Rok 1313 był to dziwny rok…
Rozmaitości

Rok 1313 był to dziwny rok…

Alternatywny Przekrój przez historię
Adam Węgłowski
Czyta się 19 minut

W średniowiecznej Mekce spotykają się na pielgrzymce dwaj afrykańscy podróżnicy – jeden właśnie wrócił z Australii, drugi wyruszy wkrótce na poszukiwanie lądu, który dziś nazywamy Ameryką. Niemożliwe? Wcale nie, tylko trudne do wyobrażenia, szczególnie dla Europejczyka.

Nie jesteśmy centrum świata – to prawda, z którą coraz częściej musi konfrontować się dziś Zachód. Cóż, może dominacja naszej cywilizacji to nie historyczna konieczność, ale wynik przypadkowych zdarzeń. Wystarczy przecież cofnąć się kilkaset lat i ujrzymy glob, na którym Europa jest tylko jednym z wielu ośrodków, i to wcale nie tym najważniejszym, najbogatszym lub najbardziej wpływowym. Oto Ziemia w roku 1313.

Tysiąc i jedno królestwo

W XIV w. nikt nie zamierza imigrować z Afryki do Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Afrykańczycy myślą raczej o podporządkowaniu sobie Starego Kontynentu. Na przykład w muzułmańskim Maroku dynastia Marynidów planuje ekspansję na Półwysep Iberyjski. W końcu przez dobrych kilkaset lat rządzili nim islamscy władcy, a chrześcijańskim wojskom opiera się jeszcze imponujący bogactwami Emirat Granady.

Lecz na tym styku dwóch kontynentów i cywilizacji kwitną też handel i kultura. Działają tu wybitni medycy, matematycy, architekci. W marokańskim Marrakeszu góruje nad miastem bajeczna wieża Meczetu Księgarzy (który zdaniem niejednego polskiego turysty przypomina Pałac Kultury i Nauki). A dorastający Muhammad Ibn Battuta marzy już o dalekich podróżach ku granicom znanego świata. Wkrótce jego sen się spełni: w ćwierć wieku przemierzy 120 tys. kilometrów przez Afrykę, Azję i Europę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Z Marokiem sąsiaduje jeszcze potężniejsze muzułmańskie państwo mameluków – kontrolujących Egipt, część Libii i szmat Bliskiego Wschodu. Sułtani są bezwzględni dla wrogów i hojni dla rozrastających się sanktuariów w Mekce i Medynie. W ich surowo rządzonym państwie mieszkańcom przynoszą oddech Opowieści z tysiąca i jednej nocy – kompilacja liczących kilkaset lat baśniowych historii o pieniądzach, seksie i władzy. Są tak popularne i nieprawomyślne, że w XIV w. biorą je na cel islamscy cenzorzy i duchowni.

Na północy Afryki świat wielkiej polityki się nie kończy. W 1313 r. w okolicach jeziora Czad sprawnie rozwija się muzułmańskie państwo Kanem. Jego 30 tys. wojowników prowadzi dżihad przeciw lokalnym plemionom. Jednak kanemski sułtan zna też metody dyplomatyczne: zaprzyjaźnionym władcom wysyła w prezencie… żyrafy. To nie jest efemeryczne państwo – wedle historyków funkcjonowało od VIII w. do roku 1900 (czyli w chwili upadku miało dłuższą historię niż dzisiejsza Polska).

Z kolei na wschodzie Czarnego Lądu dumnie pręży się chrześcijańska Abisynia, czyli Etiopia. Jest dumna, bo w 1313 r. chrześcijaństwo ma w niej już tysiącletnią tradycję i oparło się ekspansji islamu. Tyle że warunki odseparowały Etiopię od innych chrześcijan. Do tego stopnia, że w średniowiecznej Europie zaczyna funkcjonować jako półlegendarne Królestwo Kapłana Jana (wspomniane w Baudolinie Umberta Eco). Wbrew fantazjującym ludziom średniowiecza w tych okolicach Afryki nie ma jednak psiogłowych, olbrzymów i cyklopów. Jest za to co innego: imponujące skalne kościoły Lalibeli. Te cuda miały w XIII w. zrobić z etiopskiego miasta nową Jerozolimę – w miejsce oryginalnej, zajętej przez muzułmanów. Przy tworzeniu świątyń pracowali ponoć budowniczowie z Indii i Bliskiego Wschodu. Wykuto je w skale, by były trudniejsze do wypatrzenia i zniszczenia przez wrogów.

