Pogoda dla Polaków
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Opowieści

Pogoda dla Polaków

Andrzej Krajewski
Czyta się 11 minut

Państwo polskie nieraz miało historycznego pecha, ale to nie reguła. Bywało przecież, że los się do nas uśmiechał, choćby dzięki zmianom klimatycznym.

„Zamieszkują oni krainy najbogatsze w plony i najzasobniejsze w środki żywności” – pisał o Słowianach Ibrahim Ibn Jakub. Ów urodzony w Hiszpanii Żyd, jako członek poselstwa kalifa Kordoby do cesarza Ottona I, zwiedzał latem 966 r. Pragę. Myślał nawet o wycieczce do Krakowa, lecz informacja, że trzeba będzie jechać tam trzy tygodnie, skutecznie go zniechęciła. Ostatecznie nie przekroczył więc granic państwa Mieszka I. W swojej relacji podkreślał jednak, że „jest ono najrozleglejszym z ich [słowiańskich – przyp. aut.] krajów”, a poza tym – jak wieść niosła – „obfituje w żywność, mięso, miód i rolę orną”. Ale najbardziej uderzyło go coś innego. „We wszystkich krajach północy głód nie powstaje wskutek braku opadów i długotrwałej suszy, lecz jedynie z powodu częstych deszczów i długotrwałego nagromadzenia wody gruntowej. Susza nie jest u nich zgubną […]. Sieją w dwóch porach roku, latem i na wiosnę, i zbierają dwa zbiory” – opisywał podróżnik z nieukrywaną zazdrością.

Źródła milczą na temat tego, jak dobrze Ibrahim Ibn Jakub znał historię odleglejszych czasów, gdy tereny wokół Morza Śródziemnego były pod panowaniem Rzymu. W tamtym okresie na północ od Dunaju i wschód od Renu plemiona germańskie wiodły ubogi, barbarzyński żywot, przez stulecia nie potrafiąc zorganizować trwałych państw. Udało im się to dopiero, gdy wdarły się w głąb Imperium Rzymskiego i osied­liły nad Morzem Śródziemnym. 500 lat później państwa na północy kontynentu zaczęły powstawać niczym grzyby po deszczu. Nieprzypadkowo zbiegło się to z apogeum ocieplenia, które klimatolodzy wiele wieków potem ochrzcili mianem średniowiecznej anomalii klimatycznej.

Lata pańskie

W języku staropolskim słowem „lato” nazywano cały rok, a nie jedną z jego pór astronomicznych. Dlatego łacińskie określenie Anno Domini, używane przez chrześcijańskich kronikarzy przy zapisywaniu daty, tłumaczono pierwotnie jako: „lata Pańskiego”. Nie byłoby tak, gdyby język polski zaczął się kształtować w czasach, gdy w Europie było jeszcze chłodno i sucho, a taka pogoda panowała na kontynencie niedługo po narodzinach Chrystusa. Wiadomo to dzięki zespołowi badawczemu utworzonemu dekadę temu pod kierunkiem prof. Ulfa Büntgena z University of Cambridge. Wchodzący w jego skład naukowcy ze Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, z Niemiec i Austrii sukcesywnie poddawali analizie kawałki drewna z wykopalisk archeologicznych prowadzonych w Europie, Azji i Afryce. Po dokładnym określeniu wieku znaleziska badali roczny przyrost słojów. Na tej podstawie stworzono mapy średniorocznych wysokości temperatury oraz opadów dla poszczególnych regionów Eurazji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Z danych tych dotyczących wielu stuleci wynika, że około III w. n.e. chłody i niedobory wody się nasiliły. Wieloletnia susza zaczęła zamieniać azjatyckie stepy w pustynie. Chcąc uchronić się przed głodem, Hunowie ruszyli na zachód, wprawiając w popłoch plemiona germańskie. Te uciekały przed przerażającym wrogiem w stronę granic Rzymu. Tak zaczęła się wędrówka ludów, która zmiotła zachodnią część Imperium Rzymskiego i przyczyniła się do powstania pierwszych germańskich królestw. Przy tej okazji w Europie Środkowej i Wschodniej zrobiło się dużo luźniej, z czego skorzystali Słowianie. Jednak prawdziwy uśmiech losu miał się dopiero wydarzyć. Około VIII w. zaczęło się robić w Europie coraz cieplej. Towarzyszył temu stopniowy wzrost opadów, które przyniosły bujny rozkwit roślinności nawet na północnych obszarach Starego Kontynentu. Dzięki regularnym deszczom podniósł się poziom wód w rzekach, a ich ujścia do mórz zmieniły się w głębokie zatoki. Wyładowane towarami statki mogły wpływać setki kilometrów w głąb lądu. Wymiana handlowa kwitła. 300 lat po upadku Imperium Rzymskiego wspaniałe niegdyś miasta – Rzym, Paryż, Londyn – zaczęły odzyskiwać swoją dawną świetność, Frankowie pod wodzą Karola Wielkiego stworzyli zaś własne cesarstwo.

