O zachowaniu wśród ludzi
i
"Śniadanie wioślarzy", 1880–1881 r., Auguste Renoir, Phillips Collection
Przemyślenia

O zachowaniu wśród ludzi

Piotr Stankiewicz
Czyta się 4 minuty

Dwa tygodnie temu napisałem dla Państwa – poniekąd optymistyczny w swojej wymowie –  tekst „Z tym do ludzi”. Dzisiaj wzmocnię drugą nóżkę, tę nieco bardziej cyniczną — można powiedzieć, że z tym też do ludzi. Nie planowałem pisać tych tekstów jeden po drugim, ale całkiem niespodziewanie przyszedł znak, że jednak trzeba. Przyszedł ze strony obfitującej we wszelkie znaki i sygnały, a więc z frontu dziecięco-przedszkolnego.

Nie przedłużając: spędziłem chyba godzinę analizując ze znajomymi rodzicami (potrzeba połowy wsi, żeby wychować dziecko, a druga połowa jest po to, żeby rodzic nie zwariował) sytuację z grupy starszaków, kiedy niejaki M. powiedział synkowi znajomych, że ów, cytuję, „jest gównem”. Zdarzyło się to na odchodnym, dzieci się właśnie żegnały, znajomi przyznali, że zdecydowali się przemilczeć i dopiero na osobności wyjaśnili synkowi rodzicielski standard, że „chłopiec nie miał tego na myśli” i „tak po prostu powiedział”. Zastanawialiśmy się potem wspólnie, czy dobrze zrobili, że nie zareagowali mocniej. I dziwnie szybko doszliśmy do wniosku, że jednak trzeba było. Że trzeba odpowiadać i reagować. Bo rzeczywistością staje się nie to, o czym marzysz, czy do czego aspirujesz, ale to, co tolerujesz.

Problem jest stary jak ludzkość i znany każdemu, kto żyje wśród ludzi (a więc każdemu). W relacjach społecznych, w kontakcie z innymi Homo sapiens — kiedy reagować a kiedy nie reagować? Jak się zachować, kiedy inni wchodzą nam na głowę lub w drogę? Co właściwie powinniśmy zrobić, kiedy inni ścierają się z nami, kiedy chcą zepchnąć nas z naszej drogi czy przeciągnąć linę na swoją stronę?

Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: „nie przejmować się” i nie dać po sobie poznać. I z tym oczywiście stoicyzm jest często kojarzony. Zachowywać się jak by nic się nie stało, nie odpowiadać na prowokację, czy atak ze strony innych… to brzmi świetnie na papierze i wydaje się szlachetne, ale w praktyce prowadzi  — niestety — donikąd. Piszę „niestety”, bo miło by było mieszkać w idealnym świecie, w którym do bliźnich odnosimy się miło, miękko i miłośnie, oni nam odpłacają tym samym, a życie tę serdeczność nagradza. Niestety, w praktyce jest raczej odwrotnie. Kto nie reaguje, kto daje się poszturchiwać, popychać, kto nie odpowiada na zaczepki i na konkurencję, ten szybko staje się przysłowiowym „pochyłym drzewem, na które kozy skaczą”. A fizyka jest nieubłagana. Takie drzewo ugina się pod ciężarem coraz bardziej, aż wreszcie zostanie wdeptane w grunt. A takiego losu nie chcemy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Co więc trzeba robić, żeby na nas nie skakano? Jak żyć, żeby nie dać się zepchnąć na dół drabiny dziobania? Życie uczy, że trzeba odpowiadać, nie odpuszczać, umieć się postawić. Dotyczy to oczywiście tych środowisk, w których ma miejsce przepychanka o pozycję i władzę… czyli właściwie wszystkich. Nawet przedszkola.

W książkach opisujących kulisy polityki, życie w wojsku, więzieniu, albo w mafii ten motyw wraca bardzo często. W ten czy inny sposób sformułowana zasada, że na wyzwanie, zaczepkę, na „testowanie” naszej pozycji odpowiedzieć trzeba, choćby to było pozornie bezsensowne, nieopłacalne, czy wręcz groźne. Ten motyw znajdziemy i w książce Marka Migalskiego Mgła, emocje, paradoksy. Szkice o (polskiej) polityce (polecam!) i w książkach „Masy” o polskiej mafii. U tego ostatniego jest gdzieś bardzo trafna opowieść o tym, jak skończyła się kariera któregoś z najntisowych gangsterów. Po prostu, ktoś mu się postawił, ów odpowiedział nie dość mocno… i już, to był koniec, poleciał na sam dół w tempie jednostajnie przyspieszonym.

