O dobroć dla wszystkiego co żyje
i
ilustracja z archiwum nr 2010-11/1983 r.
Opowieści

O dobroć dla wszystkiego co żyje

Bogna Wernichowska
Czyta się 6 minut

Rozliczne pożytki, jakie z nich czerpał człowiek, znane były od zawsze, ale chronienie zwierząt, uczucie miłości i dobroć im okazywana mają rodowód znacznie późniejszy.

Pierwszym powodem, jaki naszych odległych przodków skłaniał do otaczania opieką niektórych gatunków zwierząt — było oddawanie im czci boskiej. Egipcjanie uważali za święte — koty, poświęcone bogini ziemskich rozkoszy, Bastet, krokodyle — wyobrażające boga ziemi, Geb, orły — uosobienie pana nieba, Horusa, byki — wcielenie bóstwa słońca, Apisa. Ktokolwiek zabiłby, czy bodaj zranił, święte zwierzę karany był śmiercią. Gdy padły — ciała ich balsamowano i z zachowaniem ceremoniału składano na cmentarzyskach.

Święte zwierzęta znały też wierzenia greckie. Mieszkańcy Teb hodowali w domach łasice wierząc, że zapewniają one rodzinne szczęście i dostatek. Na wyspie Samos czczono owce, w Delfach — wilki, w Atenach — sowy, uosobienie Ateny, patronki miasta, a także kukułki i bociany, będące ptakami Hery.

Starożytni Persowie mieli w wielkiej estymie psy. Stroili je w cenne obroże, zakazując surowo zabijania czy dręczenia. Zaginięcie domowego psa uważano za zły omen dla losów rodziny, nawet w religijnych tekstach plemion zamieszkujących te ziemie wspomina się, że ci, którzy za życia wyciskali drugim niewinnie łzy i odmawiali pokarmu psom nie zaznają po śmierci spokoju.

W Indiach Budda i stworzona przez niego religia nakazywały przyjazne odnoszenie się do istot żywych i niezabijanie żadnej z nich, o ile nie jest to konieczne. Żyjący w III w. p.n.e. mądry król Asioka kazał ryć na skałach i kamiennych kolumnach dekrety. Jeden z nich, który zachował się do naszych czasów, brzmi: W 20 lat po namaszczeniu na króla ogłaszam zakaz pozbawiania życia następujących stworzeń: papuga, szpak, gołąb czerwonooki, dzika kaczka ruda, łabędź, skowronek, ptactwo wodne, kogut rzeczny gangesowy, nietoperz, matka-mrówka, żółw wodny itd.

Odczuwający głęboko potrzebę otoczenia opieką świata zwierząt, król Asioka zakazał też składania krwawych ofiar zwierzęcych, a także ograniczył w swym państwie ubój. Sam z licznym dworem kontentował się tylko jednym jeleniem i dwoma pawiami dziennie, a i to nie stale — co odnotował skrupulatnie kronikarz…

W średniowieczu sławił pięknie w swych kazaniach i hymnach wielką wspólnotę wszystkich istot żywych zamieszkujących ziemię zaliczony później w poczet świętych pod imieniem Franciszka z Asyżu — Giovanni Bernardone. Przy klasztorach reguły franciszkańskiej — w pierwszych wiekach ich istnienia — zakonnicy utrzymywali zwierzyńce, będące też azylami starych i chorych zwierząt domowych.

O jednym z królów z rodu Aragonów, władających Sycylią i królestwem Neapolu, opowiadano, że był tak sprawiedliwy i ludzki, iż nawet los starych koni nie był mu obojętny. Zdarzyło się pewnego razu, że za sznur dzwonu przy bramie królewskiego pałacu pociągnął stary koń — dawny rumak bojowy jednego z królewskich towarzyszy. Piękny i silny niegdyś wierzchowiec, kiedy zestarzał się — został wypędzony, jako bezużyteczny, przez swego pana. Gdy powiedziano o tym królowi, władca kazał wprowadzić konia do sali, gdzie przyjmował prośby poddanych. Zobaczywszy wychudłą chabetę rozgniewał się wielce i wezwał do siebie jej właściciela: Czemu nie troszczysz się o zwierzę, które niegdyś wiernie służyło ci — zapytał — wszakże ja, chociaż już za stary jesteś, by walczyć w królewskiej drużynie, pamiętam o tobie i płacę ci żołd, byś nie cierpiał biedy… Na te słowa stary rycerz zawstydził się bardzo, wziął konia z powrotem do swojej stajni i dbał, aby nie zabrakło mu paszy i wody…

