Piątka z wyspy
i
Widok z krzesła, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Doznania

Piątka z wyspy

Łukasz Kaniewski
Czyta się 25 minut

Na wysepce między Afryką a Kretą mieszka wspólnota pitagorejczyków. Pracują za darmo, kochają dyskusje i wierzą w potęgę liczb. I ja tam byłem, czas kondensowałem, a com widział i słyszał, opisałem tu.

Wyspa Gawdos ma 10 kilometrów długości, w najszerszym miejscu mierzy sześć kilometrów. Na stałe mieszka tu około 50 osób. Jak na miejsce tak niewielkie i nieludne niemało tu legend. To ponoć na Gawdos nimfa Kalipso więziła przez siedem lat Odyseusza, jego towarzyszy zamieniwszy w świnie. Gościł tu też Święty Paweł z Tarsu, a także 100 świątobliwych ojców, z których jeden zasnął, nadużywszy wina, i musiał nazajutrz gonić pozostałych, biegnąc za statkiem po morskiej tafli. Na pamiątkę tego cudu zbudowano cerkiew.

Są też na Gawdos legendy współczesne. Policjant Zibi zesłany tu z Krety za uzależnienie od hazardu i odwiedzanie nielegalnych domów gry. Kiedy czas wygnania się skończył, mieszkańcy wyspy napisali petycję, by zostawiono im Zibiego, bo nie chcą innego policjanta. Zibi został, odebrano mu tylko radiowóz, bo używał go jako taksówki. Jest też Gogo, która kiedyś kierowała domem publicznym gdzieś w Grecji, a teraz prowadzi restaurację w stolicy wyspy – Kastri. Mówi niewiele, ale dużo rozumie i dużo wie, szczególnie o roślinach. Są tacy, którzy nie chodzą do niej bez główki czosnku w kieszeni.

Jest jeszcze jedna współczesna legenda Gawdos. Taka, która mogłaby konkurować z tymi zamierzchłymi. To pitagorejczycy. Wspólnota i szkoła filozoficzna założona przez rosyjskich naukowców. Jeden z nich przyjął podobno śmiertelną dawkę promieniowania podczas katastrofy w Czarnobylu, ale żyje do dziś. Pitagorejczycy są świetnymi budowniczymi i mechanikami, pomagają sąsiadom, nie biorąc od nich pieniędzy, jednak czas najchętniej spędzają na filozoficznych dyskusjach. Rozmawiają o powołaniu człowieka, o języku, gramatyce, a także oczywiście o liczbach – w końcu to pitagorejczycy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dziennikarzy niechętnie przyjmują, bo zrazili się do nich. Mam jednak to szczęście, że znam Martę, Polkę, od wielu lat mieszkankę Gawdos. Dzięki jej wstawiennictwu udaje mi się z nimi umówić.

Wsiadam więc w samolot, potem autobusem przejeżdżam przez górzysty interior Krety, jeszcze tylko czterogodzinny rejs promem i jestem. Po trwającej niespełna półtorej doby podróży przez trzy żywioły ląduję pod słońcem Gawdos.

***

– Ta wyspa to jest niezwykłe miejsce – mówi Marta. – Często wydaje mi się, że ma własną wolę i swoje plany. Choćbyś nie wiem jak się starał, to z nią nie wygrasz. Mówimy wtedy: wyspa zadecydowała. Wyspa sama wybiera, kto na nią trafi, a kto nie. Są ludzie, którzy starali się tu dotrzeć wiele razy, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, na przykład przez tydzień wiało tak mocno, że promy nie pływały. I rezygnowali. A innemu podróż idzie gładko. A ty bez problemu przyjechałeś?

– Bez problemu. Tylko okazało się, że mój telefon nie działa. Więc przyjechałem najpierw do ciebie, zadzwonię do pitagorejczyków z twojego telefonu, dobrze?

– Oczywiście – odpowiada Marta. – To wyspa zadecydowała.

Skoro wyspa uznała, że mam trafić najpierw do Marty, próbuję się czegoś dowiedzieć od niej o pita­gorejczykach.

– Uważaj, żebyś u nich nie zwariował – ostrzega mnie Nikos, chłopak Marty, Grek. – Każdy, kto do nich chodził, wariował. Oprócz mnie, oczywiście.

– Nikos chce cię tylko nastraszyć – uspokaja mnie Marta. – To bardzo mili ludzie. Tylko musisz uważać, żeby im się nie dać wkręcić. Czasem trudno się zorientować, kiedy żartują.

