Przypadek i konieczność w świetle Nieuważności
Doznania

Przypadek i konieczność w świetle Nieuważności

Mateusz Kołczinger
Czyta się 3 minuty

Pewien uczeń zapytał mnie kiedyś, co wedle doktryny Nieuważności rządzi światem: konieczność czy przypadek?

– Sprawdźmy to! – zaproponowałem i wręczyłem mu monetę. – Niech pan rzuca – poleciłem. – A ja zamknę oczy, żeby pan wiedział, że nie oszukuję.

Usłyszałem stuknięcie metalu o podłogę.

– Co wypadło? – spytałem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Nie wiem – odparł adept. – Moneta potoczyła się pod szafkę.

– W tym pokoju nie ma żadnej szafki – zaprotestowałem.

– Jest przecież, po pana lewej stronie – wykrzyknął uczeń, trochę wytrącony z równowagi.

– Czy pan nie widzi, młodzieńcze, że mam zamknięte oczy? – zbeształem go. Schyliłem się jednak i sięgnąłem w podwójną ciemność. Wyciąg­nąłem stamtąd garść kurzu i monet. – Proszę – powiedziałem usłużnie. – Co wypadło?

– To jakaś kpina? – spytał adept spokojnie, tak spokojnie, że aż przeszedł mnie dreszcz. – I dlaczego ma pan ciągle zamknięte oczy?

– Zawsze zamykam oczy na pierwszym spotkaniu.

– Kłamie pan.

– W rzeczy samej – przyznałem. – Ale mówić zawsze prawdę to jak odpowiadać „pomidor” na każde pytanie.

– Pan jest pijany – wycedził.

– Planowałem wypić tylko jednego drinka – ziewnąłem, wzruszony jego idealizmem. – Ale wie pan, jak to jest z tym piciem z umiarem. To jak pojechać na lotnisko i nie wsiąść do samolotu.

W istocie jednak nie piłem tego dnia alkoholu. Za to tuż przed przyjściem adepta kręciłem się w kółko przez kwadrans, żeby myśli w głowie porządnie mi się wymieszały – jak w maszynie do totka.

– Do Lotto – poprawił mnie uczeń.

– Czy pan coś mówił? – zdziwiłem się.

– Nie.

W tym momencie z maszyny losującej w mojej głowie wypadła przez usta kulka z napisem „mechanika kwantowa”.

– Czy słyszał pan o mechanice kwantowej? – zagaiłem.

– Jestem w miarę na bieżąco – padła odpowiedź. – Studiuję fizykę, równolegle z filozofią i neurobiologią.

– To świetnie się składa, bo ja jestem w tej dziedzinie zupełnie zielony – ucieszyłem się.

– Uważam – mówiłem dalej poważnie – że mistrz nie powinien być mądrzejszy od ucznia, bo jak w przeciwnym wypadku uzmysłowiłby mu jego niewiedzę?

Wypowiadając te niebanalne słowa, uniosłem do góry dłoń z wyciąg­niętym palcem wskazującym i lekko zakołysałem, lecz nie dłonią, ale przedramieniem – wtedy dłoń i palec trzęsą się jakby same z siebie. To jeden z moich ulubionych gestów, podpatrzyłem go kiedyś w Teatrze Telewizji.

Uczeń milczał przez chwilę.

– Jest pan zwykłym hochsztaplerem – rzekł w końcu ze smutkiem.

– Ech, ci milenialsi – pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno, bo staram się nie używać słów, które Word podkreśla na czerwono.

Usłyszałem, jak uczeń wychodzi z mojego gabinetu, następnie z mieszkania, zamykając za sobą delikatnie drzwi. Wciąż mając zamknięte oczy, podszedłem do okna. Nie wiem, czy mój gość spojrzał z ulicy w górę i zobaczył, że patrzę za nim, a zarazem nie patrzę. Nie wiem też, czy kiedykolwiek zrozumiał, co starałem się mu tego dnia przekazać. Ja sam zupełnie tego nie rozumiem.
 

Czytaj również:

Jak rozmawiać z ludźmi
i
"Rozmowa", 1872 r., Enoch Wood Perry/MET
Złap oddech

Jak rozmawiać z ludźmi

Mateusz Kołczinger

Dziś zajmiemy się kwestią pomijaną, kłopotliwą, żeby nie powiedzieć wstydliwą, czyli innymi ludźmi i ich notorycznym istnieniem. Każdy adept już od początku wejścia na właściwą ścieżkę zauważa, jak wielką przeszkodę dla samorozwoju stanowią osoby wokół. Kiedy ta nieładna prawda dotrze do świadomości, automatycznie zadajemy sobie pytania: jak to możliwe, że dotąd mogłem/mog­łam żyć wśród tych wszystkich upo­rczywców? Jak mam ich wszystkich traktować? Jak z nimi rozmawiać?

Wielu adeptów próbuje rozwiązać ten problem w duchu Nieuważności: rozpuścić go jak gdyby, czyli dogłębnie przejmować się tym, co mówią i robią inni, i lekceważyć to zupełnie – na przemian, w chaotycznych, nieregularnych cyklach – aż te dwie skrajności zleją się w jedną pańsko-niewolniczą, spójno-niespójną postawę. Jest to metoda często intuicyjnie wybierana nawet przez osoby, które na ścieżkę nieuważnego samorozwoju nie weszły. I jest to metoda niezła. Ale można zaproponować lepszą.

Czytaj dalej