Po burzy wychodzi słońce
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Po burzy wychodzi słońce

Opowieści z czasów zarazy
Masza Grander
Czyta się 3 minuty

Czy niespodziewany wybuch pandemii kłóci się z ideą cykliczności? Okazuje się, że niekoniecznie. Swoją czytelniczą opowieść z czasów zarazy przedstawia czytelniczka Masza Grander.

Wkrótce minie rok, odkąd zamieszkał z nami nieproszony gość. Przyzwyczailiśmy się do niego jak do niemiłego sąsiada. Oswoiliśmy. Spowszednieli nam lekarze w strojach kosmonautów, spowszedniały komunikaty o chorych i zmarłych. Powszednieje nam zaraza, nie pierwsza i nie ostatnia zapewne. Doświadczamy habituacji, osłabienia intensywności odbioru bodźców wskutek ich natłoku; nasza normalność ewoluuje. Nie mamy wyjścia, w końcu życie trwa teraz, nie odwiesimy go na kołku do czasu, aż skończy się pandemia.

***

Luty: Przyjaciółka wróciła z Rzymu, z tej okazji spotykamy się we włoskiej restauracji. Knajpę prowadzą rodowici Włosi, którzy dopiero co przylecieli z Lombardii. Jest wesoło, ale popatrujemy ciut podejrzliwie. W Polsce nikt nie choruje, kto wie jednak, co czai się za rogiem. Mąż mówi, że może za rok będziemy śmiali się z samych siebie i dzisiejszego strachu, po czym, zanim udaje nam się wznieść toast za tę złotą myśl, kończy: „Nie dlatego, że nic się nie wydarzy. Wprost przeciwnie”.

Marzec: Lockdown brzmi nieco tajemniczo niczym BlackoutŁowcy androidów. Bardziej ekscytująco niż fakt, że w trzech sklepach nie udaje mi się kupić makaronu i papieru toaletowego. Poza tym kwarantanna jawi się atrakcyjnie, jak to nowość i nieznane: cała rodzina w domu, dzień w dzień. Ciiii, tata pracuje. A to, że mama pracuje, to nie łaska?

Kwiecień: Wielkanoc z rodziną na Zoomie. Nielegalne spacery po lesie wywołują dreszczyk emocji. Na ulicach pustki, trochę dziwnie, trochę strasznie. Na fali świątecznych przemyśleń doceniam ciszę, spokój, możliwość oddechu. Mam wrażenie, że Ziemia się zatrzymała, a przynajmniej zwolniła bieg. Ona doskonale sobie bez nas poradzi, ale – jak na razie – my nie poradzimy sobie bez niej.

Maj: Mam dosyć. Doba jest za krótka.

Czerwiec: Z utęsknieniem czekam na koniec roku szkolnego. Wraz z jego nadejściem Polska dzieli się na dwie, niemal równe części. „Niemal” to w tym przypadku słowo nader istotne.

Lipiec: Pandemia? Jaka pandemia? Tak, coś było, ale nie dotarło nad Bałtyk. Obawy docierają tymczasem w okolice Kujaw. Z rodzicami widzę się w przelocie na tarasie u brata.

Sierpień: Ląduję z synem na półtora tygodnia w szpitalu, z zupełnie niemodnego powodu. Covidowe obostrzenia są namiastką poczucia, czym jest odebranie człowiekowi wolności.

Wrzesień: „A lato było piękne tego roku”; Gałczyński nie chce wyjść z mojej głowy. Wiem, nieadekwatne. Zamiast cieszyć się z rozpoczęcia roku szkolnego, czuję, że coś jest nie tak. Nie ma akademii, występów. Stęsknione za sobą dzieciaki z trudem utrzymują nakazany dystans, gubiąc raz po raz maseczki. Wreszcie grzecznie wchodzą do szkoły, dezynfekują ręce. Nie widzę tego w przyszłości, wyobraźnia uparcie podpowiada mi stos tłukących się w czasie przerwy szczęśliwych Mikołajków. Aha, wyjść na przerwę nie będzie. Tyle w teorii.

Październik: Praktyka zwycięża. Pierwszy uczeń z wynikiem pozytywnym: pierwsza kwarantanna. Powrót do szkoły. Trzy dni i bach, pada na nauczyciela; druga kwarantanna nakłada się już na nauczenie zdalne. Uff, dzieci w domu, niczego nie przyniosą. Żeby nie było nudno, kolejną kwarantannę funduje nam głowa rodziny.

Listopad: Szaro, buro i ponuro, poza czerwienią błyskawicy. Po raz pierwszy nie idziemy we Wszystkich Świętych na cmentarz. U dzieci sprawdzian za sprawdzianem, córa siedzi na szkolnym Teamsie prawie do 17. Syn pierwszy raz w życiu nie choruje jesienią.

Grudzień: Święta inne niż wszystkie. Kameralne. Jesteśmy szczęśliwi, że mamy siebie. Jest o czym rozmawiać, do kogo się przytulać, z kim kłócić, godzić i się całować. Pierwszy raz w życiu nie widzę się w Boże Narodzenie z rodzicami.

Styczeń: Nowy Rok, nowa nadzieja. Nadzieja, że będzie lepiej, tam, gdzie było źle, a gdzie było dobrze – nie będzie gorzej. Orzeźwiający łyk szampana pozwala głęboko odetchnąć i spojrzeć w przyszłość z podniesioną głową. Nieproszony gość boleśnie daje o sobie znać. Pierwszy pogrzeb w rodzinie.

***

Cykliczność. Dzień – noc, lato – zima, narodziny – śmierć. I od nowa.
A po burzy wychodzi słońce.


Szanowni Czytelnicy! 

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę zimę i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach. 

Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła „Opowieści z czasów zarazy”. 

Z wyrazami szacunku,
Redakcja przekroj.pl

Czytaj również:

Nie poddawaj się
Przemyślenia

Nie poddawaj się

Miha Mazzini

Trzeba było koronawirusa, żeby obnażyć strukturę współczesnego społeczeństwa: z jednej strony 1%, który może utrzymać się z tworzenia sztuki; z drugiej – cała reszta, która musiała stanąć w kolejce po zasiłek. Nick Cave mógł zrobić transmisję koncertu na pustej scenie i zażądać 16£ za oglądanie występu online. Reszta z nas – 99% – nie jest tak sławna, więc możemy najwyżej grać na nielegalnych imprezach i mieć nadzieję, że przeżyjemy wirusa.

Nas, pisarzy małych języków, zawsze przekonywano, że warto mieć drugi zawód w odwodzie. To dlatego w Słowenii byliśmy ogólnie lepiej przygotowani na covidową katastrofę. W czasach szalonej młodości podjąłem jedną rozsądną decyzję, żeby studiować informatykę i nigdy się nią zbyt mocno nie ekscytować. Dzięki temu zachowałem pewien dystans, który jest kluczem do sukcesu. Ostatnią osobą, którą ktokolwiek chciałby mieć w zespole, jest fanatyczny optymista, który traci zainteresowanie, gdy tylko pojawi się najdrobniejsza nawet przeszkoda, i bierze się za coś innego.

Czytaj dalej