– Czytałem, że oni wierzą w potęgę liczb. Wiesz coś o tym?

– Z tego, co rozumiem, oni uważają, że nie jest tak, że liczby tylko opisują świat. Liczby są ważniejsze. Mają moc twórczą. Oni to badają i próbują stosować.

– Jak na przykład?

– Pamiętam, że zebrali kiedyś grupę ośmiu bezdzietnych kobiet. Ja byłam jedną z nich. Bardzo ważne było, że nas było osiem. Osiem bezdzietnych. Według nich bezdzietne kobiety mają wielką moc, bo nie zużyły swojej energii na rozmnażanie. Jeśli zbierze się osiem bezdzietnych kobiet, to mogą uzyskać wszystko, każde ich życzenie zostanie spełnione. Tylko muszą między sobą uzgodnić, czego chcą.

– I co, uzyskałyście coś?

– Nie. Bo nie udało się nam uzgodnić, czego wszystkie chcemy.

***

Siedzę z Martą na tarasie jej domu na plaży Sarakiniko. To północne wybrzeże wyspy Gawdos. Plaża jest olbrzymia, piasek złoty, ludzi niewielu. Za turkusową wodą widać wysokie bladoniebieskie góry: to Kreta, 40 km stąd. Góry każdego dnia wyglądają inaczej, dziś, dzięki warstwie mgły w oddali, wydaje się, że unoszą się w powietrzu.

– Tylko napisz w tym artykule, że mam świetne pokoje do wynajęcia – prosi Marta.

– Oczywiście. Najwspanialsze na Sarakiniko.

– Najwspanialsze na Gawdos, a i na Krecie nie znajdziesz lepszych – uściśla Marta.

Dzwonię do pitagorejczyków, rozmawiam z jednym z nich, Aleksiejem. Zapowiada, że przyjedzie po mnie następnego dnia. Mam jeszcze czas pogadać z Martą. Opowiada o pomyśle swojej koleżanki, sprzedawaniu toreb – pamiątek z Gawdos. Ma być na nich napis Only for freaks. Mówi też o morderczej pracy nad budową i urządzeniem domu na plaży. W pracach konstrukcyjnych pomagali jej pitagorejczycy. Nie brali za to pieniędzy.

– Nigdy nie biorą pieniędzy?

– Ode mnie nigdy. Ale czasem od niektórych tak.

– A ich arytmetykę próbowałaś studiować?

– Tak, chodziłam do nich na lekcje. Ale ja mam zbyt przyziemny umysł. Oni mówili, że jestem durak.

– A co najlepiej zapamiętałaś?

– Takie zdanie, które często powtarzają: „Ch… znajet”.

***

Dobrze, że Aleksiej przyjechał po mnie samochodem, bo trudno by mi było dojść. Pitagorejczycy mieszkają na drugim, południowym brzegu wyspy, a do tego wysoko. Z tarasu, na którym będę spał, teren opada stromo, niemal pionowo w dół, ku morzu. Tak na oko ze 200 m, 300 km stąd jest Afryka.

Pitagorejczyków mieszka w domu pięcioro. Oprócz dwóch Rosjan, Saszy i Aleksieja, są też Ukrainka Ala, Szwajcarka Rachil i Polak – Marek. Wszyscy po pięćdziesiątce, oprócz Rachil, która jest po czterdziestce. Niechętnie o sobie mówią i wiem o nich niewiele. Sasza jest fizykiem, Aleksiej też ma wykształcenie ścisłe. Marek to inżynier mechanik, pochodzi spod Krakowa. W sumie szkoła pitagorejska liczy sobie kilkanaście osób, ale wspólnota ma jeszcze dwa domy: w Rosji i Wenezueli. Ten w Rosji, założony 30 lat temu, był pierwszy. Na Gawdos pitagorejczycy przybyli przed 20 laty.

– Więc przyjechałeś tylko na trzy dni – kręci głową Aleksiej. – To bardzo krótko. Gdybyś przyjechał na pół roku, pożył tu z nami, to mielibyśmy szansę porządnie porozmawiać.

Na szczęście przywiozłem ze sobą z Polski dwie butelki doskonałej wódki.

– O! – mówi Aleksiej. – Myślę, że jakoś damy radę. Bo widzisz, wódka kompresuje czas, ma taką właściwość.

Zaczynamy więc kompresować czas.