Tymczasem w sąsiedztwo Etiopii ­– w okolice rogu Afryki i dalej, w stronę południa kontynentu – docierają arabscy kupcy. W ten sposób rozwija się tam od X w. tzw. cywilizacja ­Suahili: handlowa potęga zarabiająca na złocie, kości słoniowej i niewolnikach. Jej głównym ośrodkiem była w 1313 r. Kilwa. Założona na terenie dzisiejszej Tanzanii przez księcia z Persji, stała się siedzibą sułtanatu.

Kilwa prowadziła interesy m.in. z państwem leżącym jeszcze dalej na południu – Monomotapą. Stolicą panujących tam południowoafrykańskich władców było Wielkie Zimbab­we. Kiedy w epoce wiktoriańskiej jego ruiny zobaczą brytyjscy kolonizatorzy, nie będą w stanie uwierzyć, że to dzieło „prymitywnych” czarnych. Stąd powstaną teorie, że Wielkie Zimbabwe było starożytną kolonią Fenicjan, kopalniami króla Salomona lub posiadłością królowej Saby. Tymczasem to miasto nie antyczne, lecz średniowieczne. W 1313 r. miało się jeszcze bardzo dobrze, mieszkało w nim kilkanaście tysięcy ludzi.

Skoro wyglądało to wszystko tak obiecująco, dlaczego wiele z tych cywilizacji nie utrzymało się albo nie rozwinęło tak dynamicznie, jak europejskie? Bo – po prostu ­– Afryka to nie Europa. „Ogromne przestrzenie oraz trudne warunki naturalne nie sprzyjały dynamice rozwoju, bo uniemożliwiały sprawne przemieszczanie się po kontynencie. W Europie było inaczej. Swobodne migracje ludzi niosły za sobą możliwość przenoszenia nie tylko produktów, ale również myśli technologicznej. W Afryce niestety tego nie było” – tłumaczy historyk dr Łukasz Burkiewicz z Akademii Ignatianum w Krakowie.

A mimo to przynajmniej je­dno afrykańskie państwo mogło­ ­­­w XIV w.­­­ na zawsze zmienić świat: Mali. Bo co by było, gdyby powiodła się atlantycka wyprawa jej króla?

Najbogatszy w historii

W XIV stuleciu muzułmańskie Imperium Mali było rozwiniętym zachodnioafrykańskim państwem, żyjącym z karawan sunących przez Saharę i handlu kruszcami. „Przez jego terytorium przebiegały główne szlaki handlowe biegnące z północnej Afryki, będącej w rękach Arabów, na południe do środka Czarnego Lądu. Szczytowy okres potęgi kraju przypadł na pierwszą połowę XIV w. i okres rządów króla Mansa Musy. Nie tylko podbił on sąsiednie państwa, jak Songhaj, ale też wspierał rozwój gospodarczy. Sam był władcą niezwykle bogatym. Miał liczne kopalnie soli i złota” – wyjaśnia dr Burkiewicz.

Mansa Musa w już XXI-wiecznym zestawieniu na stronie internetowej Celebrity Net Worth został uznany za najbogatszego człowieka wszech czasów. Jego fortunę oszacowano na – w przeliczeniu na obecne pieniądze – 400 mld dolarów. Z takim kapitałem dziś byłoby go stać na wybudowanie 300 Burdż Chalifa, najwyższych budynków świata. Albo, jak wyliczył pewien żartowniś, na 400 tys. rolek papieru toaletowego z czystego złota. Nie dziwi informacja, że podczas swojej podróży do Mekki – przez Kair – Mansa Musa tak szafował ze swoją świtą złotem, że wywołał w Egipcie mameluków kryzys finansowy.