Po czym zrobiło się jeszcze cieplej. „Okres ten zbiega się z norweską kolonizacją najpierw Islandii, a potem Grenlandii. Kroniki świadczące o rolniczym zagospodarowaniu i rybołówstwie w tych koloniach sugerują, że około 1000 r. temperatura wody północno-zachodniego Atlantyku była porównywalna z najwyższymi wartościami odnotowanymi w ciągu XX w. lub nawet nieco wyższymi” – pisze w książce Pogoda czy fatum. Wpływ zmian klimatycznych na życie społeczeństw William James Burroughs. „Uprawianie ziemi na coraz wyżej położonych terenach w takich miejscach, jak Norwegia i Szkocja, jest oznaką wyższych temperatur w porze letniej. Również fakt, iż w Anglii z powodzeniem uprawiano winorośl, jest powszechnie uważany za świadectwo łagodniejszego klimatu” – uzupełnia. W Europie przez pół tysiąca lat dobrej pogody nastąpił rozkwit rolnictwa oraz hand­lu. Znów przybywało mieszkańców. Trwające do XIII w. lato angielski klimatolog Hubert Lamb nazwał „średniowiecznym optimum klimatycznym”. Dopiero współcześnie mamy okazję na własnej skórze przekonać się, jak na Starym Kontynencie bywało wówczas gorąco.

rysunek: Sławomir Mrożek
rysunek: Sławomir Mrożek

Żyzna Polska

Biskup Merseburga Thietmar czuł do Bolesława Chrobrego wyjątkową antypatię. Nie ukrywał jej, oskarżając w swoich kronikach polskiego władcę o najgorsze cechy charakteru, niezliczoną liczbę grzechów oraz największe okrucieństwa. Mimo to gdy cesarz Otto III udał się z wizytą do Gniezna, dziejopis zdobył się na kilka pochwał wobec gospodarza. „Trudno uwierzyć i opowiedzieć, z jaką wspaniałością przyjmował wówczas Bolesław cesarza i jak prowadził go przez swój kraj aż do Gniezna”. Działo się to w roku 1000. Niecałe 40 lat po tym, jak ojciec Bolesława – władca plemienia Polan, Mieszko – przyjął chrzest. Choć historia państwa polskiego obejmującego Wielkopolskę, Śląsk, Małopolskę i część Pomorza była krótka, zdążyło ono zapracować sobie na opinię bardzo zasobnego. Jego rosnący potencjał potrafił w pełni wykorzystać Chrobry, błyskawicznie poszerzając granice, a po śmierci Ottona III tocząc zwycięskie wojny z cesarzem Henrykiem II. O oszałamiającej sile młodego kraju najlepiej świadczy to, że Bolesław za swojego panowania zdobył tak odległe miasta, jak Miś­nia, Praga i Kijów. Nigdy potem żaden władca Polski nie mógł pochwalić się równie wielkimi triumfami.

Największą słabością potężnego kraju okazała się, paradoksalnie, płodność panujących władców. Bolesław Chrobry i kolejni Piastowie w każdym pokoleniu mogli poszczycić się dużą liczbą męskich potomków. Rozdzielali pomiędzy nich dzielnice kraju, który traktowali jak prywatną własność. Nawet system senioralny, wymyślony przez Bolesława Krzywoustego, nie zapobiegł tendencjom odśrodkowym. Zatem podczas całego „lata średniowiecza” Polska z rzadka tworzyła zwarte państwo. Przez większość czasu był to konglomerat skłóconych księstw, których władcy nieustannie toczyli między sobą spory i wojny, starając się zdobyć przewagę nad pozostałymi. Jednak nigdy nie udawało się to na dłużej.