***

– Współczesny świat jest tak urządzony, by ludzie nie mogli niczego zrozumieć – tłumaczy mi Aleksiej. – Tu człowiek nie żyje, a wyżywa. Kiedy przychodzi starość, jest szansa, że coś zrozumie, może stać się człowiekiem przez duże C. Ale do 35. roku życia jest jak roślina. Rozmnaża się, rośnie, pochłania jedzenie, otaczające środowisko, wiedzę. Żyje postępem.

Aleksiej, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Aleksiej, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Marta, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Marta, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Nikos i letnicy: Sylwia i jej synek Shin, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Nikos i letnicy: Sylwia i jej synek Shin, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Rachil, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Rachil, zdjęcie: Łukasz Kaniewski

– Potem przychodzi moment – ciągnie Aleksiej – w którym to wszystko, co zna, staje się dla niego nieinteresujące. Widzi, że nowe książki, nowe filmy, nowe sytuacje życiowe są kopiami, powtarzaniem tego, co zostało już wyrażone, przeżyte wcześniej. Zaczyna podróżować do innych krajów, na inne kontynenty i zauważa, że niezależnie od miejsca, kultury, języka wszędzie jest tak samo. Te same typy ludzi, standardowe sposoby zachowania. Bywa, że przechodzi wtedy na kolejny stopień: zaczyna organizować świat wokół siebie, stacjonarne życie. Organizm. Tak jak zwierzęta urządzają sobie gniazdo, zaznaczają swój teren, tak jak mrówki i pszczoły budują społeczeństwo, dzielą się obowiązkami. Na tym etapie ludzie mogą zbudować komunizm, który jest czysto zwierzęcą ideą. My zbudowaliśmy komunizm, ale nam to nie wystarcza. Zbudować komunizm i zatrzymać się na tym oznacza zakończyć swoją drogę na etapie zwierząt.

– Człowiek – konkluduje Aleksiej – powinien tworzyć. Nie chodzi tu o kopiowanie albo powtarzanie tego, co już jest lub było. Rozwój i rozmnażanie to właściwości świata zwierząt. Człowiek to ten, który tworzy to, czego nie ma. Należy zrozumieć – podkreśla – że możliwe są cuda. Ja je widziałem. One się zdarzają, choć jest na nie bardzo mało miejsca. I jedynym przeznaczeniem człowieka jest tworzenie cudów.

W tym miejscu wydaje mi się, że nadszedł moment, by spróbować dowiedzieć się, o co chodzi z tymi ośmioma bezdzietnymi kobietami, o których mówiła Marta… Więc pytam: a czy jest jakaś metoda czynienia tych cudów?

I wtedy dzieje się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.

***

I wtedy dzieje się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem.

Moi rozmówcy, do tej pory stateczni i spokojni, zaczynają skręcać się w nieopanowanym śmiechu. Siedzę zbity z tropu, a oni nie przestają się śmiać.

– Słyszałeś? – pyta Sasza Aleksieja. – On pyta o metodę czynienia cudów! Metodę! Czynienia! Cudów! Ale cóż łatwiejszego? Użyj Google’a i już!

Widzę, że nie dowiem się tego, czego chciałem. Ale może dowiem się czegoś innego. Rozmawiamy dalej. O rosyjskiej literaturze, o Wieniedikcie Jerofiejewie i braciach Strugackich. Wieczór jest upalny, grecki, wódka zimna, polska, język rosyjski, pieprzny. Przed północą jesteśmy już w dobrej komitywie. Choć nie wszyscy entuzjastycznie oceniają działanie kompresora czasu. Sasza ma pewne wątpliwości.

– Jest taki dowcip – mówi. – Jeden pijany leży w kałuży, drugi stoi nad nim na czworakach. Czy ty mnie szanujesz? Pyta pierwszy. Nie, ja jestem z ciebie dumny! – odpowiada drugi.

Śmiejemy się, a Aleksiej mówi: – Wiesz, my tu się między sobą ciągle nie zgadzamy. W wielu rzeczach. Choćby w kwestii Chrystusa. Marek uważa, że Chrystus był Polakiem. A Sasza twierdzi, że Chrystus to on sam.

***

Następnego dnia znów rozmawiam z Aleksiejem.