W Mali rozwijało się szkolnictwo i kwitł Uniwersytet Sankore (dziś dowodem tego są słynne manuskrypty z Timbuktu). Malijczycy znali też pewnie osiągnięcia arabskich żeglarzy oraz ich instrumenty, takie jak astrolabium. Mansa Musa objął tron w 1312 r. – po swoim bracie Abu Bakrze II, który ufundował dwie wyprawy na zachód, aby „szukać granic oceanu”. Na pierwszą wyruszyło 200 łodzi, a wróciła jedna: z załogą lamentującą o wielkiej rzece po drugiej stronie i wirze, który zgładził pozostałe statki. Do drugiej ekspedycji Abu Bakr II przygotował więc 2 tys. łodzi. Wypłynął na Atlantyk w 1311 r. Już nie wrócił, jednak przez kilka lat wciąż jeszcze na niego czekano.

Władca Imperium Mali, Mansa Musa I; źródło: „Atlas kataloński" z 1375 r./Wikimedia Commons
Władca Imperium Mali, Mansa Musa I; źródło: „Atlas kataloński” z 1375 r./Wikimedia Commons

Gdyby Abu Bakr II dotarł do Nowego Świata (albo gdyby Mansa Musa kontynuował wyprawy za ocean, zamiast wydawać fortunę na gigantyczną pielgrzymkę do Mekki), w 1313 r. Malijczycy mogliby już go kolonizować. Przecież sułtani Mali dysponowali wręcz nieograniczonymi środkami finansowymi. Mieli pod swoją władzą 400 miast, 20 mln ludzi i 100-tysięczną armię!

Bezkrólewie w Ameryce

Wyobraźmy sobie, że Malijczycy wylądowaliby na brazylijskim wybrzeżu. Ich konie i wielbłądy wywołałyby popłoch wśród Indian (oczywiście Malijczycy nazwaliby ich inaczej, po swojemu). Również czarny kolor skóry i brody sprawiłyby, że miejscowi nie traktowaliby przybyszów jak zwykłych ludzi. To ułatwia podbój.

A co dokładnie znaleźliby Malijczycy w Ameryce w roku 1313? W Amazonii natrafiliby na sieć osiedli połączonych drogami, tworzących swoiste miasta ogrody. Podążając na południowy zachód, nad jeziorem Titicaca Malijczycy zobaczyliby podupadłe już, ale wciąż monumentalne kamienne miasto Tiwanaku. Na płaskowyżu Nazca zadziwiłyby ich tajemnicze geoglify – już wtedy liczące kilkaset lat.

Wędrując w przeciwnym kierunku, na północ, przybysze dotarliby do Cuzco, stolicy państewka Inków. Państewka, bo imperium powstanie dopiero w przyszłości (niedługo przed przybyciem hiszpańskich konkwistadorów). W 1313 r. Inkowie są tylko jednym z wielu andyjskich ludów, a prym wiedzie wśród nich kultura Chimú. Jej symbolem jest Chan Chan, największe prekolumbijskie miasto w Ameryce Południowej – łatwo rozpoznawalne dzięki ­bajecznym zwierzęcym ornamentom na tynkach budynków. Wzniesione z suszonej na słońcu glinianej cegły (adobe), rozciąga się w tym czasie na terenie prawie 30 km², a mieszka w nim ponad 20 tys. ludzi. To więcej niż w ówczesnym Krakowie czy Londynie, porównywalnie do Rzymu (choć mniej niż w 100-tysięcznym wówczas Konstantynopolu).

Ciekawe, że ludy andyjskie raczej nie myślały o poszukiwaniach i podboju nieznanych lądów, choć miały odpowiednie statki. „Funkcjonowała tam żegluga pełnomorska. Indianie pływali na trzcinowych łodziach z zakrzywionym dziobem oraz rufą lub płaskich tratwach z drewna balsa, które były zdolne do przewożenia wielotonowych ładunków, docierając do wysp Galapagos, a nawet do Wyspy Wielkanocnej. Na ceramice Moche z przełomu er wielokrotnie pojawiają się wyobrażenia takich łodzi. Dlaczego amerykańskie imperia nie podbijały innych kontynentów? Wydaje się, że ich władcy nie odczuwali takiej potrzeby. Ba, wielu brakowało ludzi do pracy na polach. Ziemi mieli dość, więc po co jej szukać, hen, daleko za horyzontem?” – tłumaczy Jarosław Molenda, podróżnik i pisarz, autor książek historycznych.