W XIV wieku w Owernii żył baron de Champfleury. Kazał on swoim sługom skupować na placach ptaki, po czym wypuszczał je na wolność. Kiedy umarł i kondukt pogrzebowy zmierzał do kościoła, zewsząd zleciały się chmary ptactwa. Widziano nawet kołujące nad głowami żałobników jastrzębie, i — chociaż był to dzień — puchacze i sowy… A gdy trumnę spuszczano do podziemi — całe to skrzydlate bractwo wybuchło wielkim lamentem, żegnając swego dobrodzieja. Tę opowieść przekazał potomnym autor Kroniki Owernii, Gerard de Marcau…

Wielce chronili też i lubili zwierzęta leśne dwaj panowie z polskiej rodziny Ostrorogów. Jan Ostroróg, żyjący w XV wieku kasztelan międzyrzecki, a później poznański, hodował z zamiłowaniem w swym zwierzyńcu sarny, dziki, borsuki i daniele, ale nie po to, by zabijać je, lecz oswajać, co bardzo dziwiło drugich. Jego wnuk i imiennik, wojewoda poznański, był takim myśliwym, co to (…) dba o ochronę zwierzyny, karmi ją w czasie ostrej zimy, zakłada zwierzyńce, prowadzi także chów łabędzi na szeroki rozmiar — jak pisał Władysław Łoziński.

W tamtych czasach zaczęto też w niektórych państwach wydawać zarządzenia polepszające nieco los zwierząt domowych. W elżbietańskiej Anglii istniały przepisy mówiące o maksymalnym ciężarze, jaki można ładować na konne wozy, woźnicom nie wolno było też używać batów przecinających skórę koni: pilnowano także, aby w miejskich rzeźniach uśmiercano zwierzęta w sposób humanitarny.

Na początku XIX w. zaczęły powstawać pierwsze stowarzyszenia mające na celu ochronę zwierząt.

W 1824 roku powstało w Londynie, następne — w 13 lat później — w Stuttgarcie, trzecie w 1839 roku w Dreźnie. XIX stulecie było też czasem powstawania pierwszych rezerwatów przyrody i — co za każdym razem stawało się ewenementem na skalę europejską, odnotowywanym przez wszystkie gazety — pierwszych azylów dla bezdomnych psów i kotów. Kiedy w 1853 roku wdowa po londyńskim giełdziarzu, Agnes Harford, zapisała sumę 5 tys. funtów na utrzymanie azylu dla bezpańskich zwierząt w swym domu z rozległym ogrodem, przylegającym do Tamizy, jedni chwalili jej pomysł, inni natomiast (wśród nich dziennikarz „Kuriera Warszawskiego”, który podał tę wiadomość) oburzali się, że miłosierdzie zamożnej damy zostało skierowane w tak niewłaściwym kierunku. Ileż łez ludzkich można by otrzeć, ile słusznych potrzeb zaspokoić, gdyby sumę tę przeznaczyć dla dobra ludzi… — pisał warszawski reporter dodając jednak, że i w Warszawie spotkać można ludzi troszczących się o bezdomne czworonogi i wymieniając nazwiska byłego asesora sądowego, Dionizego Szpaczyńskiego, który w swym dworku na Mokotowskiej trzyma sforę do 30 sztuk z psów bezpańskich, po ulicach zebranych się składającą i jakąś jejmość Kozłowską, wdowę po zegarmistrzu, chowającą w swym domu na Tamce rozliczne bezdomne stworzenia po części stare lub chore.

Pod koniec minionego stulecia większość dużych miast Europy miała już swoje azyle hojnie wspierane przez osoby prywatne, bądź stowarzyszenia przyjaciół zwierząt. Aby zasilić kasę azylów — urządzano atrakcyjne nieraz imprezy, jak chociażby Wystawę ulubieńców. W roku 1879 odbyła się jedna wystawa w londyńskim Hyde Parku, a wśród pierwszych zwiedzających była królowa Wiktoria. Widzowie podziwiać tam mogli nie tylko psy, koty, konie, ptaki czy małpy, lecz również oswojonego geparda, przywiezionego z Indii przez jakiegoś kolonialnego urzędnika, a nawet fokę dziwnie łagodną i milą, którą prezentował publiczności spensjonowany admirał. Zachwyt wzbudziła uczona papuga, własność pewnego doktora z Oxfordu, recytująca wyraźnie fragmenty Raju utraconego Miltona.

Podobną imprezę urządzili w kilka lat później francuscy miłośnicy zwierząt w Paryżu, a patronowała przedsięwzięciu sama ekscentryczna gwiazda sceny, Sarah Bernhardt. Zarządy miast podejmowały wówczas powszechnie uchwały chroniące zwierzęta domowe przed okrucieństwem.