– My nie chcemy postępu – mówi. – Nie chcemy dzieci. One włączają czas. Dzieci rodzą dzieci, bo rośliny rodzą rośliny, nie może być inaczej. Kamień nie urodzi człowieka, a człowiek kamienia. Więc my nie chcemy dzieci, nie chcemy postępu. Dla nas bardziej interesujące jest rozumowanie i rozmowa. Tu można stworzyć coś nowego. Dzisiaj cała niemal ludzkość jest na etapie roślinnym. Po prostu je. Zjada Ziemię, tak jak roślina wysysa soki z gleby. Chce rosnąć bez umiaru. To nie jest nawet zwierzę. To jest roślina, a nie prawdziwy człowiek. A przy tym mamy wielką siłę. Olbrzymi jest rozziew między siłą ludzkości a jej świadomością.

– A czy były czasy, kiedy ludzie byli ludźmi?

– Myślę, że w swojej masie nie. Ale były takie jasne punkty. Jeden z nich to szkoła Pitagorasa. Inny to muzycy skupieni wokół Bacha.

Pitagorejczycy z Gawdos kochają Bacha. W Bachu jest cała muzyka – mówią. Przed trzema laty zorganizowali na Gawdos festiwal muzyki klasycznej. Przyjechała czwórka zaprzyjaźnionych muzyków. Jeden z nich zbudował na wyspie klawesyn. Były koncerty w tawernach, cerkwiach i domu pitagorejczyków.

– A myślisz, że jest szansa, żeby ludzkość przeszła na etap człowieczeństwa? – pytam.

– To się pewnie stanie, i to szybko – mówi Aleksiej. – Ale to będzie wymuszone sytuacją. Po prostu ludzkość zje wszystkie zasoby i okaże się, że ten sposób życia, który dziś dominuje, jest nie do utrzymania.

***

– Podobno pracujecie za darmo? – pytam Marka.

– Tu mieszka dużo starych ludzi, którzy nie radzą sobie z nowymi technologiami, więc jak trzeba coś podłączyć, zmontować, naprawić samochód, my to robimy. Auta są tu stare, nie ma wulkanizatora, tylko my potrafimy naprawić koło. Potem jak jedziemy przez wyspę, zatrzymuje nas ten sąsiad lub tamten, od jednego dostajemy kurę, od innego rybę, wino. Tak żyjemy.

– A pieniądze?

– Po prostu wydajemy bardzo mało. W pięć osób potrafimy przeżyć miesiąc za 150 euro. Prąd mamy z paneli, warzywa z ogrodu, woda do picia to nałapana w zimie deszczówka, czynszu nie płacimy. Nie mamy wydatków, nie potrzebujemy przedmiotów, ja nawet bielizny nie mam własnej. Tak naprawdę nie pracujemy dużo, pracujemy w sam raz. Mamy takie powiedzenie: praca zawsze durnia znajdzie. Chodzi o taką pracę za pieniądze, najemną. Kiedyś niektórzy z nas chodzili do pracy, teraz szkoda nam czasu, wolimy spędzać go na dyskusjach.

***

Gorąco, więc jedziemy się wykąpać. Po drodze na plażę Korfos jest ścieżka w bok, która prowadzi do źródełka Świętego Pawła. Strużka wody cieknie z rurki wetkniętej w skałę, wokół krąży kilka szerszeni. Ostrożnie wyciągam rękę. Próbuję. Zimna, trochę słonawa.

– Legenda głosi, że kiedy Święty Paweł był na wyspie, uderzył w skałę i wytrysnęła woda – opowiada Ala.

– Uderzył ręką czy laską? – dopytuję się.

– Oczywiście, że laską, tak jak należy – mówi Ala. – To jest ostatnie źródełko na wyspie – ciągnie. – Kiedyś było ich znacznie więcej.

– Czemu wyschły?

– Moja teoria jest taka, że wyspa w jakiś sposób reaguje na to, jaki rodzaj ludzi tu mieszka.

Ala decyduje, że powinienem jeszcze zobaczyć wysypisko śmieci. Rzeczywiście, smutny widok. Góra odpadków, które wiatr rozwiewa po lesie dokoła. Drugie składowisko jest przy plaży w Sarakiniko, tam śmieci zakopuje się w pobliżu ujęcia wody. Do tego dochodzą jeszcze ścieki wytwarzane przez turystów i pod koniec lata woda z ujęcia jest już bardzo brudna.

– Zdarzało się, że gdy podlewaliśmy nią ogród, rośliny więdły – mówi Marek.

– Gawdos jest odizolowane i to taki świat w pigułce – tłumaczy Ala. – Wszystkie procesy, które zachodzą na świecie, tu widoczne są jak na dłoni.