Afrykańczycy z Sahary problemu z nadmiarem żyznych gruntów nie mieli, wręcz przeciwnie. Dlatego nowy kontynent byłby dla nich łakomym kąskiem.

Przedzierając się przez bujną Amerykę Środkową, natrafiliby na podupadającą już cywilizację Majów. Zarastające gruzy, wśród których funkcjonowało szereg skłóconych państewek. Dalej na północ dopiero raczkuje państwo Azteków (Mexików). Aztecka stolica Tenochtitlán – miasto, które za czasów konkwistadorów zamieszkiwać ­będzie prawie ćwierć miliona ludzi­ ­­– powstanie dopiero w 1325 r. Dlatego zdobywcy z Afryki natrafiają tu na znikomy opór.

Zaskakująco, z naszej perspektywy, wygląda sytuacja w głębi Ameryki Północnej. Obok koczowniczo żyjących Indian są tam miasta. Przede wszystkim wielkie rolnicze osady cywilizacji missisipijskiej, nad którymi górują ziemne kopce dochodzące do 30 m wysokości (największy znajduje się w Cahokii w stanie Illinois). Ale piorunujące wrażenie robi też „klifowy pałac” wzniesiony przez lud Anasazi (w Mesa Verde w stanie Kolorado). Nie byliby to jednak przeciwnicy dla konkwistadorów z Mali. W kraju Anasazi panuje ­długotrwała susza, a na terenach cywilizacji missisipijskiej – powodzie. Cahokia, kiedyś zamieszkiwana przez przynajmniej 20 tys. ludzi, zaczyna się wyludniać. „Klifowy pałac” Anasazi też pustoszeje.

„Rzeczywiście w tym okresie w obu Amerykach panowało »bezkrólewie« i moment na podbój byłby idealny” – przyznaje Jarosław Molenda. Jednak i on, i Łukasz Burkiewicz uważają, że Malijczykom trudno byłoby podbić Amerykę, nawet gdyby do niej dotarli i się osiedlili. Afrykańscy żeglarze mogliby podzielić los innych „zapomnianych” odkrywców Ameryki – wikingów.

Niespełnione możliwości

W 1313 r. na Nowej Fundlandii istnieje jeszcze wikińskie osiedle znane dziś naukowcom jako Point Rosee. Niedaleko jest też drugie, starsze: L’Anse aux Meadows. Jak wikingowie dotarli na kanadyjską wyspę? Z Grenlandii, która w średniowieczu nadawała się do zagospodarowania bardziej niż obecnie. Wikingowie budowali na lodowej wyspie osiedla i kościoły (w świątyni w Hvalsey, której ruiny przetrwały do dziś, jeszcze w XV w. brali śluby). Gdy około 1300 r. zaczął ochładzać się klimat – w czasach tzw. małej epoki lodowej – zaczęli rozglądać się za przyjaźniejszymi terenami. Podróże w nieznane były wyczerpujące i niebezpieczne. Niejeden wiking skończył w żołądku polarnego rekina. Swoją drogą, w 1313 r. żyć już mogła para rekinów, której potomstwem był osobnik przebadany przez naukowców w 2016 r. – te zwierzęta potrafią bowiem żyć ponad 400 lat.

Wróćmy jednak do żywych wikingów. Płynąc dalej na zachód, dotarli do Nowej Fundlandii i tam się osiedlili. Jak się jednak okazało, nie im pisana była rola zdobywców Nowego Świata. Wikingów przypłynęło po prostu za mało. Malijczyków mogłoby przypłynąć więcej, lecz czy przyzwyczajeni do swojego ówczesnego bogactwa chcieliby poświęcać życie na podbój nieznanej krainy? Ale w 1313 r. nie było jeszcze wykluczone, że Ameryka przyszłości będzie mówić po staronordycku albo arabsku. A może nawet mieszaniną tych języków, gdyby powiodła się i kolonizacja wikińska, i malijska. Kto wie, może w Ameryce doszłoby nawet do starcia chrześcijaństwa i islamu?