Jednocześnie z racji cudownego klimatu i żyznych gruntów Polska zyskała sobie na zachodzie kontynentu sławę nowej ziemi obiecanej. Zaczęło się od tego, że książę Bolesław Wysoki sprowadził około 1175 r. na Śląsk pierwszych osadników z Niemiec. Potem ściąganiem emigrantów na większą skalę zajął się jego syn Henryk Brodaty. Chłopom i rzemieślnikom z Miśni, Turyngii oraz Łużyc oferował na własność ziemię, a także przywileje nazywane prawem niemieckim lub magdeburskim. Osadnikom książę gwarantował daleko idącą samorządność, jak również ulgi podatkowe. Wieści, że na Śląsku żyje się lżej i zamożniej niż w ojczyźnie, sprawiły, że do Polski ściągali przybysze nie tylko z całych Niemiec, ale nawet z Walonii. Budowali oni miasta i wsie, a także pierwsze kopalnie złota, srebra i innych metali. W ciągu zaledwie jednego pokolenia Śląsk z najbiedniejszej dzielnicy stał się najbogatszą. Badacze średniowiecza nazywają dziś to wydarzenie „śląskim cudem gospodarczym”. Nic dziwnego, że piastowscy książęta z innych dzielnic też zaczęli przyjmować emigrantów z otwartymi ramionami. Konsekwencją było założenie w Polsce około 230 miast na prawie niemieckim. Chętnych, by przenieść się z Zachodu, nie brakowało, co nie powinno dziwić z racji renomy, jaką cieszyła się wówczas Polska. „Jest to kraj o pięknej ziemi, urodzajny, obfitujący w źródła i w rzeki o ciągnących się bez przerwy prowincjach i dużych miastach, bogaty we wsie i domostwa. Posiada on winnice, oliwki i mnogie drzewa różnych gatunków owoców” – reklamował nasz kraj w 1154 r. na kartach Księgi Rogera arabski geograf Muhammad al-Idrisi. Wedle opisu tego osobistego sekretarza króla Sycylii Rogera II największy z polskich grodów, Kraków, był „miastem pięknym i wielkim, o wielu domach i mieszkańcach, targach, winnicach i ogrodach”. W tym czasie w Polsce z sukcesem uprawiano morele i melony, a winnice ciągnęły się na południu szerokim pasem od Zielonej Góry aż po Przemyśl. I nagle nadeszła zima.

Mróz i głód

Około roku 1275 średnia temperatura na Starym Kontynencie zaczęła się powoli obniżać. „Dane zebrane na podstawie rdzeni lodowych pobieranych w Grenlandii wskazują około połowy XIII w. nagły wzrost aktywności wulkanicznej” – pisze Burroughs. Badacze z University of Colorado Boulder znaleźli dowody na erupcję w tamtym czasie aż czterech wielkich wulkanów. Wyrzucony do atmosfery pył przyniósł na półkuli północnej gwałtowne ochłodzenie, co spowodowało szybki rozrost lodowców. Sporządzony w 2012 r. przez tychże naukowców model klimatycznej konwersji doskonale tłumaczy następujące później wydarzenia. Rozrośnięte ponad miarę grenlandzkie lodowce zaczęły na ogromnych połaciach stykać się z Atlantykiem, oddając mu swą słodką wodę. Miała ona niższą gęstość od wody słonej i tworzyła mroźną taflę na coraz większej powierzchni oceanu. Wskutek tego Atlantyk przestał ogrzewać Arktykę oraz północ Europy. Jednocześnie około roku 1300 Słońce nagle zaczęło blednąć, zmniejszając znacząco emisję promieniowania. Zjawisku temu astronomowie nadali nazwę minimum Wolfa. Trwające ochłodzenie przyniosło w 1315 r. ­nagłą kumulację zimna, śniegu i deszczu. „Po uciszeniu się wojen zewnętrznych i zamieszek domowych w Polsce sroższy nad wszystkie wojny głód” – pisał wówczas w Rocznikach czyli Kronikach sławnego Królestwa Polskiego Jan Długosz. „Gdy bowiem przy długim nadzwyczaj trwaniu śniegów nadeszła chwila wiosny, zasiewy polne zakryte zimową odzieżą przed działaniem słońca wymokły i zniszczały”. Apokalipsa ciągnęła się przez trzy długie lata, a właściwie niekończące się zimy, do których Polacy musieli się błyskawicznie zaadaptować. „Głód do takiej ludzi przywiódł ostateczności, że (strach powiedzieć!) rodzice dzieci, a dzieci rodziców z głodu zabijały i jadły. Niektórzy ciała wisielców z szubienicy odrywali i zjadali. Inni przy wymorzonych i słabych żołądkach, dorwawszy się zbyt chciwie jadła, padali i umierali” – opisywał kronikarz.