Śmieci i woda na wyspie to problemy powiązane. Śmieci zanieczyszczają ujęcie wody, a to oznacza więcej śmieci, bo trzeba więcej kupować wody w butelkach i baniakach do picia oraz gotowania. Pół biedy, gdyby odpady były sortowane, można by czysty plastik wywieźć na Kretę i przetworzyć. Ale plastiku zmieszanego ze śmieciami biologicznymi żaden prom nie wywiezie, bo cuchnie. Mówiła mi o tym problemie Marta, która sama segreguje śmieci wręcz fanatycznie. Opowiadała o właścicielce tawerny, która wrzuca rybie głowy do pojemników na plastik przez czystą złośliwość, bo nie lubi wójta wyspy. Czyli jest tak, jak twierdzi Ala: wyspa reaguje na to, jacy ludzie tu mieszkają.

***

Jeszcze 30 lat temu Gawdos wyglądała zupełnie inaczej. Nie było turystów, byli tylko ludzie, którzy się tu urodzili. Bez prądu, bez telewizji.

– Matka popa, kiedy założyli jej telefon stacjonarny, nie mogła zrozumieć, co to do niej mówi, nakrywała aparat serwetą. A było to 20 lat temu – opowiada Marek.

W wyludnionych dziś częściach wyspy widać pozostałości pól, tarasy budowane dla uzyskania spłachetków płaskiego terenu na stokach wzgórz. Kilkusetletnie, zapuszczone drzewa oliwne. W pobliżu zrujnowane zabudowania.

– Dzieci dochodziły codziennie piechotą do szkoły w Kastri, niektóre ponad godzinę, bez butów. Kiedy dorosły, większość z nich wyjechała, pociągał je świat, wygodniejsze życie w miastach, na Krecie, w Grecji, w Europie – mówi Marek.

Zostali więc starzy ludzie oraz ci, którzy przybyli, by robić interesy, prowadzić tawerny, pokoje do wynajęcia.

– Próbują być biznesmenami, tak jak wszyscy dzisiaj – mówi Aleksiej. – Ale większości marnie to wychodzi. Chcą się na siłę rozwijać, zapożyczają się i inwestują bez umiaru, potem okazuje się, że na zimę zostają bez pieniędzy i dziwią się dlaczego.

Pitagorejczycy z Gawdos mają taki termin: inwolucja. To przeciwieństwo, a zarazem dopełnienie ewolucji, ruch wstecz i do wewnątrz, ruch porządkujący. Uważają, że dziś ludzkość, skupiona na ewolucji, zapomniała o konieczności inwolucji. Ewolucja bez inwolucji prowadzi do katastrofy.

***

O inwolucji przeczytałem w jednym z tekstów, który pitagorejczycy umieścili na swojej stronie internetowej. W tym samym miejscu zapoznałem się z ich spojrzeniem na liczby. Pitagorejczycy z Gawdos napisali kilka „przypowieści” o cyfrach, ale cyfry rozumieją inaczej, niż pojmuje się je potocznie. W pierwszej historii mamy jedynkę i zero, czyli okrąg i odcinek, oddzielone i niewchodzące w żadne interakcje. W kolejnej przypowieści okrąg i odcinek spotykają się, powstaje trzecia figura: punkt tego spotkania. Mamy więc trójkę, czyli triadę. Następny krok to odsunięcie odcinka z powrotem od koła, co da nam już cztery figury: okrąg, odcinek, punkt i dwa punkty. To właśnie jest czwórka – tetrada.

Wreszcie piątka (pentada): okrąg i odcinek wchodzą w pełną interakcję, przecinają się w dwóch punktach, jak w greckiej literze phi. W tym samym kroku powstaje dwójka (diada), ale proszę nie pytać mnie dlaczego. Jeżeli ktoś chce wiedzieć, niech użyje Google’a, że zacytuję Saszę. Zresztą pitagorejczycy sami dystansują się od swoich poglądów, twierdzą, że wiedza to tylko przystanek w rozumowaniu.

– Zwykle ludzie myślą, że kolejne liczby naturalne tworzy się, dodając jeden do poprzedniej, że cztery to po prostu 1+1+1+1 – mówi Aleksiej. – Ale to jest rzymskie podejście. Nasze jest inne. Kiedy myślę czwórką, myślę od razu wszystkimi figurami w niej zawartymi: okręgiem, odcinkiem, punktem i dwoma punktami, czyli rozziewem. Tak naprawdę każdy przedmiot w fizycznym świecie mogę z figur czwórki złożyć. Czwórka to organizm, czwórka to sfinks: z głową człowieka, sercem lwa, skrzydłami orła i tylną częścią byka.

