Pustka, której nie ma
i
Zdjęcie z Teleskopu Hubble’a, NASA/Rawpixel (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Pustka, której nie ma

Carlo Rovelli
Czyta się 8 minut

Znamienity fizyk kwantowy opowiada o swoim spotkaniu z myślą buddyjskiego mędrca sprzed prawie 2 tys. lat oraz o tym, jak wiele mają sobie do zaoferowania Wschód i Zachód.

Nie natknąłem się na tę książkę przypadkiem. Rozmawiając z różnymi ludźmi o kwantach i ich związku z naturą, często słyszałem pytanie:

– A czytałeś Nagardźunę?

Gdy po raz enty padło sakramentalne: „A czytałeś Nagardźunę?”, zdecydowałem się w końcu na ten krok i postanowiłem przeczytać dzieło tego filozofa. Choć Nagardźuna nie jest powszechnie znany na Zachodzie, jego tekst filozoficzny, który tak mnie zaintrygował, w żadnym razie nie jest mętny czy nic nieznaczący. Jest to jedno z najważniejszych dzieł filozofii buddyjskiej, więc mój brak wiedzy o jego istnieniu wynikał tylko z tego, że nie znałem azjatyckiej filozofii (co nie jest rzadkością w przypadku mieszkańców Zachodu). Tytułem dzieła jest jedno z tych nieskończenie długich słów w sanskrycie – Mula-madhjamaka-karika – które tłumaczy się w różny sposób, między innymi jako Podstawowe wersy środkowej drogi. Przeczytałem je w angielskim przekładzie opatrzonym komentarzami jednego z amerykańskich filozofów analitycznych. Wywarło na mnie głęboki wpływ.

Zamek i smok

Nagardźuna żył w II w. n.e. Do jego tekstu, mające

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Energio, płyń!
i
„Świetliki w Ochanomizu”, Kobayashi Kiyochika, 1879 r./LACMA (domena publiczna)
Żywioły

Energio, płyń!

Szymon Drobniak

Trudno uchwycić, czym jest. Najprościej zdefiniować ją jako zdolność do zrobienia czegoś, pchnięcia w ruch. I obserwować różne jej manifestacje podczas, dajmy na to, letniej włóczęgi po Bieszczadach.

Powietrze naładowane jest latem, drży i szamocze się na tle nieba. Ledwo oddycham, przed oczami zalewanymi falami ciepłego potu wyrasta zielony, łagodny garb. Suliła, gdzieś między Rzepedzią a Baligrodem. Jej zbocza pokrywa kładziona gorącym wiatrem, hucząca od owadów, pachnąca ziołami łąka. Niebo jest bezchmurne, metalicznie niebieskie. Przesączona słonecznym żarem kopuła nieboskłonu nakrywa wszystko dookoła dusznym kloszem. Z ciężkim westchnieniem opadam w gęste trawiaste odmęty. Pode mną – mokra, przyjemnie chłodna ziemia. Czuję, jak wysysa ze mnie nadmiar ciepła, a wraz z nim senne zmęczenie. Na wysokości moich oczu – nieustannie poruszający się kalejdoskop splątanej roślinnej zieloności. Powoli zasychające na cienkich łodygach strączki cieciorek. Ostre i szorstkie źdźbła śmiałków darniowych (spotkanie z nimi zbyt łatwo kończy się strużką słodkiej krwi na skaleczonym liściem palcu). Perfidne storczyce kuliste, uzurpatorki z premedytacją upodabniające się do zasobnych w nektar gatunków. Znad mojego ramienia wylatuje leniwym ślizgiem złoty paź królowej – oszalał chyba, jak nic zaraz spłonie w słonecznej pożodze. Ale nie, frunie dalej, skacząc po leniwych falach wrzącego powietrza. Nad tym wszystkim: sinusoida Bieszczadów. Gdyby w jakiś sposób można było zobaczyć na własne oczy strukturę kosmosu, tak właśnie by wyglądała. Garbaty krajobraz to wgniecenia i wyniesienia gigantycznych mas gwiezdnych i planetarnych, ulepionych z materii kul odciskających się w czasoprzestrzeni jak nasze plecy w sypkim piasku. Z bliska krajobraz drży i faluje pod wpływem wiatru. To mniejsze rzeczki i strumienie energii, już nie masywne wgniecenia, lecz delikatne rysy i ruchome zmarszczki.

Czytaj dalej