Świat z 1313 r. umaiła Natka Bimer (Drużyna sněhuláka)
Świat z 1313 r. umaiła Natka Bimer (Drużyna sněhuláka)

To niesamowite, ale w 1313 r. wpływy islamu obejmują nawet antypody. Na wyspie Marchinbar przy północnym skraju Australii odkryto bowiem monety z XII-wiecznej Kilwy. Czyli prawdopodobnie dotarli tam kupcy z tego afrykańskiego sułtanatu. A dzieliło ich, bagatela, 8000 km! Gdyby nie poprzestali na handlu, lecz założyli sułtanat, pewnie z czasem opisaliby Aborygenów, bumerangi, kangury. Ruszyliby też na odległy, wyludniony – zdawałoby się – Pacyfik.

Jednak nawet ów skraj świata nie jest w roku 1313 zupełnie niecywilizowany. Po Oceanii krążą łodziami Polinezyjczycy. Na Nowej Zelandii właśnie pojawiają się Maorysi i w poszukiwaniu mięsa zaczynają wybijać 3,5-metrowe gigantyczne ptaki moa. Z kolei na Wyspie Wielkanocnej mieszkańcy wznoszą już pierwsze olbrzymie posągi. A na wysepce Pohnpei w Mikronezji kwitnie miasto Nan Madol, nazywane dziś megalityczną Wenecją Pacyfiku. Megalityczną, bo zbudowaną z wielkich bazaltowych bloków. Wenecją ­– ze względu na usytuowanie na setce sztucznych wysepek przedzielonych żeglownymi kanałami. Mieszkańcy w swojej diecie mają orzechy kokosowe, ryby i żółwie – pluskające w hodowlanych stawach.

Gdybyśmy więc oglądali telewizyjne wiadomości w 1313 r., mogłoby się nam wydawać, że ktoś może dotrzymać Europie kroku albo wręcz ją zmiażdżyć. Gdyby to nieeuropejska cywilizacja skolonizowała nowe światy, rok 1313 mógłby być dla Europejczyków symbolem historycznego pecha (nic dziwnego, w końcu to dwie trzynastki). Jednak stało się inaczej: o pechu mogą mówić inni, bo Ameryka i antypody poczekały na zdobywców ze Starego Kontynentu.

Soczewica, koło, miele młyn

A co się dzieje w Polsce w roku 1313? Zaraz, zaraz, gdzie? Królestwo Polskie nie istnieje, kraj jest w stanie rozbicia dzielnicowego. Tytularnym królem Polski jest od kilku lat Jan ­­– władca Czech, hrabia Luksemburga – walczący o tron cesarski. Tymczasem Władysław Łokietek, marzący o zjednoczeniu ziem piastowskich, ma kłopotów co niemiara. Właśnie stłumił krakowski bunt wójta Alberta (1311–1312), czyli rebelię mieszczan, z których wielu było niemieckiego pochodzenia. Aby ich zidentyfikować, Łokietek kazał ponoć uśmiercać tych, którzy nie potrafili poprawnie wymówić „soczewica, koło, miele młyn”. Podczas mieszczańskiej rewolty Władysław czuł się na tyle niepewnie, że przeniósł rezydencję do Biecza – dzięki czemu to piękne miasteczko do dziś chlubi się faktem, że przez niespełna rok było „stolicą Polski”.

Polska w roku 1313 to podzielony, marginalny kraj na obrzeżach Europy. Bez uniwersytetu, zacofany w stosunku do Zachodu. Dąb Bartek wykiełkuje dopiero za ćwierć wieku, ale puszcz nie brakuje. W lasach mamy wciąż potężne tury, za to w miastach ani jednego wizjonera na miarę Dantego (który właśnie pracuje nad Boską komedią) czy Giotta (tworzącego swoje freski we florenckiej bazylice Santa Croce). Jeden naukowy geniusz Witelon, pochodzący ze Śląska mnich, fizyk, matematyk i twórca psychologii widzenia, nie wystarczy, żeby rozwój nauki na ziemiach polskich porównywać np. z Anglią, która miała w XIII w. takich myślicieli, jak Grosseteste i Bacon, a w XIV stuleciu doczekała się prac Ockhama.