– A piątka?

– Piątka to świadomość. Piątka to język.

***

Drugiego wieczoru mam rozmowę z Saszą.

– Jesteś ciekawą osobą – mówi Sasza. – Ale ja czuję twoją chorobę. Bo ja wyczuwam, na co ludzie chorują. Człowiek ma różne organy i wśród nich jest organ współodczuwania. I u ciebie ten organ obumarł. Bo jesteś dziennikarzem. I nie mówisz do konkretnej osoby, ale do 100 czy 50 tysięcy ludzi. To tak, jakbyś nie mówił do nikogo.

– Cóż, żyjemy w epoce mediów masowych – próbuję się bronić. – Ale zawsze mam nadzieję, że to, co napiszę, zaowocuje czymś dobrym. Dziennikarze mają taką nadzieję, pisarze mają taką nadzieję. Wierzymy, że wyniknie z tego coś dobrego.

– Możesz mi mówić, że ktoś napisał dobrą książkę, bo w to wierzył, możesz podawać przykłady. Ale nie o to chodzi. Bo ja mówię o tobie, o tym, że twój organ współodczuwania obumarł. A co z tym zrobisz, to już twoja sprawa.

Nie przesądzam, że ma to związek z diagnozą, którą postawił mi Sasza, ale pitagorejczycy mieli już trochę kłopotów z dziennikarzami. Kilka lat temu powstał o nich film i nie mogli potem opędzić się od gości, którzy zawracali im głowę. A film nie podobał się im. Jak twierdzą, wypaczył sens tego, czym się zajmują. Z gazetami też mieli złe doświadczenia, szczególnie po tym, jak wybudowali krzesło.

***

Krzesło stoi na skale przy plaży Tripiti. To najbardziej wysunięty na południe punkt Europy. Jest przeskalowane – jakby zaprojektowane dla 3-metrowego olbrzyma. Nie tak wielkie jak krzesło Tadeusza Kantora, ale wyższe niż trony biskupie w cerkwiach.

Autor na krześle
Autor na krześle

– Kiedy je wybudowaliśmy – opowiada Sasza – gazety kreteńskie wpadły w oburzenie. Dziennikarze mieli mnóstwo zastrzeżeń. Dlaczego na róży wiatrów pod krzesłem strony świata są oznaczone literami łacińskimi? Dlaczego człowiek, który na nim siądzie, nie patrzy na morze, tylko na północ, ku Europie? Porównywali też krzesło z tym, co Norwegowie wybudowali na Nordkapp, w najbardziej północnym punkcie Europy. Tam stoi wielki globus, do którego prowadzą droga dojazdowa i tunel, a za wstęp pobierane są opłaty. Dlaczego u nas nie może być tak samo? – pytali dziennikarze.

– Chcieli drogi dojazdowej i biletów, a jednocześnie przeszkadzało im samo krzesło. Gdzie tu sens? Chcieli globusa, a przecież globus tam jest, wystarczy usiąść na krześle i twoja głowa jest jak globus, tylko żeby to zrozumieć, trzeba trochę pomyśleć – mówi Sasza. – Widywali przecież w cerkwiach ikonę Chrystusa na tronie z nimbem podzielonym krzyżem. Wystarczy trochę pomyśleć.

Marek obiecuje, że następnego dnia zabierze mnie na wycieczkę, żebym zobaczył krzesło. Pitagorejczycy twierdzą, że to przedmiot magiczny. Trzeba usiąść na krześle i wypowiedzieć na głos życzenie. Opowiadają mi o kobiecie, która straciła pracę i dzięki krzesłu od razu uzyskała świetne zatrudnienie. Takich historii, mówią, są ze dwie setki.

***

Przez całą drogę do Tripiti myślę o życzeniu. Spróbować przecież nie zaszkodzi. Przychodzą mi do głowy różne rzeczy, ale nie mogę się zdecydować.

Jak najdalej można dojeżdżamy samochodem, potem trzeba iść – najpierw ścieżką, następnie po stromych kamiennych stopniach w dół. Trwa to jakieś trzy kwadranse. Wszystkie materiały do budowy krzesła pitagorejczycy nieśli tędy na plecach: drewno, cement, pręty zbrojeniowe. Zanim dojdziemy do samej plaży, przechodzimy po piaszczystym dnie okresowego jeziora. Woda spływająca ze stoku zbiera się tam wiosną.