To oczywiście radykalne przykłady, ale jest to – niestety – głęboka prawda o ludzkim życiu społecznym. Oczywiście, inna jest skala i forma na kompanii albo pod celą, a inna jest skala i forma w korporacyjnej gierce biurowej czy u starszaków. Podstawowa idea jest jednak ta sama. Jeżeli prztyczki, zaczepki i podgryzanie naszej pozycji pozostawimy bez reakcji, to prędzej czy później ją stracimy. Dlatego też odpowiadać trzeba. Stwierdzenie niestoickie… ale tylko pozornie.

Przede wszystkim, nie chodzi o to, żeby na każdą uwagę, czy zaczepkę odpowiadać z pełną gwałtownością, czy agresją. To musi być oczywiście dostosowane do czasu i miejsca. Całkiem często będzie tak, że najwięcej zyskamy gdy zareagujemy pewnie, ale subtelnie. A przede wszystkim, tak jak przestępstwom nie zapobiega wysokość kary, tylko jej nieuchronność, tak i tutaj: nie o gwałtowność naszej reakcji chodzi, tylko o nieuchronność. Musimy po prostu pokazać, czego nie będziemy tolerować. A to, niestety, ustala się tylko czynem.

Stoik nie nadstawia drugiego policzka. Co więcej, nie należy mieszać porządków rzeczy. Stoicyzm mówi raczej o naszej wewnętrznej postawie, a nie o działaniu na zewnątrz. Nasza zewnętrzna reakcja to jedno, sedno w tym, żebyśmy w głębi naszej duszy pozostali spokojni i pewni swego. To zaś są dwie różne rzeczy i — jak argumentował choćby Elzenberg — można sensownie mówić o ideale, w którym wewnętrznie zachowujemy harmonię, dystans i równowagę, ale zewnętrznie działamy tak, jak tego wymagają okoliczności i reguły gry społecznej. I jeśli trzeba, to odpowiadamy ostro.

Co więcej, ten rozdział między „zewnętrznym”, a „wewnętrznym” nie musi wcale przyjmować jakiejś heroiczno-schizofrenicznej formy. Spójrzmy inaczej: idzie tu o to, że powinniśmy być tak pewni siebie i swojej wartości, że wszelkie próby umniejszenia naszej pozycji traktujemy jako bezpodstawne, wręcz ze zdziwieniem, że komuś mogło przyjść do głowy ją podważyć. A więc żadna obraza czy frustracja. Raczej łagodne zdziwienie. Nic tu się nie dzieje gwałtownego, po prostu naturalnie, ze swobodą i z pewnej swego pozycji zaznaczamy nasze granice. Łagodność żenimy ze stanowczością, nie potrzebujemy się ani gniewać się na zewnątrz, ani sztucznie uspokajać wewnątrz. Wszystko dzieje się płynnie, bez zgrzytu czy dramatu.

Opisać niełatwo, a zrealizować jeszcze trudniej. Ale ten obrazek jest już stuprocentowo stoicki, ba, nie jest taki znów cyniczny, czy pesymistyczny jak się większość tego tekstu mogła wydawać. I o to właśnie chodzi.

Czytaj również:

Ile ode mnie zależy
i
„Śmierć Sokratesa”, 1777-1787, Jacques-Louis David; źródło: zbiory MET
Promienne zdrowie

Ile ode mnie zależy

Katarzyna Sroczyńska

„Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem — to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem — to wszystko, co nie jest naszym dziełem. I dlatego te rzeczy, które od nas zależą, z natury są wolne i nie podlegają żadnym zakazom ani przeszkodom, te natomiast, które od nas nie zależą, nie przedstawiają żadnej wartości, spełniają służebną rolę i stanowią cudzą własność”.

Czytam te słowa – początek Encheirydionu, nauk Epikteta spisanych przez jego ucznia Flawiusza Arriana – i przypominam sobie, jaki bunt budziły we mnie i innych uczestnikach warsztatów poświęconych Epiktetowi podczas pierwszej lektury. Czy rzeczywiście mam wpływ na swoje emocje i popędy? Czy nie jest tak, że smutek, wściekłość, gniew, radość, lęk, irytacja przychodzą do mnie same, nie wiedzieć skąd? Że to reakcja mojego organizmu na to, co się wydarza?

Czytaj dalej