Polska Anno Domini 1313 to kraina trawiona przez wewnętrzne konflikty i zagrożona przez sąsiadów. Mieszkańcy piastowskich ziem pamiętają o najazdach Litwinów, Prusów, Rusinów, Mongołów. Dają im się we znaki Brandenburczycy i Krzyżacy. Ci ostatni w 1308 r. zostali wezwani przez gdańszczan, by poskromić brandenburskie zakusy. Zakończyło się rzezią Gdańska. Krzyżacy rosną w siłę i obrastają w piórka – wprowadzili się właśnie do nowej siedziby, niedawno zbudowanego zamku w Malborku.

Skłóceni i głodni

Znaczenie Krzyżaków urosło, a spadły notowania ich starszych i bogatszych kolegów – templariuszy. Chciwy i cyniczny król Francji Filip Piękny utkał intrygę, w wyniku której templariuszy oskarżono o herezję, zakon rozwiązano, majątek przejęto, a opornych spalono na stosie. Filipowi sekundował uzależniony od Francuzów papież rezydujący w Awinionie.

Koniec templariuszy, przypieczętowany egzekucją ostatniego wielkiego mistrza zakonu Jacques’a­­de Molaya (1314 r.), oznacza, że nie dojdzie do planowanej gigantycznej krucjaty. W Ziemi Świętej wpływy chrześcijańskie odchodzą w przeszłość. Rządzą tam mamelucy. W Anatolii zaś powstaje właśnie państwo Turków osmańskich, które niedługo stanie się kolejnym islamskim imperium i zagrozi najpierw podupadłemu Cesarstwu Bizantyjskiemu, a potem Zachodowi.

Wojownicy Proroka to zresztą niejedyne militarne zagrożenie ze wschodu. Kolejnym są Mongołowie, którzy stanowią póki co mieszaninę różnych wyznań (szamanizmu, buddyzmu, chrześcijańskiego nestorianizmu, islamu), zainteresowaną tylko podbojami. Na wschodnich rubieżach Europy państewka ruskie terroryzowane są przez Mongołów z tzw. Złotej Ordy (Tatarów). Księstwo Moskiewskie – przyszłe regionalne mocarstwo – znajduje się jeszcze w powijakach. Ale przed mongolskimi chanami drżą również egipscy mamelucy. Dlatego niektórym europejskim władcom marzy się, by przekabacić wszystkich Mongołów na… chrześcijaństwo. To dopiero zachwiałoby taką historią świata, jaką znamy!

Na szczęście dla narodów zagrożonych podbojem Mongołowie podzielili się na kilka chanatów i skłócili. Lecz w 1313 r. ambitni wodzowie wciąż myślą o zjednoczeniu. Wtedy tym mobilnym, wytrzymałym i tanim w utrzymaniu wojownikom nikt by się nie oparł – tym bardziej że dysponowali takimi chińskimi wynalazkami, jak proch i gazy bojowe. W Azji potomkowie Czyngis-chana mogliby podporządkować sobie ludny i bogaty sułtanat delhijski panujący nad większością Indii. A także słabnące już Imperium Khmerów. Wprawdzie stolica tego ostatniego, Angkor, liczyła milion mieszkańców, co w XIII w. czyniło ją największym miastem świata, jednak takie liczby nie robiły na Mongołach wrażenia. W 1300 r. w samych Chinach żyło pod ich panowaniem około 60 mln ludzi, a na pozostałych podporządkowanych terenach jeszcze drugie tyle. Jedna czwarta populacji planety, więcej niż w całej Europie.