Plaża jest zupełnie pusta. Z prawej strony wznosi się skała z dwoma wydrążonymi przez wodę tunelami. Wrzyna się w morze jak kamienny most ku Afryce, którego budowę ktoś zaczął i szybko zarzucił. Wdrapujemy się na skałę. Jest – krzesło. Siedzisko ma na wysokości mojej klatki piersiowej. Wskakuję. Siedzę plecami do morza, mały człowiek na wielkim tronie. Patrzę prosto, na Gawdos, myślę o tym, czego nie widzę, co jest za wyspą: najpierw Kreta, Grecja, reszta Europy. Polska. Nordkapp. Potem patrzę w dół, na plaży leżą szczątki 10-metrowej barki. Kilka lat temu na wyspę przypłynęło na niej 180 uchodźców. Oni też patrzyli ku Europie.

Jeszcze życzenie. Wypowiedzieć jedno to zaprzepaścić wszystkie pozostałe. Jak się zdecydować? Przypominam sobie osiem bezdzietnych kobiet.

Przypominam też sobie o swojej rozmowie z Saszą poprzedniego wieczoru.

– Chciałbym, żeby z tego tekstu wyniknęło coś dobrego – mówię głośno.

***

Kiedy wracamy, Marek pokazuje mi jeszcze płaskie miejsce na odległej nadmorskiej skale:

– Tam mieliśmy zbudować świątynię Apolla.

– To było siedem lat temu – opowiada. – W dyskusjach doszliśmy wtedy do wniosku, że monoteizm nam nie wystarcza. Bo wszyscy się modlą do jednego boga i w rezultacie on nikogo nie słucha i jest ch…jnia. Więc wpadliśmy na pomysł wybudowania tej świątyni.

– Dlaczego Apolla?

– Bo to, czym się zajmuje ten bóg, jest najbardziej zbliżone do tego, co nas interesuje. Początkowo wszystko szło dobrze, porozmawialiśmy o tym pomyśle z popem i on się zgodził. Znaleźliśmy odpowiedni teren, wyrównaliśmy go. Sasza opracował projekt, zbudował makietę świątyni. Ale kiedy wrzuciliśmy zdjęcie makiety na stronę internetową, zaczęły się kłopoty. Dziennikarze byli oburzeni. W sprawę wmieszał się arcybiskup Krety, który zagroził, że zamknie do więzienia nie tylko nas, ale też całą radę wyspy. Przyjechała policja. Sasza miał największe kłopoty. Pop wycofał swoje pozwolenie. I nic z tego nie wyszło. Ustaliliśmy, że będziemy czekać i jeśli się znajdzie choćby jeden Grek, który będzie chciał z nami to robić, zbudujemy. Czekamy siedem lat i nic.

– Może kochają swoją tradycję religijną, prawosławną.

– A tam, kochają tradycję. Z tą tradycją jest tak: tu jest taki zwyczaj, że 6 stycznia pop idzie nad morze i wrzuca krzyż do wody. Trzy razy to robi. Mężczyźni skaczą i wyławiają krzyż. Komu się uda, temu szczęście będzie sprzyjać w nadchodzącym roku. To stara tradycja. I w zeszłym roku tylko dwie osoby skakały w porcie: ja i Aleksiej.

– Grecy nie przyszli?

– Przyszli, pewnie! Stali na nabrzeżu, robili zdjęcia, kręcili filmy iPhone’ami. Tradycja. Polak i Rosjanin pływają, a Grecy filmują. W tym roku stwierdziliśmy, że mamy to gdzieś. Nie idziemy.

***

Ala uważa, że powinienem zobaczyć nie tylko krzesło, ale także inne rzeczy, które mieszkańcy domu wybudowali na wyspie. Ostatniego dnia mojej wizyty udaje się to. Najpierw idę z Markiem do ogrodu po drugiej stronie jezdni obejrzeć podziemną komnatę. Schodzimy w dół po stromych schodach. Pomieszczenie jest wysokie, w sklepieniu znajduje się pięciokątne okno. Na podłodze stoi pięciokątny stół. Panuje tu orzeźwiający chłód, a w połączeniu z rozproszonym światłem daje to przedziwny efekt: jakby chłód i światło stanowiły jedno. Na stole leżą kartki z notatkami, stoi butelka wody.

