianami w kształceniu nauczycieli w Norwegii, Peru i Republice Południowej Afryki.

 

Czytaj również:

Do wiedzy tylko przez szczęście
i
zdjęcie: PAP/EPA
Edukacja

Do wiedzy tylko przez szczęście

Aleksandra Pezda

Najlepsza szkoła to taka, gdzie nauce towarzyszy poczucie własnej wartości uczniów – mówi Andreas Schleicher, międzynarodowy ekspert do spraw edukacji.

Ekspert OECD oraz inicjator i koordynator PISA (Programme for International Student Assessment), największych międzynarodowych badań umiejętności 15-latków. Jest twarzą i propagatorem tych badań, które na świecie wywołują kontrowersje: przez jednych są postrzegane jako miernik jakości narodowych odmian edukacji, przez innych jako wpychanie szkoły w ranking oparty na testach. Niemal 20-letnie doświadczenie badacza PISA Schleicher opisał w książce World Class: How to Build a 21st-Century School System, wydanej w 2018 r., a rok później przetłumaczonej na język polski. Książkę zadedykował „nauczycielom świata, którzy poświęcają swoje życie – pracując często w trudnych warunkach i rzadko otrzymując uznanie, na jakie zasługują – aby pomóc następnemu pokoleniu zrealizować jego marzenia i kształtować naszą przyszłość”.

Czytaj dalej