Swego rodzaju pocieszeniem było to, że zarówno na Zachodzie, jak i Wschodzie działo się jeszcze gorzej. Anomalie klimatyczne na obszarze ziem polskich złagodniały po roku 1320. W tym czasie Słońce obudziło się z minimum Wolfa i znacznie zwiększyło aktywność. Na klimat zachodniej części kontynentu wpływ wywierał natomiast Atlantyk, zamieniony – wedle naukowców – przez grenlandzkie lodowce w wielką chłodziarkę. „Było bowiem między Danią, Słowiańskim Krajem i Jutlandią zamarznięte całe Morze Bałtyckie, tak że rozbójnicy przychodzący ze Słowiańskiego Kraju splądrowali niektóre okolice Danii, a pośrodku morza na lodzie były założone gospody dla przyjezdnych” – zapisano w 1324 r. w niemieckiej kronice Annales Lubicenses. Arktyczne mrozy sprawiły, że klęski głodu powtarzały się nie przez trzy lata, jak w Polsce, lecz trwały niemal dwie dekady, przyczyniając się do śmierci milionów. „Ludność głodujących terenów szukała ratunku w miastach, dostarczając rosnących rzesz plebsu miejskiego i zmieniając dotychczasową strukturę społeczną miast: rosła liczba żebraków, włóczęgów, tworzyły się bandy, utrzymujące się z rabunków, rozboju na drogach, a nawet napadów na włości feudalne i klasztory” – opisuje w Historii powszechnej średniowiecza Benedykt Zientara.

To samo ochłodzenie klimatu przy­niosło ulewne deszcze i pustoszące wielkie obszary lądu powodzie w Azji. „Według kronik spowodowały one śmierć milionów ludzi, wywołały ogromne zniszczenia na znacznym obszarze kraju i przemieszczenia wielu gatunków dziko żyjącej fauny, w tym i szczurów” – pisze Burroughs. Niezadowolone ze zmian klimatu szczury wędrowne wyruszyły z Chin na zachód, niosąc w swym futrze pchły i wszy zakażone bakteriami dżumy. Ale wieści te były najgorsze nie dla Polski.

Od wojny i morowego powietrza…

Dopóki mieszkańcy Europy cieszyli się piękną pogodą, położenie państwa polskiego nie było najbardziej korzystne pod względem strategicznym. Władcy piastowskich księstw musieli składać hołd lenny cesarzom niemieckim, a gdy któryś wybijał się na zbyt dużą samodzielność, ryzykował, że z Zachodu lub Czech nadciągnie ekspedycja karna i zaprowadzi porządek. Jednocześnie nad ziemiami polskimi od początku XIII w. nieustannie wisiała groźba najazdu potężnego imperium mongolskiego. Po spustoszeniu w 1241 r. całego południa Polski mongolskie zagony 18 lat później splądrowały Kraków i Sandomierz. Niespodziewanie jednak w ciągu kilku dekad potężne kleszcze, w jakich znajdowały się piastowskie księstwa, po prostu znikły. Nękane wojnami domowymi, powodziami, głodem i epidemiami imperium mongolskie rozsypało się w proch. Przez moment wydawało się, że kryzys w Europie Zachodniej okaże się mniej katastrofalny. Po drastycznym spadku temperatury, nazwanym przez klimatologów początkiem małej epoki lodowcowej, w połowie XIV w. zrobiło się słoneczniej i cieplej, rzadziej też padał deszcz. Najmniej dotknięte zmianą klimatu republiki kupieckie na Półwyspie Apenińskim rozkwitały gospodarczo do czasu, aż w październiku 1347 r. do portu w Messynie na Sycylii wpłynęła galera załadowana towarami. Oprócz nich ze znajdującej się na Półwyspie Krymskim Kaffy przywiozła szczury wraz z pchłami zainfekowanymi dżumą.