W roku 1868 Sejm Krajowy we Lwowie zatwierdził ustawę względem zakazu łapania, wytępienia i sprzedawania zwierząt alpejskich właściwych Tatrom, świstaków i dzikich kóz. Było to zakończenie batalii, jaką od lat kilkunastu prowadzili uczeni i miłośnicy przyrody zdający sobie sprawę, że zwierzętom żyjącym w górach grozi nieuchronna zagłada. Na ziemiach polskich ukazywały się czasopisma poświęcone ochronie zwierzyny, powstawały społeczne organizacje, m.in. Galicyjskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt (1876 r.), czy Krakowskie Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt, założone przez Bronisława Gustawicza, geografa i matematyka, wydawcę czasopisma Opiekun zwierząt domowych i pożytecznych przeznaczonego w dużej mierze i dla młodzieży. W Wielkopolsce, już w roku 1834, wiele artykułów na ten temat zamieszczał „Przyjaciel Ludu”.

Dużo dobrego na tymże polu zdziałał pedagog, przyrodnik i literat mieszkający w Warszawie, Adolf Dygasiński.

I tak weszliśmy w nasz wiek, kiedy to humanitaryzm dla zwierząt zyskał najwyższą rangę — także w swych aspektach instytucjonalnych i prawnych. W 1978 roku Deklarację Praw Zwierząt uchwaliło UNESCO. Na święcie działa obecnie prawie 6 tys. stowarzyszeń zajmujących się ochroną zwierząt. Czy jest im lepiej ?…


Tekst pochodzi z numeru 2010-11/1983 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
i
Teddington, Londyn; zdjęcie: Sam Loyd/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Mikołaj Golachowski

Wraz z rozwojem pandemii COVID-19 wywołanej przez koronawirusa, w miarę jak pustoszeją nasze miasta i okolice, w Internecie pojawia się coraz więcej informacji o tym, jak to zwierzęta nagle coraz lepiej sobie radzą w miejscach, w których od dawna ich nie widziano.

Łanie chodzą po ulicach Zakopanego, małpy opanowują tajskie miasta, w weneckich kanałach łabędzie tańcują z delfinami, na opustoszałych plażach Brazylii i Indii morskie żółwie rozmnażają się na potęgę, a w Chinach słonie robią sobie imprezę z ryżowym winem, którą później odsypiają wśród herbacianych krzewów. Chyba najbardziej ekscytujące było nagranie przedstawiające wiwerę malabarską spacerującą po ulicy w indyjskim mieście Kozhikode. Ten drapieżnik z rodziny wiwerowatych jest od lat 60. ubiegłego wieku uznawany za prawdopodobnie wymarły, a tu w dwa dni po ogłoszeniu w Indiach znacznych restrykcji w poruszaniu się nagle najwyraźniej zmartwychwstał. Nawet na moim osiedlu kilka nocy temu słyszałem kunę domową i od paru dni widuję pustułki, a żadnego z tych gatunków nie spotkałem tu od dobrych paru lat. W opublikowanym kilka dni temu na łamach „National Geographic” tekście Natasha Daly porównuje tempo rozprzestrzeniania się tych doniesień do tempa rozwoju samej pandemii. W mediach społecznych zdobywają one tysiące „lajków” i mnóstwo udostępnień. Psychologowie twierdzą, że bardzo potrzebujemy takich informacji w trudnych czasach, ważne dla nas jest, żeby w tym pandemicznym chaosie odnaleźć cokolwiek pozytywnego. Jak jednak w tym samym artykule podkreśla autorka, choć ta wizja przyrody oddychającej z ulgą pod naszą nieobecność jest bardzo kusząca, to nie jest to takie proste. Okazuje się, że delfiny wcale nie pływają po kanałach Wenecji, tylko na Sardynii, łabędzie zawsze pojawiały się w tym konkretnym miejscu, a słonie regularnie odwiedzają niektóre wioski, a wieści o ich libacji okazują się po prostu nieprawdziwe. Wiwera malabarska okazała się zaś swoją dużo pospolitszą kuzynką, wiwerką malajską, co było największym rozczarowaniem. Małpy w Tajlandii szaleją po ulicach nie dlatego, że poczuły się pewniej, ale wręcz przeciwnie – przy braku turystów mają kłopot ze znalezieniem pożywienia, bo nikt ich nie karmi. One uzależniły się od naszej obecności i zapomniały, jak samodzielnie o siebie dbać.

Czytaj dalej