Dach kryty najszczerszym złotem

Stary Kontynent to w 1313 r. tylko półwysep między Azją a Afryką. Europa nie zdobyła jeszcze zamorskich posiadłości. Przyszłe kolonialne mocarstwa mają na głowie co innego. Anglicy dopiero poradzili sobie z powstaniem Szkotów pod wodzą Williama Wallace’a (znanego z Walecznego Serca). Francuzi mają pusty skarbiec i drą koty z Anglikami, co niebawem zaowocuje wojną stuletnią (od 1337 r.). Hiszpanie zajęci są odzyskiwaniem Półwyspu Iberyjskiego z rąk muzułmanów.

W 1313 r. Europa z trudem jest w stanie się wyżywić – przy ówczes­nych sposobach uprawy roli. Za kilka lat populacja zmniejszy się wskutek klęsk nieurodzaju. A za kilkadziesiąt (od 1346 r.) gwałtownie spadnie po epidemii „czarnej śmierci”.

Wyobraźnię Europejczyków poruszają już jednak opowieści o podróżach Marca Polo. Odważny wenecjanin dotarł na dwór Kubiłaja ­­­­­– mongolskiego chana i cesarza Chin (zm. 1294 r.). Przekazał Europejczykom również wieści o dalekich Indiach. A także o Japonii (Zipingu), którą w latach 1274 i 1281 bezskutecznie próbowali podbić Mongołowie. „Jest wyspą leżącą na wschodzie na pełnym oceanie – przekazywał Marco Polo wieści o Japonii. – Ludność jest biała, piękna i dobrze zbudowana. Oddaje cześć bożkom”. Ale co najważniejsze, Zipingu było bogate! „Złota mają w wielkiej obfitości”, „pereł jest tam pod dostatkiem: są różowe bardzo piękne, okrągłe i wielkie”, „jest tam olbrzymi pałac, cały kryty najszczerszym złotem” – wymieniał podróżnik.

Nawet jeśli Marco Polo trochę fantazjował, otwierał oczy na świat: jego ogrom i bogactwo. I poniekąd uświadamiał, że chrześcijańska Europa jest tylko fragmentem wielobiegunowego świata. I właśnie do opisanych przez wenecjanina Indii oraz Zipingu chciał dotrzeć Krzysztof Kolumb, gdy wyruszył w historyczną podróż, która doprowadziła do kolonizacji Nowego Świata, a Europę – do niewiarygodnej potęgi.
 

Czytaj również:

Polska Beniowska
i
ilustracja: Natka Bimer
Wiedza i niewiedza

Polska Beniowska

Alternatywny Przekrój przez historię
Adam Węgłowski

“Chętnie zagrałbym w jednej drużynie z Mauriciniuniem” – mówi Robert Lewandowski. „Gra Roberta i porady żywieniowe jego żony zawsze były dla mnie wielką inspiracją” – odpowiada z kurtuazją madagaskarska gwiazda. Aż nie chce się wierzyć, że tak trudno o porozumienie w sprawie wspólnej kadry, skoro rok w rok dziesiątki tysięcy rodaków znad Wisły wizytują wyspę słynną z lemurów, a Polacy madagaskarscy przyjeżdżają do kraju przodków, by zobaczyć, czym różnią się baobaby od bab wielkanocnych.

Przypomnijmy, że II RP przez lata marzyła o założeniu kolonii na Madagaskarze, ale udało się to dopiero pod koniec roku 1937, po szczycie gnieźnieńskim z udziałem Francji i Wielkiej Brytanii. Strona brytyjska długo sprzeciwiała się przekazaniu wyspy przez Francuzów Polakom, który to akt miał być rekompensatą za utracone „sumy bajońskie” z czasów Napoleona. Tajemnicą poliszynela jest, że rząd Jego Królewskiej Mości zmiękł dopiero pod wpływem serwowanych w Gnieźnie wysokoprocentowych alkoholi. W efekcie szefowie MSZ-etów postanowili rozstrzygnąć sprawę, grając o wyspę w pokera. Wygrał polski minister Józef Beck dzięki trójce dziewiątek (stąd popularne do dziś powiedzenie, że kierunkowy na Madagaskar to 999).

Czytaj dalej