– Tu zbieramy się na rozmowy – mówi Marek.

Z komnaty jest przejście do mniejszego pokoju, z łóżkiem i regałem z książkami. Okno również w suficie.

– W tamtym pomieszczeniu okno jest pięciokątne, a tu sześciokątne? – pytam.

– Nie, tu też jest pięciokątne.

– Sześciokątne – nie ustępuję.

Marek liczy. Raz, dwa, trzy, cztery… Liczy jeszcze raz.

– Rzeczywiście. Dziwne. Powinno być pięciokątne. Oj tam – macha ręką.

***

Prom odpływa dopiero za kilka godzin, więc Marek zabiera mnie na wycieczkę, żebym zwiedził inne dzieła pitagorejczyków. Dorobek ich 20-letniego pobytu na wyspie jest imponujący. Odnowione cerkwie, rzeźbione ołtarze, a przede wszystkim konstrukcje kamienne: domy, dróżki, mury. Pitagorejczycy budują po mistrzowsku. Mury domów konstruują z większych kamieni, które przetykają mniejszymi, co tworzy miłą dla oka mozaikę. Teraz dopiero widzę, jak wiele zrobili dla wyspy.

W porcie spotykam jeszcze Saszę, Rachil i Aleksieja. Siedzimy tam, patrzymy na wyładunek towarów, pośpiech, kłótnie.

– Ciekawe, że nie każdy może pojąć, że samochody muszą najpierw wyjechać, żeby inne mogły wjechać – dziwi się Marek.

– To jest nasz teatr – mówi Rachil.

Żegnamy się.

– Szkoda, że przyjechałeś sam – mówi Aleksiej. – Lepiej podróżować z kimś. Wtedy jeden mówi: chodźmy tam, a drugi: nie, chodźmy w drugą stronę. A jak jest trzeci, to chce jeszcze gdzie indziej. I w końcu nigdzie nie idą, tylko zaczynają rozmawiać. I tu jest miejsce na filozofię. A jak człowiek podróżuje sam, to idzie i idzie, myśli i myśli, kręci tym młynkiem w swojej głowie. I po co? Ch… znajet.

Upał, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Upał, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Okno sklepu spożywczego w porcie, zdjęcie: Łukasz Kaniewski
Okno sklepu spożywczego w porcie, zdjęcie: Łukasz Kaniewski

Czytaj również:

Uciec z duszą na wyspę
i
zdjęcie: Tzeli Hadjidimitriou, www.odoiporikon.com
Ziemia

Uciec z duszą na wyspę

Renata Lis

W bezliku wysp greckich trzeba sobie znaleźć jedną i zawrzeć z nią duchowy związek. Bo kto by dzisiaj sprostał wszystkim, skoro na każdej czyha inna przygoda?

Grecja to światło – uważa Tzeli Hadjidimitriou, urodzona na wyspie Lesbos fotografka i twórczyni krótkich filmów poetycko-dokumentalnych, która dzisiaj mieszka w Atenach. Wystarczy, że samolot znajdzie się w greckiej przestrzeni powietrznej, a już wszystko staje się wielowymiarowe. W każdym zakątku Grecji światło jest inne i wciąż się zmienia, kiedy przez chmury, po zboczach gór i powierzchni wód ześlizguje się z nieba na ziemię, przekształcając wszystko, czego dotknie. „Być może gdybym urodziła się gdzie indziej, nie zostałabym fotografką” – mówi Hadjidimitriou w rozmowie z „Greek City Times”. Na Lesbos, gdzie dorastała i gdzie jej zdaniem światło jest wyjątkowe nawet jak na Grecję, nie potrafiła oprzeć się jego magii i w wieku 12 lat zaczęła fotografować pejzaż. Temu, kto myśli, że przy takim świetle robienie zdjęć musi być łatwe, proponuję, żeby spróbował swoich sił na plaży w Skala Eresu albo nad zatoką koło mityleńskich term – niech uchwyci kładącą się tam na wodzie ni to słoneczną, ni to księżycową poświatę, co chwila odrobinę inną i przez to wciąż umykającą, i nie wpadnie przy tym w pułapkę pstrykania bez końca. Mnie się nie udało. Hadjidimitriou – tak. Jej zdjęcia z wyspy Safony to wspaniałe portrety miejsc ukazujące zmienną pogodę czasu i przestrzeni.

Czytaj dalej