Poprzednia epidemia czarnej śmierci nawiedziła Stary Kontynent 900 lat wcześniej, za rządów bizantyjskiego cesarza Justyniana Wielkiego. W związku z tym zdecydowana większość mieszkańców średniowiecznej Europy nie wykazywała odporności na śmiercionośną bakterię. Na każde 10 zarażonych osób w ciągu tygodnia umierało od siedmiu do nawet dziewięciu. Po roku dżuma przedostała się za Alpy. We Francji i w krajach niemieckich zastała brudne miasta, przepełnione migrantami z niedawno jeszcze głodujących wsi. Idealne miejsce dla szczurów i bakterii. W ciągu pierwszych pięciu lat zaraza zabiła 24 z 80 mln ludzi zamieszkujących nasz kontynent, po czym zagnieździła się w Europie na stałe i przez następne półtora wieku powracała z zadziwiającą regularnością, pozbawiając życia kolejne miliony ludzi. Rozpoczęty przez epidemię kryzys przyniósł falę krwawych wojen. Francja w wyniku wojny stuletniej z Anglią omal nie zniknęła z mapy, cesarstwo niemieckie rozpadło się zaś na setki księstewek i przestało być zdolne do prowadzenia spójnej polityki.

Ta wielka powódź nieszczęść ciąg­le omijała jednak Polskę. Dżuma wprawdzie dotarła na piastowskie ziemie, lecz pochłonęła o wiele mniej ofiar. Nim się pojawiła, Władysław Łokietek zjednoczył dwie główne dzielnice – Wielkopolskę i Małopolskę – oraz zdobył królewską koronę. Epidemia szybko wygasła, wojny domowe nie wybuchły, a kraj rozkwitł gospodarczo pod rządami Kazimierza Wielkiego. Jedynym niebezpiecznym wrogiem, jaki pozostał, był zakon krzyżacki, który zagarnął Pomorze Gdańskie, odcinając Polskę od Bałtyku. Gdyby nie Krzyżacy, zawiązanie unii Polski z pogańską Litwą zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy. Nic tak bowiem nie zbliża jak wspólny wróg. Układ sił w Europie Środkowej zaczął się radykalnie zmieniać, kiedy polskie elity zdecydowały, że mężem królowej Jadwigi Andegaweńskiej powinien zostać wielki książę Jagiełło – po uprzednim przyjęciu wraz ze wszystkimi poddanymi chrztu. Podczas gdy znokautowana stuleciem katastrof Europa Zachodnia dopiero dochodziła do siebie, Polska w unii z Litwą wyros­ła na mocarstwo. Utrzymywała tę pozycję do końca XVII w., choć zdaniem cudzoziemców polski klimat, zwłaszcza zimą, już nie rozpieszczał.

Czytaj również:

W pogoni za chłodem
Opowieści

W pogoni za chłodem

Renata Lis

Gdzie jest śnieg? Czy spadnie jeszcze ­tej zimy, czy otuli nasze miasta i wyciszy uliczny gwar? Zimowy krajobraz najsilniej trwa w baśniach z dzieciństwa. Niesie mroźne piękno, idzie pod rękę z wiecznością, komunikuje niepokój. Przyjrzyjmy się praobrazom i snom odbijającym się w lustrach kolejnych pokoleń oraz zimowym metaforom wystawionym na próbę słońca.

Są takie sny, z których po przebudzeniu zostaje jeden obraz. Otoczony silną aurą emocjonalną towarzyszy nam później przez cały dzień – trzymamy go głęboko w sobie, w bezpiecznym miejscu. Co jakiś czas do niego zaglądamy: czy jest, czy się nie zatarł i całkiem nie zniknął. Takim ważnym snem jest dla mnie baśń Hansa Christiana Andersena Królowa Śniegu, którą w dzieciństwie przed zaśnięciem czytała mi mama. Znaczna część fabuły dawno ulotniła się z pamięci, ale obraz mroźnej królowej zapadł we mnie na zawsze – jak okruch stłuczonego zwierciadła, o którym pisał Andersen. Bo sny i baśnie to w gruncie rzeczy ten sam świat – dwa wyjęte spod władzy dziennego rozumu bratnie rezerwaty, w których żyje to, co nieświadome.

Czytaj dalej